O MĘCE PANA JEZUSA

 

KAZANIA I SZKICE

 

KSIĘŻY TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO

 

 

KAZANIE VII

 

Pojmanie Jezusa

 

KS. FRANCISZEK EBERHARD SI

 

Treść: Znów zaczynamy rozważać mękę Zbawiciela – czas to zbawienny, a przedmiot wdzięczny i pożyte­czny. Dziś o pojmaniu Chrystusa. – I. Gdy Chrystus się mo­dli, Judasz Go sprzedaje. Gdy Judasz nadchodził, Chrystus wyszedł naprzeciw. Kiedyś, gdy lud chciał Chrystusa królem obwołać, schował się Chrystus – dziś do kajdan sam spieszy. Kogo szukacie? Jam jest. – II. Jam jest – (repetitio et paraphrasis). Pocałunek Judasza. Kord Piotra. Związanie Je­zusa – pęta miłości. Ucieczka uczniów i nasza. Wróćmy do Jezusa.

 

 

"Albowiem nie rozumiałem, żebym miał co umieć między wami
jedno Jezusa Chrystusa, tego ukrzyżowanego". 1 Kor. II, 2.

 

I znowu nam wrócił ten piękny czas, ten czas łaski i miło­sierdzia Bożego, w którym nas wzywa Kościół święty do rozpamiętywania gorzkiej męki i śmierci Zba­wiciela. Mówię, ten piękny czas, bo nie masz dni w roku świadczących bardziej o wielkiej i niepojętej miłości Ukrzyżowanego ku nam grzesznym, jak właśnie dni postu świętego. Zasłona od­jęta – przed oczami naszymi zatknięta chorągiew zbawienia, krzyż na Golgocie. Kościół święty czule obchodzi te dni. Zdej­muje kwiaty z ołtarzy, przywdziewa szaty żałoby, śpiewa smutne i żałosne pieśni, bolejąc nad męką, nad śmiercią Świętego Świętych, który z miłości ku nam, jako dobry pasterz, na drzewie krzyża życie swoje położył. Obyśmy tylko powolnymi byli wska­zówkom tej o zbawienie nasze tak troskliwej matki. Oby pożądańszy nam był głos religii, jak głos świata, któremu krzyż Chry­stusa głupstwem jest i zgorszeniem. Obyśmy nie należeli do owych niewdzięcznych, wyrodnych dzieci, co już nie szanują wo­łania matki – wiarą Ojców pogardzają, krzyża Zbawiciela nie miłują. Oby jednym słowem pamięć gorzkiej męki i śmierci Zba­wiciela na wskroś nas przejęła. Aby to się stało, dlatego wołam na was z Apostołem narodów: Albowiem nie rozumiałem, żebym miał co umieć między wami jedno Jezusa Chrystusa, tego ukrzyżowanego. Patrzcie tedy na Jezusa, przodka i nauczyciela wiary, który mając przed sobą wesele, podjął krzyż. Tak, moi Najmilsi, jak dobre i wdzięczne dzieci w rocznicę śmierci drogiego ojca szukają na cmentarzu grobu jego, przypominając sobie żywo wszystkie odeń otrzymane dobrodziejstwa – jak ronią rzewne i gorące łzy, łzy miłości, łzy wdzięczności – jak odnawiają święte to przedsięwzięcie, że wiernymi zostaną ostatniej woli i przestro­gom jego – tak i my powinniśmy często gromadzić się koło krzyża umierającego i nas tak czule kochającego Zbawiciela, przypominając sobie gorzką mękę Jego, ofiarować Mu łzy wdzięczności, i odnawiać to święte postanowienie, że naśladować będziem święty przykład Jego. Do tego nas zachęca także Apostoł narodów, mówiąc: Uważajcie Tego, który takowe przeciwieństwo od grzeszników podejmował przeciw sobie, który tyle dla nas cierpiał, który na krzyżu krew swoją dla nas przelał. Najmilsi, oto cel, jakim sobie założył. Posłuszeństwo i miłość w Chrystu­sie włożyły na mnie ten niełatwy obowiązek opowiadania wam w tym kościele słowa Bożego podczas tego świętego postu; ja zaś nie rozumiałem, żebym miał co umieć między wami, jedno Jezusa Chrystusa, tego ukrzyżowanego. Pragnę, gorąco pragnę, abyście często przypominali sobie gorzką mękę Zbawiciela. Czy mógłbym szukać wznioślejszego celu?

 

Słuchajcie, co o tym mówi św. Bernard: "Codziennym czy­taniem chrześcijanina powinna być pamięć na gorzką mękę Jego, bo nic ludzkiego serca bardziej nie rozpala, jak właśnie częste i staranne rozmyślanie męki Boskiego Zbawiciela. Męka Zbawi­ciela jest drogą, po której chodzić można bez upadku; jest bramą, przez którą się dojdzie do celu życia, jest źródłem wszelkiej mądrości, jest nauczycielem wszelkiej cnoty, jest pogromcą występku, jest zachwyceniem wszystkich dusz świętych, jest stra­chem złych duchów". O Najmilsi, policzcie, jeżeli możecie, te miliony i miliony dusz, które dotąd żyły, obecnie żyją i żyć będą – wszystkie te dusze przez mękę Zbawiciela są odkupione – ich nadzieja, ich doskonałość, ich zbawienie ugruntowane jest w męce Jezusa. Trzeba więc tylko obrać sobie przedmiot.

 

 

Rozpocznę dziś od pojmania Pana Jezusa. Pojmali tedy Jezusa i związali Go. Ta część historii męki Zbawiciela pełna jest najwznioślejszych tajemnic, bo, pokazując nam z jednej strony głęboką pokorę Zbawiciela, objawia nam z drugiej strony całą wielkość, całą godność, cały majestat najwyższej czci godnego Bóstwa Jezusa – uczy nas, że Chrystus jest ofiarowan, ponieważ sam chciał. Na krzyżu Zbawiciel znalazł siłę, na krzyżu i z krzyża i ja czerpać chcę siłę i moc, dlatego wołam z całego serca: O crux ave. Witaj o krzyżu!

 

O najdroższy Zbawicielu, trudny obowiązek powierzyłeś najsłabszemu i najniegodniejszemu z sług Twoich. Ach, któż je­stem, albo cóż powiem. Jak wycisnę z oczu moich słuchaczy łzy, jak zapalę Twoją miłością ich serca, jeśli oczy moje suche zo­staną. Zapal mnie więc Twoją świętą miłością, napełnij łzami oczy moje, a serce moje świętym smutkiem, o, jedna cząsteczka, jedna kropelka Twojej najdroższej Krwi niech spadnie dzisiaj na grzeszną duszę moją – by dla wiernych, którzy się tu dla roz­pamiętywania mąk Twoich zeszli, słowa moje nie zginęły i bez skutku nie zostały.

 

Święta Matko rzewnie proszę,

Niechaj w sercu wiecznie noszę

Rany mego Zbawiciela –

Moja wina jest przyczyna

Krwawej męki Twego Syna,

Niech ją dusza ma podziela!

 

 

I.

 

Jak różny od sposobu postępowania Judasza był sposób postępowania Zbawiciela. Właśnie wtenczas, kiedy Jezus Pan i Bóg z uczniami udaje się do ogrodu Getsemani, wtenczas, kiedy tu w bojaźni i trwodze Serca zasmuca się aż do śmierci i krwią się poci, kiedy w gorącej modlitwie za grzeszny rodzaj ludzki mocuje się z miłosierdziem Ojca niebieskiego, kiedy za nas grze­szników jako niewinna ofiara błagalna za nasze odkupienie Ojcu niebieskiemu się ofiaruje, właśnie wtenczas śpieszy Judasz – nie­wierny, nikczemny, czarny zdrajca – do nieprzyjaciół Jezusa, by ukończyć zdradę na zagładę Świętego Świętych. Tak właśnie, kiedy pocił się krwią, na ziemi leżąc, zgadza się Judasz z żydowskimi kapłanami co do ceny zdrady. Ofiarują mu 30 srebrników, i oto ugoda stanęła. Mając w kieszeni 80 srebrników, stawa na czele roty wielkiej rzeszy, mieczami i kijami i latarniami uzbrojonej, wysłanej na uwięzienie Pana. Nie dosyć – dał im znak, aby się nie omylili w osobie Jego. Któregokolwiek pocałuję, tenci jest, imajcie go.

 

Już się zbliża Judasz – Jezus Chrystus w duchu go widzi, dlatego rzekł do uczniów swoich: Oto przybliżyła się godzina, a syn człowieczy będzie wydan w ręce grzeszników. Wstańcie – pójdźmy. Najmilsi, tu uważajmy na tę nagłą zmianę. Kilka chwil przedtem trwożył się był Zbawiciel, i żalił się na smutek, wołając: Smętna jest dusza moja aż do śmierci – kilka chwil przed­tem leżał jeszcze na ziemi zmęczony, osłabiony, bliski śmierci – kilka chwil przedtem wydobywało się z piersi Jego to żałosne do nieba wzdychanie: O mój Ojcze, czy nie jest rzeczą podobną, by mnie ten kielich ominął. Teraz zaś przy zbliżającej się śmierci nie drży, krwią się nie poci – nie, wszelka bojaźń, wszelki smu­tek, wszelka słabość przeszła – siła, odwaga, moc, godność, ma­jestat, niezachwiana gotowość do działania na Jego obliczu ja­śnieje. Wstańcie, pójdźmy. – Dokąd, Zbawicielu, czy uciekać myślisz? – Nie. Na spotkanie Zdrajcy. O Najmilsi, kto tu nie uwierzy temu słowu Pisma świętego! Ofiarowan jest, ponieważ sam chciał. Kto się nie zdumiewa nad Jego głęboką pokorą. We­dług opowiadania św. Jana, ten sam lud był kiedyś przyszedł, aby pojmać Go gwałtem i obrać Go królem; wtenczas uchodził Pan przed nimi i krył się na puszczy. Dzisiaj, kiedy ten sam lud doń przystępuje, aby Go podnieść na tron krzyża, aby Go obcią­żyć drzewem przekleństwa, aby Go ukoronować, nie koroną złotą, ale koroną cierniową – dziś nie kryje się przed nimi, lecz spie­szy naprzeciwko, pełen majestatu, aby otrzymać z rąk ich owe chwalebne znaki dostojeństwa, którymi ozdobiony chce rozpocząć panowanie nad nowym, świętem Jeruzalem. Ach! woła tu w za­chwyceniu św. Hieronim, co to za wspaniały widok, patrzeć, jak Zbawiciel dobrowolnie swoim prześladowcom i mordercom się od­daje, pewny będąc, że dokona dla nas ofiary – jak zachwyca­jącą to rzeczą, słyszeć Go mówiącego: Wstańcie i pójdźcie, bo się zbliża zdrajca. Ach, od tego momentu będą świadczyć przed niebem i ziemią, że się Syn Boży z zadziwiającym spokojem i z niezachwianą ufnością, z najszczerszą serca pociechą za zbawienie świata wydał. Oblatus est, quia ipse voluit.

 

Wstańcie i pójdźcie! Oto się przybliżył, który mnie wyda. A gdy On jeszcze mówił, oto Judasz przyszedł, a z nim wielka rzesza. Jednak jak wielkie było przerażenie, jak wielkie było zamieszanie, jak wielkie było omamienie tych nikczemników i tego najnikczemniejszego, kiedy się widzieli pokonani od Tego, któ­rego chcieli podejść. Przestraszyć Go chcieli widokiem tylu uzbrojonych. Jezus w niwecz obraca ich plany. Wychodzi naprzeciwko nich, pytając się spokojnie, ale też uroczyście: Kogo szukacie? Wyszedł i rzekł im: Kogo szukacie?

 

Na co to pytanie? Czy nie wiedział, że Jego szukali. Wie­dział, bo był Bogiem i Ewangelia mówi: A tak Jezus, wiedząc wszystko, co nań przyjść miało, wyszedł i rzekł im: Kogo szuka­cie? Nie dlatego się pytał, mówi Teofilakt, jak gdyby nie wie­dział, kogo szukali, ale dlatego, abyśmy my wiedzieli, że przez nich nie był poznany, chociaż przed nimi stał. Tak wiele więc pochodni i latarń nie odkrywają Go – tyle oczu, a nie rozróżniają Go – tylu domowników, a nie poznają Go. O, Najmilsi, tak my więc poznajmy, woła św. Augustyn, że Jezus dobrowolnie śmierci się poddaje, że bez Jego zezwolenia nie tylko że nie mógł być uwięziony, ale nawet i poznany. Oblatus est, quia ipse voluit.

 

Tak plan Judasza został zniszczony. Cóż pomogło, że żoł­nierzom był powiedział: Któregokolwiek pocałuję, tenci jest, imajcie Go, a wiedźcie ostrożnie. Co mu pomogło, że właśnie był oddał pocałunek, najświętszy znak przyjaźni, dla wykonania swo­jej zdrady? Tak, Jezus Chrystus nie chciał być poznany przez znak tak podły. Judasz, niemy szpieg, stoi naprzeciwko Jezusa, a me może znaleźć Tego, kogo chciał wydać przez zdradliwy pocałunek.

 

Owóż, Najmilsi, uważajmy tu na jedną przede wszystkim naukę, którą nam chciał dać Zbawiciel przez to swoje postępo­wanie. Nie każdy poznaje, nie każdy może poznać Jezusa; gdzie obłuda na czole, gdzie kłamstwo w ustach, gdzie wiarołomność w sercu się znajduje, tam mowy być nie może o poznaniu Jezusa. Wszyscy nowi Judasze – dziedzice swego ojca, dziedzice jego ducha, nienawiści, obłudy, wiarołomstwa, opanowani pychą i pró­żnością – zepsuci niemoralnością, Jezusa Nazareńskiego widzieć nie mogą – nie mogą Go poznać, chociaż się chełpią, że do Jego szkoły należą, że są Jego uczniami – że weń wierzą. Czy nie widzimy codziennie, czy każdego dnia przekonać się nie możemy, że tego rodzaju Judasze Majestatu Jego po naszych świątyniach nie spostrzegają, że słodkości łaski Jego w Najświętszym Sakra­mencie nie kosztują, że Go nie słyszą, słysząc opowiadających Ewangelię Jego. Wszędzie jest obecny, jednak pokłonu dlań nie mają – nie modlą się nigdy, nie proszą o miłość. Jezus ich Zba­wiciel – ich czuły brat, ich najwierniejszy przyjaciel, najukochańszy oblubieniec ich dusz tak jest dla nich, jak gdyby Go nie było, jest dla nich Bogiem obcym, aż do owej smutnej godziny w której i On na nich zawoła: Nescio vos! Nie znam was.

 

 

II.

 

A tak Jezus, wiedząc wszystko, co nań przyjść miało, wy­szedł i rzekł im: Kogo szukacie? Odpowiedzieli Mu, Jezusa Nazareńskiego. Rzekł im Jezus: Jam jest. Z nimi też stał Judasz, który Go wydawał. Skoro im tedy rzekł: Jam jest, poszli nazad i padli na ziemię... O słowo, o upadku, o cudo! O żołnierze, gdzie teraz siła wasza, gdzie wasza broń, gdzie zemsta i wściekłość? O Ju­daszu, gdzie jest twoja obietnica? O widoku zdumiewający, do­daje św. Cyryl, o wspaniałe widowisko, godne podziwienia wiary naszej. Jam jest – rzekł Zbawiciel – i przez to słowo wszystko się cofa, wszystko się przestrasza, wszystko upada, znika – wszystko zniszczone. Jezus sam jest wielki, Jezus sam rozkazuje, Jezus sam rządzi, Jezus sam jest Bogiem. Już mi nic nie mówcie o owych legionach Aniołów, tak woła święty Ambroży, których by mógł żądać na swoją obronę z nieba. Ta pomoc byłaby dała po­tędze nieprzyjaciół jakąś powagę, zmniejszyłaby Jego własną. Gdy ich zaś jednym słowem tak pogromił, pokazuje się być pe­łen majestatu, pełen potęgi, pokazuje się Bogiem. Ten sam jeden czyn napełnia mnie dzisiaj podziwieniem, wiarą, miłością. Podziwieniem, bo widzę tylu ludzi przez jedno słowo rzuconych na zie­mię – wiarą, bo widzę tu wszechmocność mego Boga, właśnie w tym momencie, kiedy dobrowolnie do związania ręce swoje ofiaruje – miłością, bo zdaje mi się, jak gdyby Zbawiciel na mnie wołał: Oto nikt życia mi nie odbiera – sam je ofiaruję, z miłości ku tobie i ludzkości.

 

Jam jest. Skoro im tedy rzekł: Jam jest, poszli nazad, i pa­dli na ziemię. Padli na ziemię – wszyscy, co przyszli po Niego. Widząc to, kto mimowolnie nie pomyśli o tych wszystkich grze­sznikach, którzy na tym samym miejscu w dzień sądu zamilkną i strachem przerażeni upadną, kiedy to samo słowo, jako sędzia sprawiedliwy i rozgniewany, Jezus im powtórzy: Jam jest – kiedy się objawi w blasku majestatu i wielkości swojej i odezwie się przed całym światem: Jam jest. Czy mnie poznajesz pyszny mędrcu, coś powątpiewał o prawdzie mojej religii, coś w uporczywości pogardzał przykazaniami mymi i Kościoła – Jam jest. Jam jest, pyszny, pyszna, coście się wstydzili ugiąć kolano przede mną – Jam jest, rozpustniku, rozpustnico, coście zamiast Stwórcy, stworzeniu się kłaniali – Jam jest, grzeszniku, grze­sznico, któregoście prawa zgwałcili, któregoście Sakramenta lekce sobie ważyli, któregoście świątynie zbezcześcili, któregoście krew nogami deptali. O my nędzni grzesznicy, woła św. Ambroży i św. Augustyn, jak my wtenczas zdołamy znieść zagniewane oblicze Boga pomsty, kiedy żydzi w Ogrojcu w obecności Boga miłosier­nego na ziemię upadli!? Cóż uczyni jako sędzia, kiedy tyle zdołał jako osądzony. Cóż uczyni jako panujący, kiedy umierając tyle zdziałał.

 

Jeszcze cała zgraja leżała na ziemi, bo im się jeszcze nie kazał podnieść, gdy ich się Jezus powtórnie zapytał: Kogo szu­kacie? A oni powiedzieli: Jezusa Nazareńskiego. Odpowiedział im Jezus: Jeśli tedy mnie szukacie, dopuśćcie tym odejść... Oto jako najnędzniejszy, najnikczemniejszy, najpotworniejszy pokazuje się Judasz. Obalony wraz z innymi i wraz z nimi dźwignięty, nie tylko nadużywa podwójnego cudu, ale jeszcze, łącząc obłudę do wiarołomstwa, zbliża się do Jezusa z udaną przychylnością i obłudnym spokojem, mówiąc: Mistrzu, bądź pozdrowion. Na­zywa Go mistrzem – on, ten bezczelny, mając 30 srebrników w kieszeni – i pocałował Go. Pocałował Go obłudnik właśnie, kiedy miał opuszczać szkołę Jego. Jednak o tym dziś mówić wię­cej nie będę, bo dwa lata temu obszernie już rozważaliśmy to niecne postępowanie Judasza. Na Jezusa patrzmy, który pozwolił na to całowanie, mówiąc: Judaszu, przyjacielu, i tyś tu? ach, po cóżeś przyszedł? – pocałunkiem wydawasz Syna człowieczego?... Jednak w objęciach Boga, przy piersi Boga, przy Sercu Jezusa zostaje niewzruszony, nieczuły, nienawrócony. Oby ten straszny przykład, który się rozpoczął w wieczerniku przy Komunii, który się zakończył rozpaczą, morderczym stryczkiem, i potępieniem, oby, mówię, ten przerażający przykład odstraszył wszystkich od świętokradzkiej Komunii, od wszelkiego zaślepienia – od wszel­kiego występku.

 

Żołdactwo już gotowe – sygnał już podał niewierny uczeń Jezusa – Jezus Chrystus sam dał się poznać – kapłani drżą i zgrzytają zębami w piekielnej radości, i pragną jak najrychlej zemstę swoją wywrzeć na Nim – a jednak czekać jeszcze muszą w milczeniu i słyszeć najdotkliwsze wyrzuty. I rzekł Jezus do onych, którzy przeciw Niemu przyszli: Wyszliście, jako na zbójcę z mieczami i kijami? gdym na każdy dzień bywał z wami w ko­ściele, nie wyciągnęliście rąk na mnie... A oto nikt nie przerywa mowy Jego – nikt nie rozkazuje – wszystko milczy. Jak nie chciał być odkryty przez wiarołomny pocałunek, tak też nie chce, aby uwięzienie Jego zawisło od wściekłości żołnierzy. Oblatus est, quia ipse voluit. Godzina jednak już nadeszła, w której do­browolnie chciał się im podać. Rzucają się na Niego. Oburza się krew w ciele wiernych uczniów, a Piotr, nie pytając, wyciągną­wszy rękę dobył korda swego, a uderzywszy sługę książęcia ka­płańskiego, uciął ucho jego. A Jezus odpowiedziawszy rzekł: Zaniechajcie. A dotknąwszy ucha jego, uzdrowił go – zaślepieni nie nawrócili się. Piotrze, mówi łagodnie, czyli mniemasz, abym nie mógł prosić Ojca mego, a stawiłby mi teraz więcej, niż dwa­naście hufców Aniołów?... O kosztowne, o drogocenne objaśnie­nie. Tak Zbawicielu, wiemy, że nie konieczność ale miłość Twoja ku nam nagli Cię do ofiary z życia własnego.

 

Roty tedy i rotmistrz i służebnicy żydowscy pojmali Jezusa i związali Go. Ledwo otrzymali wolność działania, rzucają się nań, jak wilki na jagnię, ujrzawszy zdobycz swoją. O patrzcie, jak się z Nim obchodzą w swojej godzinie, w godzinie ciemno­ści – biją Go kijami – deptają Go nogami. Dobrze pamiętają na radę zdrajcy: Trzymajcie go dobrze i wiedźcie ostrożnie. Grubymi powrozami wiążą Mu ręce. O patrzcie, Bóg związany – związany powrozami – związany miłością ku mnie grzesznemu. Patrzcie na te święte ręce, które noszą świat cały, związane jak ręce zbrodniarza. O te słodkie ręce, co światłością napełniały oczy ciemnych – co uzdrawiały chorych i głuchych, co przez 33 lat nie przestawały być czynnymi dla dobra cierpiącej ludz­kości, co się bez przestanku podnosiły ku niebu w gorącej mo­dlitwie dla zbawienia świata. O dusze, woła św. Ambroży na katów Jezusa, również ślepe i bez rozumu, jak srogie i wściekłe! Tak więc wiążecie samego Boga, sprawcę wolności i życia – Tego, któremu powinniście padać do nóg z prośbą, aby was uwolnił od więzów waszych występków. Ach przestańcie.

 

Kiedy patrzę na Zbawiciela tak związanego, muszę się spy­tać sam siebie: Komu właściwie należą się te więzy? Odpowiedź znajduję u św. Cyryla, który rozważając tę tajemnicę, woła: O wielka, o czuła, o kosztowna tajemnico! O gdyby się zasłona wtenczas była odsłoniła – która tę tajemnicę pokrywała – spostrzeglibyśmy byli, że właśnie wtenczas wykonanie tej kosztownej zamiany się rozpoczęło, którą nam Jezus przez bojaźń śmierci w Ogrojcu wybłagał – że właśnie wtenczas, kiedy zbrodni­cze ręce więzy na Jezusa wkładały, miłosierna niewidzialna ręka nasze targała. Spostrzeglibyśmy byli, że wtenczas, kiedy Zbawiciel z podmowy czarta przez żydów był pojman – myśmy z niewoli czartowskiej uwolnieni zostali. Mi­łość ku mnie kierowała Jezusem. Umiłował mnie i wy­dal samego siebie za mnie. Związany jestem, mówi Zbawiciel, miłością ku wam, abym dusze wasze i serca więzami miłości do Serca mego przywiązał. O Najmilsi, czy jeszcze możemy być obo­jętnymi? Któż z nas nie czuje się zmuszonym zawołać z Aposto­łem: Któż mnie odłączy od miłości Jezusa Chrystusa? Któż, przenikniony uczuciem wdzięczności, nie padnie Mu do nóg, wołając: Przyjm, o Panie, ofiarę dziękczynienia, ponieważ w Twojej nie­pojętej miłości wziąłeś na Siebie więzy mojej niewoli, aby je po­targać. O Panie, potargałeś pęta moje, Tobie ofiarować będę ofiary chwały. O święte, o nieocenione więzy Odkupiciela mego, jakżeście mi zbawcze i drogie! O któż mi da, bym mógł je uca­łować z poszanowaniem i miłością, któż mi to da, abym je wło­żył na szyję moją, i szczycił się i chlubił nimi, jak Paweł święty, żem się stał więźniem dla Jezusa. Paweł węzień Jezusa Chrystusa.

 

Jednak – mało takich, ludzka rzecz być niewdzięcznym Jezusowi: zamiast oddać miłość za miłość, naśladujemy Aposto­łów. Tedy uczniowie, opuściwszy Go, wszyscy uciekli. Ucieczka Apostołów była dla najsłodszego Serca Jezusa wielką boleścią, bo właśnie teraz byłby znalazł pociechę w ich wytrwaniu przy Nim. Czujemy to dobrze. Ale czy ja nie stałem się im podobnym? Czy wy nie staliście się podobnymi Apostołom? Były chwile w naszym życiu, w których do wszystkiego byliśmy gotowi dla Pana Jezusa, tak iż wołaliśmy z Apostołami: Eamus et moriamur cum eo – i z św. Piotrem daliśmy Mu słowo: By przyszło i umrzeć mi z Tobą, nie zaprę się Ciebie – chociażby się wszyscy zgor­szyli z Ciebie, ale nie ja. Gdzie są te święte przedsięwzięcia? gdzie się podziały te piękne obietnice? gdzie te pobożne śluby? Ach, i myśmy Go opuścili i uciekliśmy. Uciekliśmy w godzinie doświadczenia – uciekliśmy, kiedy kusiciel do nas przystąpił, uciekliśmy, kiedy świat nas zaprosił, byśmy dogadzali chuciom i hołdowali próżności – uciekliśmy, kiedy wyśmiewano Kościół i jego ceremonie – uciekliśmy, kiedy miłość Jezusa od nas ofiary się domagała. O Chrześcijanie, kiedyśmy naśladowali przykład uciekających, naśladujmy też przykład wracających doń ucz­niów – naśladujmy przykład Piotra, który, poznawszy błąd swój, gorzko płakał. Ach, przecież nie znaleźliśmy żadnej pocie­chy, żadnego wesela, żadnego szczęścia w oddaleniu od Jezusa. Powróćmy doń przede wszystkim dzisiaj, przede wszystkim w tych dniach, kiedy tyle dusz stroni od Niego, kiedy się widzi opuszczonym, kiedy Go świat chce wyrzucić z kraju żyjących. Czy i my Go porzucimy? czy i nam grzeszne – grzeszne mówię zabawy karnawału – pożądańsze będą od towarzystwa Jezusa? Azaż i wy odejść chcecie? pyta się nas Pan. O nie, co do mnie, więźniem jestem Chrystusa. Niech się świat cieszy swoim sposo­bem – co do mnie, nie daj Boże, abym się chlubić miał, jedno w krzyżu Jezusa Chrystusa.

 

O Jezu, ja kochać pragnę więzy Twoje, więzy przykazań Twoich i Kościoła, więzy pokory i posłuszeństwa, więzy skrom­ności, czystości i umartwienia. Uwięzić chcę dla miłości więzów Twoich oczy moje, aby nie spoglądały na próżność i rzeczy za­kazane – uwięzić chcę uszy moje – otaczając je cierniem na mowy zwodnicze, dwuznaczne, bezwstydne, uwięzić chcę i nogi moje, nie nadużywając ich do popełniania grzechów i występ­ków – uwięzić chcę ducha i serce moje, strzegąc ich troskliwie od wszelkich złych myśli i pożądań. O, najmilsi, upadnijmy do nóg związanego Jezusa, wołając z głębi serca: O Jezu, przyjm sługi i służebnice Twoje, przywiąż nas mocą wszechmocności Twojej do Serca Twego Boskiego – podobnie jak Ty stałeś się więźniem z miłości ku nam, tak my chcemy się stać więźniami z miłości ku Tobie – abyśmy przez to dobrowolne uwięzienie zmysłów, ciała i serca naszego, wyzwoleni zostali na wolność Synów Bożych. Amen.

 

Ks. Franciszek Eberhard SI

 

 

O Męce Pana Jezusa. Kazania i szkice księży Towarzystwa Jezusowego. Zebrał X. J. M. Zatłokiewicz T. J., Wydanie drugie. Kraków 1923. Wydawnictwo Księży Jezuitów, ss. 61-70.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozwolenie Władzy Duchownej:

NIHIL OBSTAT

J. Andrasz S. J.

censor

 

L. 10613/23.

POZWALAMY DRUKOWAĆ

Z Książęco-Biskupiej Kurii

 

Kraków, dnia 13. XI. 1923

 

† Adam Stefan

L. S.

X. Wł. Miś

kanclerz

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: