Gazeciarstwo żydowskie i walka z nim
antysemityzmu bezwyznaniowego

(List Wiedeński)

F. L.

Największą plagą Wiednia jest żydowskie gazeciarstwo. Odkąd żydkowie dostali w swe ręce kierownictwo a właściwie fabrykację tak zwanej "opinii publicznej", nie tylko dawali poparcie spekulacji, szachrajstwu, lichwiarstwu i tym podobnym sposobom "zarobkowania", ale nadto uważali sobie za obowiązek, ba nawet za "historyczne posłannictwo" znieważać Kościół katolicki, przedrwiwać jego wiarę i obyczaje, wyszydzać jego instytucje, lżyć papieża, biskupów i całe duchowieństwo. Z wiedeńskich izb redakcyjnych rozchodziły się i rozchodzą po świecie wiadomości o odkryciach, jakoby porobionych po klasztorach katolickich; wiadomości jedne straszniejsze od drugich, które zaniepokoiły ludność, parlamenty, urzędy i sądy, a choć w końcu okazały się bezczelnie zmyślonymi, nie były odwołane ani nawet sprostowane przez żadnego żydka publicystę. Historia o Barbarze Ubryk z Krakowa i o Ojcu Gabrielu z Lima jest w pamięci wszystkich, i nie ma bynajmniej potrzeby jej opowiadać, jakkolwiek nie od rzeczy będzie zauważyć, że te niecne kłamstwa pozostaną niezmazaną nigdy sromotą antychrześcijańskiego gazeciarstwa.

Niepodobna zaprzeczyć, że taka propaganda możebna jest tylko tam, gdzie znacznie już przygasło poczucie chrześcijańskiej godności i solidarności. Niemniej jednak sprowadziła ona dalszy rozkład społeczeństwa. Obywatele, kupcy, rzemieślnicy, przemysłowcy dali się uwieść nawoływaniu żydów i przeszli massami do "nowej szkoły ekonomicznej", gdzie uchodzi za najwyższą zasadę mądrości zbogacić się szybko, jakimi bądź środkami lub drogami. Że ta metoda popłaca, widzieli nasi postępowcy na przykładach Mośków i Lejbusiów, którzy przybywszy do Wiednia ubodzy i nadzy, niebawem porośli w ciepłe pierze. Zatem zamiast dotychczasowej mozolnej pracy, poczęto szachrować, grać na giełdzie, operować. I cóż się stało? Oto żydkowie pokupowali kamienice i pałace, zgromadzili miliony, otrzymali tytuły szlacheckie i barońskie, a ich uczniowie i wspólnicy, którzy dawniej pod opieką chrześcijańskiego obyczaju żyli w dostatkach, zubożeli, zgałganieli, stracili majątek i uczciwe imię i wyszli na parobków i posługaczy żydowskich. Okazało się, że metoda żydowska operowania, chociaż wydaje się niezmiernie łatwą, nie jest przydatną dla chrześcijan, nawet dla takich, którzy się potrafili wyzuć ze wszelkich pojęć moralności.

Nikomu dzisiaj nietajno, że prassa antychrześcijańska używa polityki i innych literackich czy artystycznych błyskotek jedynie jako dywersji i sztuki podjazdowej do zamaskowania pieniężnych operacji, mających na celu wyzyskać i ograbić ludność pracującą. Stąd się objaśnia powstanie i krzewienie się ogromnego antyżydowskiego ruchu, zwanego powszechnie antysemickim. Na czele tych dążności stanął tutaj w Wiedniu niejaki Schönerer, członek parlamentu, bogaty posiadacz ziemski, a przy tym zdeklarowany nieprzyjaciel wiary katolickiej. Zatem Schönerer i cały jego antysemicki zastęp należy do generacji, wyrosłej i wykształconej w szkole żydowskiego radykalizmu. Sprawiedliwość Boska, która oddaje każdemu wedle zasługi, używa widocznie tego człowieka dla ukarania i pohańbienia niemoralnych, nieuczciwych żydowskich gazeciarzy.

Schönerer jest bóstwem ludności wiedeńskiej, tej mianowicie, która się odznacza obojętnością dla nauki Kościoła i dla chrześcijańskiego życia. W parlamencie, w prassie, na zgromadzeniach publicznych i przy każdej sposobności głosi on pogardę i nienawiść do żydów a osobliwie do ich gazeciarstwa. Tysiączne tłumy okrywają oklaskami każde jego słowo. Dotąd żydkowie od gazet widzieli swego wroga jedynie w Kościele katolickim, z nim też walczyli orężem, jaki powyżej skreśliliśmy. Kościół się nie bronił, a jeśli się i bronił, to tylko tak, że żadnemu żydkowi nie spadł włos z głowy. Nie ujął się nikt ani za Papieżem, ani za biskupem, ani tym mniej za jakimś tam bernardynem lub bernardynką. Toteż żydkowie urośli w niesłychaną pychę i arogancję, i gdy wystąpił Schönerer, uderzyli na niego bronią kłamstwa i oszczerstwa. Ale naczelnik antysemitów pokazał zaraz, że wie, z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Największe znakomitości żydowskie, co mieszkają w złoconych pałacach jakby książęta jacy, zapozwał do sądu o oszczerstwo i obrazę honoru. Sędziowie przysięgli wydali jednogłośnie potępiający wyrok. Zatem, o rozpaczy! – owi wielcy potentaci, którym się zdawało jeszcze wczoraj, że trzęsą narodem i krajem, poszli na kilka tygodni do kozy rozmyślać nad niewdzięcznością ludzką. Nie tak dawno sądy przysięgłych rozstrzygały regularnie na korzyść żydków od gazet, dzisiaj rozstrzygają regularnie przeciwko nim, i oto jest oznaka ducha czasu!

Powyższe uwagi przychodziły mi do głowy, gdym w tych dniach uczestniczył na wielkim ludowym zgromadzeniu, zwołanym przez Schönerera, aby, jak się wyraził, odbyć sąd nad żydowską prassą Wiednia. Na jego wezwanie przybyły tak ogromne tłumy, że w największej sali miasta nie można było, jak mówią, poruszyć palcem. Agitator był powitany gorącymi oznakami radości i uszanowania. Każde jego słowo trafiało głęboko do serc i przekonań. Język ludzki nie ma wyrazów tak pogardliwych, tak hańbiących, których by mówca nie użył dla napiętnowania kłamstw, szalbierstw, łotrostw prassy, kierowanej rękami żydów. Muszę przytoczyć choć parę ustępów z tego krasomówstwa, które, dzięki Bogu, nieznanym jest jeszcze u was. "Moi panowie – mówił on – dumny, szlachetny duch człowieka został przez prassę zakutym w kajdany wyzyskującego, lichwiarskiego kapitału. Z małymi wyjątkami cała prassa służy bałwochwalstwu złotego cielca. W izbach redakcyjnych powstają telegramy i korespondencje przeznaczone do szerzenia szalbierstwa giełdowego. Przekręcanie faktów, systematyczne fałszowanie prawdy, wyrafinowane podżeganie grubych instynktów, wyłudzanie pieniędzy przez podstępne reklamy, – oto są środki i sposoby tej prassy. Nie ma tak wielkiego zuchwalstwa ani podłości, której by ona nie popełniła. Toteż potęga przedajnej prassy, która największe szelmostwa osłania i usprawiedliwia, stała się tak wielką, że wywiera postrach na najwyższe nawet sfery społeczne".

Jako cel zgromadzenia wskazał Schönerer to, że zamierzając wnieść do parlamentu prawo przeciwko demoralizacji dziennikarskiej, potrzebuje do tego poparcia ludu. Będziecie ciekawi wiedzieć, jakie to ma być prawo. Idzie ono w dwojakim kierunku. Daje ono, naprzód, możność każdemu obywatelowi kraju zadać kłamstwo wszelkiej fałszywej wieści, pojawiającej się w pismach, drukując w nich, za sądowym wyrokiem, zaprzeczenie lub sprostowanie danego faktu. Po wyjaśnieniu sprawy, gdy fałsz wyjdzie na jaw, właściciel dziennika podpada ciężkiej karze, a pismo ulec może zniesieniu. Następnie, gdy gazety grzeszą głównie tym, że ogłaszają fałszywe doniesienia, narażając łatwowiernych ludzi na straty pieniężne lub inne zawody, przeto Schönerer projektuje odebrać im prawo ogłaszania inseratów a przenosi je na rząd, który w tym celu będzie utrzymywał dzienniki, przeznaczone na inseraty i ogłoszenia. Rozumie się, prawo takie nie może przyjść do skutku, toteż nie chodzi tutaj o to nikomu, ale chodzi jedynie o agitację i podburzanie ludności.

Co jest osobliwego w tym wszystkim, to to, że prassa wiedeńska, zwykle tak gniewliwa i mściwa, nie może wziąć odwetu za tyle upokorzeń, za tyle doznanych krzywd. Szkalować na Schönerera to rzecz arcyniebezpieczna, albowiem, jakeśmy widzieli, grozi to kryminałem. Zapozywać go do sądu także niepodobna, albowiem straszny ten człowiek umie dowieść prawdziwości wszystkich swych twierdzeń, a w dodatku wypada z tych procesów publiczny skandal, mocno zagrażający interesom panów redaktorów. Zatem jako jedyny środek zemsty, stanęła między wiedeńskim liberalnym dziennikarstwem umowa zachowywać absolutne milczenie o tym wszystkim, co Schönerer mówi, pisze lub robi. A ponieważ księgarnie znajdują się w zależności od dziennikarstwa, więc i one musiały wykluczyć wszystko, cokolwiek się odnosi do osoby Schönerera. Zatem człowiek obcy lub przejezdny nigdzie się nie dowie nic o tym znakomitym agitatorze, jak gdyby go nie było na świecie. Nieprawdaż, że to niebywała dotąd śmierć cywilna! Ale Schönerer poradził sobie w ten sposób, że kupił księgarnię i drukarnię "Kubasty i Voigta", gdzie wychodzące mowy jego i artykuły rozchodzą się w krociach tysięcy.

F. L.

Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki". Rok XXIII (1885). (Redaktor i Wydawca X. Teofil Jagodziński). Warszawa 1885, ss. 213-214. (Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: