ECÔNE – koniec, kropka

(Rozprawa z 1982 r.)

 

KS. NOËL BARBARA

 

 

KONIEC, KROPKA

 

Koniec, kropka – powiedzieliśmy: albowiem któregoś dnia trzeba podsumować. Nic nie może ujść próbie prawdy. Abp Lefebvre i jego organizacja są w schizmie; jest to nieprzyjemne, niemniej jednak prawdziwe. Kuszące jest wprowadzanie wątpliwości, tam gdzie wszystko jest jasne, przedłużanie dociekań, tam gdzie mamy już odpowiedź, a to z tej przyczyny, że odpowiedź jest brzemienna w kosztowne i rozdzierające konsekwencje. Wiemy to: "Nie mniemajcie, że przyszedłem pokój zsyłać na ziemię. Nie przyszedłem zsyłać pokoju, ale miecz. Przyszedłem bowiem oddzielić człowieka od ojca swego i córkę od matki swojej i synową od świekry swojej. I będą nieprzyjaciółmi człowieka domownicy jego" (Mt. X, 34-36).

 

Z jakiego powodu Bóg zezwala na zło? Gdyż jest wystarczająco potężny by wyprowadzić z niego dobro: "Wiemy zaś, że miłującym Boga, wszystko dopomaga do dobrego" (Rzym. VIII, 28). Bóg dopuścił kryzys, który wstrząsa Kościołem, by oczyścić wiarę swoich dzieci, "aby próba waszej wiary, daleko cenniejsza niż złoto (które w ogniu próbują) okazała się ku chwale i czci i sławie w objawieniu Jezusa Chrystusa" (I Piotr. I, 7).

 

Bóg przyzwolił również na upadek abp. Lefebvre. Dobrem jest móc wskazać, że ten upadek stał się dla niektórych okazją do zbawiennego przebudzenia. Może nią być jeszcze dla wielu. Lecz aby przejść zwycięsko próbę i nad nią zapanować, trzeba umiłować jedyny język prawdy i przyjąć mądre spojrzenie na rzeczywistość.

 

ŚLEPA ULICZKA

 

"Tradycjonalistyczni przywódcy" stosują w praktyce podwójny język. Są pozory, i jest rzeczywistość. Pozorem jest doskonała jedność między nimi, oraz między nimi a Bractwem. W ich ołowianym języku, wszystko jest na najlepszej drodze w najlepszym ze wszystkich możliwych światów; na każdym kroku mówią o ich "drogim Monseigneur", o "znakomitym i poczciwym ks. Coache", itd. Jednak za tymi oficjalnymi pozami istnieje inna rzeczywistość, inny język zarezerwowany dla wtajemniczonych. Z tego punktu widzenia, czytanie ich licznych broszur jest bardzo pouczające. Dowiadujemy się z nich, na przykład, że poczciwy ks. Coache, rzecznik wielkiego zbratania się "przywódców" – w tym abp. Lefebvre – zakończonego komunikatem z 28 maja 1981 roku (1), miał niejakie problemy z uzyskaniem poparcia, gdy usiłował wciągnąć swych kolegów do wspólnego działania. Wystarczy uważnie przeczytać "Combat de la Foi" ażeby zrozumieć mentalność jego autora, a pośrednio także pozostałych. W wieczór ogłoszenia słynnego komunikatu, poczciwy ks. Coache rzucił pomysł wielkiego zjazdu w Rzymie. W swojej ulotce z 7 czerwca pisze: "Liczę na wielką frekwencję wszystkich, na pomoc moich kolegów a zwłaszcza głównych przywódców. Msgr. Lefebvre, z którym się konsultowałem w Rickenbach i we Flavigny, patrzy przychylnie na ten projekt, ale liczę na dużo więcej, to znaczy albo na jego oficjalny patronat albo na jego udział jako pielgrzyma (i to markowego pielgrzyma)...". Ale poczciwy ksiądz otrzymał swą zapłatę: nie doczekawszy się na żadną reakcję wobec swoich planów, musiał z pewnym zakłopotaniem odwołać demonstrację i przekształcić ją w pielgrzymkę do Lourdes. Po raz kolejny liczył na poparcie swych drogich kolegów i swego "drogiego Monseigneur" w tym niezbyt kompromisowym miejscu, i po raz kolejny się rozczarował. W jego ulotce z 25 stycznia 1982 roku czytamy: "Moja obrona Monseigneura jest tym bardziej bezstronna, że wiem iż nie mógł on nigdy znaleźć czasu by przybyć i przewodniczyć wielkiej procesji Bożego Ciała w Monjavoult albo Flavigny, albo wielkiemu Zjazdowi w Rzymie czy Lourdes, honorując tym inne Ruchy: ale on jest tak rozchwytywany!".

 

Po tym szczerym wyznaniu, podjął ostateczną próbę: "Jeśli zdołacie, swoimi licznymi listami przekonać Msgr. Lefebvre do przybycia, nie po to by przewodniczył jeżeli nie jest to jego wolą, ale by wygłosił doktrynalną konferencję o Najświętszym Sakramencie w jednym z trzech dni, byłoby to wspaniałe". Co do wspaniałości, to 25 marca ks. Coache napisał taką gorzką relację: "Nie wiem dlaczego ale niektórzy dobrzy i wierni kapłani, niektórzy młodzi kapłani z przeoratów grymaszą na temat Pielgrzymki albo nawet są jej przeciwni; jest to niewątpliwie spowodowane nieporozumieniem i ta postawa nie pochodzi od ich zwierzchników". Nieporozumienie czy też nie, cierpliwość ks. Coache ma swoje granice, tak więc w tej samej ulotce wpadł na pomysł skrytykowania pewnych księży Bractwa Św. Piusa X. Ostrzegając przed nauczaniem Jean Borelia, wypalił morderczy strzał w kierunku Instytutu Uniwersyteckiego Świętego Piusa X (Institut Universitaire Saint-Pie X): "Na wykładzie tego profesora wygłoszonym w tradycyjnym Domu Formacyjnym, co dziesiąta linijka zawierała modernistyczne, pro-heretyckie lub panteistyczne sformułowanie, ale – z tego co mi wiadomo – nikt nie miał nic przeciwko temu".

 

Ks. Coache nie jest osamotniony w znajdowaniu swoich kozłów ofiarnych. Przypomnijmy na przykład cięte słowa bardzo światowego, choć nieco dotkniętego zębem czasu Msgr. Ducaud Bourget, zamieszczone w "Monde et Vie" z 26 lutego 1982 roku: "Mogę wam powiedzieć, że fałszywych braci, którzy szkalują nas absurdalnie można już napotkać na szpaltach tradycjonalistycznych biuletynów i przeglądów. Oskarżano mnie o to, że jestem masonem, że zboczyłem z drogi, że nie głoszę już katolickiej nauki, itd. Wszystko to byli ludzie świeccy z teologicznymi zapędami, którzy lepiej by zrobili gdyby najpierw zajrzeli do katechizmu". Moglibyśmy w tym miejscu pomyśleć, że miał tylko na myśli ohydnych redaktorów Boc'a, lecz ciąg dalszy wszystko wyjaśnia: "lepiej by zrobili gdyby najpierw zajrzeli do katechizmu, aby dowiedzieć się czym jest Msza św. zanim zaczną krytykować w śmieszny i nienawistny sposób kazania niektórych z naszych znakomitych kapłanów...". W rzeczywistości, ten były dygnitarz Zakonu Maltańskiego nie miał żadnej innej ambicji jak tylko ustrzelić wielkiego obrońcę tradycji, zasłużonego Jeana Madirana. Jeden z jego współpracowników ośmielił się wskazać na łamach Itinéraires grube błędy ks. Simoulin, protegowanego Msgr. Ducaud Bourget.

 

Moglibyśmy długo ciągnąć listę tych rozrachunków, ale wystarczy przeczytać pisma tych wszystkich miłych "przywódców", aby zbudować się rzeczywistą głębią więzi rzekomej jedności, które wzajemnie ich wiążą: zobaczycie jak oni się miłują!

 

Uważamy, że w rzeczywistości fakt ten nie jest ludziom całkowicie nieznany. W tym kręgu huczącym od pogłosek, obytym z plotkami z zakrystii, wielu ludzi wie co ten lub tamten człowiek może myśleć. Faktycznie, znaczna liczba tradycjonalistów jest przychylna, gdyż mimo wszystko każdy w tym dwulicowym języku może odnaleźć to, co mu najlepiej odpowiada: ostatecznie zasadniczą rzeczą jest to, by każdy za wszelką cenę spokojnie posuwał się naprzód w swoim kieraciku, w którym cudownie harmonizują się "msza z dziecinnych lat" z cotygodniowymi gazetowymi doniesieniami o drobnych wewnętrznych utarczkach (2).

 

W jakim kierunku podobny stan rzeczy może ewoluować? Rozumie się samo przez się, że w niedalekiej przyszłości Bractwo odetnie dla siebie lwią część. Wszyscy pozostali podupadają i będą zmuszeni poddać się albo zbankrutować. Z tego powodu, obserwujemy teraz podział na dwie grupy ludzi: jedni usiłują znaleźć sobie miejsce w lefebrystycznej ewolucji, natomiast inni próbują uratować to, co jeszcze można.

 

Pierwsza grupa, która prowizorycznie łączy Madirana i Sallerona, z Itinéraires i Présent, Michela de Saint-Pierre z Credo i jego świecką mądrością, Entente Catholique de France i kilku innych, stanowi rodzaj partii ruchu, gotowej rozważać dowolny kompromis możliwy do uzyskania od nowego kościoła – jeśli nie fotel prezydencki, to przynajmniej wygodny taboret. Druga grupa, która łączy światowego-klerykała Ducaud-Bourget, pechowego ks. Coache i tych wszystkich tęskniących za starymi, dobrymi "tradycjonalistycznymi" czasami, jest partią ładu, której konserwatyzm jest tudzież żałosny tudzież jawnie niespokojny (3).

 

Polityczne terminy, użyte tu w celu porównania nie zostały niewłaściwie zastosowane. Faktem jest, że wszyscy ci ludzie, którzy do niedawna wydawali się obrońcami wiary zwrócili się w kierunku naturalizmu. Wszyscy spodziewają się rozwiązania obecnego kryzysu odwołując się do swej czysto ludzkiej "kombinacji". Szczycą się swą pracą, sami sobie wystawiają świadectwo i lubią pokazywać swoje materialne sukcesy, choć przez takie działanie sami siebie niszczą. W oczach Boga, jaką ma wartość jeden klasztor wart milion franków, lista majętności długa na trzy strony, jeśli nie wartość brzęczącego mosiądzu lub dźwięczącego cymbała? Szczególnie będzie tak z czysto ludzkiego punktu widzenia. I właśnie z tej przyczyny to ogromne oszustwo będzie miało swój kres. Pokrętna mowa przywódców jest kłamliwa i z tego kłamstwa nic nie pozostanie. Choć na krótką metę wolno mu istnieć, to na dłuższą metę doprowadzi to nieuchronnie do klęski.

 

Co więcej, nie stanie się tak wyłącznie dlatego, że upływ czasu destrukcyjnie wpływa na wszystko, czas, który zdołał już osłabić wiarę większej liczby ludzi, ale również z prostego powodu wewnętrznej ewolucji.

 

Ze strony nowego kościoła jest oczywiste, że perspektywy są całkowicie zablokowane. Oficjalnie, być może mogliby oni zaakceptować Canossę, to znaczy publiczne i skruszone wycofanie ze swego stanowiska, ale w praktyce jest bardzo mało prawdopodobne: gdyż moderniści pełni są nienawiści i chcą ni mniej ni więcej tylko śmierci swoich wrogów. Cała reszta to mrzonki. Ale prawdę mówiąc, kto wśród protagonistów połączenia w to wątpi? W rzeczywistości, żaden z obecnych gorących stronników Jana Pawła II "jako takiego" (prawdziwego Jana Pawła II oni nie chcą znać) nie ma najmniejszego zamiaru podporządkowania się hierarchom nowego kościoła. Prawda jest taka, że są oni wszyscy autokefaliczni. I znów Bractwo jest tutaj na krawędzi pokrętnego języka: podczas gdy bojownicy są nakłaniani do rozwijania tez usprawiedliwiających ugruntowaną władzę wrogów Kościoła, to nie będą nimi związani i będą dążyć do zupełnego uniezależnienia i staną się autonomiczną sektą.

 

Widzimy, że przyszłość w żadnym razie nie jest zależna od rzeczywistych negocjacji z nowym kościołem, lecz raczej od "post-lefebryzmu". Obecnie cienka glazura pozorów jedności utrzymywana jest w nienaruszonym stanie przez obecność abp. Lefebvre; ale on nie jest wieczny, a przyszłość jest obiecująca. Logicznie, jest całkiem możliwe, że wszystko może się załamać po jego odejściu. Jego obecność pozwala podtrzymywać mit jedności tradycjonalistów, przynajmniej przed postronnymi ludźmi. Ale co później? Czy można sobie wyobrazić księży Coache, Ducaud-Bourget i Dom Gerarda całujących pierścień biskupa Aulagnier? Sprawa taka jak kłótnia między Madiranem a ks. Simoulin może być teraz zaklajstrowana, przynajmniej by ratować pozory, ale każdy posiadający minimalny wgląd w rzeczywistość sytuacji wie jak niepewna jest równowaga. Kiedy człowiek zesłany przez Opatrzność odejdzie, tlący się teraz ogień niechybnie rozpali się w pożar.

 

MOCNI W WIERZE

 

To dlatego każdy powinien dobrze zrozumieć, że nie ma przyszłości dla niczego prócz Union pour la Fidélité. Wyjaśnienie tego jest bardzo proste.

 

Po pierwsze, jedynie katolicka doktryna może zatriumfować. Unia nie ma żadnej własnej doktryny tylko broni pewnej nauki Kościoła, a w każdym razie całkowicie opiera się na pragnieniu, by działać według niej. W przeciwieństwie do tego, "tradycjonalistyczni liderzy" wynajdują swe własne doktryny, co jest nieuczciwe, ponieważ za każdym razem twierdzą, że są doskonale zgodni z ortodoksją, jednakże nigdy nie dostarczają na to dowodów prócz swych własnych twierdzeń, a w ich braku paru, okrojonych cytatów.

 

Ponadto, Union pour la Fidélité jest zjednoczona. Jest to niewybaczalny grzech dla wszystkich indywidualistów, którzy nieustannie jeżą się na samą myśl posłuszeństwa. To także właśnie dlatego Unia istnieje pomimo nieludzkiego traktowania jakiemu została poddana od samego początku powstania. W sercu Unii nie ma żadnego rozłamu i nie jest to jakaś niewyraźna konfederacja, lecz konsekwentne i spójne ciało, tak jak każda chrześcijańska społeczność musi być spójna, na obraz samego Kościoła, "który jest w sobie spoisty" (Ps. CXXI, 3). Indywidualiści, których nie brak wśród "tradycjonalistów" nie mogą zrozumieć pokoju, który wynika z jedności. Dlatego właśnie wzajemnie się rozdzierają i dlatego też znikną.

 

I w końcu, Union pour la Fidélité ma przyszłość, ponieważ jako jedyna patrzy w przyszłość usiłując nie tylko "ożywić kult naszego dzieciństwa", ale w jeszcze większym stopniu by zrealizować to co jest konieczne dla ratowania Kościoła. Ponadto, to ocalenie, które stanowi cały przedmiot jej aspiracji, jest już z góry zapewnione.

 

Możecie powiedzieć, że to puste zapewnienia i bezpodstawne twierdzenia. To prawda, że jeżeli chodzi o siłę jesteśmy mniej niż nieznaczącą drobiną: jesteśmy niczym, albo prawie niczym. Będąc niezgodnymi z każdym, wzgardzonymi nawet przez tych, którzy aż do wczoraj byli naszymi braćmi w katolickiej wierności, nie pozostało nam nic jak tylko zniknąć, zgodnie z życzeniem wielu. Chyba że ufność położymy nie w samych sobie (jakże moglibyśmy dać się na to skusić w podobnych warunkach?) ale w Tym, który nas umacnia. Wówczas będziemy mieć pewność, że nasz Pan nie zamknie ust tym, którzy Go wychwalają.

 

A zatem, każdy powinien zrozumieć, że słowa Apostoła stosują się do nas "niby zwodziciele, a prawdomówni, niby tajemniczy, a dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, niby karani, a nie uśmierceni, niby smutni, a zawsze weseli, niby ubodzy, a wzbogacający wielu, niby nic nie mający, a posiadający wszystko" (II Kor. VI, 8-10). W istocie, jesteśmy godni zaufania, ponieważ nie chcemy żadnej innej nauki jak tylko naukę Świętego Kościoła, jedynej prawdy najwyższej. Jesteśmy znani, gdyż poza wzgardą, która jest nam okazywana oczywiste jest, że jesteśmy wszystkim niewygodni i każdy to wie. Żyjemy, ponieważ mimo wysiłków wszystkich tych, którzy nas nienawidzą ciągle istniejemy; trwamy dzięki Bożej łasce. Radujemy się, bo nasze sumienie jest spokojne, a nasze rozumienie jest pełne: im dalej idziemy, tym lepiej widzimy, że to co głosimy jest w całkowitej zgodności ze zdefiniowaną prawdą. Dla nas wszystko jest proste. Dla nich wszystko jest skomplikowane, zmuszeni są do umysłowej akrobatyki, przez którą sami siebie zwodzą. Posiadamy wszystko, ponieważ służąc naszemu Panu i Jego Kościołowi już otrzymaliśmy nagrodę.

 

Dlaczego zatem muszą być oni tak tępi i tak pełni nienawiści, wszyscy ci "tradycjonalistyczni liderzy" tak uważnie obserwujący nasz najmniejszy ruch, mając nadzieję, iż będzie błędny, co dałoby im okazję do wydania zajadłego pomruku? Dlaczego tak zdecydowanie starają się sprowadzić głoszoną przez nas katolicką doktrynę do rangi zwykłej "opinii" (którą wzorem masonów są gotowi z góry włączyć do swej kakofonii). W rzeczywistości, odpowiedź jest bardzo prosta: jeżeli uważają nas za "głównego wroga", gdy jednocześnie entuzjastom Vaticanum II oddają ustne honory, to dzieje się tak dlatego ponieważ prowadzimy ich do śmiertelnej konfrontacji z katolicką doktryną, z której dla ich wolnomyślicielstwa wynikną konsekwencje nie do zniesienia. Jakże nierozumnymi się okazują: albowiem jarzmo Pana jest słodkie a Jego brzemię lekkie. Jednak wolą nas zwalczać, ponieważ jest to dla nich jedynym sposobem ochrony ich letnich złudzeń, którymi godzą to, co do pogodzenia niemożliwe, katolicką wierność i pępowinę utrzymującą ich na łonie nowego światowego kościoła. Powinni jednak wiedzieć, że "nikt nie może dwom panom służyć" (Mt. VI, 24).

 

Jeżeli zachowują się w taki sposób, to tylko po to by zachować swoją indywidualność, o którą są tak zazdrośni, że nie chcieliby jej utracić za żadną cenę. Lecz to właśnie to przywiązanie rozproszy ich, gdyż "wszelkie królestwo rozdzielone przeciwko sobie będzie spustoszone" (Mt. XII, 25).

 

Jeśli chodzi o nas, którzy widzieliśmy jak upadają kolumny Kościoła, błagamy Boga by zachował nas w pokornej, pełnej czci bojaźni: "Kto więc mniema, że stoi, niech patrzy, żeby nie upadł" (I Kor. X, 12). A za prorokiem Habakukiem (III, 16-19) powtórzmy:

 

"Usłyszałem, i wzruszył się żywot mój, od głosu zadrżały wargi moje.

 

Niech wejdzie zgnilizna w kości moje, i pode mną niech się rozmnoży.

 

Abym odpoczął w dzień utrapienia, abym wstąpił do ludu naszego przepasanego.

 

Albowiem figa nie zakwitnie, i nie będzie owoców w winnicach.

 

Zawiedzie owoc oliwy, i pola nie dadzą żywności.

 

Owca będzie odcięta z owczarni, i nie będzie bydła u żłobów.

 

A ja będę się w Panu radował i będę się weselił w Bogu Jezusie moim.

 

Bóg Pan jest mocą moją, i postawi jako jeleni nogi moje.

 

I po wysokościach moich poprowadzi mię zwycięzca psalmy śpiewającego".

 

Ks. Nöel Barbara

 

Z języków francuskiego i angielskiego tłum. Iwona Olszewska i Mirosław Salawa

 

–––––––––––

 

Przypisy:

(1) Por. Forts dans la Foi, nr 7 NS, ss. 3-5.

 

(2) Ciche porozumienie między "tradycjonalistycznymi przywódcami" a wiernymi, do których mówią językiem kłamstw zbytnio nie zaskakuje. Ci nasi czytelnicy, którzy pragną głębiej przyglądnąć się tej kwestii powinni zajrzeć do książki wzgardzonej w "tradycjonalistycznych" kręgach (co nie dziwi) napisanej przez dwóch profesorów Instytutu Świętego Piusa X, Cl. Polin'a i Cl. Rousseau, Les illusions de l'Occident. "Mutatis mutandis", zrozumieją oni, że nie tylko w ZSRR narkotyzujący się ma nieuporządkowaną sympatię do narkotyku, który go zabija.

 

(3) Por. wspomniany już komunikat Międzynarodowego Komitetu Katolickich Stowarzyszeń.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2008

Powrót do spisu treści tekstu ks. Noëla Barbary pt.
ECÔNE - koniec, kropka

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: