Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Ucieczko grzesznych

 

Różaniec św. prowadzi do zmiany życia

 

Złamany ślub

 

Artystą był.

 

Sława jego rozbrzmiewała rozgłosem spiżowego dzwonu, którą powtarzały kraje krajom, miasta miastom, a pierwszorzędne sceny świata uważały się za szczęśliwe, gdy raczył przyrzec swój występ którejkolwiek. Podówczas bowiem imię jego wymawiały nie tylko usta miłośników sztuki, ale też tych warstw szerokich, które w niedzielę idą do teatru, aby sztukę zobaczyć. Był szczęśliwym do możliwych granic w tym pojęciu szczęścia, jakie środowisko otaczające go rozumiało i dać mogło.

 

Fenomenalny głos, a ta znajomość dokładna zasad sztuki, której oddawał się duszą całą, poza tym piękna męska postać pociągały jego zwolenników, wabiły na jego występy tłumy wielbicieli i zyskiwały mu coraz większy poklask i znaczenie.

 

A młodym był jeszcze i świata chciał używać – i leciał w jego rozpostarte ramiona i przyjmował zwodnicze jego pocałunki z pewną rozkoszą.

 

Aby uzupełnić szczęście życia, radzono mu, aby się ożenił, w poszukiwaniu zaś żony przybył do Anglii, gdzie właśnie raz podczas jednej z przejażdżek konno zapoznał się z miłą Angielką. Zaczął wkrótce bywać częstym gościem w jej domu, nareszcie oświadczył się – naznaczono ślub.

 

Lecz nie tak nagle pozwala świat swym ofiarom pić szczęście z pucharu rozkoszy.

 

Aby nie zrazić sobie dumnych obywateli wolnej ziemi amerykańskiej, wyjechać tam musiał na kilkotygodniowe występy do Chicago.

 

Szumnymi ogłoszono jego przyjazd plakatami, a ludność zgotowała mu miłe przyjęcie, przybywszy tłumnie na pierwszy występ. Grał jak zwykle świetnie, ale czy żal za wybranką serca, czy może jaki cień gniewu na tych ludzi zmaterializowanych, którzy przerwali mu na chwilę pasmo dni rajskich, sprawił, że na obliczu widniał pewien niepokój i jakby chęć natychmiastowego opuszczenia sceny.

 

Niepokój znalazł uzasadnienie, bo nagle w połowie drugiego aktu okrzyk przeraźliwy "pali się" przejął dreszczem wszystkich i momentalnie rzucił ku wyjściu. Ogień wybuchnął na scenie i rozszerzył się gwałtownie na widownię. Blady z przestrachu i przerażenia artysta, wybiegł z kolegami na schody, prowadzące na ulicę, ale dym gryzący zadławił w nim oddech i padł nieprzytomny na posadzkę. Od ognia zajęło się ubranie i byłby spalił się żywcem, gdyby nie wczas przybyła pomoc straży ogniowej. Ale z powodu niebezpiecznych oparzeń musiał przeleżeć trzy miesiące w szpitalu. Zdrowia zupełnie nie odzyskał, natomiast stracił swą czarowną siłę głosu.

 

Już nie wrócił na scenę.

 

Posępniał też bardzo, przyjaciele odbiegli i tylko niekiedy potrząsali litościwie głowami nad widocznym nieszczęściem artysty. Majątek topniał powoli, narzeczona okazała się bez serca, goniła bowiem za sławą, a tej dać już jej nie mógł dawny narzeczony, spędzony losem z drogi sławy. Ambitnym był, chciał teraz pracować, a znalazłszy starego przyjaciela z lat szkolnych z jego pomocą otrzymał miejsce w redakcji poczytnego pisma. Duch niezłomny i wola hartowna nie pozwoliły mu rozpaczać nad swoim losem, ale oddał się pracy społeczeństwu duszą całą.

 

Nie wygasł w nim dowcip aktora, zachował go przy pracy.

 

Na szpaltach pisma, w którym pracował, pojawiły się niekiedy ciekawe artykuły, zajmujące swą żywotną treścią ogół czytelników, a gdy przekonanie ich wzrastało co do prawdy w nich zawartej, za parę dni w innym piśmie nieznany przeciwnik zbijał znakomitymi argumentami doniosłą pracę, a choć walka między autorami zaostrzała się, a publiczność wypytywała ciekawie o ich nazwiska, nikt nie wiedział, że to dawny sławny artysta sam w ten sposób bawi społeczeństwo. Mało kto go znał, żył samotnie, cicho bez rozgłosu, jak dawniej. Praca jednak była zabijającą i po dwóch latach tej męki opuścił zajęcie redakcyjne.

 

Inny cel, ale stały i pewny uśmiechał się mu w życiu. On uniknąć chciał tego z całych sił, ale cel miał uśmiech mocy, hipnotyzował jego umysł i zmuszał wyciągnąć rękę po niego. Upór karał surowo, łamał harde serce nieszczęściami, które teraz zaczęły spadać na jego głowę.

 

Wyszedłszy z redakcji, artysta skierował swe kroki w kierunku alei miejskiej, gdyż pragnął w cieniu drzew pomyśleć o przyszłości. Koniecznie szukać musiał zajęcia, gdyż wkrótce nie miałby gdzie mieszkać, ani czym zaspokoić głodu. Na razie bowiem dosyć było znośnie, ale co potem i to "potem" wywołało wspomnienia. Nie lubił wspomnień, bo te zawsze urągały mu, ale teraz oprzeć się już nie mógł. Niczym przeto nie krępowana fantazja przedstawiała mu dobrobyt domu matki pobożnej, z którą zawsze odmawiał różaniec – potem te miłe zabawy rodzeństwa, a wieczorne następnie pogawędki z dziadkiem o Bogu, o świecie, dziele Jego mądrości. Pamiętał swoje szlachetne porywy zostania księdzem, gdy raz chory niebezpiecznie, ślubował dotrzymać postanowień.

 

Gdy wyzdrowiał, zaczął myśleć inaczej, ślubu nie dotrzymał, ale przestając w towarzystwie ludzi wolnomyślnych, uważał ślub za nieważny, jako w chorobie uczyniony, lekceważyć religię począł, naśmiewając się z "głupich przesądów".

 

"Kochać świat tylko i oddać się jemu zupełnie" – oto jego hasło.

 

Poświęcił się sztuce i został artystą.

 

Ale sprzeciw matki i złamany ślub były cieniem niepokoju, który spać mu nie dawał. Szczęśliwym nie był, pomimo sławę światową – nie zaznał spokoju.

 

Bawić się począł, wiodąc szumne życie, oddany sztuce pragnął zabić wspomnienia lat ubiegłych, unikał styczności z matką i domem nawet, z rodzinnym miastem.

 

Ale matka odszukała go.

 

Przybywszy do miejscowości, gdzie właśnie odbywał się koncert, czytać nie umiejąc, gdy spostrzegła wielki afisz zapowiadający popis jej syna, liczyć poczęła litery nazwiska dziecka swojego, a zapytawszy się o gmach sali koncertowej, podążyła tam, aby syna namówić do porzucenia zajmowanego stanowiska. Przybycie biednej matki rozjątrzyło syna, nie chciał jej poznać, kazał nawet lokajowi wyprowadzić na ulicę i oddać w ręce strażnika bezpieczeństwa.

 

Obraz ten ocknął nagle z zadumy artystę.

 

Pod wpływem tego żal wezbrał jego sercem, a choć matki swej dawno nie widział i nie wiedział, czy żyje jeszcze, pragnął ją zobaczyć, a choć wstrętnym się sobie wydał, jednak zdobył się na postanowienie odszukania jej. Wstał szybko i skierował swe kroki w stronę domku, gdzie dawniej w młodości mieszkał. Matki nie zastał, modliła się jak zwykle w kościele o szczęście syna, wiedziała bowiem o ciosie, który go dotknął, znaleźć go tylko nie mogła. Nadeszła wkrótce, a ujrzawszy syna, przypadła do niego, zarzuciwszy mu na szyję ramiona.

 

"Och mój synu – zawołała – jesteś nareszcie.

 

Odnalazłam cię żywego i oto prośba jedna, wysłuchana przez Maryję".

 

Ściskała go i całowała w uniesieniu, a on się nie bronił. Opowiedział wszystko, a na koniec uroczyście dodał:

 

"Matko, zostać tu dłużej nie mogę, wstydziłbym się dziś ciebie, twego serca dobrego, twej duszy szlachetnej, lecz nie twego stanu; umarłem dla świata, który mnie wyszydził i precz odtrącił, tchórzem nie jestem, abym sobie życie odbierał, życie to ofiaruję innemu Panu, do innego przechodzę dziś świata. Przychodzę się dziś pożegnać z tobą, gdyż ziemskie twoje oczy nie dostrzegą już mnie więcej, wstępuję do klasztoru, tam mnie mój cel wzywa, który trapił moje życie tylko nieszczęściem, idę służyć Bogu, któremu niegdyś swe życie ślubowałem oddać. Żegnaj matko i módl się za twoim synem do Maryi, która cię zawsze wysłuchuje.

 

Idę już.

 

– Żegnaj!".

 

Szlochanie matki towarzyszyło wyjściu syna.

 

W kilka lat potem nowowyświęcony ksiądz celebrował Mszę pierwszą.

 

Opodal pod filarem w tymże kościele spływały na posadzkę łzy szczęścia, łzy radości biednej matki, mieszając się z pyłem, na podziękowanie Maryi za opiekę nad synem.

 

Dziecko wdowy znalazło szczęście w doczesnym życiu.

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 231-235.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: