WSPOMNIENIE
o księciu kardynale Puzynie

DR. KAZIMIERZ LUBECKI

Chrystus Pan w piątkowy dzień Męki swojej, a zarazem w uroczystość Narodzenia Najświętszej Matki Swojej, powołał na sąd swój sprawiedliwy wiernego sługę i naśladowcę swego: arcypasterza diecezji krakowskiej, ś. p. księcia-kardynała Puzynę. Umarł dostojny kapłan po niepospolitym życiu i budującym na śmierć przygotowaniu, opłakiwany rzewnymi łzami przez wszystkich bez wyjątku, którzy go otaczali, od najwyższego duchowieństwa do prostej nawet służby. Ale przede wszystkim umarł on w jednomyślnej u bliskich świadków jego żywota opinii świętości, powtarzanej ze drżeniem serca, umarł jako wprost nadzwyczajny świątobliwością pomazaniec Boży, na którego duchownym życiu najzawistniejsi nieprzyjaciele – a jest ich legion – nie mogą najmniejszej nawet skazy wyszukać. Toż w liście żałobnym do duchowieństwa (1) z dn. 20 września r. b. Najprzewielebniejszy Rządca diecezji krakowskiej nazywa go "mężem iście Bożym – homo Dei" i stawiając go za wzór kapłanom, tak pisze: "Znamy go, Najmilsi Bracia, bądźmy też nim ożywieni. Zapatrzeni zawsze w rzeczy wieczne, kroczmy mężnie i wytrwale drogą przez niego wskazaną, jego własnymi stopy utartą, jego potem zroszoną. Wypełnijmy i my swoje życie kapłańskie modlitwą, pracą i cierpieniem dla Boga, Kościoła św. i Ojczyzny. W pracy kapłańskiej pozostańmy wierni programowi, którego ś. p. ks. Kardynał nie wypisał na papierze, ale wyrył wprost na naszej duszy i sercu, programowi, który zawsze, a szczególnie w naszych czasach jest jedynie skuteczny i zbawienny: uświęcajmy i zbawiajmy najpierw siebie, a potem drugich. W pracach i cierpieniu nie traćmy z oczu tej wspaniałej postaci, kroczmy za nią do kresu swojego przeznaczenia, ufni w pomoc i sowitą nagrodę Bożą".

Na podobieństwo Boskiego Mistrza wszystkie dni tego ucznia Chrystusowego składały się z wewnętrznej i apostolskiej cnoty i z niezawinionego cierpienia. Jeden z poważnych księży powiedział o nim, że nie był z tego świata i dlatego świat go nienawidził; zbytnia popularność nie zawsze bywa chwalebną oznaką. On zaś dla jednych był przedmiotem podziwu, wezbranego czcią najgłębszą, dla innych celem jadowitych pocisków i nie widywanej złości. Jedni zawdzięczają naukom jego i żywemu przykładowi uczciwość i ogień święty swojego żywota, drudzy gorszyli się z niego i, na domysł oskarżając o złe intencje, podniecali się aż do namiętnych wybuchów, których sromotnym okazem są paszkwile pewnej prasy, miotane na wystawione jeszcze zwłoki zasłużonego Purpurata. Nasuwa się porównanie ze słowami Symeona o Zbawicielu, iż położony jest na powstanie i upadek wielu.

Nasz Kardynał był to wielki, niezłomny wódz ku Bogu, przewodnik i twórca najwspanialszych, zbożnych czynów. O nim wspomina Stanisław Tarnowski (2), jeden z najdawniejszych i bezpośrednich widzów jego działalności, że "pełnił swą służbę z poświęceniem niezmordowanym i niewyczerpanym, wśród trudów, przeciwności, krzyżów wielu; a – rzecz bardzo rzadka – pełnił ją nie bez skutku. Dzielny był i zdziałał wiele. Gdzie był, którędy przeszedł, tam ślady wielkie i świadectwa jego śmiałej inicjatywy, jego nieustannej pracy. Cel jej to odrodzenie i ubezpieczenie katolickiego ducha w społeczeństwie polskim". Ten wódz z Boga miał zaś jako hasło, początek i koniec każdej rozmowy, każdego przedsięwzięcia i całokształtu własnego życia, staropolskie "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", które z pewnością najlepszym jest wykładnikiem jego postępowania i kluczem do zrozumienia jego ducha pośród najzawilszych okoliczności.

Z wrodzoną sobie pokorą zakazał ś. p. Kardynał w rozporządzeniu pogrzebowym wieńców i mów przy grobie, brzydząc się wszelką ostentacją. Zakaz ten dotyczy moralnie i wspomnień pozgonnych pisanych, aby się nie przekształcały w górne jeno pochwały. Mimo więc popędu serc osieroconych a zapewne i prostej słuszności, żeby takie wspomnienie było ciągiem żałości i hołdu znakomitemu Biskupowi, wydaje się godniejszym uczcić jego pamięć samą raczej i spokojną prawdą o jego osobie i dziełach. A i tu nawet nie wypada jeszcze w całej pełni i całkiem otwarcie opisywać jego promiennego zasługami życia, bo przy charakterystyce niektórych zdań musiałoby się zbyt wyraźnie a nie zawsze korzystnie wymieniać różne osobistości, a przez to rozjątrzać ich dusze i w ogóle rozdmuchiwać tlejące żary niechęci do najczcigodniejszego Zmarłego Zwierzchnika. Jemu zaś nie byłaby miłą cudza niesława i na nowo rozlewająca się ludzka małoduszność. Na dziejopisów o nim jeszcze nie pora. "Przyjdzie czas (3) – ufamy w Bogu – kiedy historia wszystko we właściwym przedstawi świetle – w pobudki jego czynów wniknie, i wtedy ukaże się wszystka potęga, piękność i szlachetność tej gorącej, wielkiej duszy". Tymczasem złóżmy mu skromny, bez kwiatów, wieniec prawdy, jak ta jedyna wiązanka dębiny od ludu z jego wsi rodzinnej, na jego trumnie złożona.

* * *

Gniazdem rodzinnym ś. p. Kardynała był ziemiański dom kniaziów Puzynów w Gwoźdźcu, niedaleko miasta Kołomyi, w Galicji wschodniej. Rodzina ta średniozamożna, lecz pochodzenia znamienitego, jest gałęzią słynnego rodu kniaziów Ogińskich i wspólnie z nimi wywodzi się z Kozielska. Puzynowie na wysokich urzędach dobrze Rzeczypospolitej zasłużeni, pod względem wiary jednak byli za dawnych wieków od Kościoła katolickiego odłączeni i w drzewie genealogicznym nawet trzech schizmatyckich archimandrytów posiadają. Później wszakże żyją w Koronie i w jedności kościelnej. Ojciec Kardynała, Roman, urodził się z Jana, szambelana królewskiego z czasów Stanisława Augusta, i małżonki jego Franciszki, z domu hrabianki Koziebrodzkiej. Za młodu brał udział, jako ułan, w kampanii napoleońskiej 1812 roku; ranny pod Lipskiem, służył jeszcze długo w wojsku polskim i osiągnął stopień majora. Poślubił Hortensję Dwernicką, córkę walecznego jenerała Józefa, zwycięzcy pod Stoczkiem, którego względy zaskarbił sobie we wspólnej doli i niedoli pod Napoleonem. Z tego małżeństwa po synach Józefie, Romanie i Julianie, czwartym i ostatnim był przyszły Kardynał. Datą jego urodzenia jest 13 września 1842 r. Na chrzcie świętym otrzymał imiona Jana z Dukli, Maurycego i Pawła. Chyba za natchnieniem Bożym tych mu wybrano Patronów. Bo, jak błogosławiony Jan z Dukli, ostro się umartwiał, w zakonnej surowości i dobrowolnym ubóstwie żyjąc, a właśnie franciszkańskim tercjarzem pobożnie będąc; jak św. Maurycy męczennik, heroiczną cierpliwością i przebaczeniem pomimo swej władzy i wpływu celując, a zdając się mówić z tym Świętym: "Porzućmy ostre miecze (4), zapominajmy męstwa naszego tam, gdzie inaksza jest do zwycięstwa duchowego droga. Chrystus cierpliwości nas i pokory nauczył, sam dla nas krew swoją rozlewając, nieprzyjaciołom się swoim nie odejmował, będąc Bogiem Wszechmogącym; naśladujmy jego, który nam lepsze zwycięstwo i zapłatę nagotował"; a jako święty Paweł, Apostoł narodów, gorzał miłością Chrystusową, którą zapalał serca duchowieństwa, wychowanków swoich seminaryjnych i nauczycielskich oraz całego ludu, publicznie i prywatnie szerząc uwielbienie Boga i wierność Kościołowi.

Wychowanie i wykształcenie początkowe pobierał śp. Kardynał we dworze rodzicielskim, pełnym najpiękniejszych tradycji i wzniosłych ideałów. Nauki gimnazjalne odbywał w szkole średniej w Stanisławowie i w konwikcie Pilata we Lwowie, gdzie też zdał egzamin dojrzałości w r. 1864. Następnie oddał się studiom prawniczym na wszechnicy w Pradze czeskiej i lwowskim uniwersytecie, na którym w r. 1868 otrzymał dyplom doktora obojga praw.

Pierwotnie zamierzał pozostać w stanie świeckim i poświęcił się pracy urzędniczej w krajowej Dyrekcji skarbu we Lwowie; w zawodzie tym odznaczał się niezwykłą ścisłością i otoczony uznaniem przełożonych, w parę lat doszedł do rangi komisarza. Uczestniczył w życiu towarzyskim i miał wstąpić w związki małżeńskie, gdy wtem niespodziewana strata narzeczonej, śmierć obu najlepszych przyjaciół, ś. p. Pietruskiego i hr. Rozwadowskiego, tudzież inne klęski osobiste, spadające nań w przeciągu jednego roku, wstrząsnęły nim do głębi i podniosły ducha jego, żądnego pociechy i rady, wyłącznie do Pana Boga. Po siedmiu latach zajęć cywilnych rozjaśniło się mu powołanie duchowne. Starał się zbadać je sumiennie i w tym celu odprawił osobne długie rekolekcje w starowiejskim zakładzie oo. Jezuitów pod kierownictwem ks. Jackowskiego T. J. Przekonawszy się, że wzywa go głos Boży na dożywotnią służbę ołtarza, porzucił świat i w r. 1875 poprosił o przyjęcie do seminarium duchownego w Przemyślu.

* * *

Ówczesny Biskup przemyski X. Hirschler, rektor seminarium X. Skwierczyński, wicerektor X. Łobos, późniejszy niezapomniany Biskup tarnowski – rychło zwrócili uwagę na wielkie cnoty i zdolności takiego alumna, odznaczającego się zwłaszcza umartwieniem i zamiłowaniem w teologii. Toteż skracając mu o rok przeszło czas pospolitych studiów, dopuścili go do prezbiteriatu w r. 1878, a dał mu święcenia kapłańskie X. Biskup Hirschler.

Pierwszą Mszę świętą celebrował X. Puzyna w ukochanym kościele w Gwoźdźcu, a pierwszą placówkę duszpasterską objął w Przeworsku, diecezji przemyskiej, jako tamtejszy wikariusz. Jednak już w drugim roku kapłaństwa dano mu szersze pole pracy, nadając mu w r. 1880 kanonię z fundacji hr. Drohojowskich przy katedrze przemyskiej, a nadto poruczając mu zastępstwo rektora w seminarium duchownym. Na tych stanowiskach położył X. Puzyna nieprzemijające początki i zadatki swej pierwszorzędnej roboty w winnicy Pańskiej. Kościół katedralny w Przemyślu, pełen religijnej i historycznej wymowy, gotycki zabytek niepośledniej piękności, umacniał i ozdabiał znacznym kosztem i zapobiegliwością. Drogocenną po nim w katedrze pamiątką jest ufundowany przezeń w prezbiterium witraż wedle rysunku mistrza Matejki, przedstawiający Najświętszą Pannę Maryję w okoleniu tęczowym, jakoby Gwiazdę Zaranną jego kapłańskiego zawodu, który nieustannym, tkliwym przepełniony był nabożeństwem do Królowej Niebios. A w rządzeniu seminarium upamiętnił się gorliwością około wychowania kleryków. Ożywiał szczególnie cześć Przenajświętszego Sakramentu i wystarał się, aby w kaplicy seminaryjskiej stale przechowywano Sanctissimum. Uporządkował i pomnożył książnicę seminarium, ogłaszał konkursy na rozprawki pisane przez alumnów, zdolniejszych wysyłał na nauki do Rzymu i troszczył się o wszystkie ich potrzeby. Także już wówczas objawił niewyczerpany zapał w misjach i rekolekcjach po całej diecezji.

Jeżeli w szeregu lat ostatnich życie katolickie w diecezji przemyskiej tętni ciepło i potężnie, jeżeli rozwija się ono pod dzielną ręką i światłym natchnieniem ostatnich biskupów, a zwłaszcza obecnego Arcypasterza, śród wielu swych przymiotów wyróżniającego się świetnym przewodnictwem "Związku katolicko-społecznego", to przygotowanie i pierwociny tej błogosławionej rozlewności katolicyzmu odnieść należy w niemałej mierze do X. Puzyny, jako rektora seminarium przemyskiego.

* * *

Ks. Puzyna prekonizowany został d. 26 lutego 1886 roku na Biskupa z tytularną siedzibą w Memphis czyli Mitrahine, w prowincji Arkadii egipskiej. Na Zwiastowanie N. M. P. tegoż roku nastąpiła jego konsekracja w kościółku św. Jana Kantego przy Kolegium Polskim w Rzymie, dokonana przez kardynała Ledóchowskiego przy udziale przyszłych kardynałów: prymasa Czech, ks. Schönborna, księcia-arcybiskupa pragskiego, i metropolity Sembratowicza, lwowskiego arcybiskupa obrządku grecko-katolickiego. Rzeczywiste zaś miejsce działania otrzymał X. Puzyna w archidiecezji lwowskiej, jako sufragan obok arcybiskupa Dąbrowy-Morawskiego, jako kanonik kapituły lwowskiej i jako rektor wyższego seminarium duchownego we Lwowie. Równocześnie z wysokim dostojeństwem zaczęły i ciernie wyrastać na jego apostolskich drogach. Znaleźli się tacy, którzy nie radzi go widzieli, jako przybysza z innej diecezji, na zaszczytnej godności, inni znowu wyprowadzali mu ruskie rodowody z odległych stuleci i przyganiali jego rzymsko-katolickim i szczeropolskim pracom.

A ks. biskup Puzyna z niezachwianą konsekwencją, tylko na coraz większą skalę, szedł swymi torami, obranymi za łaską Bożą. Buduje piękne świątynie Pańskie, czy to dźwigając z pogorzeli kościół w Gwoźdźcu, czy to zakładając we Lwowie, w opuszczonej dzielnicy robotniczej, niezmiernie potrzebny a przy tym nader okazały kościół św. Elżbiety wedle planów jednego z pierwszych architektów polskich, ś. p. Teodora Talowskiego, a na gruncie wyjednanym odwojskowości za pomocą wpływowych swoich stosunków. Ale i kilkadziesiąt innych domów Bożych wzniosło się jego żarliwym staraniem na rozległych przestrzeniach Galicji wschodniej. "Archidiecezja Lwowska" – nadmienia jeden z jego biografów (5) – "była wówczas co się tyczy obrządku łacińskiego niwą bardzo zaniedbaną. Brakowało kościołów, brakowało duchowieństwa; polska i katolicka ludność o pieczę duchowną musiała często uciekać się do duchowieństwa ruskiego i uczęszczać do cerkwi. Z tej konieczności korzystały pewne żywioły i usiłowały zjednać lud polski dla narodowości ruskiej, a zarazem agitacją radykalną podkopać i osłabić przywiązanie do tradycji i narodowości. Ginęły dusze polskie bez opieki, ginęły wsie całe. X. biskup Puzyna rozpoczął energiczną pracę nad budową kościołów i kaplic we wschodniej części kraju, wychodząc ze słusznego zapatrywania, że każdy kościół tam zbudowany, każda kaplica tam postawiona, to nie tylko dom Boży, ale twierdza narodowa".

Życie seminaryjne, zawsze umiłowany przedmiot swej opieki, pobudzał po Bożemu, ciągłym osobistym przebywaniem z przyszłymi kapłanami, kształceniem ich w potrzebnej nauce i wysyłaniem na słynny wydział teologiczny w Insbruku, wreszcie gorącym ćwiczeniem w pobożności u tronu Eucharystycznego. Gmach seminarium przebudował i powiększył; utworzył tak zwane "Małe seminarium", tj. internat wychowawczy, bezpłatny, dla celujących i bez zarzutu obyczajnych uczniów gimnazjalnych, pragnących wstąpić do stanu duchownego.

Z narażeniem zdrowia ustawicznie wizytował ogromną archidiecezję i zaprowadzał mało tam znany, a tak zbawienny zwyczaj misji dla wszystkiego ludu. Takimi sposobami, i we własnym zakresie działania, i w zastępstwie sędziwego arcybiskupa, a zwłaszcza własną ofiarą sił i poświęcenia, był duszą i dobroczyńcą powierzonej sobie przez Opatrzność prowincji.

* * *

Trzecia faza płodnego kapłańskiego żywota X. Puzyny, w której dawniejsze cechy do najwyższego spotęgowały się blasku, upłynęła na starożytnej i osobliwie czczonej stolicy krakowskiej. Przez lat blisko 17 zasiadał na tronie św. Stanisława Męczennika, którego kult wszędzie rozkrzewiał i którego grób nadobnie oświetlił wiecznymi lampami, ze srebrnych orzełków kutymi; zajmował tron błogosławionego Wincentego Kadłubka, którego relikwie wyniósł w srebrnej trumience na ołtarz, kaplicę Jego pięknym witrażem ozdobiwszy, i o którego kanonizację rozpoczął zabiegi u Stolicy Apostolskiej; wstąpił na tron Iwona Odrowąża, do którego w świątobliwości życia i fundacjach kościołów niemało jest podobny. Był godnym następcą pokornego Strzempińskiego, miłosiernego Rzeszowskiego, żarliwego Szyszkowskiego i wielkich w Narodzie Oleśnickich, Sołtyków, Woroniczów, których imiona za całe księgi staną. Bezpośrednim poprzednikiem kardynała Puzyny był kardynał Dunajewski, w młodości długoletni więzień w Szpilbergu za sprawy ojczyste, potem już w pełni wieku kapłan Boży, uczynny dla wszystkich, taki sam, jako biskup diecezji krakowskiej, trzydziesty już rok przed nim nie mającej pasterza, przezeń zaś naprawianej i do godności książęcej przywróconej; on też odnowił najśliczniejszą perłę murów katedry i w ogóle budownictwa renesansowego z tej strony Alp, kaplicę Zygmuntowską na Wawelu.

Dnia 7 października 1894 r. postanowieniem cesarskim mianowany został X. Biskup Puzyna księciem-biskupem krakowskim i ogłoszony brevem Papieskim 22 stycznia 1895 r. Jak zwykle, przysposabiał się Nominat i do tych rządów prośbą o pomoc Bożą, pielgrzymką do cudownego obrazu Matki Boskiej w Kochawinie. Przybywszy do Krakowa, najpierw odwiedził seminarium duchowne, instytucje dobroczynne i humanitarne, szpitale, ochronki, zakony. Aczkolwiek w powitaniu go wiele było uszanowania i serdeczności, jednak znalazły się od razu podobne do lwowskich uprzedzenia, pogorszone również i tym, że nowy Arcypasterz bez ogródek i wyraźnie czynił swoje uwagi, gdzie co zastał nie tak, jak trzeba wedle prawa Bożego i kościelnego. Ta pewna bezwzględność, nieco niecierpliwa, chociaż pochodziła niewątpliwie z najlepszej woli, zdaje się jedną z wyjątkowych niedoskonałości jego charakteru, która przez mściwość urażonych czyściec mu na ziemi zgotowała.

Akt uroczystej intronizacji odbył nowy Książę-Biskup dn. 17 lutego 1895 r. w katedrze na Wawelu, po czym zaraz wziął się do zdumiewającej zapałem i owocnością pracy.

Praca ta, na miarę prawie nadludzką, czyniła z kardynała Puzyny "kościelnego księcia-rycerza, bez skazy w wiernym swojej idei sercu i bez skazy na swym stalowym puklerzu" (6), "męża olbrzymiej siły, nieugiętego i twardego jak granit" (7), "symbol potęgi, zasadniczo godnej czci, kolumną niewzruszoną, człowieka odlanego z jednej bryły stali, podobnego pierwszym bojownikom Kościoła, męczennikom i duszom królewskim wodzów" (8), "postać rozmiarów wyjątkowo wielkich, której głos na chwałę Bożą z głosem starego Zygmunta w spiżowej pieśni miał jakieś powinowactwo tonu i pokroju" (9), "mężem ogromnego znaczenia, niepospolitego wpływu na życie publiczne, z którym koniecznie trzeba było się liczyć w zadziwieniu nad jednolitością i rozpędem tego ducha, lecz nie mniej nad mistyczną głębią intencji, a również nad samą jakością Jego czynów" (10).

Praca taka obejmowała przede wszystkim przez cały okres jego panowania duchową oblubienicę i katedrę krakowską, którą z dwuwiekowego zaniedbania i niebezpiecznego nadwątlenia wydostawszy, doprowadził do mocy i świetności. Natychmiast po zamieszkaniu w Krakowie zorganizował 14 marca 1895 r. konferencję z blisko stu wybitnych osobistości całego kraju, wszelkich stronnictw i warstw społecznych, tudzież fachowych znawców. Po gruntownych naradach przedsięwziął całkowitą restaurację najczcigodniejszej i najpiękniejszej naszej świątyni wawelskiej. Darem 4000 tysięcy koron rozpoczął składki, które wraz z dalszymi ofiarami jego i z zasiłkami, zyskiwanymi całym jego wpływem i powagą, doszły do półtora miliona koron na rzecz odnowy katedry. Więcej jednak jeszcze włożył w to własnych trudów, co dzień prawie doglądając robót, urządzając często posiedzenia komitetu artystycznego, nagradzając robotników, udzielając nawet artystom ze szczupłych zasobów swoich na studia i podróże, nigdy nie odrywając oczu i ręki szczodrej i wymowy zachęcającej od tej umiłowanej sprawy. Więc mamy katedrę silną, pełną dobrze zachowanych pomników, zbogaconą nowymi arcydziełami (11). Wystąpiły starodawne malowidła, a świeża polichromia pierwszorzędnych malarzy okryła skarbiec i kaplice katedralne. Szkoda pewno, że całej katedry nie dozwolono ubarwić Wyspiańskiemu, którego cudne malowidła i witraże w krakowskim kościele franciszkańskim jak najlepszą dawały nadzieję; lecz tę stratę, przynajmniej co do witraży w katedrze, wynagrodziły w ostatnim roku mistrzowskie witraże Mehoffera, wyobrażające przepychem kolorów Jezusa Litościwego i Matkę Miłosierdzia, do których ludzkość wyciąga błagalne ręce. A jeszcze ma przybyć takich witraży. Potężna płyta kardynała Oleśnickiego, subtelnego uroku biały sarkofag Jadwigi, majestatyczny z kosztownych barwistych łomów, z bronzu i drogich kamieni wykonany sarkofag Warneńczyka – na wiele wieków zostaną pamiątką po kardynale Puzynie, z którego pobudki, przyczynienia i udziału stoją w katedrze jako dobytek obecnego pokolenia, współzawodniczącego z przesławnymi ojcami. Liczne też inne skarby sztuki i pobożności dostały się przezeń katedrze, Macierzy polskich kościołów, a wytworność, ład i obfite oświetlenie zapanowały w niedawno jeszcze dość zniszczonym i ponurym gmachu. Odnowienie katedry jest czynem historycznej doniosłości, podniesieniem sztuk pięknych i kultury, niespożytą zasługą narodową i religijną.

A przecież to samo społeczeństwo, które słusznie ceni i wysławia wielkich swoich ofiarodawców, np. Matejkę i Siemiradzkiego za dary dzieł najwspanialszych dla pożytku publicznego, Paderewskiego za pomnik Jagiełły, w Krakowie ufundowany, Jerzmanowskiego za krociowe zapisy na Akademię Umiejętności, – to samo społeczeństwo w tych samych czasach, tak mało pokazuje wdzięczności, a już nie entuzjazmu, dla dobrego ojca i najczynniejszego pracownika około najzacniejszego z narodowych przybytków, dla "głównego od czasów króla Łokietka i niezrównanego odnowiciela katedry", którą jako świętość i skarbnicę najdroższych rzeczy przekazał w pomyślnym stanie przyszłości. Owszem, nawet na tym arcydziele Puzynowego żywota, nawet na tym słońcu poszukiwano plam i, w dniu otwarcia katedry po jej odnowieniu, pojawił się w najpoważniejszym może dzienniku krakowskim odcinek, zawierający zamiast podzięki i ogólnej oceny dokonanych prac, krytykę prawdziwych i wątpliwych usterek, jakie się wydarzyć mogły w szeregu lat przy olbrzymich robotach w dyskretnej dziedzinie artystycznych gustów i upodobań.

Mecenat X. Puzyny nad sztuką nie ograniczył się do samej katedry, choć i to jedno jest już wiekopomne, lecz roztaczał się na całą diecezję, a nie ustawał wcale. W r. 1907 zakłada kardynał muzeum diecezjalne w Krakowie, dla ratunku zagrożonych przedmiotów sztuki, a w r. 1910 tworzy komisję artystyczną dla sztuki kościelnej, w czym ważną rolę odgrywa ks. prałat Wądolny, jeden z pierwszych jego doradców.

Analogicznie do poprzedniej działalności, X. Puzyna i w Krakowie pała gorliwością o życie kapłańskie. Przenosi wielkie seminarium, goszczące u Misjonarzy, do wielkiego i pięknego budynku przy Plantacjach, osobno wzniesionego dla seminarium. Straż duchowną sprawuje sam i porucza ją umyślnie na urzędzie dusz osadzonym kapłanom. Od najbliższego roku szkolnego po objęciu biskupstwa krakowskiego zakłada swoim kosztem i w swoim pałacu małe seminarium, najmilsze snać sercu jego, skoro w testamencie mianował je dziedzicem jedynym. Obecnie 30 uczniów korzysta z jego utrzymania. Dbając o powagę i splendor stolicy krakowskiej, wskrzesił byłą sufraganię krakowską i w r. 1899 wyniósł na tę godność biskupią młodego i cichego X. Anatola Nowaka, ceniąc jego pobożność, jako najistotniejszą zaletę dla iście katolickiego pasterza. Wykupił stare kościelne dobra tynieckie, dokąd chciał znowu sprowadzić chlubnie znanych z dawnych dziejów oo. Benedyktynów, lecz, gdy to się nie powiodło, sam zaczął gospodarzyć z tym skutkiem, iż odnowił bogato kościół pobenedyktyński, podźwignął z ruin część klasztoru i przeznaczył na letnisko, pod nazwą "Opatówka", dla 30 alumnów na jego koszcie, miejscową karczmę zniósł, a założył szkołę pod opieką ss. Felicjanek i tym podobne wprowadził urządzenia.

W związku z wychowaniem kapłanów traktował wychowanie nauczycielstwa, jako czynnika zasadniczego w kierowaniu umysłów i obyczajów. Kreował więc w r. 1904 bursę imienia św. Jana Kantego dla 12 uczniów szkół średnich, mających się poświęcić zawodowi profesorskiemu, na co łożył 5000 koron corocznie. Zważywszy też inne datki, jak 2500 koron rocznie na chorych w szpitalach Sióstr Miłosierdzia, popieranie organizacji katolickich robotników, katolickiej prasy, a zwłaszcza niepohamowane jałmużnictwo, domyśleć się łatwo, iż na osobiste potrzeby prawie nic mu z niewielkich dochodów nie zostawało: i rzeczywiście żył bez wszelkiej wygody, poniżej średniego trybu życia, w skromnej czarnej odzieży, co do pokarmów zwykle na fasoli i mleku przestając, żadnego też nie posiadając dworu i wystawności, stanowi swemu przystojnej.

Jednakowy, jak dawniej, był misjonarzem dla ludu, miłosiernikiem ludu w słowie i czynie, wizytatorem diecezji wielce troskliwym aż do zupełnego wyczerpania zdrowia, aż do niemocy, w czasie której ciągle o ludzie ukochanym rozmawiał.

Także i piórem pracuje w wskazanych prawym sumieniem kierunkach. Jego listy pasterskie są poważnym działem naszej literatury kościelnej. Zaleca w nich nabożeństwo do Przenajświętszego Sakramentu, wskazuje w Eucharystii ratunek na poniżenie, zatwardziałość i słabość ducha oraz przypomina płynącą stamtąd pomoc w modlitwie, pracy, cierpieniu, w życiu rodzinnym i społecznym. Wzywa do Stołu Pańskiego i adoracji, kładzie nacisk na zasadę miłości Boga i bliźniego. Nawołuje do jedności i pobożności w rodzinach, nakazuje staranie o naukę wiary, o katechizację i czytania pobożne. Zachęca do pracy społecznej, a wśród niej zaznacza ważność Towarzystwa św. Wincentego a Paulo, które zapobiegając nędzy, dodaje ubogim serdeczną pociechę i pożałowanie. Nazywa krzyż tajemnicą sprawiedliwości i współczucia. Dąży do rozpowszechnienia piśmiennictwa katolickiego. Troszczy się także o wiernych zamiejscowych, o wychodźców, którym odradza opuszczanie ziemi ojczystej, a w razie tej konieczności żąda przynajmniej zwrócenia się do proboszczów miejsca pobytu i sprawozdań do tutejszych duszpasterzy. W ogóle pisma jego zawierają mnóstwo cennych wskazówek w kwestiach ogólnych i specjalnych, a podanych zawsze słowami prostymi i namaszczonymi

Usługi własne do słów nauki przyłączał, udzielał się ludności, odprawiał razem z wiernymi pokutne pielgrzymki w miłościwych latach 1900 i 1901 r., uczęszczał i przemawiał na zebraniach katolickich, uczestniczył w zgromadzeniach naukowych, wybitnych katolików czcił odwiedzinami i stale otaczał się ich gronem, a na ich pogrzeby osobiście chodził, co dzień do siebie bez etykietalnych trudności dopuszczał, kaplicę własną i komnaty na praktyki bractw i zbożnych towarzystw ofiarował i miał za przewodnią zasadę żadnej uczciwej prośbie wedle możności nie odmawiać.

* * *

Leon XIII na Konsystorzu 15 kwietnia 1901 uczynił księcia-biskupa Puzynę kardynałem i wysłał hrabiego Salimei, ażeby mu wręczył piuskę purpurową "zuchetto", co nastąpiło 21 kwietnia, biret zaś kardynalski otrzymał ks. Puzyna z rąk cesarza Franciszka Józefa w kościele zamkowym w Budapeszcie 25 października tegoż roku, równocześnie z prymasem czeskim, kardynałem Skrbenskim, z którym też razem wraz z kardynałem Martinelli, przybył na Watykan po czerwony kapelusz.

Niezapomniane to były dla uczestników owe obchody 9 czerwca 1902 r. (12) wśród wspaniałego ceremoniału i śpiewów, gdy Papież wkładał Najdostojniejszemu rodakowi naszemu odznaki najwyższej po sobie godności, z wezwaniem do gotowości na męczeństwo za podwyższenie wiary świętej, za pokój chrześcijaństwa i za wzrost i nienaruszalność świętego Kościoła Rzymskiego. Następnie Jego Eminencja objął w posiadanie swój kościół tytularny w Rzymie, poświęcony św. Witalisowi, Gerwazemu i Protazemu. Starożytna ta bazylika, stojąca w środku miasta, przy Via Nazionale, wzniesioną została jeszcze około r. 400 przez patrycjuszkę Westynę, a jest ozdobiona piękną tradycją i sztuką. Seria kardynałów tego tytułu mieni się od imion papieży i świętych. Najbliższymi poprzednikami kardynała Puzyny byli tam: Hassoun, sławny z obrony katolicyzmu patriarcha ormiański, Massaja, kapucyn, świątobliwy misjonarz afrykański, i Dunajewski, książę-biskup krakowski. Jego Eminencja ks. Puzyna został członkiem czterech kongregacji kardynalskich: Zakonów, Indeksu, Nauk, wreszcie Konsystorza, w której prefektem jest sam Papież. Bardzo często jeżdżąc do Rzymu, kardynał Puzyna uczestniczył w tych posiedzeniach i wywierał widocznie wpływ w Wiecznym Mieście z korzyścią dla spraw religijno-narodowych, np. Collegium Polonorum i Hospicjum polskiego.

* * *

Najgłośniejszą, a nadzwyczaj ostro sądzoną czynnością kardynała ks. Puzyny było wniesienie veto imieniem Austrii na konklawe kardynałów dn. 3 sierpnia 1903 r. przeciw ewentualnemu wyborowi kardynała Rampolli na papieża. Sądzono powierzchownie i opierano się na fantastycznych sytuacjach. Opowiadano, że wszyscy kardynałowie z monarchii austriacko-węgierskiej wymówili się przed cesarzem od przyjęcia takiego mandatu i dopiero kardynał Puzyna się zgodził. Niepodejrzana o sprzyjanie Kościołowi ani Polsce "Neue Freie Presse" wyjaśnia jednak (13), że wszyscy kardynałowie austriaccy prócz ks. Puzyny już odjechali do Rzymu, gdy dojrzał dopiero zamysł postawienia veto. Tylko do tego ostatniego cesarz z tym zleceniem się zwrócił. N. Freie Presse używa też określenia "Veto-Recht" (prawo); co najmniej był to starodawny zwyczaj, że mocarstwa katolickie w formie doradczej mogły wyrażać protest na konklawe. Przed konstytucją papieską "Commissum nobis" z r. 1909, znoszącą veto, było ono kościelnie na miejscu. Jakkolwiek kardynałowie jawnie okazywali swe niezadowolenie, przecież zastosowali się do veta, choć ścisłego obowiązku nie mieli. Pomijając wzgląd psychologiczny i towarzyski, jakby mógł kardynał Puzyna odmówić monarsze, którego jest poddanym i którego usilnym staraniom dostojeństwo swe zawdzięcza, w rzeczy, nie sprzeciwiającej się kanonom, ani powinnościom narodowym itp., pojrzyjmy na tę kwestię tylko z polskiego, właśnie zaczepianego, punktu widzenia. Otóż "Gazeta Narodowa" (14)i inne pisma trafnie przypominają, że kard. Rampolla nie był przyjacielem Polaków. Sprawy to zbyt żywotne – sapienti sat. Gniew prasy innowierczej i nam wrogiej, wrzący po upadku kard. Rampolli, mógł nas wiele nauczyć. Być może, że ów polityk, zostawszy papieżem, nabrałby wielkoduszności i bardziej umiłowałby nasz katolicki naród, jednak w każdym razie cieszyć się możemy, że w znacznej mierze dzięki kardynałowi Puzynie, steruje łodzią Piotrową Papież Pius X. Nigdy pewnie Polska nie martwiła tak Stolicy Apostolskiej, jak w ostatnich czasach mariawityzmem, zbrodniami w sanktuarium jasnogórskim, najzdrożniejszymi w świecie prądami literackimi – a ten Papież pomimo takich skandalów miłuje nas po ojcowsku, obdarza złotymi koronami dla naszej Najświętszej Patronki, zaszczyca tytułem bazylik kościół na Jasnej Górze, archikatedrę lwowską, katedrę płocką i włocławską, ustanawia święto Matki Boskiej Częstochowskiej i nadaje odpust za Jej wzywanie, kanclerza pruskiego upomina do łagodności wobec naszego ludu w Poznańskiem, wyraża narodowi naszemu głęboką cześć (15).

* * *

Wielekroć zarzucano ś. p. kardynałowi jego stanowisko co do sprowadzenia zwłok Słowackiego na Wawel. Niżej podpisany zna tę sprawę, gdyż w latach dziewięćsetnych był prezesem krakowskiej Czytelni akademickiej, której wówczas dawny Komitet obywatelski akcję tę przekazał, a w tym celu zawiązała się w Czytelni osobna sekcja. Na prośbę Czytelni udał się wtedy do kard. Puzyny jeden z najwpływowszych profesorów, lecz kardynał wyraził pogląd, że krypta katedry nie powinna się przekształcać w ogólny panteon, lecz zachować charakter królewski i biskupi, z naturalnym wyjątkiem dla Kościuszki i Mickiewicza. Chociaż Słowacki jest może pierwszym z geniuszów poetyckich, – pisze K. Bartoszewicz (16) – "nie było w dziejach jego filarectwa, więzienia, wygnania, olbrzymiego wpływu na sprawy i działalność emigracji, nie było formowania legionu we Włoszech, nie umarł w służbie narodowej nad Bosforem. Jeżeli obok Mickiewicza spocząłby Słowacki, dlaczego i nie Krasiński (17), Matejko, Grottger, Chopin..." – a później coraz więcej. Zdanie Kardynała, lubo prawdopodobnie odmienne od większości społeczeństwa, wcale nie jest odosobnione, ani nawet skrajne. Właśnie bowiem w tych samych latach Czytelnia akademicka rozpisała publiczną ankietę (częściowo zebraną w wydanej wówczas jednodniówce p. t. "Słowackiemu"). Trudno chyba odsądzać od patriotyzmu i kultury np. znanego dramaturga Kisielewskiego, albo rozgłośnego filozofa, zasłużonego koło wychowania narodowego, Lutosławskiego, albo sędziwego pułkownika z r. 1863, Miłkowskiego (T. T. Jeża), a oni oświadczyli się wręcz przeciw grzebaniu prochów Słowackiego w niewolnej ojczyźnie, wypowiadając się raczej za rozpowszechnianiem jego dzieł. Inni doradzali sprowadzić do rodzinnego, sielskiego Krzemieńca w myśl marzeń poety, inni do Warszawy, aby i ta stolica posiadała tak czcigodne szczątki. Przeważnie żądano Wawelu, lecz wielu przyjęło opinię Kardynała spokojnie i rozwijało inne pomysły: aby pochować Słowackiego na szczycie, w grocie lub na wysepce tatrzańskiej, powstała idea kopca w szczerym polu, plan budowy mauzoleum w akademickim kościele św. Anny, skoro młodzież akademicka spełnić miała dzieło sprowadzenia. Różne więc powstawały zamiary. Zresztą rozstrzygnięcie nie zależało przecież od Kardynała: po rozbiorach Polski podziemia wawelskie uważane są za grobowce dynastyczne, zarządzane przez Koronę austriacką. Na umieszczenie tam zwłok trzeba zezwolenia dworskiego. Przy sprowadzeniu zwłok Mickiewicza, gdy wskutek uchwały Sejmu marszałek hr. Badeni i namiestnik ks. Sanguszko prosili o to cesarza, pokazano im "Księgi Narodu Polskiego", w których nasz wieszcz potępia Marię Teresę. Dopiero z trudem uzyskano pozwolenie. A nawet na pochowanie samego Kardynała Puzyny, odnowiciela i gospodarza katedry, musiano czekać na oddzielne pozwolenie rządowe. Tymczasem grupy warchołów urządzały Kardynałowi uliczne demonstracje, komers młodzieży uniwersyteckiej uchwalił go nie wpuszczać na uroczystości uniwersyteckie (tego najczulszego Przyjaciela młodzieży i następcę staropolskich kanclerzy uniwersytetu, a stałego Gościa na jego wszystkich obchodach!), ba, wnoszono zażalenia do Rzymu, aż Stolica Piotrowa z upokorzeniem Kardynała sprawę tę badała, oczywiście nie znalazłszy w tym żadnej jego winy.

* * *

Niepodobna też nazywać winą ostrożnego kunktatorstwa w publicznych przedsięwzięciach (odkładanie Wiecu katolickiego), osobistych przekonań konserwatywnych itd., a w żadnym już razie, jeżeli nawet ś. p. Kardynał popełnił jakie błędy wśród kolosalnego nawału pracy i dolegliwości, to nie zdolne one zepsuć nadzwyczajnej wartości jego dzieł i zasług. Owszem, postać jego stoi okryta stygmatami najtrudniejszych cnót i w blasku pokory, która cnót wszystkich jest ostateczną ozdobą.

W pokorze swojej odrzucił honorową wartę wojskową, świetnej wstęgi wysokiego orderu św. Szczepana nie używał, zarządzenia Najwyższej Władzy Duchownej całował, nawet wtedy, gdy podczas długiego poszukiwania przezeń jak najodpowiedniejszych uczonych na profesorów teologii w Uniwersytecie krakowskim, powierzyła obsadzanie tych katedr innemu, młodszemu i byłemu kapłanowi jego diecezji, zamiejscowemu Dostojnikowi Kościoła. Mawiał też Kardynał Puzyna o sobie, iż "chwalić go nie ma za co", mawiał do najbliższych szczerze, stanowczo, często. Ostatnie słowa, jakie napisał, były: "Przepraszam najpokorniej Członków Przewielebnej Kapituły, jak i wszystkich Braci w Chrystusie za wszelkie uchybienia i przykrości wyrządzone, – polecam duszę mą ich pobożnym modłom".

* * *

Wszechmocny doświadczał go przez lat kilka bolesną chorobą: niedokrwistością mózgu, wadą serca, a od zeszłego roku paraliżem, w końcowych zaś dniach zapaleniem płuc i nerek. Znosił to wszystko, podobnie jak złość i niewdzięczność ukochanych, z poddaniem się woli Bożej tak zupełnie bez szemrania, że jego cierpliwość nazywano heroiczną. Snuł tylko różaniec i odprawiał do Matki Boskiej nowennę za nowenną. Jedną z niewielu jasnych i radosnych jego chwil w ostatnich czasach był list Piusa X, na srebrny jubileusz jego biskupstwa przysłany, brzmiący tkliwą serdecznością i żywym, pochwalnym uznaniem wielkich czynów i męki jego życia. Zasypiał Kardynał w Bogu po niejednokrotnym na śmierć dysponowaniu i po błogosławieństwie Ojca Świętego, a tak święcie, że wszyscy obecni dla siebie pragnęli tak chrześcijańskiego zejścia z tego padołu płaczu.

W trumnie twarz jego, poprzednio bolejąca, ułożyła się w klasyczne, posągowe rysy, o wyglądzie alabastrowym, i wyraźnie przypominała majestatyczne i łagodne oblicze Leona XIII. Zwłoki odziane były fioletowym ornatem, haftowanym jeszcze przez jego ukochaną Matkę, a zamiast kwieciem obsypane obrazkami świętymi.

Spoczywa w małej krypcie, ciasnej jak grób, w czarnej metalowej trumnie, umieszczonej obok trumny, drogą materią obitej, księcia-biskupa Szaniawskiego, pod kaplicą zwaną od tegoż Szaniawskiego, który przed dwustu laty działał był podobnie jak kardynał Puzyna, czyniąc fundacje seminaryjskie w Warszawie, Kielcach, Krakowie i Gdańsku, zakładając konwikt dla ubogich studentów w Łukowie, odnawiając spalony przez Szwedów zamek królewski na Wawelu i wykorzeniając herezję.

Już odpoczywa nasz Kardynał i "poleca duszę swą pobożnym modłom".

Kraków.

Dr. Kazimierz Lubecki.

Artykuł z czasopisma: "Ateneum Kapłańskie". Miesięcznik wychodzący pod kierunkiem Profesorów Włocławskiego Seminarium Duchownego, poświęcony Pismu św., Teologii Dogmatycznej, Apologetyce, Teologii Moralnej i Ascetycznej, Prawu Kanonicznemu, Liturgice, Filozofii, Historii, Naukom Społecznym, Pedagogii i Sztuce Chrześcijańskiej. (Za zezwoleniem JE Ks. Dr. St. Zdzitowieckiego, Biskupa Diecezji Kujawsko-Kaliskiej). Rok 3. (1911 r.), Tom 6. (Redaktor odpowiedzialny: Ks. Dr. Antoni Szymański. Wydawca: Ks. Dr. Stanisław Gruchalski). Włocławek. – Seminarium Duchowne, ss. 193-209. (Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Przypisy:

(1) "Notificationes", A. D. 1911. N. VIII, pag. 91 sq.

(2) "Przegląd Polski", tom I rocznika XLVI, str. 266 i nast.

(3) Ks. Biskup Nowak loc. cit.

(4) X. Piotr Skarga: Męczeństwo św. Maurycego, pisane od Eucheryusza Lugduńskiego biskupa, Grzegorza Turońskiego, Fortunata i innych.

(5) "Czas", Nr. 409 rocznika LXIV.

(6) "Kuryer lwowski", N. 411 rocznika XXIX.

(7) "Gazeta lwowska", N. 206 rocznika 101.

(8) "Gazeta poranna", N. 267 rocznika I.

(9) "Sodalis Marianus", N. 5 rocznika X.

(10) "Głos narodu", N. 208 rocznika XIX.

(11) Antoniego Madeyskiego, Józefa Mehoffera, Włodzimierza Tetmajera itd.

(12) Zob. "Roczniki Polskiego Kolegium w Rzymie", str. 95 i nast.

(13) W nrze 16900, z d. 9 września 1911 r.

(14) W nrze 207 rocznika LI.

(15) "Quasi venerazione" – przemówienie do deputacji polskiej 13 listopada 1908.

(16) "Nowości Illustrowane", N. 37 rocznika VIII (str. 14).

(17) Rzeczywiście przeprowadzano już warunkowe pertraktacje z rodziną trzeciego z trójcy wieszczów, ale ze skutkiem odmownym.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: