Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Legendy

1.    Flamandzkie. 2. Niemieckie. 3. Polskie

 

Córka przemysłowca (1)

 

(Legenda flamandzka)

 

– Mój ojcze, wszyscy cię w tym mieście znają i poważają, wszyscy tobie ufają, tylu masz przyjaciół i nie ma sposobu zaradzić temu nieszczęściu i interesy twoje poprawić?

 

– Dziecię, ty nie znasz życia. Ty nie wiesz, że przyjaciele dzisiejsi, skoro w nas nieszczęście uderzy, jako nieprzyjaciele się stają.

 

Zbankrutowałem, jestem zhańbiony, jestem bez ratunku zgubiony!

 

– Ojcze – a Matka Boska! – czy się nie udasz pod Jej przemożną opiekę?

 

Twarz starca, do którego młoda dziewica przemawiała, stała się pochmurną i groźną.

 

– Bóg mię opuścił! Żeby modlitwy co pomogły, to by twoje nieustanne modlitwy od takiego nieszczęścia mię obroniły.

 

Nie mów mi więcej o tym. Ja się modlić nie mogę.

 

Jolanta słodka i pobożna córka bogatego przemysłowca Van Eck w Gandawie, łzami zalana wyszła z pokoju. Była to dziwnie piękna i pobożna dziewica, wszyscy ją podziwiali, ale tylko ubodzy powiedzieć mogli, do jakiego stopnia była nabożną, miłosierną i do wsparcia wszelkiej nędzy gotową.

 

Mieszkanie Van Ecka znajdowało się w bliskości starożytnej katedry.

 

Jolanta poszła tam, żeby przed obrazem Matki Boskiej duszę swą wylać. I komuż by ona serce swe otworzyła? Biedaczka od dawna już sierota, matka z nieba tylko nad nią czuwała i za nią się modliła. Kiedy przechodziła około dzwonnicy prawie ukończonej, ale jeszcze krzyżem nie uwieńczonej, spotkała się z człowiekiem dziwnej i podejrzanej postaci, którego już tego poranku, około domu swego ojca krążącego, widziała.

 

Nieznajomy rzucając na nią straszne i przerażające wejrzenie, zwrócił się na przyległą ulicę i rychło jej znikł z oczu; ale w tym ją oszukał, bo inną dalszą drogą do domu ojca jej przybył. Nagle i bez oznajmienia wszedł do gabinetu Van Ecka, który siedząc zachmurzony i nieruchomy, jak go córka zostawiła, z przerażenia zadrżał.

 

– Ktoś ty jest? Czego chcesz ode mnie? – z gniewem zapytał.

 

– Jesteś bardzo zmartwiony panie Van Eck – odpowiedział nieznajomy głosem, jako zimny wiatr do kości przenikającym.

 

– Co to ciebie obchodzi – jak śmiesz w moje interesy się wtrącać?

 

– Żebyś mi chciał zaufać, mówił dalej nieznajomy, poratowałbym cię w twoim nieszczęściu.

 

– Nikt mnie poratować nie może, odpowiedział kupiec. Nieszczęśliwe spekulacje zdradziły mnie i zgubiły. Przy końcu tygodnia będę musiał odmówić zapłaty robotnikom. Wierzyciele moi zbiegną się jak psy do jadła. A w braku pieniędzy rozerwą meble, sprzęty, całe ruchomości moje.

 

– Panie Van Eck, znam twoje nieszczęście, jesteś zupełnie zrujnowany, dlatego przychodzę dopomóc ci i wyprowadzić cię z tego nieszczęścia.

 

To mówiąc wyjął spod płaszcza wielki worek i na stół rzucił. Sztuki złota się posypały.

 

– Jest tu z czego zapłacić twych wierzycieli, potem jeśli zechcesz, dostarczę ci tyle złota, ile będziesz potrzebował, ale pod trzema warunkami:

 

– Jakież są te warunki? – przerwał kupiec, którego oczy się zaiskrzyły.

 

– Pierwszy, żebyś nigdy córce twojej nie opowiadał, co się między nami dzieje.

 

– Drugi, żebyś nigdy do katedry nie chodził.

 

– Bardzo rzadko tam chodzę.

 

– Mniejsza o to, zajmij się więc twymi interesami... nie masz czasu do stracenia.

 

– Trzeci mój warunek – aby w twojej fabryce praca nie ustawała.

 

– U mnie zawsze pracują – prócz niedzieli i święta.

 

– Niedzieli i święta! – Tyle dni straconych, z których tylko robotnicy korzystają. Niepotrzebna w twojej fabryce taka przerwa.

 

Bądź swobodnym i rozkazuj w domu twoim, jak ci się podoba.

 

– A kiedy moi robotnicy nie będą chcieli w niedzielę pracować? – odrzekł kupiec, bojąc się utracić złota – które mu obiecywano.

 

Nieznajomy ruszył ramionami.

 

– Popróbuj. Daję ci trzy lata czasu. Jeżeli będziesz z mojej protekcji zadowolonym, podpiszesz naszą umowę i z duszą i ciałem do mnie należeć będziesz. Przez ten czas będziesz opływał w bogactwa i sławę.

 

Nieznajomy znikł tak nagle, jak się był zjawił i Van Eck pytał siebie, czy to nie było jakie złudzenie wyobraźni, ale złoto ofiarowane mu leżało przed nim, kupiec przeliczył je kilkakrotnie – suma ogromną była; uradowany zatem, nie zastanawiając się, skąd mu to szczęście przyszło, postanowił według życzenia swego dobrodzieja warunki jego ściśle wypełnić.

 

Przy końcu tygodnia opłacił wszystkich robotników swoich; jeden z wierzycieli – niespokojny zażądał należności swojej, Van Eck wszystko mu wypłacił.

 

Nikt go więcej nie prześladował. Kredyt kupca rychło się ustalił, liczne zamówienia na roboty codziennie przychodziły. Korzystając z tego nawału pracy Van Eck oświadczył, że odtąd w niedzielę i święta w jego fabryce jak w inne dnie pracować będą.

 

Ta bezbożność dla całego miasta wielkim była zgorszeniem. Pobożniejsi robotnicy oddalili się, szukając gdzie indziej roboty, słabsi buntowali się czas jakiś, a wreszcie w fabryce zostali.

 

Pobożna Jolanta tym postanowieniem ojca prawie do rozpaczy przyprowadzoną była. – Na próżno rzuciła się do nóg ojcowskich, pamięć matki przypominając... Van Eck nieubłaganym został. Cóż więcej mogła uczynić? Tylko modlić się i płakać. Toteż pokój jej był niemym świadkiem bezsennych nocy, które na modlitwie spędzała, a starożytny z kości słoniowej krucyfiks, ostatnia umierającej matki pamiątka, tysiąc tysięcy razy pocałunkami okryty i łzami oblany bywał.

 

Tymczasem dochód i sława Van Ecka z każdym dniem wzrastały i zamówione roboty napływały.

 

– Pieniądze w niedzielę zyskane – mówił on – nie mniej jak inne są pożyteczne.

 

Trzy lata na próbę dane przy tym niesłychanym powodzeniu prędko upłynęły.

 

W wigilię tego dnia, kiedy się kończyła próba, Van Eck ujrzał swego opiekuna właśnie o tej godzinie, kiedy Jolanta w kościele się modliła.

 

– Panie Van Eck czyś kontent? – rzekł do niego – wskazując palcem na złoto na biurku rozłożone.

 

– Więcej niż mogłem się spodziewać!

 

– Otóż powodzenie twoje będzie jeszcze większe, skoro warunki podpiszesz i całkowicie do mnie należeć będziesz.

 

– Jeszcze jedno pytanie, przerwał kupiec; wiem że na tym świecie nikt bezinteresownie nic nie czyni, a ja nie widzę, gdzie jest twoja korzyść w tym, co się między nami dzieje, bo nawet żadnej cząstki dla siebie nie wymawiasz.

 

Twarz nieznajomego strasznym uśmiechem się wykrzywiła, oczy jego piekielnym ogniem błysnęły.

 

– Moja korzyść wielka, jestem cierpliwy i co dzień ją mam, choć ty jej nie widzisz. Nie troszcz się więc o mnie. Jutro trzy lata próby się kończą, o tejże godzinie tu przybędę i ty jakoś to przyrzekł, warunki moje podpiszesz.

 

Potem znikł mu z oczu pierwej, nim Van Eck mógł sobie zdać sprawę, jak to się stać mogło.

 

Niezmierne powodzenie w interesach, jakie z protekcji tego dziwnego sprzymierzeńca swego otrzymał, ogromne korzyści, jakie codziennie zbierał, zbyt wiele dawały mu zadowolenia, aby słowa dotrzymać nie miał, jednakże jego nagłe zjawienie się i znikanie, jego bezbożność, jego dziwne wymagania, zaczynały Van Ecka niepokoić, a nawet przerażać. Wieczorem był pochmurny i milczący. Całą noc oka nie mógł zamknąć a rano do swej fabryki poszedł. Od czasu zjawienia się tego opiekuna, czuł się bardzo niespokojnym i strwożonym, jego nadzwyczajne zyski wcale go nie zachwycały; skryta trwoga i bojaźń ściskały jego duszę i wszystko widział w innym świetle, co by już dawno mógł spostrzec, gdyby robotników swoich pilniej doglądał. Ci robotnicy niegdyś tak grzeczni i tak życzliwi, zuchwale nań spoglądali; niewidziany od nich, słyszał ich rozmowę, jak go obelgami obrzucali, jak się odgrażali, że chlebodawców pozbyć się trzeba, kiedy sposobność do tego się nadarzy. Poszedł potem do mieszkań swych robotników.

 

I tam jakież znowu rozczarowanie? Nie widział już wesołych kobiet z dziatkami pracujących, pobożne pieśni śpiewających; izby ich brudne i w nieładzie, dzieci brudne i obdarte, w nędzy gnijące.

 

Kobiety, które spotkał, gniewne spojrzenia na niego rzucały, w oczach ich czytał wyrzuty, jak gdyby mówiły:

 

– Tyś jest przyczyną nieszczęścia naszego. Odbierając nam odpoczynek niedzielny odebrałeś nam cnoty, źródło wesela i radości życia; na nędzę i cierpienie nas skazałeś.

 

Pan Van Eck zrozumiał wtenczas, że korzyści nieprzyjaciela Boskiego, z którym się sprzymierzył, nie były mniejsze od jego własnych korzyści. Boleść i przerażenie serce mu ścisnęły, zimny pot okrył czoło, nogi pod nim zadrżały, poznał ile złego uczynił, gwałcąc słowo Boże, a swych robotników odpoczynku dnia świętego pozbawiając!

 

– Te wszystkie rodziny szatanowi oddane, czy nie powstaną przeciw mnie, którym był ich nieszczęścia przyczyną, czy nie będą wołały, abym za tyle grzechów ukaranym został!

 

Van Eck na półumarły wrócił do swoich pokojów – czekając przybycia swego piekielnego opiekuna.

 

Jolanta, widząc ojca w wielkiej trwodze i niepokoju, cały dzień go nie odstępowała, jednakże o godzinie, w której zwykle do kościoła chodziła, widząc go jeszcze bardziej udręczonym, poszła do swego pokoju, żeby się u stóp Matki Boskiej za niego pomodlić, ale zaledwo z gabinetu ojca swego wyszła, nagle krzyk jego usłyszała.

 

– Ratuj mnie! córko moja! ratuj mnie!

 

Jolanta na powrót wbiegła, a oto nieznajomy, do którego ona taki wstręt czuła, za gardło jej nieszczęśliwego ojca trzymał:

 

– Nędzniku! krzyczał, zdrajco! wiarołomco! podpisuj natychmiast, albo cię uniosę!

 

Jolanta przeżegnała szatana, poczęła go bić krucyfiksem który w ręku trzymała, a gdy przestraszony począł się cofać, ona objąwszy ojca za szyję wołała:

 

– Ojcze kochany, wzywaj ze mną Matki Boskiej, Ona cię obroni. Święta Maryjo, Ucieczko pokutujących grzeszników, zlituj się nade mną!

 

– Módl się za nami – szeptał przestraszony starzec. I w tej chwili potęgą Niepokalanej Dziewicy zwyciężony szatan, w przepaści piekielnej pogrążony został.

 

W kilka tygodni potem śliczna kaplica, pod wezwaniem Matki Boskiej, Ucieczki grzeszników, przy fabryce się wznosiła. Co niedzielę i święta odprawiało się tam nabożeństwo, na którym chlebodawcy i robotnicy obecni byli.

 

Odtąd Jolanta z ojcem, w niedzielę i święta odwiedzała rodziny swych robotników, pomocy i dobrej rady im udzielając. Po południu były niewinne zabawy, dla rozrywki młodzieży urządzane. – Później szkoła i szpital blisko kaplicy zbudowane zostały.

 

Gdy w kilka lat potem bogaty przemysłowiec Van Eck umarł, Jolanta do klasztoru wstąpiła, a całe mienie swego ojca ubogim rozdała.

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 355-361.

 

Przypisy:

(1) "Kochajmy Maryję", str. 258.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: