Ratowanie dzidziusia

BP DONALD J. SANBORN

W przemówieniu wygłoszonym do Kurii Rzymskiej, Benedykt XVI używa desperackich środków – nie wyłączając bluźnierstwa – próbując uratować swojego dzidziusia, czyli Vaticanum II, przed oskarżeniem o zerwanie ciągłości z przeszłością.

Wprowadzenie

22 grudnia 2005 roku, Benedykt XVI wygłosił do członków Kurii Rzymskiej przemówienie, które można uznać za bardzo odkrywcze pod względem poznawczym. Wspomniał w nim o zdarzeniach mijającego roku, m.in. o czterdziestej rocznicy zakończenia Drugiego Soboru Watykańskiego przypadającej
7 grudnia 2005 roku.

W charakterystyczny dla siebie mętny i eufemistyczny sposób Ratzinger przyznał, że w dużej mierze rezultatem soboru było zamieszanie i chaos. Zacytował przy tej okazji świętego Bazylego, komentującego wydarzenia, jakie nastąpiły po Soborze Nicejskim. Święty wskazując na analogię do bitwy morskiej mówił: "Dojmujące odgłosy spierających się z sobą adwersarzy, niezrozumiała paplanina i chaotyczny zgiełk nieustających okrzyków napełniły niemal cały Kościół, fałszując prawdziwą doktrynę Wiary czy to przez przesadną interpretację bądź też jej pomniejszanie". Ratzinger prezentuje następnie wyjaśnienie tej katastrofy: istnieją mianowicie dwie interpretacje soboru, zła i dobra.

"Zła" interpretacja Vaticanum II

Ratzinger twierdzi, że złą interpretacją jest ta mówiąca o braku ciągłości i zerwaniu. Wini za nią środki masowego przekazu i niektórych nowoczesnych teologów. Mówi, że stronnicy tej interpretacji postrzegają Vaticanum II jako sobór, który nie dokonał wystarczająco wiele, uważają oni, że sobór zachował zbyt wiele rzeczy z przeszłości i interpretują go jak nową konstytucję dla Kościoła, która zastąpiła starą.

Ratzinger dystansuje się od tej interpretacji, mówiąc: "Interpretacja braku ciągłości grozi rozerwaniem ciągłości między «Kościołem przedsoborowym» a «Kościołem posoborowym»". Takie zerwanie jest bete noire (*) dla modernistów; to jest ich Godzilla. Wiedzą oni bowiem, że gdyby kiedykolwiek miało się okazać, że Vaticanum II stanowił zerwanie z tym co odeszło w przeszłość, to wtedy wszystko czego do tej pory dokonali obróci się w gruzy. Rzeczywiście, może się wtedy okazać, że to sedewakantyści, których dzisiaj sytuują na najdalszych obrzeżach swojego teologicznego układu słonecznego, mieli rację. Roncalli, Montini, Luciani, Wojtyła i Ratzinger przeszliby wtedy do annałów historii w równej niesławie, co fałszywi papieże okresu Wielkiej Schizmy Zachodniej i cała reszta podobnych kościelnych szarlatanów, którzy wykazali absurdalność swojej postawy podając się za prawdziwych papieży, mimo, że nimi nigdy nie byli.

Lecz historia jest bezlitosna w swoich wyrokach i kiedy propaganda oraz euforia danej epoki przeminie – wraz ze swoim politycznie poprawnym myśleniem – sprawy mogą łatwo przybrać odwrotny kierunek. Moderniści grają w tej historycznej rozgrywce o wysoką stawkę, ponieważ wiedzą, że albo odniosą całkowite zwycięstwo, albo poniosą kompletną porażkę. Państwo albo naród może tolerować polityczne zmiany bez utraty swojej tożsamości, ale Kościół o dwu tysiącletniej historii, wywodzący swój początek od Jezusa Chrystusa i mający tę samą naturę i konstytucję, którą On mu nadał, nie może tolerować żadnej istotnej zmiany w swoich doktrynach, regułach dyscypliny albo kultu. Wszyscy, którzy próbowali takich zmian dokonać kończyli na teologicznej szubienicy: Ariusz, Eutyches, Nestoriusz, Luter, Cranmer, moderniści.

Podejmując wysiłek by nie skończyć jak oni, Ratzinger prezentuje rozwiązanie mające uratować jego sobór, będący dla niego czymś w rodzaju ukochanego dzidziusia. Takie osobiste traktowanie soboru wynika z faktu, że Ratzinger w towarzystwie takich arcy-modernistów jak Rahner i Küng, przejawiał na soborze niestrudzoną aktywność, kiedy to w codziennych biuletynach mówił swoim modernistycznym europejskim biskupom, co mają myśleć i robić, a tym samym faszerował puste umysły nieświadomych i niezdecydowanych biskupów modernistyczną teologią. Wykorzystali oni nadarzającą się okazję i wygrali. Küng powiedział nawet, że na soborze osiągnęli znacznie więcej niż mogli sobie wcześniej zamarzyć.

"Dobra" interpretacja Vaticanum II:
Licencja na zanegowanie wszystkich katolickich dogmatów

Tak więc, w swym przemówieniu Ratzinger stara się ocalić sobór. Wzywa do poprawnej interpretacji soboru, którą jest tzw. interpretacja reformy.

Z niezwykłą przebiegłością postuluje metodę, której efektem jest wrzucenie całego tradycyjnego nauczania Kościoła do kosza na śmieci. Metoda ta znana jest pod nazwą historycyzmu. Polega on na utrzymywaniu, że Kościół jest zawsze niezmienny, stały w swoich fundamentalnych zasadach, ale historyczne zastosowanie tych zasad może się zmieniać na przestrzeni wieków.

"Natura prawdziwej reformy zawiera się w tej kombinacji wielopoziomowej ciągłości i nieciągłości. W tym procesie zmiany poprzez ciągłość, musimy nauczyć się jak lepiej niż dotychczas rozumieć fakt, że jeśli chodzi o decyzje Kościoła w relatywnych kwestiach – np. co do faktycznych form liberalizmu lub liberalnych interpretacji Biblii – to z konieczności sam ich charakter był uwarunkowany [historycznie] ponieważ odnosiły się do rzeczywistości będącej zmienną już z samej swej natury".

Sens tej "chińszczyzny" jest taki: decyzje Kościoła w przeszłości były podejmowane w reakcji na okoliczności mające przemijający charakter. Wraz ze zmianą zewnętrznych uwarunkowań, decyzje Kościoła mogą się również zmieniać. Jako przykład ilustrujący swą tezę Ratzinger przytacza w tym miejscu bardzo negatywną reakcję Papieża Piusa IX (1846-1878) na liberalizm. Ratzinger przyznaje, że wtedy była ona całkowicie usprawiedliwiona, ponieważ zasady rewolucji francuskiej były tak radykalne, że nie zostawiały żadnego miejsca na praktykowanie religii.

Jednakże dzisiaj rozumiemy już wszystko znacznie lepiej. Z chwilą, gdy współczesny świat złagodził swą nienawiść do religii, koniecznością dla Kościoła stało się – mówi Ratzinger – złagodzenie jego stosunku do współczesnego świata. "Musieliśmy nauczyć się jak dostrzec, że w decyzjach tego rodzaju jedynie pryncypia osadzone w aktualnym kontekście i wewnętrznie je warunkujące wyrażają to, co trwa nadal. Konkretne formy, jakie te decyzje przybierają nie są niezmienne, lecz zależą od historycznych uwarunkowań. Dlatego też mogą podlegać zmianom" [podkreślenie – bp D. Sanborn].

Ratzinger za jednym zamachem relatywizuje wszystkie decyzje, jakie Kościół kiedykolwiek podjął. Wszelkie doktrynalne decyzje podjęte w przeszłości, wszelkie potępienia dowolnego błędu, nie mają już charakteru decyzji niezmiennych. Są to teraz decyzje, które mogą i muszą się zmieniać wraz ze zmianą historycznych uwarunkowań. To jedno zdanie to danie modernistom licencji na zmianę dowolnej deklaracji ogłoszonej przez Kościół w przeszłości. Tym samym nauczanie Kościoła podporządkowane zostaje procesowi ustawicznej ewolucji.

Wspomniany już wcześniej historycyzm wykorzystał Ratzinger we Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu zawartej z luteranami, po to by odrzucić decyzje Soboru Trydenckiego, degradując uroczyste potępienia do poziomu zwykłych "zbawiennych ostrzeżeń". Tak samo postąpiono w wypadku doktryn Antonio Rosminiego, które zostały potępione przez Papieża Leona XIII. Rozpatrując je w ich historycznym kontekście– mówią moderniści – potępienie to było zasadne. Ale teraz pojmujemy to lepiej i dlatego możemy to potępienie uchylić.

Ratzinger bluźni przeciw męczennikom

7 grudnia 1965 roku Vaticanum II przyjął Deklarację o Wolności Religijnej, która jak mówi Ratzinger stanowiła "odzyskanie głębszego dziedzictwa Kościoła". Czym jest to "głębsze dziedzictwo"? Oznacza to, że męczennicy umierali za wolność religijną. "W początkach chrześcijaństwa męczennicy oddawali życie za swą wiarę, w której Bóg objawił się w Jezusie Chrystusie, a nawet umierali również za wolność sumienia i za swobodę do wyznawania swej własnej wiary. Żadne państwo nie może nikomu narzucać wyznawania wiary, które może się realizować wyłącznie dzięki łasce Bożej, w wolności sumienia".

Ratzinger chce, byśmy uwierzyli, że wolność sumienia do trwania w jednej, prawdziwej wierze – Wierze Rzymskokatolickiej oraz swoboda jej wyznawania, której domagali się męczennicy, jest tą samą wolnością sumienia i swobodą wyznawania, do której wzywał Vaticanum II. W taki to sposób Ratzinger "ratuje" Vaticanum II, wiążąc go z pierwszymi męczennikami. Brzmi to wspaniale, nieprawdaż?

Jest to stek bzdur. Vaticanum II nie dopomina się o prawo do wolności religijnej wyłącznie dla katolickiej Wiary, lecz dla każdej religii. "Obecny Sobór Watykański oświadcza, iż osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej. Tego zaś rodzaju wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi, byle w godziwym zakresie" (1). "Podobnie przysługuje wspólnotom religijnym prawo do tego, by władza cywilna nie przeszkadzała im środkami prawnymi czy działalnością administracyjną w wybieraniu, kształceniu, mianowaniu i przenoszeniu swych własnych kapłanów, w komunikowaniu się z władzami i wspólnotami religijnymi znajdującymi się w innych krajach, we wznoszeniu budowli religijnych, a także w nabywaniu i użytkowaniu odpowiednich dóbr" (2).

Czy Ratzinger naprawdę oczekuje, że uwierzymy w to, że św. Piotr został zamęczony po to by Rzymianie mieli prawo bez przeszkód składać Jupiterowi ofiary z kurcząt? Albo, że św. Justyn przyjął śmierć by zaświadczyć o prawie wyznawców kultu Mitry do składania w ofierze świętego byka? (3)

Posłuchajcie Papieża Piusa XII: "To, co nie odpowiada prawdzie i prawu moralnemu nie ma obiektywnie żadnego prawa do istnienia, ani do propagowania, ani do wprowadzania w życie" (4).

Posłuchajcie Papieża Piusa IX: "A także nie wahają się twierdzić wbrew nauce Pisma świętego, Kościoła i świętych Ojców, «że najlepszy stan społeczeństwa jest taki, w którym władzy nie przyznaje się obowiązku powstrzymywania ustawowymi karami przeciwników religii katolickiej, jeżeli nie wymaga tego pokój publiczny»" (5).

Ratzinger i inni apologeci Vaticanum II starają się usprawiedliwić heretyckie doktryny, jakie w sprawie wolności religijnej ogłosił ten sobór, próbując wprowadzić chaos pojęciowy przez pomylenie prawa do swobody wyznawania jednej, prawdziwej wiary z prawem do wyznawania dowolnej religii. Jest to perfidne kłamstwo i oni dobrze o tym wiedzą.

Posłuchajcie Papieża Leona XIII: "Wolność religii, rozpatrywana w odniesieniu do społeczeństwa jest ufundowana na zasadzie, że państwo, nawet w narodzie katolickim, nie ma obowiązku wyznawać ani faworyzować żadnej religii; system prawny musi je wszystkie traktować równorzędnie. Nie chodzi tutaj bynajmniej o kwestię istniejącej de facto tolerancji, do której prawo, w określonych okolicznościach, może zostać przyznane innowierczym kultom, ale raczej mówi się tu o przyznaniu im tychże samych praw, które należą się tylko jednej, prawdziwej religii, którą Bóg ustanowił na świecie i wskazał jasnymi i dobitnymi znakami i znamionami, tak by każdy mógł poznać i przyjąć ją za taką. Co więcej, wolność taka w rzeczywistości stawia na tym samym poziomie prawdę i błąd, wiarę i herezję, Kościół Jezusa Chrystusa i wszelką ludzką instytucję; wraz z taką wolnością dokonuje się godny ubolewania i haniebny rozdział między społeczeństwem ludzkim a Bogiem, który jest jego twórcą; prowadzi to ostatecznie do smutnych konsekwencji indyferentyzmu państwowego w kwestiach religijnych, albo co sprowadza się do tego samego, czyli do państwowego ateizmu" (6).

Posłuchajcie Piusa VII: "Przez sam fakt ustanowienia wolności wszystkich kultów bez różnicy, prawda zostaje zmieszana z błędem i święta i niepokalana Oblubienica Chrystusa – Kościół, poza którym nie ma zbawienia, zostaje zrównany z heretyckimi sektami a nawet z żydowskim wiarołomstwem. Domyślnie jest to nic innego jak zgubna i zawsze pożałowania godna herezja, którą św. Augustyn tymi opisuje słowy: «Twierdzić, że wszyscy heretycy są na właściwej drodze i mówią prawdę, jest niedorzecznością tak potworną, że nie mogę uwierzyć, aby jakaś sekta naprawdę mogła to głosić»" (7).

Bluźnierstwo Ratzingera staje się wyraźnie widoczne. Według niego, pierwsi męczennicy umierali za doktrynę, która jest "sprzeczna z nauczaniem Pisma Świętego, Kościoła i świętych Ojców" (Pius IX), jest "państwowym ateizmem" (Leon XIII) oraz "zgubną i zawsze pożałowania godną herezją" (Pius VII). Ratzinger okazałby się mniej bluźnierczy, gdyby powiedział, że ginęli za prawo do cudzołóstwa, zdrady małżeńskiej, albo nawet za prawo kobiet do aborcji.

Ratzingera nie można traktować poważnie

Jak Ratzinger może się po nas spodziewać, że potraktujemy go poważnie, jeśli próbuje odrzucić nauczanie Leona XIII i innych papieży, doprawdy wszystkich poprzednich papieży, traktując je tylko i wyłącznie jako reakcję na jakiś splot unikalnych historycznych okoliczności? Czyż te nauki nie stanowią generalnych zasad moralnych, w spokojny i rozsądny sposób zaprezentowanych nam przez tych rzymskich Papieży? Podjęta przez Ratzingera próba odrzucenia ich za pomocą historycyzmu zakończy się niepowodzeniem.

Powiedziałem, że zakończy się niepowodzeniem, ponieważ nadal są na świecie miliony ludzi, którzy są raczej gotowi bronić wszystkiego, co tylko wyszłoby z jego ust, niż stawić czoła widmu sedewakantyzmu. Nawet gdyby Ratzinger odprawiał Mszę nago, to powiedzieliby, że jest ubrany w piękne tradycyjne szaty. Jednakowoż, ta dobrowolna [zawiniona] ślepota nie pokona próby czasu.

Potwierdzenie, że Vaticanum II stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła

Ratzinger kontynuuje: "Definiując w nowy sposób relacje między wiarą Kościoła i pewnymi zasadniczymi elementami współczesnego myślenia, Drugi Sobór Watykański zrewidował, a nawet naprawił niektóre przeszłe decyzje" [podkreślenie – bp D. Sanborn]. W końcu mamy ze strony modernistów potwierdzenie, że Vaticanum II jest sprzeczne z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. Ratzinger w następujący sposób próbuje usprawiedliwić ten fakt: "Jednakże przez ten pozorny brak ciągłości zachowana została i wzmocniona jego intymna natura i prawdziwa tożsamość. Kościół jest jeden, święty, katolicki i apostolski przez cały czas, zarówno przed jak i po soborze". Innymi słowy: "pomimo faktu, że spójne nauczanie Piusa VI, Piusa VII, Grzegorza XVI, Piusa IX, Leona XIII, św. Piusa X, Piusa XI i Piusa XII zostało wrzucone do śmietnika przez Vaticanum II, nadal możemy uważać się za katolików".

Ratzinger zachwyca się znalezieniem "złotego środka" w podejściu do Vaticanum II i poświęca wiele czasu na jego wychwalanie: "Tak więc, dzisiaj możemy z wdzięcznością zwrócić swe oczy na Drugi Sobór Watykański: jeśli odczytamy go i przyjmiemy kierując się poprawną interpretacją, to może on być dla nas i zawsze stawać się jeszcze większą siłą dla nieustannie niezbędnej odnowy Kościoła".

Owoce Vaticanum II

Spojrzeć z wdzięcznością? Doprawdy? Przypatrzmy się ponownie owocom Vaticanum II. Niejaki ks. C. J. McCloskey, w artykule zatytułowanym "The Church in the US" (8) przytacza statystyki z minionych czterdziestu lat:

"Przypatrzmy się najpierw, co liczby mówią o Stanach Zjednoczonych. W 1965 roku, przy końcu Soboru było tam 58000 duchownych. Teraz jest ich 41000. Do roku 2020, jeżeli obecne trendy się utrzymają (a nie ma żadnych objawów dramatycznego wzrostu powołań), będzie tam tylko 31000 duchownych, z czego połowa będzie w wieku powyżej 70 lat. Dla przykładu, ja zostałem wyświęcony w 1981 roku w wieku 27 lat. Dzisiaj mając 52 lata, mogę uczestniczyć wspotkaniach duchownych i nadal być tam jednym z młodszych kapłanów. W 1965 roku, wyświęcono 1575 nowych kapłanów. W roku 2005, było ich 454, mniej niż jedna trzecia, a należy pamiętać, że katolicka populacja w Stanach Zjednoczonych powiększyła się z 45,6 milionów w 1965 roku do 64,8 milionów w roku 2005, jest to prawie 50% wzrost. Czcigodny John Henry Newman powiedział: «Wzrost jest jedyną oznaką życia». Według jego definicji Kościół w Stanach Zjednoczonych przeżywa gwałtowny upadek. W tej chwili, całkiem wyraźnie możemy zaobserwować gwałtowny spadek liczby seminarzystów, jaki dokonał się w tym okresie czasu. Między rokiem 1965 a 2005, liczba seminarzystów zmalała z 50000 (z czego około 42000 byli to uczniowie szkół średnich i studenci, a około 8000 seminarzyści z dyplomem) do około 5000 obecnie, spadek dziewięćdziesięcioprocentowy".

"Liczebność zakonników i zakonnic (którzy złożyli śluby zakonne) spadła w omawianym okresie w Stanach Zjednoczonych nawet jeszcze gwałtowniej. W 1965 roku było 22707 księży zakonnych; dzisiaj jest ich 14137, z czego zdecydowana większość liczy sobie dobrze ponad 65 lat. Ilość braci zakonnych spadła z 12271 do 5451, a sióstr zakonnych ze zdumiewającej liczby 179954 w 1965 roku do 68634 w 2005. Powinienem tutaj wspomnieć, że przyczyną wspomnianego spadku liczebności stanu duchownego i to również wśród kapłanów diecezjalnych nie jest wyłącznie śmierć i niedostatek kapłańskich czy zakonnych powołań, ale również masowe porzucanie stanu duchownego, sankcjonowanego lub nie przez władze Kościoła. Nie miejsce tu by analizować różnorakie przyczyny, które spowodowały ten lawinowy upadek wiary i praktyk religijnych; wątpliwości w kwestiach wiary i moralności, jakie szeroko rozprzestrzeniły się w posoborowym Kościele po Soborze doprowadziły też wielu kapłanów i zakonników do porzucenia arki Kościoła i wyboru świeckiego życia w małżeństwie. Naturalnie ma to ujemny skutek na wybór powołania przez młodych mężczyzn i kobiety, którzy widzą ten exodus w całej pełni. Widać też całkiem wyraźnie, że również szkodliwy wpływ na wytrwanie w powołaniu oraz pojawianie się nowych powołań miało porzucenie lub dokonanie radykalnych zmian w regułach wielu religijnych zgromadzeń, ich życiu wspólnotowym i stroju zakonnym. W Stanach Zjednoczonych jest obecnie znacznie więcej sióstr zakonnych w wieku powyżej 90 lat niż poniżej 30 lat. Ilość katolickich zakonnic, 180000 w 1965 roku, spadła o 60%. Teraz ich średnia wieku to 68 lat. Od czasu Soboru liczba zakonnic nauczających spadła o 94%. Liczba młodzieży zamierzającej zostać członkami dwóch głównych zakonów nauczających, tj. Jezuitów i Braci Szkół Chrześcijańskich, spadła odpowiednio o 90 i 99 procent. Niewiele jest oznak wzrostu w tej części Kościoła w Stanach Zjednoczonych. Jednakże pojawiają się pewne sygnały nadziei wraz z powstaniem kilku nowych zgromadzeń i odżywaniem innych".

"Możemy teraz zbadać stan tego, co było w różnoraki sposób powodem dumy i radości przedsoborowego katolickiego Kościoła w Ameryce, czyli systemu oświatowego, który począwszy od gimnazjów był rozprzestrzeniony poprzez setki (tak, setki) katolickich uczelni i uniwersytetów. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w żadnym miejscu ani żadnym momencie historii Kościoła nie było nigdy tak rozległego i przynajmniej z wyglądu, tak fundamentalnie zdrowego i solidnego systemu edukacji. Wykształcenie podstawowe pozostawało generalnie pod opieką parafii naśladującej pionierskie dzieło św. Jana Neumanna. Parafia prowadziła też wiele szkół średnich, ale wiele z nich było także kierowanych przez całą armię braci i sióstr zakonnych. Praktycznie żadna ze szkół średnich nie była koedukacyjna, podczas gdy tylko w niektórych chłopcy i dziewczęta przebywali w tym samym budynku, ale kształcili się oddzielnie. W naturalny sposób społeczeństwo, w którym dominowały trwałe małżeństwa, stosunkowo liczne rodziny i silna katecheza wydawało nie tylko dużą liczbę powołań, ale kształtowało też dobrze uformowanych mężczyzn i kobiety potrafiących w spójny sposób żyć swą wiarą w wykonywanych przez siebie zawodach, włączając w to życie polityczne i małżeńskie. Dzisiaj, wszystko to praktycznie nie istnieje".

"Prawie połowa katolickich szkół działających w 1965 roku jest zamknięta. W połowie lat sześćdziesiątych było 4,5 miliona uczących się w katolickich szkołach. Dzisiaj jest około połowy tamtej liczby. Jeszcze bardziej przygnębiające jest to, że dzieci uczęszczające jeszcze dokatolickich szkół (średnich i wyższych) są edukowane przez świeckich nauczycieli, słabo uformowanych katolików «Pokolenia X», którzy sami często mają poważne trudności z różnymi aspektami doktrynalnymi i moralnymi życia katolickiego. Tylko 10 procent świeckich nauczycieli religii przyjmuje naukę Kościoła o antykoncepcji, 53 procent wierzy, że katolicka kobieta może przerwać ciążę i pozostawać nadal dobrą katoliczką, 65 procent twierdzi, że katolicy mają prawo do rozwodu i powtórnego małżeństwa, a w ankiecie przeprowadzonej przez New York Times, 70 procent katolików z przedziału wiekowego 18-54 stwierdziło, że Święta Eucharystia jest tylko «symbolicznym wspomnieniem» Jezusa".

Takie oto są owoce Vaticanum II. Mając to na uwadze, my katolicy spoglądamy z odrazą na Vaticanum II i przeklinamy dzień, w którym jego idea zaświtała w modernistycznym umyśle Jana XXIII. Od tego czasu nasze życie stało się nieszczęśliwe. To, czego dopuścili się Ratzinger i jego poplecznicy można porównać do wsypania piasku w tryby dobrze naoliwionej i działającej maszyny prawdy, do rozbicia krystalicznie czystego i drogocennego naczynia przyzwoitości i prawości, do skalania szczerozłotego kielicha nadprzyrodzonego piękna podłością ich herezji. Zniszczyli nasz katolicki świat i nasze katolickie życie. I teraz, po czterdziestu latach, gdy katolicki świat wokół nich rozpada się, potrafią nam powiedzieć tylko tyle, że wszystko to jest wspaniałe. Niedobrze nam się robi, gdy to słyszymy.

Nasz Pan powiedział: "Z owoców ich poznacie ich. Czy zbierają z cierni jagody winne, albo z ostu figi? Tak wszelkie drzewo dobre rodzi owoce dobre, a złe drzewo rodzi owoce złe. Nie może drzewo dobre rodzić owoców złych, ani drzewo złe rodzić owoców dobrych. Wszelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone. A przeto z owoców ich poznacie ich" (Mt. VII, 16-20).

Kluczowe momenty przemówienia Ratzingera
(MHT Seminary Newsletter, January 2006)

www.traditionalmass.org

Tłumaczył Mirosław Salawa

Przypisy:

(1) Dignitatis Humanae, nr 2.

(2) Dignitatis Humanae, nr 4.

(3) Jednym z centralnych motywów mitraizmu jest tauroktomia, mit o złożeniu przez Mitrę w ofierze świętego byka stworzonego przez najwyższe bóstwo Ahura Mazda, którego Mitra zakłuwa na śmierć w jaskini, pouczony przez wronę, wysłaną przez Ahura Mazda. Według tego mitu, z ciała umierającego byka rozkwitają rośliny, zwierzęta i wszystkie dobroczynne rzeczy ziemi. (Wikipedia)

(4) Ci riesce.

(5) Quanta Cura.

(6) Ă giunto.

(7) Post tam diuturnas.

(8) Artykuł jest dostępny w całości na stronie catholiccitizens.org.

(*) Bete noiref. [bet nuar] dosł. zwierzę czarne; człowiek dokuczliwy, którego się najbardziej obawiamy; sprawa, która nam bardzo cięży. (Przyp. red. Ultra montes).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: