SPRAWOZDANIE

 

z ruchu religijnego, naukowego i społecznego.

 

KS. JAN BADENI SI

 

––––

 

Sprawy Kościoła

 

Pomnik Giordana Bruno. – Jego życie i pisma. – Alokucja papieska. – Deputacje i mowy. – Oburzenie protestantów i liberałów. – Protesty katolików.

 

W liście datowanym z Caprery 20 czerwca 1876 r. Garibaldi cieszył się i mocno zachęcał do spełnienia rzuconego już wówczas projektu postawienia w Rzymie posągu Giordanowi Bruno, jako "protestu wolnej myśli przeciw klerykalnej ciemnocie": "będzie to – pisał wódz rewolucjonistów włoskich – ostatni cios zadany budzie komediantów, którzy obecnie używają wakacyj na prawym brzegu Tybru". Dawny garybaldczyk, obecnie wszechwładny minister włoski, Franciszek Crispi, spełnił polecenie mistrza – i dziś naprzeciw Watykanu wznosi się pomnik mnicha-apostaty, jako widoczny znak zaciętej walki, wypowiedzianej przez rządzącą we Włoszech sektę, równie papiestwu jak religii, równie wierze jak moralności, haniebnie przez Giordana Bruno zdeptanej. Crispi w jednej z ostatnich swych przemów oświadczył, że pomnik G. Bruno ma być odpowiedzią na kongresy katolickie; ale kongresy nie rozwinęły jeszcze swej wspaniałej akcji, nie podniosły potężnego głosu za uciemiężonym papiestwem, kiedy już Garibaldi cieszył się na samą myśl o tym ciosie, który ma być zadanym "budzie watykańskich komediantów", kiedy przed paru laty szerzyć zaczęto pod niedwuznaczną opieką rządową formalny kult dla "boskiego-Bruna, wroga kłamców, proroka nowej religii bez Boga i bez ołtarzów". Posąg nolańskiego ateusza wystawiony w stolicy chrześcijaństwa, wielkie uroczystości przy odsłonięciu tego posągu w sam dzień Zesłania Ducha Świętego, to coś więcej niż odpowiedź na kongresy katolickie: to najwyższy wyraz nienawiści dla Chrystusa i Kościoła, zapowiedź sroższego niż dotąd, żadnymi już względami nie pohamowanego prześladowania. Tak wszędzie zrozumiano i tak musi być rozumiane z niebywałą manifestacyjną świetnością urządzone odsłonięcie pomnika G. Bruno, – i dlatego smutne te uroczystości tak bolesnym echem po całym świecie się odbiły, dlatego ta nowa cięższa od innych zniewaga, wyrządzona całemu Kościołowi, wszystkim wierzącym katolikom, ten wymierzony papiestwu, w kamieniu uwieczniony policzek nabrał takiego rozgłosu i znaczenia.

 

Czym był Bruno, czym sobie zasłużył na apoteozę ze strony wszystkich nieprzyjaciół Kościoła? Na pytanie to odpowiada znakomity historyk Weiss w świeżo właśnie z powodu rzymskiego skandalu ogłoszonym studium: "G. Bruno to jedna z najdziwaczniejszych postaci w historii włoskiej literatury, prawdziwa karykatura filozofa, poety, człowieka. Jako filozofa porównać by go chyba można z ośmieszonym Theoprastem Bombasto Paracelso: obydwaj zatrudniali się sztuką robienia złota, myśleli zupełnie na serio o wynalezieniu kamienia mądrości. Jedno ze zdań Giordana Bruno, potępionych przez Papieża, było: «Chrystus był bardzo zręcznym czarodziejem»; inne brzmiało: «Duch Święty nie jest czym innym, jak ogólną duszą całego świata». Oto filozofia, w której Bruno nie może nawet sobie rościć prawa do zasługi oryginalności; jedyną chyba jego zasługą sposób wyrażania się ciemny, często wprost niezrozumiały. Nie lepszym, owszem stokroć gorszym był poetą; z pod rzekomo poetycznego jego pióra płynęło raczej błoto niż wiersze. Komedia Il Candelajo przechodzi w niemoralności wszystko, co w tym względzie da się pomyśleć; szczęściem nikt mający choć ździebełko artystycznego smaku nie potrafi pornograficznego tego utworu do końca przeczytać. Za jednym rzeczownikiem ciągnie się 20, nieraz 30 należących doń, mających go bliżej określić przymiotników; w chwili dobrego humoru wywołuje Bruno 50.000 diabłów, opowiada o poświęconym oślim ogonie, wysila się na dowcip, pisząc asinarcha zamiast gymnasiarcha. A jakim był człowiekiem w życiu prywatnym, publicznym, jakiej uczył moralności? Jawnym i głośnym obrońcą wielożeństwa; upadłym mnichem-apostatą, którego kolejno wyrzucały z swych murów: Genewa i Paryż, Londyn i Frankfurt, Lugdun, Praga, Helmstadt, Marburg. Nieszczęśliwy ten człowiek sam sobie zbrzydnąć wreszcie musiał, kiedy wrócił do Włoch, choć wiedział dobrze, co go tam czekało, choć wiedział, że obelgi przeciw «tryumfującej bestii», jak nazywał Papieża, że okropne bluźnierstwa przeciw Bogu, Zbawicielowi świata, Bogarodzicy, bluźnierstwa, które powtórzyć usta chrześcijańskie wzdragają się, ściągnąć nań muszą w Rzymie surową karę. Komu wyrok wydany przeciw temu gorszycielowi wydaje się okrutnym, niech sobie przypomni, że spełniony on został w czasie, w którym w Anglii wyrywano wnętrzności wszystkim, którzy kobiety nie chcieli uznać za swego Papieża; w Niderlandach rzucano szczurom na pożarcie katolików, wzdragających się przed znieważeniem Najświętszego Sakramentu; w czasie ogólnie przez wszystkie państwa przyjętych tortur i ćwiartowań. Niecny gorszyciel, który Boga, religię, obyczajność najhaniebniej znieważał, zasłużył na karę; a w ówczesnych czasach, wobec wielkości obrazy wyrządzonej religii i moralności, spalenie na stosie było jeszcze stosunkowo lekką karą" (1).

 

Giordano Bruno był w ścisłym słowa tego znaczeniu zbrodniarzem, bo szerzył niemoralność, walczył z wiarą orężem wzbronionym po dziś dzień jeszcze, już nie tylko przez prawodawstwa innych krajów, ale nawet przez prawodawstwo włoskie. Skądże i dlaczego tak manifestacyjnie urządzona apoteoza tego zbrodniarza, przybranego na wzgardę religii w habit zakonny, który splamił i sam ze siebie zrzucił; zbrodniarza, o którym dotychczas wiedziało ledwie niewielu uczonych? "Ponieważ postanowiono, skarżył się gorzko Papież w alokucji z dnia 24 maja, podburzyć opinię publiczną przeciw naszej świętej Apostolskiej Stolicy, wzniecać w tłumach ludu ogień nienawiści codziennymi, bezkarnymi oszczerstwami. I do tego już doszło, że w tym mieście, niemal przed naszymi oczami wolno bezbożności naigrawać się z religii Jezusa Chrystusa, że dla wyrządzenia Kościołowi wieczystej a krwawej obelgi, przyznane zostają zdrajcy wiary Chrystusowej zaszczyty cnocie należne". Równie jawny i otwarcie głoszony cel, jak wszystkie przygotowania i cały przebieg wstrętnych tych uroczystości, wykazują aż za jasno prawdziwość słów papieskich. Parlament, mimo oporu kilku posłów, wysłał ze swego grona osobną deputację na odsłonięcie pomnika; niesłychane dotąd lekceważenie katolickich przekonań większości kraju, którego nie dopuścili się ani francuscy radykałowie, gdy szło o pomnik Voltaire'a, ani niemieccy protestanci, święcący jubileusz Lutra. Rzymska rada miejska wzięła również udział w tych, jak je słusznie nazwano, "saturnaliach ateizmu", chcąc widocznie stwierdzić w ten sposób słowa prezesa swego, margrabiego Guiccioli: "Rzym stał się stolicą kosmopolitycznej wolnomyślności". Właściwą cechę i znaczenie tej wolnomyślności nacechował dobitnie radca miejski hr. Vespigniani:

 

"Decyzja powzięta przez syndyka obraża uczucia religijne znacznej większości mieszkańców i dlatego zasługuje na potępienie. Rzeczywiście wystawienie pomnika G. Bruno jest wielką urzędową zniewagą, wyrządzoną religii katolickiej, a zatem religii państwowej; jest obelgą rzuconą w twarz czcigodnemu naczelnikowi Kościoła, któremu przecież prawa nasze gwarantują królewską nietykalność. W czasie całego periodu, w którym stawiono ten pomnik, zdeptano najzupełniej nie tylko zasadę wolności myśli, na której cześć miał się rzekomo posąg ów wznieść, ale też najskromniejszą zasadę wolności rozpraw, wolności przedłożenia własnego swego zdania. Protestuję nadto i potępiam decyzję syndyka, ponieważ nieszczęśliwa ta kwestia przyczynia się do rozszerzenia ponad wszelką miarę przepaści, dzielącej obywateli tej samej ojczyzny z wielką dla niejże szkodą... Protestuję na koniec, ponieważ syndyk w kwestii tak ważnej, i co do której – jak to jest rzeczą publicznie wiadomą – wcale nie wszyscy radcy miejscy jednego są zdania, sam się rozporządził na własną rękę, wbrew wszelkim prawnym przepisom".

 

Obok deputacji parlamentarnej i wysłanej ukazem syndyka rady miejskiej, ciągnęły na Campo dei Fiori już wczesnym porankiem 9 czerwca w długiej procesji deputacje wszystkich włoskich uniwersytetów i lóż wolnomularskich, garybaldowscy Reduci w czerwonych koszulach, liczne rewolucyjne i antyklerykalne stowarzyszenia z swymi godłami i sztandarami. Między tymi sztandarami, których liczbę kronikarze różnych gazet podają od 700 do 1970, zwracały na siebie uwagę czarne chorągwie komitetów Brunomańskich, również zupełnie czarna, olbrzymich rozmiarów chorągiew z wizerunkiem szatana, niesiona przez członków antyklerykalnego komitetu z Genui; chorągiew stowarzyszenia dawnych więźniów politycznych z obrazem wilczycy, rzucającej się na papieską tiarę. Pochód, w którym wzięło udział około 15.000 spędzonych z całych Włoch wolnomularzy i rewolucjonistów, odbywał się we względnym porządku i nigdzie nie przyszło do poważniejszych burd i zamieszek, dzięki zwłaszcza niesłychanemu rozwinięciu siły zbrojnej, gęstym policyjnym i wojskowym patrolom, które wciąż przebiegały ulice. Istotnie zdawać się mogło, że w Rzymie ogłoszony jest stan oblężenia. Wojsko otaczało pałac ministerstwa spraw wewnętrznych, silne oddziały wojskowe zajęły stanowisko przed ambasadą austriacką, papieską kancelarią i na wszystkich większych placach, około Watykanu snuły się bez przestanku silne patrole; a tymczasem reszta garnizonu stała w koszarach pod bronią, gotowa w każdej chwili do wymarszu. Sam Crispi, któremu o to chodziło, aby w dniu tym nie przyszło do poważniejszych wybryków, czuwał wespół ze swymi sekretarzami w pałacu ministerialnym nad utrzymaniem porządku, – porządku, do którego, jak Moniteur de Rome się wyraża, zastosować się chyba dadzą słynne w historii słowa: "Porządek panuje w Warszawie".

 

Mowy wypowiedziane po odsłonięciu pomnika były naturalnie jednym łańcuchem zniewag i obelg rzuconych w twarz papiestwu, religii i Bogu. Margrabia Guiccioli nie zarumienił się dziękując "w imieniu Rzymu" szlachetnym członkom komitetu uniwersyteckiego za wspaniałą, obecnie do skutku doprowadzoną myśl wystawienia pomnika wielkiemu myślicielowi, którego słusznie Rzym czci, bo Rzym czci wszystko, co jest wielkim, a zatem czci męża, który dla zapewnienia tryumfu swym ideom, oddał swe życie w ofierze. "Komitet – mówił już wyraźniej, w dyplomatyczne frazesy się nie bawiąc, syndyk z Noli, Vitali – chciał złożyć hołd rozumowi, który w Giordano Bruno ma najwyższego swego przedstawiciela. Ludzkość pomnik ten stawiając odwróciła się od religii, a oddała cześć wiedzy". Najważniejszą programową mowę wygłosił znany radykał Bovio, tłumacząc, jak uroczyste "religijne" znaczenie ma odsłonięcie pomnika nolańskiego filozofa; jak stanowi ono epokę w dziejach świata, jest jutrzenką nowej, świat cały obejmującej religii wolności: "Papiestwo bardziej się smuci datą 9 czerwca, niż datą 20 września; dzień wrześniowy zakończył, dzień dzisiejszy rozpoczyna nową erę; wówczas Włochy weszły do Rzymu, kresu swej pielgrzymki, dzisiaj Rzym inauguruje religię myśli, kładzie węgielny kamień pod nową erę... Narody, które przybyły święcić z nami dzisiejszą uroczystość rozumieją doskonale, że jak dekret cesarski wydany w Mediolanie rachować kazał erę chrześcijańską od r. 313, tak w dniu dzisiejszym 9 czerwca za zgodą wolnych narodów święcimy początek religii myśli... Lecz czyż to rzeczywiście religia, czy czas i miejsce odpowiednio wybrane? Tutaj spalono rycerza wolności, a popioły jego nie rozbroiły dogmatu; tutaj zmartwychpowstaje, a religia myśli nie domaga się zemsty. Religia ta domaga się tolerancji dla wszystkich nauk i kultów – przede wszystkim dla sprawiedliwości. Zamiast kontemplacji chcemy pracy; zamiast zabobonnej wiary – naukowych badań; zamiast posłuszeństwa – wolności zdania; zamiast modlitwy – zwrócenia nam tego, co się nam należy. Naukowe wynalazki, międzynarodowe układy, powszechne wystawy, świadczące o pracy ludzkiej – oto dogmaty tej religii. Nie ma ona proroków, lecz ma myślicieli. Świątynią jej jest świat cały... Tu w Rzymie, gdzie wszyscy bogowie mieli przytułek w Panteonie, tu można oznaczyć początek nowego lat tysiąca, w którym katolickość myśli ludzkiej zajmie miejsce katolickości jednego człowieka. Oto czas przez Brunona przygotowany, przepowiedziany... Nie myślę, nie chcę zaćmić sławy wielkiego tego dnia obelżywym słowem, rzuconym następcy Papieża Aldobrandiniego. Ale starzec ten, pierwsza ofiara – choć w inny zupełnie sposób od Brunona – wyznawanego przez siebie dogmatu, szczęśliwym być nie może. Dogmat więzi, zabija w jego ustach pozdrowienie, którym włoskie jego serce rade by przywitać włoską ojczyznę. Czuje on, że tutaj przed pomnikiem stanęły Włochy z całym cywilizowanym światem, że dziś rozpoczynają nową erę... O Rzymie, stolico świata, dziś pozyskałaś sobie prawo do nazwy stolicy katolicyzmu, nie z woli dogmatu, ale z jednomyślnej woli narodów!".

 

Z mową Bovia szły o lepsze inne patetyczne przemowy; szły o lepsze odezwy i telegramy, nadesłane od licznych lóż wolnomularskich, antyklerykalnych i antychrześcijańskich kół i kółek. Cała ta uroczystość tak jawnie zresztą nosiła na sobie cechę nie tylko antykatolicką i antypapieską, ale wręcz antychrześcijańską, że wiele wprost wrogich Kościołowi, protestanckich, wolnomyślnych, nawet wolnomularskich organów uważało za stosowne przeciw niej zaprotestować. Tak np. berlińska Kreuzzeitung wystąpiła w imieniu wierzących protestantów przeciw nietaktownym adresom profesora Haeckel'a i "związku protestanckiego" do komitetu pomnika G. Bruno, dziwiąc się słusznie, jak ludzie zowiący się chrześcijanami podać mogli ręce jawnej, pod żadną maską nie ukrywającej się niewierze. Być może, że pomnik wystawiony nolańskiemu mnichowi miał być na pierwszym miejscu demonstracją przeciw Watykanowi; w rzeczywistości jednak cała ta uroczystość zmieniła się w apoteozę niedowiarstwa, w protest liberalizmu, żydostwa i wolnomularstwa przeciw wierze chrześcijańskiej. Haeckel kłania się przed G. Bruno jako przed ojcem panteizmu; wolnomularze i żydzi obierają go sobie za patrona, a związek protestancki ogłasza za bohatera "wolności wiary w Kościele" człowieka, który bez ogródek odrzucał tajemnicę Trójcy Przenajświętszej. Czyż to nie rzuca jasnego światła na prawdziwe usposobienie ludzi, wojujących rzekomo tylko przeciw "średniowiecznemu zelotyzmowi i zbyt ciasnej ortodoksji"? "Prawdziwy liberalizm, pisze organ węgierskiej masonerii Pesti Hirlap, przyznać musi słuszność Papieżowi Leonowi XIII, uznać musi, że pod oczami jego odbywające się uroczyste i więcej niż półurzędowe odsłonięcie pomnika słynnego szydercy z wiary chrześcijańskiej jest krzyczącą, niepotrzebną, nieroztropnie obmyślaną obelgą". "W gruncie rzeczy – stwierdza Journal de Debats, a ze zdaniem tym godzi się równie ministerialny Temps, jak wszystkie poważniejsze republikańskie organa paryskie – cała, z taką pompą wystawiona komedia z posągiem G. Bruno była absolutnie niepotrzebną, fanatyczną prowokacją, wymierzoną przeciw Watykanowi; miała jedynie na celu dokuczyć Papieżowi. Sądząc po fanatyzmie, z jakim Crispi wojuje z Papieżem, to kto wie, czy gdyby to było w jego mocy, nie skazałby z przyjemnością na stos Leona XIII. Dziś to nie w modzie, ale przed paru wiekami z pewnością za nic by ręczyć nie można".

 

Do tych głosów wyrwanych mimowolnym, rzec można, oburzeniem z ust, które zazwyczaj nie za, ale przeciw Kościołowi i Papieżowi się odzywają, dołączyły się energiczne protesty katolickich mężów, stowarzyszeń, pism z całego świata. Rzymskie dzienniki katolickie zamieszczały przez kilka dni z rzędu spisy tych protestów, a długie te kolumny najznakomitszych nazwisk, poważna liczba członków protestujących stowarzyszeń wymowniejszymi są od wszelkich słów; samych tylko telegraficznych depesz nadeszło do Watykanu w przeciągu dni pięciu przeszło 60.000. W Hiszpanii podpisują jeszcze katolicy w tej chwili adres do Ojca Świętego, wyrażający synowskie ubolewanie nad skandalem, którego widownią stało się miasto papieży. Biskupi niemal całego świata nakazali ekspiacyjne nabożeństwo; mnóstwo wiernych, idąc za wskazówką swych pasterzy, przystępowało wszędzie do Komunii św.; w wielu diecezjach odmawiano publicznie po kościołach różaniec w dzień Zielonych Świątek dla przebłagania Boga i wyproszenia Ojcu Świętemu pociechy w smutnym tym dniu apoteozy niewiary. Wedle wiadomości, podanej przez Germanię, miał cesarz Franciszek Józef wysłać do Papieża pismo kondolencyjne. Autentyczna to, czy nie autentyczna wiadomość, w każdym razie rwą się widocznie coraz częściej i liczniej, zbyt sztucznie nawiązane węzły potrójnego przymierza: w Rzymie łączono z powodu uroczystości G. Bruno w jednym okrzyku nienawiści Watykan i Austrię; nic by nie było dziwnego, gdyby w odpowiedzi na te bądź co bądź oryginalnie brzmiące okrzyki, którym rząd Crispiego nie był w stanie przeszkodzić, zechciano we Wiedniu sobie i Włochom przypomnieć, że Austria jest państwem ściśle katolickim, i że z natury rzeczy o interesy katolickie, o bezpieczeństwo głowy Kościoła się troszczy.

 

Ks. Jan Badeni

 

–––––––––––

 

"Przegląd Powszechny", Rok szósty. – Tom XXIII (lipiec, sierpień, wrzesień 1889), Kraków. DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego. 1889, ss. 433-441. (a)

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:

(1) Zwłaszcza wobec tych słów znakomitego historyka nadzwyczaj humorystycznie brzmi artykuł umieszczony w Nr. 160 Dziennika Polskiego pt.: "Uroczystość w Rzymie". Wedle artykułu tego każdy katolik wierzy dziś w nowe pojęcia wszechbytu, jak je Bruno określił (sic!); geniusz wypędził apostatę z klasztoru, a pomnik dziś wystawiony tej ofierze fanatyzmu, to znak widomy, że wskazówki na zegarze dziejów cofnąć nie można itd. itd. Nie chcemy zrobić krzywdy Redakcji i nie sądzimy, aby zabawny ten artykuł wyjść miał z pod pióra którego z jej członków; przetłumaczony on jest widocznie z jakiegoś zagranicznego, prawdopodobnie wiedeńskiego dziennika. Rozumiemy, że nawał pracy, a szczupłość sił redakcyjnych zmusić może do posiłkowania się tłumaczeniami; w każdym razie Redakcja ma obowiązek czuwać i wiedzieć, co i skąd do szpalt jej dziennika się dostaje, aby później sama – jak np. w tym przypadku – nie musiała się rumienić za swą nieświadomość historii, nieznajomość życia i pism opiewanego przez siebie bohatera; za frazes np., "że Bruno gotów był odwołać swe błędy przeciw religii, ale nie chciał się zrzec swych filozoficznych pojęć" (sic!). Dużo w ostatnim czasie czytaliśmy rzeczy nie do pojęcia i z powodu G. Bruno, ale ostatniemu temu frazesowi należy się bezwątpienia palma pierwszeństwa. Czy by nam może nie zechciał kiedy Dziennik Polski wytłumaczyć, jakie podkłada znaczenie, jeżeli w ogóle podkłada jakiekolwiek znaczenie pod słowo "religia" i "filozoficzne pojęcia"; czy i jaki, zdaniem jego, zachodzi stosunek między pojęciami religijnymi a filozoficznymi?

 

(a) Por. 1) F. J. Holzwarth, Historia powszechna. Inkwizycja hiszpańska. 2) Kongregacja Św. Inkwizycji, Wyznanie Wiary dla heretyków przechodzących na łono Kościoła katolickiego. 3) O. Karol Surowiecki OFM, Prawdziwy obraz Inkwizycji. 4) Ks. Marian Morawski SI, Filozofia i jej zadanie. (Wydanie trzecie). 5) Ks. Stanisław Załęski SI, Karta z dziejów Kościoła w Anglii. (Przyp. red. Ultra montes).

 

 © Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXII, Kraków 2012

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: