KATOLICYZM I PROTESTANTYZM

 

w stosunku do

 

CYWILIZACJI EUROPEJSKIEJ

 

KS. JAKUB BALMES

 

PRZEŁOŻYŁ

 

KSIĄDZ STANISŁAW PUSZET

 

WIKARIUSZ KOŚCIOŁA ARCHIKATEDRALNEGO WE LWOWIE

 

––––––––

 

Rozdział IX

 

 

NIEDOWIARSTWO I INDYFERENTYZM RELIGIJNY JAKO OWOCE PROTESTANTYZMU

 

Głęboka niezaprzeczenie to rana, ów sekt fanatyzm, żywiony ustawicznie przez zasady protestantyzmu głoszące indywidualne natchnienie. Ta rana jednak nie tyle jeszcze jest niebezpieczną, ile indyferentyzm religijny, owa straszna plaga, jaką nowoczesne społeczeństwa zawdzięczają rzekomej reformie. Od XVI stulecia pojawiła się ona, spowodowana nadużyciami tylu sekt, które chrześcijańskimi się zwały, a raczej wyrosła z podstaw, na jakich się protestantyzm opiera; z postępem czasu przybrała rozmiary zastraszające, wcisnęła się we wszystkie nauki i literatury gałęzie, udzieliła językom swoich wyrażeń, postawiła w niebezpieczeństwie wszystkie zdobycze, jakimi cywilizacja przez ciąg tylu wieków się zbogaciła.

 

W samym nawet wieku XVI pośród dysput i wojen religijnych wznieconych przez protestantyzm, niedowiarstwo w przerażający już rozszerzało się sposób. Złe to, śmiało powiem, było w tej epoce powszechniejszym, niż się wydawało, niełatwą bowiem było to rzeczą zrzucić już maskę w chwili tak zbliżonej do czasów, w których wiara tak głębokie miała korzenie. Podług wszelkiego prawdopodobieństwa pod pokrywką reformy, rozszerzało się niedowiarstwo, stawając to pod jednej to pod drugiej sekty chorągwią, usiłowało osłabić wszystkie, by tron swój wynieść na gruzach jakichkolwiek wierzeń.

 

Nie trzeba wielkich wysileń logiki, by z protestantyzmu przejść do deizmu, od deizmu do ateizmu już tylko krok jeden. W czasach pojawienia się błędów, było niezaprzeczenie już dosyć ludzi bystrego pojęcia, co wyprowadzali z nich systematy aż do ostatecznych konsekwencyj. Religia chrześcijańska, taka, jak ją protestantyzm pojmuje, nie jest czym innym, jak mniej lub więcej rozumnym systematem filozoficznym, w rzeczywistości traci ona w jego oczach boskie swe znamię. Jakżeż więc zapanuje nad tym, co z wolnością umysłu łączy chęć niezawisłości. Otwarcie mówiąc, jeden rzut oka na początki protestantyzmu, musiał popchnąć do sceptycyzmu religijnego tych wszystkich, co wolni od fanatyzmu, nie znaleźli gdzieindziej punktu oparcia, jaki ma katolicyzm w powadze Kościoła. Zastanawiając się nad językiem i zachowaniem się przywódców sekt w owych czasach, trudno się obronić od podejrzenia, że sobie żartowali z wszelkiej wiary chrześcijańskiej, że pod osłoną tych dziwacznych nauk, służących jedynie za sztandar, kryli ateizm lub indyferentyzm, że ich pisma pełne złej wiary, natchnione były jedynie chęcią żywienia i podsycania ducha buntu między stronnikami swoimi (1).

 

Oto, co sam zdrowy rozum ojca sławnego Montaigne przewidział, gdy widząc zaledwie pierwszy wstęp reformy powiedział: "Te początki choroby doprowadzą z pewnością do ohydnego ateizmu" (Montaigne, Essais, księga II, rozdz. 12). Świadectwo to przechował nam syn jego, który pewnie nie był niedołężnym, ni też hipokrytą. Tak zdrowy i mądry wydając sąd o dążnościach protestantyzmu, czyż mógł ten człowiek pomyśleć, że te słowa na własnym jego synie się sprawdzą? Rzecz to wiadoma, że Montaigne uznanym został jako pierwszy w Europie sceptyk. Koniecznym było podówczas zachować nadzwyczajną oględność w ogłaszaniu się ateistą lub indyferentem, nawet między protestantami, nie każdy też niewierzący mógł mieć Grueta odwagę. Lecz wierzyć należy słowom sławnego teologa z Toledo, Chacon, który przed końcem XVI wieku w ten się sposób wyrażał: "Liczba ateuszów takich co w nic nie wierzą, bardzo się wzmogła we Francji i innych krajach".

 

Spory religijne zajmowały wszystkich Europy uczonych, a pośród nich gangrena niedowiarstwa zatrważające czyniła postępy. Złe to w olbrzymich przedstawia się rozmiarach już w połowie XVII wieku. Któż bez trwogi czytał myśli Paskala o indyferentyzmie religijnym? Któż czytając te karty, nie dostrzegł na nich tego piętna smutku, zwiastującego że to straszne nieszczęście już jest obecnym?

 

Od tego czasu złe wciąż postępowało, niedowiarstwo nie było już dalekim od ogłoszenia się szkołą i stawienia się z tym tytułem, w szeregi walczących w Europie o palmę pierwszeństwa. Różne przybierając kształty objawiało się ono raz w socynianizmie, ten jednak zachował przynajmniej charakter religijnej sekty, lecz niereligijność uczuła się już dość silną, by własnym nazwać się mianem. Ostatki wieku XVII przedstawiają nam widoczne przesilenie w rzeczach religii, przesilenie, na które może za mało zważano, chociaż się objawia przez fakty bardzo znaczące, chcę tu mówić o osłabieniu religijnych dysput, dla dwóch sobie przeciwnych dążności, jednej do katolicyzmu, drugiej do ateizmu.

 

Któż nie wie, jak wiele o religii dysputowano dotychczas. Dysputy te były przedmiotem szczególniejszego, nie tylko duchownych i protestantów, lecz także i uczonych świeckich zajęcia. Ta chęć dysput wniknęła aż do książęcych pałaców. Tyle rozpraw musiało naturalnie wydobyć na jaw główny błąd protestantyzmu. Odtąd umysł już się nie mógł utrzymać na gruncie tak śliskim, musiał koniecznie się starać aby go opuścić, albo wracając do zasady "powagi", lub lecąc w ateizmu lub indyferentyzmu przepaść. Dwie te dążności objawiają się w sposób widoczny. W chwili gdy Bayle, ocenił Europę, jako dostatecznie już przygotowaną, do wzniesienia katedry niewiary i sceptycyzmu, wszczęła się również poważna i ożywiona rozprawa, mająca na celu sprowadzenie dysydentów niemieckich na łono katolickiego Kościoła.

 

Uczeni wiedzą o wymianie myśli między protestantem Molanem, księdzem de Lockum i Krzysztofem, biskupem najsamprzód Tyny, a później Newstadu. Innym świadectwem ważności, jaką miała ta negocjacja, jest korespondencja między dwoma najsławniejszymi podówczas w Europie ludźmi z przeciwnych obozów, Bossuetem i Leibnitzem. Chwila pomyślna jeszcze nie nadeszła. Względy polityczne, chociaż były powinne ustąpić, wobec interesów tak ważnych, wywierały jednakże zgubny wpływ na wielką duszę Leibnitza, tak, iż nie umiał zachować przez cały ciąg rozpraw, dobrej woli i wiary i owej podniosłości wzroku, jakiej w początkach tak piękne dawał świadectwo. Negocjacja się nie udała, lecz sam fakt, który ją sprowadził wskazuje, że wielka próżnia czuć się dała na łonie protestantyzmu. Bo trudno zaiste byłoby uwierzyć żeby dwaj tak znakomici ludzie jak Molanus i Leibnitz tak daleko w rokowaniach byli się posunęli, gdyby w społeczeństwie ich otaczającym nie byli spostrzegli widocznej skłonności powrotu na łono Kościoła.

 

Przypomnijmy sobie wreszcie oświadczenie luterskiego uniwersytetu w Helmstadzie na korzyść religii katolickiej, i inne usiłowania, czynione przez księcia protestanckiego, który do Klemensa XI się zgłaszał, a trudno nie ujrzeć, że reforma czuła się konającą. To przekonanie o własnej słabości w najznakomitszych protestantyzmu osobistościach, byłoby może doprowadziło do pojednania, gdyby Bóg dzieło tak wielkie chciał od człowieka zależnym uczynić.

 

Wieczysty w swoich zamiarach inaczej ułożył. Dozwalając umysłom błąkać się w kierunkach najsprzeczniejszych, ukarał On człowieka owocami jego własnej pychy. W następnym wieku, zamiast usiłowań do powrotu, widzimy raczej panujący gust do filozofii sceptycznej, indyferentnej dla wszelkiej religii, prócz jednej katolickiej, której zaciętą nieprzyjaciółką się głosi. Najsmutniejsze zeszły się wpływy, by przeszkodzić dążnościom dysydentów, zbliżenia się do katolicyzmu. Sekty protestanckie na mnóstwo rozpadły się cząsteczek. Przez to wprawdzie protestantyzm osłabł, lecz rozlany po całej Europie, rzucił w łono społeczeństw zaród powątpiewań i indyferentyzmu. Nie ma już prawdy, której by nie zaczepiano, nie ma błędu, któryby nie posiadał swych apostołów i swoich wyznawców. Czyż podobna, by przy tym wszystkim umysł ludzki uchronił się od upadku w znużenie i utratę ducha, od tych koniecznych owoców tylu zawiedzionych usiłowań, czy podobna by po tylu kłótniach, i oburzających zgorszeniach nie uczuł się zniechęconym?

 

Jedna jeszcze rzecz dopełniła miarki nieszczęścia. Obrońcy katolicyzmu mężnie i z korzyścią walczyli przeciw nowościom sekt protestanckich. Języki, historia, krytyka, filozofia, jednym słowem wszystko, co tylko najdroższego i najświetniejszego ma wiedza ludzka, użytym zostało w tej szlachetnej walce; ludzie wielcy stając ochoczo na wszystkich i najwięcej narażonych szańcach w obronie Kościoła, przynosili mu pociechę po stratach, jakie go w wieku poprzednim dotknęły. Lecz właśnie cisnąc do łona najdroższych swych synów, poznał Kościół między niektórymi z nich pewną dwulicowość postępowania, a z wątpliwego sposobu mówienia i działania nie trudno mu było zrozumieć, że cios śmiertelny mu przygotowują. Z ciągłym słowem uległości i posłuszeństwa na wargach, nigdy ich nie widziano, by się poddali i by posłusznymi być chcieli. Wynosząc bezustannie powagę Kościoła i jego boski początek, osłaniano nienawiść dla świętych praw i instytucyj pozorami gorącej chęci przywrócenia dawnej karności. Udając żarliwych głosicieli moralności, podkopywano wszystkie jej podstawy. Pod pokrywką fałszywej pokory i przesadzonej skromności, kryli obłudę i dumę. Swój upór nazywali stałością, ślepe nieposłuszeństwo miało być wielkiej siły ducha dowodem. Nigdy żaden bunt tak groźnym się nie okazał. Miodem płynące słowa, udana szczerość, smak do starożytności, światło nauki i wiedzy, wszystko to byłoby w stanie olśnić i najprzezorniejszych, gdyby ci nowatorowie nie mieli byli na sobie tego wieczystego a nieomylnego piętna sekciarzy: nienawiści ku powadze.

 

Od czasu do czasu widziano ich w walce przeciw otwartym nieprzyjaciołom Kościoła, broniących prawdziwości świętych dogmatów, przytaczających z uszanowaniem słowa Ojców Kościoła z oświadczeniem, że się trzymają tradycji, orzeczeń koncyliów i wyroków papieży. Lubili często nazywać się katolikami, choć swymi słowami i postępowaniem kłam zadawali tej nazwie. Z podziwienia godnym uporem przeczyli wiecznie istnieniu swej sekty. Tym sposobem pociągali wielu nieoględnych umysłów do odszczepieństwa, które coraz widoczniej się objawiało na łonie Kościoła. Najwyższy Pasterz ogłosił ich za heretyków, katolicy uchylili głowy przed orzeczeniem Namiestnika Chrystusowego, ze wszech stron podniósł się głos klątwy przeciw każdemu, co by Następcy Piotra nie słuchał, lecz oni uporczywie przecząc wszystkiemu, głosili się katolikami uciśnionymi przez ducha zwolnienia, nadużyć i intryg.

 

Zgorszenie to wprowadziło w błąd wielu, gangrena szerzyła się szybko na ciele europejskich społeczeństw. Te dysputy, ta mnogość i rozmaitość sekt, ta żywość jaką nieprzyjaciele Kościoła okazali w sporach, zniechęciła do religii tych, którzy nie opierali się silnie o skałę Piotrową. By indyferentyzm utworzył system, ateizm dogmat, a bezbożność stała się modą, potrzeba było tylko człowieka zdolnego do zebrania, zjednoczenia rozproszonych materiałów w całość, człowieka umiejącego dać temu wszystkiemu pokost filozoficzny, a sofizmaty otoczyć owym połyskiem, który jest dzieł genialnych piętnem. Taki człowiek się zjawił, był nim Bayle. Wrzawa, jaką sławny jego Dykcjonarz w świecie wywołał, względy jakimi go otaczano, okazały dowodnie że autor potrafił korzystać z chwili i okoliczności najbardziej sprzyjających.

 

Są pewne książki, które niezawiśle od materii umiejętnej lub literackiej, służą do oznaczenia pewnej epoki, przedstawiają z jednej strony owoce przeszłości, z drugiej rzucają jasne i wyraźne światło w daleką przyszłość. Dykcjonarz Baylego jest właśnie książką tego rodzaju. Sława autora takiego dzieła nie płynie z jego zasługi, otrzymał on ją, bo umiał stać się przedstawicielem rozlanych bez stałego kierunku w społeczeństwie idei; a pomimo tego, samo pisarza tego imię, przypomina obszerną historię, której jest symbolem. Ogłoszenie książki Baylego może być uważanym jako uroczyste wprowadzenie katedry niewiary w łono Europy. Bayle przygotował sofistom XVIII wieku obszerny faktów i dowodów materiał. Potrzeba było jeszcze ręki, która by stary odświeżyła obraz, wydobyła zatarty koloryt i rozlała urok duchowy; potrzeba było społeczeństwu wodza, któryby drogą usłaną kwiatami poprowadził je aż nad brzeg przepaści. Zaledwie co Bayle zstąpił do grobu, zjawił się młody człowiek równie pełen talentu, jak zuchwalstwa i przewrotności; był nim Voltaire.

 

Wypadało obznajomić czytelnika z epoką do której właśnie doszedłem, ażeby wykazać, jaki wpływ wywarł protestantyzm na wzrost bezreligijności, ateizmu i tego indyferentyzmu co tyle sprawił złego w społeczeństwach nowszych. Nie mam zamiaru wszystkich protestantów o bezreligijność oskarżać, przyznaję owszem i dobrą wiarę i stałość niektórym, w walce przeciw postępowi bezreligijności. Nieraz się zdarza, że ludzie przyjmują zasady, odrzucając ich konsekwencje; niesłusznością by było stawiać ich w szeregi tych, którzy się jawnie do tych następstw przyznają. Lecz nie mniej pewną jest rzeczą, że system protestancki do ateizmu prowadzi. Taki jest wobec sądu filozofii i historii, ostateczny zasadniczej ich podstawy wynik. Jedynie można by tu ode mnie żądać, bym ich o złe nie winił zamiary. Zresztą, nie mogą protestanci się skarżyć, bo rozwinąłem tylko aż do ostatecznych wyników to, czego historia i filozofia zgodnie naucza.

 

Zbytecznym by było, choćby tylko w sposób pobieżny skreślić to, co w Europie się działo w chwili, w której Voltaire wystąpił na scenę, wszystko co bym w tej materii powiedział, byłoby tylko nudnym powtarzaniem. Wolę podać tu kilka uwag o stanie ówczesnym religii w krajach, gdzie rzekoma istniała reforma.

 

Wśród tylu przewrotów i zawrotów głowy, gdy fundamenta społeczne się chwiały, a najsilniejsze instytucje zostały wyrzucone z właściwego im miejsca, gdy nawet same katolickie prawdy tylko widocznym działaniem ręki Wszechmocnego się utrzymywały, łatwo odgadnąć, jak dalece znalazła się zachwianą wątła protestantyzmu budowa, wskutek tak wielkich i tak gwałtownych ciosów.

 

Każdy wie o niezliczonych sektach rojących się po całej Wielkiej Brytanii, znanym jest opłakany stan wiary między protestantami Szwajcarii; ażeby wreszcie żadnej nie było wątpliwości o stanowisku protestanckiej religii w Niemczech, to jest w jej miejscu rodzinnym, w jej najdroższej ojczyźnie, pastor protestancki baron Starck mówi: "W Niemczech nie ma jednego wiary chrześcijańskiej punktu, żeby otwarcie zaczepionym nie został przez samych protestanckich pastorów". Prawdziwy stan rzeczy przedstawia nam również w oryginalny sposób pastor Heyer w dziele wydanym w r. 1818 pod tytułem: "Rzut oka na Wyznania wiary". Nie wiedząc jak wyjść z kłopotu, wspólnego wszystkim protestantom, gdy chodzi o przyjęcie jakiego składu wiary, radzi on, jako środek usuwający trudności: odrzucić wszystkie.

 

Protestantyzm jeden ma tylko środek, aby się utrzymać, a tym jest sfałszowanie ile możności swej zasadniczej podstawy. Musi on się starać oddalić ludzi od drogi badania, i zachowywać ich w wierności dla idei podawanych przez wychowanie; musi przed nimi troskliwie ukrywać niekonsekwencję, w jaką wpadają ci, którzy odrzuciwszy powagę Kościoła, poddają się pod powagę jednostki. Lecz na przekór usiłowaniom czynionym tu i owdzie do pozostania na tej drodze rozsądku, stowarzyszenia biblijne pracując z gorliwością lepszej sprawy godną, by między wszystkie społeczeństwa warstwy Biblię rozrzucić, obudzają wciąż ludy z uśpienia. Takie rozrzucanie Biblii, to ciągłe hasło do prywatnego badania, a ono samo wystarczy (może po dniach łez i żałoby) by resztki protestantyzmu pogrzebać. Przewidzenie to, nie jest protestantom obce. Już kilku najznakomitszych między nimi, podnosząc głos swój, wskazywało na niebezpieczeństwo.

 

–––––––––––

 

 

Katolicyzm i protestantyzm w stosunku do cywilizacji europejskiej, przez J. Balmesa, za pozwoleniem właściciela dzieła przełożył Ksiądz Stanisław Puszet, Wikariusz kościoła Archikatedralnego we Lwowie. Tom I. Lwów. Nakładem tłómacza i Alexandra Vogla. Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IMIENIA OSSOLIŃSKICH pod bezpośrednim zarządem uprzywilejowanego dzierżawcy Alexandra Vogla. 1873, ss. 93-104.

 

Przypisy:

(1) Niektórzy z przywódców reformy wzbudzili podejrzenie, że dogmatyzują ze złą wiarą, że sami nie wierzyli w to co nauczali, że innego nie mieli celu, jak w błąd wprowadzić swych prozelitów. Pragnąc uniknąć zarzutu, że lekkomyślnie te oskarżenia podnoszę, przytoczę kilka dowodów na poparcie mego twierdzenia.

 

Posłuchajmy samego Lutra: "Często myślę sobie, że prawie nie wiem gdzie jestem, i czy głoszę prawdę, czy nie". "Saepe sic mecum cogito, propemodum nescio, quo loco sim, et utrum veritatem doceam, necne" (Luther, Col. Isleb. de Christo). Jego również są słowa: "Jest rzeczą pewną, że dogmaty moje odebrałem z nieba, nie pozwolę na to, byście je sądzić mieli, ani wy, ni nawet aniołowie z nieba". "Certum est dogmata mea habere me de coelo. Non sinam vel vos vel ipsos angelos de coelo de mea doctrina judicare" (Luther, contra reg. Ang.). Jan Mathes, autor różnych pism o życiu Lutra, co nie szczędzi pochwał bajkom herezjarchy, zachował nam nader ciekawą anegdotę dotyczącą przekonań Lutra. Oto co mówi: "Kaznodzieja Jan Muza mi opowiadał, że raz skarżył się przed Lutrem, że nie może przyjść do wiary w to, co ogłaszał drugim. «Dzięki Bogu, zawołał Luter, to co mnie się zdarza, zdarza się i innym; myślałem dotąd, że to mnie tylko się zdarza»" (Jan Matthesius, conc. 12).

 

Doktryny niewiary nie dały długo czekać na siebie; lecz kto by uwierzył, że one się znajdują wyraźnie w różnych miejscach dzieł samego Lutra? "Prawdopodobnym jest, mówi on, pisząc o śmierci, że z małym wyjątkiem, śpią wszyscy pozbawieni czucia". "Verisimile est, exceptis paucis, omnes dormire insensibiles". "Sądzę że umarli są pogrążeni w tak niewymownym i nadzwyczajnym śnie, iż mniej widzą i czują, niż ci, co śpią snem zwyczajnym". "Ego puto mortuos sic ineffabili, et miro somno sopitos, ut minus sentiant aut videant, quam hi qui alias dormiunt". "Dusze zmarłe nie idą ani do czyśćca ani też do piekła". "Animae mortuorum non ingrediuntur in purgatorium nec infernum". "Dusza człowieka śpi gdy wszystkie jej zmysły są pogrzebane". "Anima humana dormit, omnibus sensibus sepultis". "Nie ma żadnej męki w miejscach umarłych". "Mortuorum locus cruciatus nullos habet". (Tom. II. Epist. Lat. Isleb. fol. 44; t. VI. Lat. Vittemberg. in cap. II. cap. XXIII, XXV, XLII, i XLIX. Genez. et t. IV. Lat. Vittenberg. fol. 109). Nie brakło na takich co pozbierali podobne doktryny, sprawiły one taki zamęt, że luteranin Brentzen nie waha się wyrzec: "Chociaż żaden z naszych nie wyznaje publicznie, że dusza ginie wraz z ciałem, że nie ma zmartwychpowstania, jednak nierządne i światowe życie, jakie w większej części wiodą dowodzi, iż nie wierzą bynajmniej, by przyszłe miało istnieć życie. Byli tacy, którym wymknęło się takie słowo nie tylko po pijanemu, ale na trzeźwo, w kółku poufnym". "Etsi inter nos nulla sit publica professio quod anima simul cum corpore intereat, et quod non sit mortuorum resurrectio, tamen impurissima et profanissima illa vita, quam maxima pars hominum sectatur, perspicue indicat quod non sentiat vitam post hanc. Nonnullis etiam tales voces, tam ebriis inter pocula, quam sobriis in familiaribus colloquiis" (Brentius, Hom. 35, in cap. 20 Luc.).

 

W wieku XVI było dużo i takich, którzy do żadnej wyraźnie nie przyznając się sekty, rzucili się w sceptycyzm i niedowiarstwo. Wiadomo, że Gruet zuchwalstwo tego rodzaju gardłem przypłacił a nie byli to katolicy, którzy go ściąć kazali, ale kalwini, oburzeni iż postępowanie ich głowy, w żywych przedstawił kolorach. Gruetowi zarzucono również rozszerzanie w Genewie plakatów, w których brak konsekwencji rzekomej reformy wykazał mówiąc: że w sposób tyrański gwałcą sumienia, choć sami jarzmo powagi zrzucili. Działo się to świeżo po powstaniu protestantyzmu, gdyż wyrok na Grueta został wydanym w 1549 roku.

 

Jeden z pierwszych sceptyków w Europie Montaigne, odrzucił nawet prawo przyrodzone. "Zabawni są, mówi on, gdy w celu ustalenia praw swoich mówią, że są niektóre stałe, wieczne i niezmienne, opierają się bowiem na samej naturze człowieka i z tego powodu prawami przyrodzonymi się zowią" (Montaigne, Essais, l. II, c. 12).

 

Wiemy już co Luter myślał o śmierci z jego własnych słów, nie podobna się też dziwić, że Montaigne chce umierać jako niedowiarek, a mówiąc o śmierci w te wyraża się słowa: "Pochylę moją głowę do śmierci nie myśląc o niej zupełnie, jakby do ciemnej i głuchej jamy, co mię od razu pochłonie, i wprowadzi w stan nieczułości zupełnej" (Montaigne, księga III, rozdz. 9).

 

Ludzie ci jednak, którzy pragnęli by śmierć ich zaskoczyła znienacka przy sadzeniu kapusty, inaczej myśleli w ostatniej życia swego chwili. Montaigne gdy już bliskim był śmierci, żądał aby w jego pokoju odprawiono Mszę św., a umarł w chwili gdy chciał się podnieść na łóżku, w celu adoracji wzniesionej do góry hostii.

 

W czasie swojej słabości wypowiedział on swe myśli w przedmiocie religii: "Pycha, rzekł on, sprowadza ludzi z drogi prawdy, i popycha ich do chwytania się nowinki; wolą bowiem być przywódcami błędnej i niesfornej zgrai, niż uczniami i wyznawcami prawdziwej religii". Inną razą potępiając wszystkie odszczepieństwa, tak się wyraził: "W przedmiocie religii trzymać się należy tych, którzy są postanowieni sędziami nauki, którzy prawowitą posiadają władzę, a nie uczonych lub zręcznych".

 

Z tego wszystkiego wynika iż słusznie uważać można protestantyzm, za główną niedowiarstwa przyczynę; nie idzie tu o osoby, ale o samą rzecz. Dodamy jeszcze iż to, że w siedemnastym wieku dużo protestantów okazywało chęć powrotu na łono Kościoła stało się wskutek obaw obudzonych szybkimi niedowiarstwa postępami, których niepodobna było w inny sposób powstrzymać jak tylko przez chwycenie się jedynej ratunku kotwicy, powagi katolickiego Kościoła.

 

Nie podobna mi tutaj, bez przekroczenia granic tego dzieła przytaczać korespondencji Molanusa z biskupem Tyny, Leibnitza z Bossuetem; czytelnik znajdzie je w dziełach Bossueta, lub w zajmującej pracy p. de Beausset.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2011

Powrót do spisu treści dzieła ks. J. Balmesa pt.
Katolicyzm i protestantyzm
w stosunku do cywilizacji europejskiej

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: