O KWIETYZMIE

 

O. AUGUSTYN POULAIN SI

 

 

§ 1. Ogólny rzut oka

 

1. Definicja. Kwietyzm jest to błąd tych, którzy trzymają się zasady: cała nasza praca nad nabyciem doskonałości ogra­nicza się do tego, żeby, o ile tylko być może, wyrzec się włas­nej działalności, wyjąwszy wypadek jakiegoś jawnego wkrocze­nia Boga. Ideałem świętości jest więc doprowadzenie do minimum czynności osobistej.

 

2. Głównym pretekstem do tego wyrzeczenia się działalności własnej jest rzekomo pozostawienie Bogu swobody działania, czyli potrzeba uległości łasce. Jest w tym jednak przesada. Bo przeszkodą dla łaski nie jest nasza czynność jako taka: przeciwnie, aktywność jest konieczna, gdyż Bóg nie chce sam działać, lecz tylko wspomagać czynność ludzką. Przeszkodę stanowi nasza czynność tylko wtedy, gdy jest albo zbyt wielka, albo zbyt mała.

 

Istnieje wielka różnica między tymi dwiema dyrektywami: "Zaniechajcie wszelkich aktów własnych", a tą drogą zupełnie prawowierną: "Zaniechajcie tego, co w naszych aktach jest naganne".

 

3. Oto istota kwietyzmu. Są jednak u zwolenników tej nauki różne drobne odcienie. Pochodzi to stąd, że nie wszyscy stosują swoją ogólną zasadę do tych samych aktów, albo że nie odważają się tego czynić z tą samą konsekwencją.

 

Co więcej, niektórzy z autorów nie zawsze są w zgodzie z samymi sobą. Fałszywe nauki łatwo bywają chwiejne. Co­fają się ich wyznawcy, kiedy się ich zaatakuje, a potem za­pominają o sprostowaniach, które sami zmuszeni byli przyjąć.

 

4. Można nazwać kwietystami umiarkowanymi tych, którzy nie przeprowadzając teoretycznie apologii bezczynności, w prak­tyce odnoszą się do niej z sympatią. Nie ogłaszają jej za ogólną zasadę doskonałości, lecz w praktyce do niej dążą w każdym szczegółowym wypadku, gdzie czynność byłaby potrzebna. Do­okoła każdego naukowego błędu rozciąga się jakby sfera, w któ­rej duch tego błędu panuje. A chociaż duch ten zdaje się być jakąś słabszą formą ogólnej zasady, bywa bardzo czynny, bo w skład jego wchodzą instynktowne jej skłonności i jej uprzedzenia. Nie są to już jakieś sformułowane fałsze, lecz coś nieuchwytnego; nie jest to kieliszek trucizny, lecz nie­zdrowa atmosfera, którą się oddycha. I błąd rozcieńczony odnosi po dłuższym czasie prawie taki sam skutek, jak błąd jawnie wyrażony.

 

5. Rysy historyczne. Początki tych fałszywych nauk pochodzą z końca XIII wieku. Sekty fałszywych dewotów zwanych braćmi swobodnego ducha albo begardami (1) rozsypały się po Włoszech, Francji, Niemczech i Czechach. Zostały potępione w r. 1311 przez sobór powszechny vienneński (Denzinger, Enchiridion 1950, nn. 471-478; Szymusiak-Głowa, Breviarium fidei, VII, 44-46), ale istniały jeszcze w XV w. Nau­czały one, że doskonali nie potrzebują ani się modlić, ani pełnić dobrych uczynków, ani krępować się jakimkolwiek prawem. To wszystko, ich zdaniem, nie zgadzało się z wolnością dzieci Bożych i pozbawiało ich czystej i wysokiej kontemplacji.

 

W roku 1329 Jan XXII potępił pokrewne zdania magistra Eckharta z Kolonii (Denz. nr 501-529; Breviarium fidei, V, 11-13, VII, 47). Niedługo potem kwietyzm był zwalczany przez Ruysbroecka i Taulera, którzy opisują go dokładnie (zob. cytaty 48) (*).

 

W roku 1575 grupa fanatyków w Andaluzji przybrała miano illuminatów. Inkwizycja hiszpańska zdołała prawie zniszczyć tę sektę, która znów na pewien czas ujawniła się w r. 1623. Wiele z 35 tez tych heretyków ma charakter kwietystyczny, z tą tylko różnicą, że zamiast bezpośrednio wysławiać korzyści bezczynności, wysławiają przesadnie korzyści modlitwy myślnej, dochodzą jednak do takich samych konkluzji. Przez modlitwę myślną czyni się zadość wszystkim obowiązkom. Uwalnia ona od wszystkich innych ćwiczeń duchowych, od aktów poszczególnych cnót, od zachowania przykazań Bożych. Przez nią staje się człowiek niezdolny do grzechu; wolno, bez grzechu, poddawać się swoim popędom, które są czymś moralnie obojętnym. Te same idee istniały już u begardów XIII wieku, z tą tylko różnicą, że oni prawie nie mówią o mo­dlitwie myślnej, tylko o doskonałości duchowej.

 

O. Baltazar Alvarez wydał rozprawę zbijającą illuminatów andaluzyjskich. Znajduje się ona w jego żywocie napisanym przez Ojca da Ponte, w rozdz. 33.

 

Wreszcie w XVII wieku kwietyzm przenika z Hiszpanii do Włoch i do Francji. W roku 1635 kapucyn, O. Józef de Tremblay, uzyskuje u swego przyjaciela, kard. Richelieu, zamknię­cie w Bastylii trzech niegodnych mnichów, którzy zdobywali dla nowej nauki tysiące zwolenników. Rozprzestrzenia się ona bardzo w drugiej połowie XVII wieku, przybierając ściślej określone formy. Stolica Święta zmuszona jest do interwencji. Potępia ona począwszy od roku 1687 ponad 80 odnośnych rozpraw. Serię zamyka potępienie książki Fénelona Maximes des Saints (Denzinger, 1327-1349; Breviarium fidei, VII, 140, 152). Jest rzeczą prawdopodobną, że ta wielka popularność idei kwietystycznych tłumaczy się częściowo zasadą protestancką, że po grzechu Adama natura ludzka doznała całkowitego i do­głębnego zepsucia (2). Nie byłoby więc racji rozróżniania dobrej i złej natury; wszystko byłoby złem. Łaska nie miałaby więc na celu uzupełniania i podnoszenia natury, bo to świadczy­łoby, że zostało w niej coś dobrego, lecz jej zniweczenie. Tej zasady, zupełnie przeciwnej nauce Kościoła, kwietyści XVII wieku nie formułowali wyraźnie (odważniejsi byli janseniści), ale rozpowszechniona przez protestantów, unosiła się ona niejako w powietrzu. Kwietyści, przynajmniej nieświadomie, poddali się tej pesymistycznej tendencji. Starali się tylko ją złagodzić, nie mówiąc, że każdy czyn człowieka jest grzechem, tylko że jest w każdym razie zaporą działania Bożego i dla­tego sprzeczny z doskonałością.

 

6. Zręczność kwietystów. Żeby rozszerzyć swoją naukę, wielu z tych nowatorów starało się robić wrażenie, że trzymają się nauki świętych, lecz rozumują w sposób głębszy, na co nie stać ogółu wiernych. Wilki starają się zawsze okryć owczą skórą. Zwłaszcza pani Guyon dała pod tym względem dowód niezrównanej przebiegłości. Być może nie miała świadomości tego, może także sąd jej był tak spaczony, że już nie spo­strzegała swoich fałszerstw. Gdyby jednak tak było, trzeba by przyjąć, że rozporządzała przedziwnym instynktem, który jej nie pozwalał pójść za daleko. Dla usprawiedliwienia swoich pojęć posługiwała się wyrazami bardzo poważanymi w Koś­ciele: abnegacja, samozaparcie, oderwanie, umartwienie, miłość krzyża, umieranie sobie, pokonywanie miłości własnej itp. Ułożyła też dwutomowy słownik, w którym wykłada wypo­wiedzi autorów ascetycznych i mistycznych. Wszystko jednak tłumaczy na modłę kwietystyczną.

 

Wtajemniczeni posiadali klucz do tej zmiany znaczeń. Tak np. abnegacja i jej synonimy oznaczała nie tylko powstrzy­mywanie się od błędów, lecz od wszystkich aktów, nawet cnotliwych. Było to wyrzeczenie się nie tylko złych, lecz wszelkich czynności. Wyraz "miłość własna" nie oznaczał już tylko miłości niepożądanej, ale wszelką miłość siebie wraz z pragnieniem wiekuistego szczęścia. Pozwalać Bogu działać znaczyło: kazać Bogu wszystko robić.

 

Większość czytelników nie patrzyła tak daleko. Rozumiejąc słowa w dawnym ich znaczeniu wołali: "Jaka to niebiańska nauka, jakie to przedziwne samozaparcie!" Nawet dzisiaj spot­kać można umysły zachwycone, nie spostrzegające pułapki.

 

W XVII wieku pewni ludzie przyznawali się do tych idei przez szczere umiłowanie abnegacji (3) i przez reakcję na rozluź­nienie, które już za panowania Ludwika XIV przygotowywało grunt pod smutny wiek XVIII. Innym moda kazała za tą surową nauką się opowiadać, bo pod wpływem jansenistów uchodziła w salonach paryskich za wyraz dobrego tonu. Inni jeszcze przez prostą hipokryzję odgrywali komedię świątobli­wości. Kiedy szersze umysły, jak np. Bossuet, okazywały opór, pani Guyon udawała zdumienie: "Przecież mówiłam tylko językiem Ewangelii i świętych oraz trzymałam się ich zasad!" Tak – ale interpretacja była inna i przesadna.

 

Starała się ona również modlitwie swojej nadawać nazwy uznane: kontemplacji nabytej, modlitwy prostego wejrzenia itp. Ale idealnym szczytem tych stanów było nie podejmować już żadnych aktów; proste wejrzenie tak się upraszczało, że nie było już w ogóle żadnego wejrzenia. Mówiła o przebóstwieniu, jak prawdziwi mistycy, lecz u niej znaczyło to cał­kowite zastępstwo, wyręczenie człowieka przez Boga.

 

Jej bałamutny umysł, a może i spryt naturalny potrafiły każdą dyskusję tak zaciemnić, że nawet tak inteligentni nau­czyciele, jak Bossuet, nie mogli doprowadzić jej do końca. Na pozór ustępowała we wszystkim, a w rzeczywistości – w niczym.

 

Przykładem tego dwuznacznego sposobu, w jaki wyrażała swoje myśli, może być piętnasty rozdział Moyen court, w któ­rym opisuje warunki rachunku sumienia przed spowiedzią posługując się jawnie sprzecznymi wyrażeniami. Raz mówi, że Bóg bierze na siebie wszystko, innym razem znowu, że potrzeba pewnych wysiłków z naszej strony (zob. n. 11, nota). Kiedy autorzy sami z sobą są w nieświadomej sprzeczności, bardzo trudno jest przekonać kogoś z nich o błędzie, bo na każde zdanie, które się zakwestionuje, przytoczą inne, na pozór zgodne ze swoimi pojęciami.

 

7. Kwietyści chełpili się nieraz, iż opierają swoją fałszywą naukę na poglądach mistyków. Pomijali jednak celowo ich za­strzeżenia dotyczące spokoju w modlitwie. Kiedy mistycy zalecają powstrzymywanie się od pewnych aktów, to nie zwra­cają się do wszystkich wiernych, tylko do będących w stanie mistycznym; zaznaczają tym samym, że nie sami wprawiają się w bezczynność, lecz że ona jest im nałożona pod wpływem Bożym, czyli że bywają z góry skrępowani (ligatura) co do pewnych aktów (r. 14, § 4); nie przypisują szczęśliwych skutków stanu mistycznego samemu bezwładowi, który jako taki jest czymś obojętnym, lecz tajemniczemu po­siadaniu Boga, na którym polega istota tej modlitwy. Otóż to posiadanie w niczym nie zależy od naszych wysiłków. Kwietyści nie przywiązywali do niego wagi i przez to samo odłączali się od mistyki, tworząc sobie nową zasadę, którą można by tak wyrazić: Jak przez sam fakt, że wypróżniamy szklankę, wchodzi w nią powietrze, tak z chwilą gdy my przestajemy działać, Bóg rozpoczyna swoje działanie. To wy – tak o nas mówią – przeszkadzacie działaniu Bożemu przez waszą śmieszną czynność. Napełniacie szklankę, zamiast ją wypróżniać. Zostawcie miejsce dla Boga! Otóż nie. Rzeczy mają się inaczej. Bóg nie chce naszego miejsca zajmować, jak powietrze zajmuje miejsce wody. On chce, żebyśmy wspól­nie z Nim pracowali. Wypróżniać trzeba duszę tylko z grze­chów i ze złych skłonności, nie z czynów.

 

O. Augustyn Poulain SI

 

––––––––––

 

 

Augustyn Poulain SJ, Łaski modlitwy. Poznań – Warszawa – Lublin b. d. w., ss. 502-508.

Tekst oryginalny w: R. P. Aug. Poulain, Des grâces d'oraison. Traité de théologie mystique, X éd., G. Beauchesne, Paris 1922, ss. 516-521.

Przełożył Jan Rostworowski SJ.

 

Przypisy:

(1) Nie jest pewna etymologia tego słowa ani jego dawnych synoni­mów: beguiny, beguinki. Jedni dowodzą, że wyraz ten pochodzi od staroniemieckiego beggen, tj. żebrać. Inni, że od imienia księdza z Liège Lamberta Begué, założyciela w XII w. tzw. beginaży. Inni jeszcze, że nazywano beginami (po włosku bizochi, tj. chodzący z torbą) fraticellów potępionych w r. 1318. W tym sensie wyraz ten oznaczałby po prostu żebraków.

 

(2) Zdania Lutra potępione przez Leona X w r. 1520: "Sprawiedliwy grzeszy w każdym dobrym uczynku. Każdy dobry uczynek doskonale wykonany jest grzechem powszednim. Wolna wola po grzechu pierwo­rodnym jest czczą nazwą; nawet przy najwyższym wysiłku popełnia grzech ciężki" (Denzinger, nn. 771, 772, 776; Breviarium fidei, VII, 151). W roku 1619 św. Franciszek Salezy zwalczał podobne rygorystyczne zapatrywania Matki Anieli Arnauld (List z 25 maja). Ona to wyobra­żała sobie i nie dała się od tego odwieść, że skłonności, które nam są miłe, wszystkie nie podobają się Bogu.

 

(3) Także surowa w swych zasadach pani de Maintenon uległa na pewien czas tym ideom. W jednym ze swoich listów mówi o książce pani Guyon Moyen court: "Przeczytałam coś z tego królowi, który mi odpowiedział, że to są mrzonki. Nie jest on jeszcze na tyle po­bożny, aby mógł pojąć taką doskonałość" (Guerrier, s. 186). Szczęście, że król nie dał się uwieść; potem mógł przeszkodzić szerzeniu się błędu.

 

(*) Zob. O. Jan Tauler OP, Fałszywi kontemplatycy (kwietyści XIV wieku). (Przyp. red. Ultra montes).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVIII, Kraków 2008

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: