Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków

 

(Misja w Chablais)

 

KS. M. HAMON

 

––––––––

 

ROZDZIAŁ IV.

 

Czterdziestogodzinne nabożeństwo w Annemasse. – Biskup

de Granier przedstawia Świętego na sufragana. – Ciężka

choroba Franciszka. – Działalność O. Cherubina w Thonon.

Od września 1597 do kwietnia 1598 r.

 

Podczas, kiedy Apostoł słowem i piórem walczył w obronie Kościoła, udało się wreszcie biskupowi de Granier, znaleźć mu pomocników. Byli nimi znani już nam: O. Cherubin z Maurienne i O. Esprit de Baume, dwaj przyjaciele Świętego (1), których mieliśmy sposobność poznać, oraz Ojciec Saunier (2), Jezuita, pracujący od dwóch przeszło lat w okręgu Ternier.

 

28 lipca, trzej misjonarze wyruszyli razem w drogę do Annemasse, jednego z przedmieść Genewy, o dwie mile położonego od miasta, gdzie mieszkańcy przechowali nienaruszoną wiarę swych przodków. Zastali tam Franciszka (3), kanonika Ludwika Salezego, proboszcza miejscowego, Baltazara Maniglier i barona de Viry (4). Nazajutrz po przybyciu zakonników, zebrali się wszyscy na naradę, aby wspólnie obmyślić środki, które przyspieszyłyby powodzenie misji. Postanowili ponowić prośby u księcia, w celu: 1) wyjednania dla probostw już założonych i dla tych, które w przyszłości założone być miały, wszystkich dochodów, zastrzeżonych dla sprawy obsługi dusz, a pozostających dotychczas w ręku kawalerów zakonnych świętych Maurycego i Łazarza; 2) otwarcia w mieście Thonon kolegium OO. Jezuitów, z warunkiem, aby zakonnicy głosili Ewangelię we wszystkich okolicznych miejscowościach, oraz w innych wsiach i miastach diecezji. Fundacja ta nie przedstawiała żadnych trudności, ponieważ kościół kolegialny w Viry zgadzał się ustąpić na jej korzyść, za odpowiednim wynagrodzeniem, klasztor świętego Hipolita wraz z obszernymi i wspaniałymi zabudowaniami, przynoszący 1200 dukatów (5). Do powyższych próśb dołączono następujące: 1) aby książę choć w części zwolnił katolików w Thonon od płacenia zwyczajnych i nadzwyczajnych podatków, gdyż wtedy heretycy, zwabieni doczesną korzyścią, chętniej przychodziliby na kazania i tym samym łatwiej można by ich przekonać o prawdziwości wiary katolickiej; 2) aby w zamian za klasztor św. Hipolita, ustąpiony przez kolegiatę w Viry, przyłączył do tejże kolegiaty kościoły w Saint Julien i w Thairy, wraz z prawem poboru dziesięcin z dwóch sąsiednich parafij (Beaumont i Bemex). W zamian za to kościół w Viry obowiązuje się utrzymywać kapelana wojskowego w fortecy św. Katarzyny. Uradzono wreszcie prosić księcia, ażeby zobowiązał Genewczyków do przeprowadzenia z teologami Kościoła katolickiego publicznej dysputy, której pastorowie heretyccy domagali się już po wiele razy, a nigdy przyjąć jej nie chcieli; nadto, aby do parafii w Annemasse przyłączył dochód z dziesięcin, należący niegdyś do zakonnic z Bellerive, a który później zagrabiony został bezprawnie przez pewnego heretyka z Genewy i dotąd pozostawał w jego rękach (6).

 

Ojciec Cherubin, cieszący się wielkim poważaniem u dworu, został wydelegowany, aby zawiózł podanie do księcia sabaudzkiego, który walczył wówczas przeciw wojskom hrabiego Lesdiguières, w okolicach Miolans. Wysłannik spełnił sumiennie polecenie i otrzymał od księcia nader przychylną odpowiedź; ale na wykonanie obietnicy trzeba było długo czekać, bądź dlatego, że książę nie chciał drażnić Berneńczyków przed ukończeniem wojny z Francją, bądź, że najlepsze zamiary panujących napotykają nieraz na nieprzewidziane przeszkody (7). O. Cherubin prosił także księcia, aby mu pozwolił urzeczywistnić zamiar urządzenia czterdziestogodzinnego nabożeństwa w Annemasse, powzięty razem z Franciszkiem i biskupem genewskim. Spodziewał się, że ta uroczystość doda większego blasku religii katolickiej i niezmiernie przyczyni się do jej postępów w okolicy; biskup zgodził się chętnie i przyrzekł sam przybyć z celebrą do Annemasse. Nuncjusz papieski i książę sabaudzki nie tylko pochwalili zamiar, ale obiecali również przyczynić się do pokrycia kosztów uroczystości. Nuncjusz dał na ten cel dwieście dukatów (8), książę pięćset (9); ten ostatni ofiarował nadto bardzo piękne makaty dla ozdoby kościoła, oraz pożyczył wszystko srebro ze swej prywatnej kaplicy dla przyozdobienia ołtarza, na którym miał być wystawiony Przenajświętszy Sakrament. Prócz tego nakazał swym urzędnikom, aby gorliwie przyczynili się do podniesienia okazałości nabożeństwa; a ponieważ mimo najszczerszej chęci sam nie mógł być na nim obecny, polecił gubernatorowi Sabaudii, aby go zastąpił na tej podniosłej uroczystości.

 

W końcu stosując się do życzenia ks. biskupa de Granier, a zarazem chcąc niejako wynagrodzić apostołowi Chablais jego niezmordowaną pracę dla dobra Kościoła, książę zamianował Franciszka sufraganem biskupa genewskiego.

 

Biskup Klaudiusz de Granier od dłuższego już czasu uginał się pod ciężarem lat, a stargane jego siły nie mogły odpowiedzieć gorliwości, jaką pałał dla chwały Bożej i zbawienia dusz; czuł, że nie potrafi obyć się bez sufragana, a zdając sobie sprawę z ważności wyboru kapłana, odpowiedniego na ten urząd, gorąco prosił Pana Boga, aby go oświecił. Miał wprawdzie przy sobie siostrzeńca, księdza de Chissé, odznaczającego się nauką i świątobliwością, który zdawał się tym lepiej przygotowanym do godności biskupiej, że od pewnego czasu spełniał obowiązki wikariusza generalnego i oficjała, okazując przy tym wybitne zdolności administracyjne. Ale biskupowi nie wystarczało, aby kandydat był godnym i odpowiednim; chciał pomiędzy godnymi wybrać najgodniejszego. Dlatego po wielu modłach i długim namyśle, przenosząc sprawę Bożą nad związki pokrewieństwa, postanowił wyznaczyć na sufragana Franciszka Salezego.

 

Wiedział jednak, że człowiek nigdy nie traci, gdy zasięga rady ludzi mądrych, zwłaszcza w rzeczach tak wielkiej wagi; przedstawił więc sprawę zaufanym osobom i wszyscy jednogłośnie przyklasnęli jego zamiarowi; własny siostrzeniec biskupa ucieszył się bardzo z wyboru, czym najlepiej okazał, że był godnym swego świątobliwego wuja; jeden tylko Franciszek był przeciwnego zdania i stanowczo odrzucił propozycję. Ilekroć biskup powtarzał nalegania, tylekroć doznawał coraz silniejszego oporu, co tym więcej utwierdziło go w przekonaniu, że wybór jest trafnym. Wreszcie ks. de Granier skorzystał z podróży jaką O. Cherubin miał odbyć do Chambéry i postanowił przedstawić księciu swoje pragnienie. Jego Wysokość Karol Emanuel dawniej już marzył, aby w razie śmierci biskupa genewskiego, święty apostoł zastąpił jego miejsce; zatem załatwienie sprawy ze strony księcia nie przedstawiało najmniejszej trudności. Przyjął propozycję z największym uznaniem i natychmiast wydał odpowiedni dyplom książęcy, mianujący Franciszka Salezego biskupem Genewy; jednocześnie prosił Papieża, aby go przyoblekł w godność biskupią, bądź tymczasowo, jako sufragana, bądź w inny sposób, motywując swą prośbę wysokim uzdolnieniem naukowym kandydata, świątobliwością jego życia, oraz zasługami apostolskimi w dziele nawrócenia heretyków prowincji Chablais. Ks. Klaudiusz de Granier ucieszył się niezmiernie z otrzymanych listów; nie pokazywał ich jednak nikomu, nawet świętemu apostołowi, czekając stosownej chwili, kiedy będzie mógł wydobyć je na światło dzienne.

 

W trakcie tego biskup genewski zarządził, aby we wszystkich parafiach diecezji ogłoszono z ambon, że w dniach 7, 8 i 9 września, odbędzie się w Annemasse czterdziestogodzinne nabożeństwo, na które zaprasza wszystkich wiernych. Franciszek ze swej strony obmyślał, jakim sposobem dałoby się najskuteczniej przyciągnąć lud na uroczystość. Istniał wówczas pobożny zwyczaj, że przedstawiano na scenie główne tajemnice wiary, albo zdarzenia z Pisma świętego, a ówczesne społeczeństwo przypatrywało się im z niemniejszym zaciekawieniem, jak dzisiejsza publiczność sztukom teatralnym. Ponieważ tego rodzaju widowiska nie tylko zaspakajały ciekawość widzów, ale dodatnio wpływały na dusze, przeto święty apostoł umyślił urządzić podobne przedstawienie, spodziewając się, że będzie bardzo użytecznym dla uczestników odpustu.

 

Polecił więc swojemu kuzynowi Salezemu i bratu Ludwikowi, aby ułożyli dramat, biorąc za temat ofiarę Abrahama. Sztukę pomyślnie ukończono, a przy rozdawaniu ról Święty wziął na siebie tę, która wymagała największej powagi, to jest rolę Boga Ojca.

 

O. Cherubinowi przypadło w udziale urządzenie teatru; wzniesiono scenę na rynku miasteczka Annemasse, a naokoło poustawiano namioty, to jest na wbitych w ziemię palach, porozwieszano płótna i dywany, aby w razie potrzeby dać schronienie publiczności.

 

Wieść o czterdziestogodzinnym nabożeństwie i mającym się odbyć misterium obiegła szybko kraj; w dniu oznaczonym zdawało się, że cała Sabaudia zbiegła się na widowisko; wszystkie drogi wiodące do miasteczka roiły się od pielgrzymów, a były ich takie tłumy, że Genewczycy, przerażeni napływem katolików tuż przy ich granicy, wysłali oddział żołnierzy, mających w razie potrzeby przeszkodzić wtargnięciu pątników na terytorium rzeczypospolitej.

 

Pomiędzy ludnością wywołało to wielkie zaniepokojenie; lękano się, aby nie doszło do konfliktu pomiędzy wojskiem Genewczyków a katolikami, co sprowadziłoby najsmutniejsze skutki. Dano znać Franciszkowi, a ten, dla uspokojenia strwożonych umysłów, postanowił dać przykład wielkiej odwagi; zamierzał urządzić ogromną procesję od Thonon aż do Annemasse, odległego mniej więcej o siedem kilometrów. Sam miał postępować na jej czele, za krucyfiksem, aby publicznie wynagrodzić Panu Jezusowi Ukrzyżowanemu zniewagi, wyrządzane świętemu znakowi Jego Męki przez cały czas panowania heretyków w tym kraju. Przedstawił swój zamiar naprzód komendantowi twierdzy Allinges, panu Lambert; ten nie tylko się zgodził, ale obiecał, że sam weźmie udział w procesji; następnie wyjawił Święty swe pragnienia katolikom w Thonon, którzy aczkolwiek pochwalali jego przedsięwzięcie, nie mogli ukryć obawy, że heretycy gotowi są napaść na nich w drodze.

 

Wiedzieli dobrze, że sekciarzy doprowadzi do wściekłości widok katolików, niosących po raz pierwszy wzniesione triumfalnie godło krzyża. Przypuszczali, że doda im jeszcze większej śmiałości ta okoliczność, że wojska Genewczyków stoją w pogotowiu, aby przybyć z pomocą, w razie jakichkolwiek zaburzeń. Ostatecznie jednak stanęło na tym, że 6-go września wszyscy, chcący wziąć udział w procesji, udadzą się wczesnym rankiem do kościoła św. Hipolita, jako punktu zbornego, a Franciszek po Mszy św. zorganizuje pochód. Przede wszystkim należało wyznaczyć kogoś do niesienia krzyża; ale nikt nie chciał podjąć się tego zadania, tak wielką była obawa przed heretykami; wtedy Franciszek nakazał słudze swemu, Jerzemu Rollandowi (10), wziąć krzyż do ręki; a gdy i ten, nie mniej od innych przerażony, okazywał niechęć do spełnienia polecenia i wyrażał swoje obawy, Święty odezwał się z uśmiechem:

 

– Nie bój się, będę przy tobie; jeżeli kto zechce wyrządzić ci krzywdę, to i mnie spotka ten sam los; a jeżeli umrzeć wypadnie, umrzemy razem.

 

Po usunięciu tej trudności, zaśpiewano hymn Vexilla regis, potem zaczęto litanię do Wszystkich Świętych i przy odmawianiu pierwszych wezwań, procesja ruszyła (11). Jerzy Rolland postępował z krzyżem na czele; za nim szli wszyscy, mający dość sił do odbycia pielgrzymki; a Franciszek, przyodziany w komżę i stułę, zamykał pochód. W miarę, jak procesja, przy śpiewie pobożnych pieśni, przechodziła przez wioski Chablais, mieszkający w nich nowonawróceni przyłączali się do pątników tak, że wkrótce tłumy, idące za świętym apostołem dorównywały liczbą tym, które go poprzedzały. Droga była nierówna i błotnista, pomimo to pątnicy nieprzerwanie śpiewali litanie, hymny i psalmy, aż wreszcie stanęli szczęśliwie w Annemasse. Zaledwie tam przybyli, powiedziano Franciszkowi, że nadchodzi bractwo świętego Krzyża z Annecy. Bez chwili spoczynku wyszedł naprzeciwko z licznym orszakiem. Pokutnicy, przybrani w szerokie czarne habity, postępowali długim szeregiem, po większej części boso, z różańcem w ręku, śpiewając żałobnym tonem litanię do Pana Jezusa Ukrzyżowanego. Ludwik Salezy, jako zastępca przeora, szedł na końcu. Święty, do łez wzruszony, złączył się z procesją i wprowadził ją do kościoła, gdzie chór odśpiewał pieśń przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny. Następnie wszyscy rozeszli się, bo już noc nadchodziła (12).

 

Nazajutrz, o godzinie 10 rano, ks. biskup odprawił uroczystą wotywę na otwarcie czterdziestogodzinnego nabożeństwa; po Ewangelii, Franciszek wygłosił odpowiednią do uroczystości przemowę, pełną uczucia i apostolskiego zapału. Po Komunii kapłańskiej, wiele osób przystąpiło do Stołu Pańskiego; a po Mszy świętej odbyła się wspaniała procesja, podczas której Pan Jezus, ukryty w Sakramencie Swojej miłości, szedł z triumfem wśród rozmodlonych tłumów. Biskup wystawił monstrancję na przygotowanym bogatym tronie, a O. Cherubin wypowiedział kazanie, pełne namaszczenia. Zaraz potem kompania z Chablais i bractwo Krzyża świętego z Annecy rozpoczęły publiczną adorację, którą odprawiały kolejno kompanie z innych części Sabaudii, w tym porządku, w jakim przybyły na miejsce. Przykład wiernych z Chablais podziałał tak skutecznie, że przez cały czas czterdziestogodzinnego nabożeństwa procesje napływały prawie bez przerwy. Adoracja każdej kompanii trwała godzinę, a zaczynała się nauką, którą kolejno wygłaszali, Franciszek i jego współpracownicy. Celem nauk było skupić umysły, ożywić wiarę, rozpalić serca i przygotować je do składania gorących hołdów Panu Jezusowi, utajonemu w Najświętszym Sakramencie.

 

Inna jeszcze ceremonia oddziałała zbawiennie na wiernych. Na gościńcu, wiodącym z Annemasse do Genewy, stał niegdyś kamienny krzyż z marmurową figurą Ukrzyżowanego Chrystusa i z takąż statuą Najświętszej Panny. Heretycy strzaskali krzyż; wierni postarali się zastąpić go drewnianym, bo nie stać ich było na bogatszy i pragnęli, aby ceremonia wzniesienia krzyża odbyła się w pierwszym dniu czterdziestogodzinnego nabożeństwa. Franciszek zgodził się na to z radością; w niedzielę rano poświęcił krzyż i kazał przybić na nim tabliczkę z następującym napisem, ułożonym przez siebie, a zawierającym treść nauki Kościoła o oddawaniu czci świętemu znakowi naszego zbawienia:

 

Nie czci katolik drzewa, ni kamienia,

Z którego krzyż jest zrobiony,

Lecz Tego, który dla jego zbawienia

Na krzyżu był umęczony.

 

Wieczorem tegoż dnia, bracia Krzyża świętego z Annecy, pod przewodnictwem biskupa i przy udziale niezliczonych tłumów, udali się na miejsce, gdzie leżał krzyż. Wzięli go na ramiona i śpiewając hymn Vexilla regis, ponieśli procesjonalnie na miejsce przeznaczenia. Tam, uszczęśliwieni, że mogą zatknąć sztandar zbawienia tuż prawie pod bramami Genewy, wznieśli go wysoko, a następnie umocowali w ziemi. Wtedy O. Esprit zabrał głos i przedstawił wymownie, że krzyż jest pamiątką nieskończonej miłości Boga, który na nim wylał za nas Krew Swoją, aż do ostatniej kropli i dlatego winniśmy oddawać mu najgłębszą cześć. Kaznodzieja przemawiał z taką siłą i entuzjazmem, że nie tylko katolicy (a było ich około trzydziestu tysięcy), ale i protestanci, którzy przyszli z ciekawości, bili się w piersi i wzywali miłosierdzia Bożego (13).

 

Po kazaniu rozdał mówca wiele drukowanych kartek o czci Krzyża świętego, których autorem był pewien świątobliwy zakonnik, kapucyn; jedna z tych kartek wpadła w ręce pastora la Faye, który ostro napadał na cześć Krzyża świętego, jak powiemy później.

 

Tak minął pierwszy dzień czterdziestogodzinnego nabożeństwa, dzień prawdziwie błogosławiony dla wiary. Za szczególny dowód opieki Bożej uważano powszechnie fakt, że protestanci genewscy zachowali się spokojnie i nie wyrządzili katolikom żadnej przykrości. Nie mniej pocieszającym był dzień następny (8 września); kompanie przybywały do Annemasse we wzorowym porządku, a śpiewy pielgrzymów i całe ich zachowanie się tchnęło najżywszą pobożnością. Zwracała ogólną uwagę sześcio do siedmiotysięczna kompania (14) z okręgu Ternier, w której znajdowało się siedmiuset nowonawróconych; był to owoc trzechletnich prac i nauk Dominikanów i Jezuitów. Widok tak licznego audytorium zelektryzował O. Cherubina; wygłosił on gorące kazanie, które wielkie zrobiło wrażenie na obecnych. Największy zapał ogarnął słuchaczy, gdy kaznodzieja, przedstawiwszy jasno treść nauki katolickiej, zawołał:

 

– Nie mówimy tutaj, najmilsi bracia, ani jednego słowa, którego nie bylibyśmy gotowi powtórzyć gdzie indziej, oraz bronić jego prawdy wobec wszystkich pastorów. Ileż to razy proponowali nam oni przeprowadzenie dysputy w kwestiach spornych! Za każdym razem z radością przyjmowaliśmy ich wyzwanie i czekaliśmy tylko na list bezpieczeństwa, któryby nam pozwolił udać się do Genewy, bez narażenia życia; ale takiego listu przysłać nam nie chciano. Teraz oto w waszej obecności bierzemy Boga za świadka, że w każdym czasie najchętniej zgodzimy się na wszelkie rozprawy, byleby tylko jaśniej niż słońce wykazać, że was zwiedziono i oderwano na wasze nieszczęście, od prawdziwej owczarni (15).

 

Wielu słuchaczy nie mogło opanować wzruszenia, a żałując, że tak długo pozostawali w błędzie, dziękowali serdecznie Bogu, że nareszcie otworzył im oczy na światło prawdziwej wiary.

 

Łatwo domyślić się, że gorące i częste przemówienia kapłanów, oraz radość, jaśniejąca na twarzy nowonawróconych, jako najlepsze świadectwo wesela, przepełniającego ich dusze z powodu odnalezienia utraconej prawdy, wszystko to robiło wrażenie na heretyków w Annemasse. Sam napis na krzyżu wystarczył do oświecenia wielu. Nieraz dawały się słyszeć głosy:

 

– Patrzcie, jak bezczelnie zwodzili nas pastorowie twierdząc, że katolicy oddają cześć drzewu i kamieniom; przecież ten napis wyraźnie mówi, że jest inaczej; bo pod figurą krzyża nie co innego wielbią, jak samego Jezusa Chrystusa (16).

 

Prawda zabłysła w ich duszy i trzeba przyznać, że nie zamykali oczu na światło, bo większość nawróciła się, a czterdziestogodzinne nabożeństwo odniosło najlepsze skutki, jakich można się było spodziewać.

 

Pastorowie, przerażeni triumfem katolicyzmu i niezadowoleni, że O. Cherubin bez ogródki odkrył wybiegi, jakimi starali się wykłamać i uchylić od dysputy, skłonili syndyków Genewy do oskarżenia przed Berneńczykami Papistów, a szczególniej Kapucynów. Zarzucano im, że pracują nad obaleniem traktatów i wyniszczeniem religii protestanckiej w obwodach Thonon i Ternier. W odpowiedzi, Berneńczycy wystosowali natychmiast skargę do gubernatora w Allinges i księcia sabaudzkiego, grożąc, że jeśli nie zamkną ust Kapucynom, oni wypowiedzą wojnę. Gubernator polecił O. Cherubinowi i jego towarzyszom, aby dla świętego spokoju wrócili do swego klasztoru; lecz O. Cherubin nie był z tych, co łatwo ustępują; napisał o wszystkim do Papieża, do nuncjusza w Turynie, a najbardziej nalegająco do księcia sabaudzkiego, przedstawiając, że byłoby rzeczą niegodną katolickiego księcia dać się zastraszyć pogróżkami pastorów, którzy dlatego użyli pośrednictwa Berneńczyków, żeby uniknąć publicznej dysputy. Dodał przy tym, że jemu, jak również jego współtowarzyszom, udało się już nawrócić wielką liczbę heretyków; uważa zatem, że cofnięcie świeckich i zakonnych misjonarzy w chwili, kiedy cztery tysiące protestantów uczęszcza na katolickie kazania, a w niedalekiej przyszłości można się spodziewać o wiele obfitszego żniwa, byłoby z ogromną krzywdą dla rozwoju wiary. Książę przyznał zupełną słuszność O. Cherubinowi, a nie dając zastraszyć się groźbami Berneńczyków, powinszował mu osiągniętych rezultatów i zachęcił, aby z tą samą gorliwością pracował nadal.

 

Po skończonym czterdziestogodzinnym nabożeństwie, we wtorek, o godzinie 2-ej po południu, Franciszek wrócił do Thonon, zabierając z sobą prawdopodobnie O. Saunier.

 

16-go września, w sam dzień trzeciej rocznicy jego przyjazdu do Thonon, przybyli jeszcze dwaj Ojcowie Kapucyni: Antoni le Tournon i Esprit de Beaume, którzy dotąd pozostawali w Annemasse. Było więc ledwie czterech misjonarzy; ale, jak świadczył sam Święty, gorącość ducha nowych pracowników zastępowała małą ich liczbę.

 

Franciszek miał teraz trochę więcej wolnego czasu. Użył go na pisanie rozmaitych rozpraw, będących odpowiedzią na zarzuty i pisma antykatolickie, które protestanci rozsiewali pomiędzy ludem. Pastor Viret głosił na wszystkie strony, że Msza św. jest bałwochwalczym obrzędem, a dogmat o rzeczywistej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie sprzeciwia się zasadniczo symbolowi wiary i nie pozostaje "w analogii" z zawartymi w Credo artykułami.

 

Zdaniem Franciszka, Viret użył tego wyrażenia, aby się popisać swoją uczonością, chociaż zapewne ani jeden z jego słuchaczy nie rozumiał, co znaczy słowo: analogia (17). Nalegano na Świętego, ażeby odparł powyższe kłamliwe zarzuty; czyniąc zadość żądaniom, napisał traktat pod tytułem: "Proste rozważania o apostolskim składzie wiary, zawierające wykład nauki katolickiej o Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza" (18). W tym dziełku pobożny autor nie tylko wyjaśnia w formie modlitwy dowody, mające umocnić wiarę w niepojętą tajemnicę rzeczywistej obecności Pana Jezusa w Eucharystii, lecz nadto wykazuje analogię między tą tajemnicą, a wszystkimi innymi, wyrażonymi w Credo. I tak, przy pierwszym słowie składu apostolskiego "Wierzę", autor woła z głębokim przekonaniem i miłością: "O Boże, gdy rozważam tajemnicę Twojego Przenajświętszego Ciała, rozumiem, że na to tylko zostawiłeś Je na Ołtarzu i tylu cudami wsławiłeś, aby nam służyło za pokarm na pustyni tego życia. Przejmuje mnie to najgłębszym uwielbieniem; a jedynym wyrazem moich uczuć jest pokorne wyznawanie przed Tobą mojej nędzy. O cudzie niepojęty! Rozum i zmysły tysiączne stawiają mi trudności. Jak to, mówię, czyż to być może, aby Zbawiciel dał nam Ciało Swoje ku pożywaniu? Ale za łaską Twoją, Boże mój, wierzę! I nie dlatego wierzę niezachwianie, abym pojęciem i rozumem mógł ogarnąć tak wielką tajemnicę. O nie, im trudniej mi pojąć i zrozumieć Twój Przenajświętszy Sakrament, tym bardziej wydaje mi się On godnym podziwu i uwielbienia, bo światło wiary nierównie jaśniej błyszczy tam, gdzie rozum napotyka nieprzeniknione dla siebie ciemności". Tłumacząc potem następne słowa Składu Apostolskiego: "w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi", autor mówi: "Bóg jest Bogiem we wszystkim, ale Bóstwo Jego najwyraźniej okazuje się w tym, co jest mniej dostępnym naszemu pojęciu. Jeżeli Słowo Boże miało w sobie tyle mocy, że nicość do bytu powołało, jakoż daleko więcej może, jeżeli chce, utrzymać przy życiu to, co istnieje, albo też materię rzeczy istniejącej przemienić w inną. Bóg potęgą Swoją zdolny jest stworzyć rzecz jakąś, czemuż by na wielu miejscach jednocześnie nie mógł sprawić tego, co mocen jest uczynić na jednym?". Autor przechodzi następnie do artykułu, który głosi, że "Jezus Chrystus narodził się z Maryi Panny" i tak go wykłada: "Boże, czyż można by przyrodzonym sposobem wytłumaczyć ukształcenie Twego Najświętszego Ciała, kiedy ono, wbrew przyrodzonemu prawu, zostało poczęte i narodzone z Dziewicy? Jeżeli zaś to najczcigodniejsze Ciało wyszło z dziewiczego łona Maryi, jak promień słoneczny, co przenika kryształ, w niczym nie naruszając jego całości i zgoła miejsca nie zabierając, cóż w tym trudnego do uwierzenia, że i w Najświętszym Sakramencie to Boskie Ciało miejsca dla siebie nie potrzebuje?".

 

Pastor Viret uznał, że ostatnie słowa zasługują na krytykę i wbrew powszechnemu mniemaniu samych protestantów, śmiał utrzymywać, że Maryja porodziła Jezusa Chrystusa sposobem zwykłych niewiast. Twierdzenie zatem, jakoby Jej macierzyństwo miało być cudownym, uważał nie tylko za błąd, lecz i za herezję. Święty bez żadnej trudności wykazał pastorowi całą niedorzeczność jego wystąpienia; udowodnił za pomocą Pisma św., że dziewictwo Maryi nie poniosło żadnej skazy przy porodzeniu Syna Bożego; a prorok Izajasz nie tylko zapowiada, że Dziewica pocznie, ale, że Dziewica porodzi. Następnie wykazuje, że słowa, którym pastor ośmiela się kłam zadawać, wyjęte są w całości z pism św. Ambrożego, a św. Augustyn ogłasza Jowiniana za heretyka, ponieważ bronił tego samego błędu, którego trzyma się pastor. Kończy wreszcie, zbijając bez litości wszystkie bezpodstawne dowody, jakie Viret przytacza na poparcie swego twierdzenia. Pastor raz jeszcze próbował się bronić, ale święty apostoł natychmiast pospieszył z nową odpowiedzią, a przypierając swego przeciwnika do muru całą siłą argumentacji, poraził go tak zwycięskimi dowodami, że biedak musiał całkowicie skapitulować. Jedynym owocem jego trudów był wstyd z odniesionej porażki i przygana, jaka go spotkała ze strony własnych współwyznawców za to, że wdał się niepotrzebnie w spór, przecząc temu, co wszyscy protestanci ogólnie uznawali za prawdę (19).

 

Franciszek kończył właśnie pisemną rozprawę z pastorem Viret, gdy dano mu znać, że pastor la Faye wydał anonimowy paszkwil, skierowany przeciw czci Krzyża świętego, w odpowiedzi na kartki, jakie misjonarze w czasie opisanej przez nas uroczystości w Annemasse rozdawali między ludem. Była to napaść gwałtowna i bluźniercza przeciw świętemu znakowi naszego zbawienia. Biskup zgromadził natychmiast kapłanów, znajdujących się w Thonon, chcąc się z nimi naradzić, jak postąpić w tym wypadku. Wszyscy byli zdania, że trzeba dać odpowiedź na piśmie i że prepozyt kapituły najlepiej wywiąże się z zadania, a to dla wielu powodów: nikt lepiej od niego nie umie walczyć z podobnymi napaściami; on kazał wystawić krzyż, przeciw któremu powstawano; a wreszcie znał od dawna pastora la Faye. Franciszek czuł się zawstydzony okazanym mu dowodem szacunku i zaufania; więcej doznawał stąd przykrości, niż komu innemu sprawiałyby największe upokorzenia. Podjął się jednak chętnie tej pracy: "bo, jak pisze w przedmowie do swego dziełka, uważa sobie za obowiązek bronić czci Krzyża świętego, jako pierwszy członek Bractwa, znajdującego się pod tym wezwaniem". Przede wszystkim odczytał bezbożny paszkwil, notując na marginesie fałszywe zwroty, kłamstwa i bluźnierstwa pastora. Na końcu podpisał słowa, świadczące o jego czci i posłuszeństwie dla Stolicy Świętej, bez zezwolenia której nie byłby przeczytał tej heretyckiej książki: "Liber haereticus pro Francisco qui licentiam habuit".

 

Nieprzewidziana okoliczność przeszkodziła mu w pracy. Ksiądz biskup de Granier postanowił wysłać do Rzymu swojego siostrzeńca, Franciszka de Chissé, z poleceniem, aby wyjednał u Papieża odebranie dochodów z prowincji Chablais od zakonu św. Maurycego i Łazarza, oraz upoważnienie wznowienia dawnych parafij w jej okręgach; że zaś nikt lepiej od Franciszka nie mógł w tych sprawach poinformować Najwyższego Pasterza, przeto biskup przydał go swojemu siostrzeńcowi za towarzysza. Przedtem jednak polecił mu pojechać po instrukcje do księcia, który podówczas doglądał robót przy ukończeniu fortecy Barraux.

 

Nasz Święty opuścił Thonon 20-go października i tegoż dnia przybył do Annecy; zaraz nazajutrz publicznie ogłosił dyplom książęcy, uwalniający wszystkich nowonawróconych od ciężarów, które heretycy obowiązani byli ponosić; następnie, po otrzymaniu od biskupa potrzebnych wskazówek, udał się do księcia. Ten przyjął go z wielką dobrocią i wypytywał dokładnie o stan religii katolickiej w Chablais, oraz o postępy, jakie tam czyni wiara święta. Franciszek z pełną uszanowania swobodą przedstawił księciu, co należałoby uczynić w celu doprowadzenia rozpoczętego dzieła do pomyślnego końca. Książę uwzględnił wszystkie żądania, a mianowicie zwrot dochodów, należących do parafij, zawieszenie pensyj pastorom i odebranie dóbr duchownych, znajdujących się w ręku kawalerów zakonu św. Maurycego i Łazarza.

 

Uszczęśliwiony Franciszek zabierał się już do wyjazdu, gdy książę nastręczył mu sposobność do nowej pracy dla chwały Bożej. Na czele załogi wojskowej w Chablais stał pewien pułkownik, nazwiskiem Maurycy Brotty, zacięty heretyk; książę posłał po niego, przedstawił Franciszkowi i prosił, aby ten rozwiązał wątpliwości, oddalające pułkownika od wiary katolickiej. Konferencja trwała trzy godziny. Książę zostawił ich samych, aby swobodniej mogli z sobą pomówić, ale z drugiego pokoju przysłuchiwał się rozmowie; wreszcie wszedł, pytając:

 

– No cóż, który z was zwyciężył? Brotty, czy uznajesz teraz prawdziwość naszej religii?

 

– Wasza Książęca Mość – odpowiedział pułkownik – teologię znam tylko z imienia, nic więc dziwnego, że w walce doznałem porażki. Ale dobrze wraziłem sobie w pamięć wszystkie argumenty księdza prepozyta, pomówię o nich z pastorami i skoro raz jasno poznam prawdę, chwycę się jej całym sercem.

 

Książę wywnioskował z tej odpowiedzi, że Brotty się chwieje; niezmiernie ucieszony, zachęcił go, aby poważnie zastanowił się nad wszystkim i bardzo pochlebnie wyrażał się przed nim o apostole prowincji Chablais (20). Zobaczymy później, jakie szczęśliwe skutki wynikły z tego pierwszego spotkania.

 

Biskup genewski pragnął gorąco, aby Franciszek jeszcze przed wyjazdem do świętego miasta, zgodził się na przyjęcie godności sufragana, tym bardziej, że książę już jego wybór zatwierdził.

 

Opowiadają, że na jakiś czas przedtem biskup był obecnym na dramacie, w którym przedstawiano wilków, odzianych w owczą skórę. Pod tym wrażeniem udał się na spoczynek i we śnie ujrzał mnóstwo wilków, znienacka napadających na jego owczarnię. Rzucił się na ratunek; ale ponieważ był sam jeden, nie mógł, mimo największych usiłowań, odpędzić całej gromady dzikich bestyj, które w jego oczach rozszarpały kilka owiec. Zbolały do najwyższego stopnia, wołał żałosnym głosem: "Ratunku, ratunku!!". Kapelan, który spał w przyległym pokoju, zbudzony krzykiem, przybiegł prędko, pytając pasterza o powód przestrachu. Biedny biskup potrzebował dłuższego czasu, aby otrząsnąć się z wrażenia; wreszcie opowiedział, co mu się śniło.

 

– Ach, – dodał – czyż to nieprawda, że drapieżne wilki zewsząd otaczają moje biedne owieczki... Starość mnie przygniata, gdzież znajdę dość siły do odparcia tylu nieprzyjaciół? Któż mi pomoże ich zwalczyć?

 

Kapelan starał się go uspokoić, przedstawiał na pociechę, że diecezja znajduje się w kwitnącym stanie, że jest w niej wielu zacnych i wzorowych kapłanów, między którymi odznacza się apostoł z Chablais.

 

– Jest to prawdziwy skarb, darowany nam przez Boga; będzie on twoim współpracownikiem, pasterzu, tak z nazwy, jak z czynu.

 

– Daj Boże, – zawołał świątobliwy biskup – oby się tylko zgodził!... Synu mój, Franciszku, gdzież jesteś? zlituj się nad moją siwizną!

 

Kapelan wrócił do siebie, a biskup resztę nocy spędził na obmyślaniu, w jaki sposób wymóc zgodę na świętym kapłanie. Skoro dnieć zaczynało, posłał po Franciszka z poleceniem, aby przybył niezwłocznie. Święty apostoł, nie domyślając się niczego, stawił się natychmiast; jak tylko biskup go zobaczył, wybiegł naprzeciw, uścisnął serdecznie, przytulił do serca i w imię świętych węzłów przyjaźni, w imię chwały Bożej i dobra Kościoła zaklinał, aby mu przyszedł z pomocą.

 

– Ależ najchętniej – odpowiedział Franciszek, nie rozumiejąc jeszcze o co chodzi.

 

– A więc proszę cię, – odparł biskup – zechciej zostać moim sufraganem.

 

Na te słowa święty kapłan spuścił oczy, zarumienił się i umilkł. Widać było, że w jego duszy odbywa się walka. Naraz podniósł głowę:

 

– Pasterzu, – rzekł – nie wymawiam się od pracy; ale twoje przywiązanie do mnie zawodzi cię; nie posiadam przymiotów, odpowiednich do tej godności. Masz w diecezji kapłanów, odznaczających się urodzeniem, nauką i cnotą, nierównie zdolniejszych do dźwigania tego ciężaru. Daruj więc, proszę, ale twojej propozycji przyjąć nie mogę.

 

Daremnie biskup powtarzał nalegania; Franciszek jedną tylko miał na wszystko odpowiedź, a pożegnawszy biskupa, wrócił do zamku Sales (21).

 

Pierwsza nieudana próba nie zniechęciła biskupa genewskiego; zwierzył się ze swym zamiarem kanonikom katedralnym i prosił ich o modlitwę w tej intencji. Zrobił więcej; udał się osobiście do zamku Thorens, aby z całą rodziną Salezych nowy szturm przypuścić do serca apostoła. Użył w tym celu wszystkich środków; lecz ani przedstawienia ojca, ani nalegania matki i prośby całej rodziny, nie mogły złamać oporu męża Bożego. Biskup nie dał za wygraną; im więcej napotykał przeszkód w dopięciu zamiaru, tym wytrwalej do niego dążył. Udał się do pośrednictwa osób, o których sądził, że mogą mieć wpływ na prepozyta; ale i te zabiegi nie odniosły pożądanego skutku.

 

Wreszcie, aby odnieść trudne zwycięstwo nad pokorą Świętego, postanowił użyć ostatniego środka; posłał do Franciszka księdza Piotra Critain, swojego kapelana. Ksiądz Critain stanął wieczorem w zamku Sales i na razie nie zdradził się, z jakim przyjeżdża poselstwem. Nazajutrz z rana prosił Franciszka, aby z nim odmówił brewiarz w krużgankach zamku; po modlitwie zapytał, czy domyśla się celu jego podróży.

 

– Bynajmniej – odpowiedział Święty.

 

– A więc, – rzekł ksiądz Critain – proszę przyjąć do wiadomości, że ks. biskup przysyła mnie tutaj, aby Waszą Wielebność zawiadomić o konieczności zamianowania go swoim sufraganem i żąda ostatecznej w tym względzie decyzji. On sam prosił Waszą Wielebność, abyś się na to zgodził, używał pośrednictwa innych, a dotąd stale doznaje odmowy. Bardzo jest tym zasmucony, dlatego przemawiam dziś do sumienia Waszej Wielebności, chcąc cię ostrzec, abyś nie rozminął się z wolą Bożą. Racz zastanowić się i powiedzieć, jaką odpowiedź mam zawieźć księdzu biskupowi?

 

– Proszę oznajmić naszemu Najprzewielebniejszemu Pasterzowi, – odparł Franciszek – że żywię dla niego najgłębszą cześć; dobroć jego wzrusza mnie do głębi; ale urząd, jaki mi ofiaruje, o wiele przechodzi moje zasługi; ksiądz kapelan będzie jeszcze łaskaw dodać, że jeżeli zostanę sufraganem, Jego Ekscelencja będzie musiał ustąpić mi część swoich dochodów, które zaledwie wystarczają na jego utrzymanie. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby z mego powodu doznawać miał niedostatku. Spełnię wszelkie rozkazy księdza biskupa; jestem gotów pisać traktaty, wygłaszać kazania, jeździć po misjach; ale co do biskupstwa, nie może być o nim mowy, bo nie jestem stworzony do rozkazywania.

 

– Sądzę, – odparł ksiądz Critain – że Wasza Wielebność nie chciałbyś sprzeciwiać się woli Bożej. Otóż, wybór twojej osoby przez księdza biskupa nosi najwidoczniejsze cechy tej najświętszej woli. Pasterz nie szedł w tym za głosem krwi; gdyby tak było, wyniósłby na godność sufragana jednego z członków swojej rodziny. Nie działał z pośpiechem, gdyż długo rozważał swój zamiar. Nie ufał własnemu rozumowi, zasięgał bowiem rady najoświeceńszych z pośród przyjaciół i znajomych, świeckich i zakonników, a wszyscy przyklasnęli wyborowi. Czyż podobna jednomyślność nie jest dowodem woli Bożej? Starodawnych biskupów wybierano za zgodą wiernych i było wówczas powszechnie przyjętą zasadą, że głos ludu, to głos Boży. Oto dyplom księcia Sabaudii, który z radością potwierdza wybór, uczyniony przez biskupa. Mam także list kardynała de Médicis; oświadcza, że z największą chęcią podejmuje się prosić Stolicę Świętą o wyniesienie Waszej Wielebności na godność biskupią. Jakiegoż jeszcze dowodu woli Bożej żądać tu można? (22)

 

Na te słowa Franciszek westchnął głęboko; zdawał się niezmiernie przygnębiony. Nic nie odpowiedział, lecz pogrążony w zadumie, chodził po galerii z założonymi rękami. Z jednej strony myśl o biskupstwie przerażała go, z drugiej drżał na myśl sprzeciwienia się woli Bożej. W tej rozterce wewnętrznej jedyną ucieczką wydała mu się modlitwa:

 

– Pójdziemy do kościoła w Thorens, – odezwał się do księdza Critain – tam każdy z nas odprawi Mszę o Duchu Świętym. Będziemy sobie wzajemnie służyli; a potem zrobimy, co nam Duch Święty poda do serca.

 

Jak powiedział, tak uczynił; ksiądz Critain pierwszy odprawił Mszę św., po nim Franciszek; ten ostatni ukląkł następnie na stopniach ołtarza i pozostał długo nieruchomy, jakby w zachwycie, z oczami utkwionymi w tabernakulum, z twarzą rozjaśnioną. Potem wstał i wyszedł z kościoła.

 

– I cóż, księże prepozycie, – zapytał ks. Critain – jakąż ci Pan Bóg dał odpowiedź?

 

– Proszę powiedzieć mojemu Pasterzowi, – odparł święty apostoł – że zawsze lękałem się biskupstwa; ale skoro każe, gotów jestem być mu posłusznym. Jeżeli mi się uda co dobrego uczynić na tym stanowisku, zawdzięczać to będę jedynie jego modlitwom. Proszę jednak księdza kapelana zachować w tajemnicy wszystko, co między nami zaszło (23).

 

Ksiądz Critain powinszował apostołowi odniesionego nad sobą zwycięstwa i obiecał nie mówić nikomu o jego wewnętrznych walkach. Wybrał się natychmiast z powrotem, lecz po drodze wstąpił do państwa de Boisy i zawiadomił ich, równie jak kanonika Salezego, o szczęśliwym zakończeniu sprawy, gdyż sądził, że przed nimi nie jest obowiązanym do tajemnicy. Gdy przybył do Annecy, zastał biskupa w licznym towarzystwie; podszedł do niego i szepnął do ucha radosną nowinę.

 

– Bogu Najwyższemu niech będą dzięki! – zawołał głośno biskup, a powstając, dodał ze łzami radości: – Do tej chwili nie zdołałem zrobić nic, mającego jakąkolwiek wartość, ale teraz, kiedy mi się udało otrzymać mojego syna, Salezego, na sufragana i następcę, mogę sobie powiedzieć, że praca moja nie poszła na marne i że uczyniłem wiele dla dobra diecezji.

 

Nie posiadając się z radości, zacny starzec przyśpieszył o ile tylko mógł przygotowania do wyjazdu. Chcąc jeszcze bardziej posunąć sprawę, rozkazał, aby przeprowadzono w Thorens prawne dochodzenie co do wieku prepozyta; polecił nadto O. Cherubinowi zastąpić Franciszka w Thonon, gdy nagle spodobało się Bogu odwlec spełnienie pragnień czcigodnego pasterza. Święty apostoł zapadł na gorączkę, która naraziła jego życie na niebezpieczeństwo i skazała na blisko pięciomiesięczny przymusowy wypoczynek. Podczas gdy prepozyt przykuty był do łoża choroby, O. Cherubin pracował w Chablais. Prawie cała prowincja okazywała gotowość przyjęcia wiary katolickiej; inaczej miała się rzecz z samym miastem Thonon. Większość mieszczan nie tylko uparcie zamykała oczy na prawdę, ale tysiącznymi sposobami usiłowała przeszkadzać nawróceniom. Ci fanatycy znaleźli w O. Cherubinie nieubłaganego przeciwnika. Wytrawny i zręczny kaznodzieja, o gruntownej i silnej wymowie, mąż niezwykłej pobożności, niestrudzony apostoł, O. Cherubin odznaczał się prócz tego ową niezmordowaną żarliwością, która niczym odstraszyć się nie daje i umie stawiać czoło przeciwnościom. W naukach, głoszonych w kościele parafialnym, a czasem i na placu publicznym, tak śmiało wyzywał na dysputę pastora Viret, że ten wreszcie musiał stanąć do walki i został haniebnie pobity.

 

Na dzwonnicy przy kościele św. Hipolita wisiały wówczas dwa dzwony, z których większy był pęknięty. Jakkolwiek kalwini zaprzestali już w tym kościele nabożeństw, używali jednak dzwonów, aby zwoływać swoich wyznawców na kazania. O. Cherubinowi było już tego za wiele; napisał do księcia, prosząc, aby zakazał heretykom dotykać dzwonów. Nie czekając odpowiedzi, postanowił sam załatwić się z protestantami. Pewnego dnia, kiedy miało być kazanie kalwińskie, idzie do kościoła wraz z Ojcem Esprit i dwoma świeckimi. Zamyka na klucz drzwi kościelne, wchodzi na dzwonnicę, wciąga tam sznury od dzwonów, oraz drabinę i spokojnie czeka, aż heretycy przyjdą dzwonić na kazanie. Przychodzą rzeczywiście, a zastawszy drzwi zamknięte, wyważają je, idą prosto ku dzwonnicy i z wielkim zdumieniem widzą, że nie ma ani sznurów, ani drabiny do wejścia na górę. Wtedy O. Cherubin ukazuje się na dzwonnicy i oznajmia, że ma w ręku pismo księcia sabaudzkiego, mocą którego dzwony mają odtąd służyć wyłącznie do użytku katolików.

 

– Nic słuszniejszym być nie może – dodaje – nad książęcą wolę; bo nie przystoi, aby ten sam dzwon zgromadzał lud na opowiadanie prawdy i głoszenie fałszu.

 

Takiej nowiny nie spodziewali się heretycy. Uniesieni gniewem, gromadzą się tłumnie pod dzwonnicą, chwytają za broń, a nie poprzestając na groźbach, strzelają – na szczęście chybiając – do O. Cherubina i jego towarzysza, O. Esprit. Inni przynoszą drabiny, aby przypuścić szturm do obecnych na dzwonnicy, lecz nieustraszony Kapucyn za każdym razem zrzuca drabinę. Rozjuszeni do najwyższego stopnia, myśleli już o podkopaniu dzwonnicy i całkowitym jej obaleniu, gdy na szczęście przybył pan de Vallon, obywatel-protestant, który miał wielki mir u swoich. Umiarkowanymi słowy zdołał uspokoić wzburzone umysły; potem przemówił głośno do O. Cherubina, prosząc, żeby zszedł na dół. O. Cherubin, zamiast zastosować się do jego życzenia, stanął w oknie, pokazał pismo książęce i oświadczył, że dopilnuje ścisłego wykonania woli księcia, choćby to życiem miał przypłacić. Obecność pana Vallon powstrzymała nareszcie heretyków od gwałtownego protestu; rozeszli się spokojnie, ale w sercu poprzysięgli zemstę. W nocy weszli na dzwonnicę, podłożyli ogień pod duży dzwon i chcąc go rozbić, zaczęli z całej siły bić weń młotem. Aby nie było słychać uderzeń, owinęli młot płótnem. Mimo to O. Cherubin obudził się. Wygląda przez okno i domyśla się wszystkiego. Natychmiast ubiera się, idzie z Ojcem Esprit do prokuratora skarbowego i nalega, aby pośpieszył zaradzić złemu. Prokurator wymawia się, tłumaczy, że byłoby bardzo nieroztropnie w nocy wszczynać niesnaski z ludźmi, którzy do wszystkiego są zdolni. Ale co O. Cherubinowi mówić o niebezpieczeństwie, kiedy on niczego się nie boi? Prosi więc prokuratora, błaga, wreszcie prawie przemocą prowadzi go na miejsce. Na ich widok, heretycy grożą, że zamordują każdego, kto ośmieli się wejść na górę, a nawet rzucają stamtąd rozpalone głownie. Prokurator przerażony chce się cofnąć, ale nieustraszony Kapucyn zatrzymuje go:

 

– Nie bój się pan! – woła – jesteśmy pod opieką Najświętszej Panny, nie stanie się nam nic złego!

 

To mówiąc, pierwszy odważnie wskakuje na drabinę, za nim prokurator. Dochodzą szczęśliwie na szczyt dzwonnicy i tam zastają przedniejszych mieszczan, zbierających kawałki pokruszonego dzwonu. Prokurator rozkazuje, aby oddali klucze i zeszli na dół. Czynią to bez oporu. Co więcej, stosownie do otrzymanego rozkazu, zgadzają się odwieźć własnymi końmi rozbity dzwon do twierdzy Allinges, aby tam ulano inny, dla użytku katolików (24).

 

Wkrótce potem, około Bożego Narodzenia, wydelegował książę prezydenta Favre do Chablais z poleceniem, aby wybadał usposobienie mieszkańców tej prowincji względem wiary katolickiej (25). Prezydent przekonał się, że prawie wszyscy gotowi są do jej przyjęcia. Skutkiem tego wydał mieszkańcom miasta Thonon rozporządzenie, aby uczęszczali na nauki O. Cherubina. Zakazał nadto kalwinom odprawiać nabożeństwa w kościele św. Hipolita i używać dzwonów dla swoich zebrań.

 

W poście 1598 r. miewał O. Cherubin nauki pasyjne w Thonon, a głos jego był tak donośnym i dźwięcznym, że z kościoła słychać go było w sąsiednich budynkach. Protestanci, którzy nie mieli jeszcze odwagi pokazywać się w kościele, wiedzeni ciekawością, przychodzili po kryjomu do pobliskich domów, aby go słuchać. Prawdy, głoszone przez znakomitego kaznodzieję, kiełkowały nieznacznie w ich duszach na kształt dobrych ziarnek, zapuszczając coraz głębiej korzenie. Z czasem te ziarna wzrosły, rozwinęły się i tak powoli wiara przenikała do serc. Nader pożądany wpływ na umysły wywarła także publiczna konferencja, jaką O. Cherubin przeprowadził w tym czasie z protestanckim pastorem Lignariuszem, z pochodzenia Niemcem i profesorem teologii w Genewie (26). Jak wiemy, pastorowie tego miasta oświadczyli chęć odbycia dysputy o wierze z kapłanami katolickimi, ale nie dotrzymali słowa. Wstydzili się swego tchórzostwa i czekali sposobności, kiedy będą mogli uratować swój honor. Choroba prepozyta uwolniła ich na pewien czas od najgroźniejszego przeciwnika, postanowili więc skorzystać z pomyślnej chwili. Wysłali Lignariusza do Thonon z poleceniem, aby wystąpił do walki z Kapucynami i nie wątpili, że zwycięstwo będzie po ich stronie. Konferencja odbyła się 14-go marca. Przedmiotem jej było pytanie, do kogo należy prawo rozstrzygania o prawdziwym znaczeniu Pisma świętego. Jedna i druga strona przemawiała z wielkim umiarkowaniem. Sekretarze pilnie zapisywali zarzuty i odpowiedzi. Po kilkugodzinnej rozprawie odłożono dalszą dyskusję do dnia następnego; ale pastor już się nie pokazał. Pobity na głowę pierwszego dnia, nie odważył się ponownie wstąpić w szranki i jak najprędzej wyjechał do Genewy. Nalegano aby wrócił, usiłowano zmusić go do tego poczuciem honoru i w tym celu rozlepiono na rogach ulic afisze, wzywające go na dysputę. Posłano nawet, imieniem księcia sabaudzkiego, listy bezpieczeństwa, zapewniające mu wszelką swobodę działania. Nic nie pomogło. Baron d'Avully uznał więc za stosowne ogłoszenie drukiem sprawozdania z pierwszego dnia rozprawy (27).

 

To zwycięstwo poddało O. Cherubinowi i baronowi d'Avully myśl wystarania się o czterdziestogodzinne nabożeństwo w Thonon, jak to miało miejsce w zeszłym roku w Annemasse. Biskup napisał do Papieża, a proboszcz ze swej strony wystosował list do nuncjusza. Zanim wszakże przystąpiono do odpowiednich przygotowań, O. Cherubin postanowił omówić cały projekt z biskupem. Wyjechał więc 7 kwietnia do Annecy, by po drodze zatrzymać się w zamku Sales dla zobaczenia się z proboszczem, który przebywał tam na rekonwalescencji, czekając chwili, gdy będzie mógł wyjechać do Rzymu.

 

Jak wyżej wspomnieliśmy, apostoł Chablais na wyjezdnym do Włoch zapadł w Annecy na silną gorączkę, która go przyprawiła o niebezpieczeństwo życia. Ta przykra i długa choroba uwydatniła z jednej strony przedziwną cierpliwość Świętego i jego doskonałe oddanie się Bogu, a z drugiej dowiodła, ile miłości i czci mieli dla niego biskup, kanonicy i całe miasto.

 

W pierwszych dniach stycznia nastąpiła recydywa i przez cały tydzień chory był między życiem i śmiercią. Zwołano konsylium z dwóch lekarzy. Jeden orzekł, że nie ma nadziei zachowania chorego przy życiu; drugi był zdania, że choroba jest długa i nieuleczalna. Zbytecznym byłoby dodawać, że pani de Boisy, na pierwszą wiadomość o groźnym stanie syna, pośpieszyła do niego i ani na chwilę go nie odstępowała. Ją więc zobowiązano, aby ostrzegła chorego o niebezpieczeństwie i potrzebie przygotowania się na śmierć. Łatwo zrozumieć, jak ciężkim dla biednej matki było to zadanie i ile gwałtu musiała zadać swojemu sercu; ale żywa jej wiara, heroiczna miłość ku Bogu i zupełne poddanie się Jego woli, przeważyły w jej duszy boleść matczyną; z nadludzką odwagą oznajmiła synowi, że chwile jego są policzone.

 

Pierwszym uczuciem, jakie ta wiadomość obudziła w Franciszku, był żal za grzechy, których, według swego mniemania, należycie nie odpokutował (28). Najlżejsze uchybienia stawały mu w pamięci, napełniając niewinną jego duszę niewypowiedzianą obawą. Płakał, jęczał, był nieutulony w żalu. Nieustannie powtarzał słowa, wyjęte z Pisma świętego, modlitw kościelnych, lub własnego serca: "Dimitte me, Domine, ut plangam paululum dolorem meum antequam vadam et non revertar, ad terram tenebrosam et opertam mortis caligine (29). Heu mihi, Domine, quia peccavi nimis in vita mea! Loquar in amaritudine animae meae; dicam Deo: Noli me condemnare (30), Domine, quando veneris judicare terram. Ubi me abscondam a vultu irae tuae? Commissa mea paveo et ante te erubesco. – Dozwól mi, Panie, abym trochę opłakał boleść moją, pierwej nim pójdę, i nie wrócę się, do ziemi ciemnej i okrytej mgłą śmierci. Biada mi, Panie, gdyż wiele zgrzeszyłem w życiu moim. Będę mówił w gorzkości duszy mojej. Rzeknę Bogu: Nie potępiaj mnie, Panie. Kiedy przyjdziesz sądzić ziemię, gdzież się skryję przed gniewem twarzy Twojej? Występków moich lękam się i wstydzę się przed Tobą". Gdy mówił te słowa, na twarzy jego malowało się uczucie niezwykłej, głębokiej skruchy. Wołał także za królem Ezechiaszem: "Wiek mój przeminął i zwinion jest ode mnie, jako namiotek pasterski. Przerżnięty jest, jako od tkacza żywot mój: gdym jeszcze zaczynał, przerżnął mię (31). Ach, gdyby mi Bóg zdrowie przywrócił, używałbym życia lepiej aniżeli dotąd i z większą pilnością zajmowałbym się sprawą mojego zbawienia". Płakał rzewnie, a miał tak silną gorączkę, że język przysychał mu do podniebienia; oddychał ciężko i twarz jego pokrywała śmiertelna bladość (32).

 

Wreszcie walka ustała, chory odzyskał swobodę umysłu. Przygnębienie, spowodowane myślą o popełnionych uchybieniach, minęło bezpowrotnie. Ufność zastąpiła miejsce bojaźni, a Święty poddał się całkowicie woli Bożej, oświadczając gotowość przyjęcia z Jego ręki życia lub śmierci (33).

 

Tymczasem ogólny żal panował w Annecy. Biskup zwłaszcza i kanonicy byli niepocieszeni. Pierwszy rozchorował się ze zmartwienia, kanonicy zaś gremialnie przyszli do proboszcza, aby się z nim pożegnać i odebrać od niego błogosławieństwo. Wyraziwszy Świętemu smutek z powodu choroby i obawę utracenia go, prosili, aby ku pożytkowi duszy powiedział im kilka słów. Franciszek, głęboko wzruszony, uściskał ich serdecznie, podziękował za odwiedziny i na pociechę przypomniał, że zostawia ich pod strażą Tego, który sam tylko jest wielkim i prawdziwym Pasterzem; w Nim jednym powinni pokładać nadzieję, nie opierając się na lichym i nędznym stworzeniu. Mówił potem o marności tego świata, niepewności życia doczesnego, pobudkach, jakie skłaniać ich powinny do częstego rozpamiętywania śmierci, oraz o sposobie przygotowywania się do niej. Słowa jego zrobiły na kanonikach silne wrażenie. Nieraz już podziwiali namaszczenie, z jakim przemawiał na kazalnicy; lecz nigdy jeszcze nie wzniósł się tak wysoko, nigdy jeszcze nie dostrzegli w jego naukach tyle miłości Boga i bliźniego, tyle słodyczy i mocy zarazem. Każdy z kanoników pragnął mówić osobno z ukochanym proboszczem i rad jego zasięgnąć. Chętnie na to zezwolił; powiedział każdemu, co powinien by poprawić w swym postępowaniu i w jaki sposób ma zmierzać ku temu. Kiedy już wszyscy przeszli swą kolej, rzucili się na kolana, prosząc o błogosławieństwo. Udzielił go Święty z głębokim wzruszeniem, podziękował raz jeszcze za życzliwość i polecił się modlitwom, poczym kanonicy odeszli w milczeniu, z zakrwawionym sercem (34).

 

Długa rozmowa wyczerpała siły chorego. Wpadł w omdlenie, trwające całą godzinę; żadnymi środkami nie można go było ocucić. Chwilami sądzono, że umarł. Umysł jego wszakże nie był, jak zwykle w takich razach, uśpiony; przeciwnie, zachowywał całą przytomność i z trudem odpierał pokusę, która gwałtownie na niego nacierała. Była to jakaś wątpliwość co do istotnej obecności Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie, z rozwiązaniem której nie mógł sobie na razie dać rady. Odpowiedź na nią znalazł później, po przyjściu do zdrowia.

 

Ażeby zwyciężyć groźną pokusę, usiłował wzbudzać akty wiary w nieomylność uczącego nas o tej prawdzie Kościoła. Często wzywał na pomoc Imienia Jezusowego i czynił na sobie znak krzyża, aż wreszcie wyszedł zwycięsko z walki. Niewiadomo, jakiego rodzaju był lęk, który go trapił. Nikomu tego nie wyjawił, tylko swojemu bratu, Ludwikowi Salezemu, obowiązując go do tajemnicy. Obawiał się, że dla niejednego samo zastanawianie się nad rozwiązaniem owej wątpliwości mogłoby stać się niebezpiecznym (35).

 

Nazajutrz po wypadku, przyszli do chorego członkowie orkiestry katedralnej, chcąc go nieco rozerwać. Przynieśli z sobą rozmaite instrumenty i zapytali, jaki motet muzyczny sprawiłby mu największą przyjemność. Wskazał naprzód na hymn kościelny o Marii Magdalenie, w którym święta pokutnica wyraża gorącą miłość serca ku Chrystusowi Panu i pragnienie złączenia się z Nim: Ardens est cor meum videre Dominum (36). Potem prosił, aby mu zaśpiewali psalm, w którym król prorok opisuje w gorących słowach swoją tęsknotę za Bogiem. Quemadmodum desiderat cervus ad fontes aquarum, ita desiderat anima mea ad te, Deus (37). W czasie śpiewu, a zwłaszcza przy końcu każdej strofki, Franciszek wzdychał ciężko, a po odejściu śpiewaków obrócił się do ściany ze łzami skruchy i nadziei, odmawiając psalm Miserere (38).

 

W kilka chwil potem spojrzał na otaczające go osoby, a widząc lekarza (39), mieszającego jakiś płyn, zapytał, co robi:

 

Quod ego facio, tu nescis modo, – odrzekł lekarz, zapożyczając z Ewangelii słów Chrystusa Pana, wymówionych do św. Piotra – scies autem postea. (Co ja robię, ty teraz nie wiesz, dowiesz się później).

 

– Profanujesz pan Pismo święte, stosując je do spraw doczesnych – odezwał się chory. – Chrześcijanin powinien używać słów Bożych tylko do rzeczy świętych, wymawiając je zawsze z wielkim uszanowaniem.

 

Lekarstwo, które przyrządzał wówczas doktór, znane było pod nazwą "złotego napoju" (40). Ówcześni lekarze uważali je za środek, wywołujący poty i w wielu chorobach niezawodnie skuteczny. Czy tak jest w istocie, niewiadomo, ale to pewna, że zaraz po jego wypiciu doznał chory znacznej ulgi i 14-go stycznia czuł się dość silnym, aby w sprawie kościołów w Chablais napisać jednocześnie do nuncjusza i do księcia (41).

 

Po Wielkiejnocy, która w tym roku przypadała 22-go marca, udał się Franciszek do zamku Sales. Zaledwie kilka dni tam przebył, gdy wybuchła zaraza w Annecy (z początkiem kwietnia) i czyniła wielkie spustoszenia. Mieszkańcy wyjeżdżali gromadnie z miasta, ale biskup nie chciał opuścić swoich diecezjan. Dwaj dzielni kapłani poszli za jego przykładem, poświęcając się usłudze chorych. Dowiedziawszy się o tym, prosił Franciszek biskupa de Granier, aby mu pozwolił do nich się przyłączyć. Czcigodny starzec nie tylko nie przychylił się do jego prośby, lecz nakazał mu oddalić się od zarażonego miejsca i pojechać do Thonon. Posłuszny proboszcz przygotowywał się już do opuszczenia zamku Sales, gdy przybył O. Cherubin. Opowiadał Świętemu o swoich pracach i walkach w Chablais, oraz o dyspucie z Lignariuszem. Obydwaj rozmawiali z sobą o środkach, jakie należy przedsięwziąć, aby zapewnić powodzenie czterdziestogodzinnemu nabożeństwu, o potrzebach założenia drukarni diecezjalnej i wielu innych sprawach, mających na celu chwałę Bożą i zbawienie dusz.

 

W dwa dni potem, 10 kwietnia, w liście do nuncjusza tak pisze Franciszek: "Jadę dzisiaj do Thonon, gdzie będę potrzebny przez jakiś czas. Przygotuję tam listę osób, które w ciągu trzech ostatnich lat przeszły na łono Kościoła katolickiego i przyślę ją Waszej Ekscelencji, aby zachęcił Jego Świątobliwość do udzielenia nam potrzebnej pomocy" (42).

 

–––––––––––

 

 

Ks. Hamon, Żywot świętego Franciszka Salezego Biskupa i Księcia Genewy, Doktora Kościoła. Przekład z nowego jubileuszowego wydania z 1922 r. dokładnie przejrzanego i poprawionego przez Ks. Gonthier kanonika anezyjskiego i Ks. Letourneau proboszcza Stow. Świętego Sulpicjusza. Tom I. Kraków 1934, ss. 197-220.

 

Przypisy:

(1) W liście przesłanym nuncjuszowi pod dniem 21-go lutego, wyraził Franciszek pragnienie, aby ci dwaj zakonnicy znajdowali się w liczbie innych współpracowników.

 

(2) Jan Saunier, naprzód profesor z Chambéry, potem misjonarz w okolicach Saint-Julien, został prefektem szkół w Chambéry. Umarł w Paryżu, w dniu 9-go października 1620 r.

 

(3) W liście do nuncjusza, pisanym 14-go września, wymieniając osoby, które były obecne na zebraniu w Annemasse, nie wspomina proboszcz wcale o sobie. Czyni to może z pokory, gdyż Karol August wyraźnie mówi o jego tam obecności, świadcząc, że miał w ręku postanowienia, powzięte na tym zgromadzeniu. Noszą one podpis Świętego.

 

(4) Marin, baron, potem (12 marca 1598 r.) hrabia de Viry, szambelan i radca stanu, odznaczał się pomiędzy najgorliwszymi katolikami. Umarł w 1605 r.

 

(5) To jest cztery tysiące czterysta szesnaście franków.

 

(6) Opuscules.

 

(7) Vie de Claude de Granier, s. 170, – Karol August, s. 187.

 

(8) To jest siedemset trzydzieści sześć franków.

 

(9) To jest tysiąc osiemset czterdzieści franków.

 

(10) Sprawozdanie św. de Chantal, art. 12.

 

(11) La Rivière, s. 172.

 

(12) Karol August, s. 189.

 

(13) Autor książki Vie de Claude Granier wspomina o dziwniejszej jeszcze rzeczy, mianowicie, że cudem wszechmocy Bożej niektóre osoby aż w Genewie słyszały część kazania O. Esprit; zaszłe w najbliższych potem dniach nawrócenia kilku Genewczyków potwierdzają wiarogodność tego zdarzenia.

 

(14) Tę liczbę podaje Konstanty de Magny w książce pt. Vie de Mgr. de Granier. Sądzimy, że jest ona przesadną. Karol August przypuszcza, że ogólna liczba katolików obecnych na poniedziałkowej ceremonii, dochodziła do siedmiu lub ośmiu tysięcy.

 

(15) Karol August, s. 191.

 

(16) Spraw. markiza de Lullin.

 

(17) Przedmowa do Traktatu o Miłości Bożej.

 

(18) Autor kończy broszurę dewizą: Foy sans descaler, która jest anagramem jego imienia i nazwiska. Niesłusznie więc przypisują ją niektórzy O. Cherubinowi.

 

(19) Karol August, s. 170.

 

(20) Karol August, s. 194.

 

(21) Karol August, s. 242.

 

(22) Karol August, s. 244.

 

(23) Karol August, s. 246.

 

(24) Rejestry obrad miejskich, świeżo wydane w pamiętnikach akademii Chablais, świadczą, że wielki dzwon był już pęknięty w październiku tegoż roku, a w grudniu rada miejska postanowiła go pokruszyć. Wykonaniu tej to prawdopodobnie decyzji chciał zapobiec O. Cherubin. Lękał się, że kalwini zechcą przywłaszczyć sobie metal i albo go sprzedadzą później, albo każą ulać nowy dzwon.

 

(25) List 103, XI, s. 316.

 

(26) Herman Lignariusz, rodem z Westfalii; właściwe jego nazwisko było Durholz.

 

(27) Grillet, Dict. de Savoie, t. III, s. 382. – Karol August, s. 195.

 

(28) Duch św. Franciszka, cz. XIV, r. XXIII.

 

(29) Job. X, 20. 21.

 

(30) Job. X, 1. 2.

 

(31) Iz. XXXVIII, 12.

 

(32) Karol August, s. 247.

 

(33) Filibert de Bonneville, r. XXII, s. 246.

 

(34) O. Jan od św. Franciszka, s. 140. – Karol August, s. 248.

 

(35) Karol August, s. 249. – O. Jan od św. Franciszka, s. 142.

 

(36) To jest: Dusza moja płonie pragnieniem oglądania Pana.

 

(37) To jest: Jako jeleń spragniony wzdycha do źródeł wodnych, tak dusza moja wzdycha do Ciebie, o Boże! (Ps. XLI).

 

(38) Karol August, s. 250. – O. Jan od św. Franciszka, s. 142.

 

(39) Lekarz, o którym mowa, nazywał się Charrière.

 

(40) To lekarstwo było mieszaniną jednej uncji złotej tynktury z szesnastu uncjami innych płynów. Sama tynktura była roztworem chemicznym winnego spirytusu i złota, a wyglądała jak miód o czerwono-brunatnej barwie.

 

(41) List 103, 104, 105, 107 – XI.

 

(42) List 108, XI, s. 328.

 

( PDF ) 


 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści książki ks. M. Hamona  pt.
Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: