Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków

 

(Misja w Chablais)

 

KS. M. HAMON

 

––––––––

 

ROZDZIAŁ V.

 

Tłumny powrót ludności do wiary katolickiej. – Czterdziesto-

godzinne nabożeństwo w Thonon. – Rozporządzenie książęce

przeciw heretykom.

Od kwietnia do grudnia 1598 r.

 

Katolicy w Thonon ucieszyli się niezmiernie, ujrzawszy wśród siebie ukochanego apostoła, który pierwszy przyniósł im światło prawdziwej wiary. Franciszkowi także miło było znaleźć się wśród swych dziatek, ale radość jego nie była zupełną. Przekonał się, że liczba nawróconych nie powiększyła się od jego wyjazdu. Protestanccy obywatele miasta Thonon spokornieli wprawdzie nieco, ale niemniej "wrogo" byli usposobieni dla "światła". Wieśniacy, przeciwnie, okazywali niezwykłą gotowość przyjęcia wiary katolickiej i "na gwałt dopraszali się kapłanów", gdyż, jak zauważył proboszcz, "maluczcy i prostaczkowie zwykle imają się chętniej krzyża Chrystusowego, aniżeli bogaci i uczeni światowcy". Na nieszczęście, kawalerowie zakonni św. Maurycego i Łazarza coraz bardziej pogrążali się w niskim egoizmie. Jak powiedzieliśmy, zamiast obiecanej w ubiegłym roku pensji dla sześciu proboszczów, dali zaledwie dla trzech. W tym roku nie tylko nie okazali się hojniejszymi, ale zdawało się, że chcą cofnąć i to, czego już z trudem udzielili.

 

W tym czasie dowiedział się Franciszek, że 2-go maja tegoż roku 1598, został zawarty traktat w Vervins, dzięki staraniom świątobliwego kardynała de Médicis, legata papieskiego, który później został papieżem, pod imieniem Leona XI. Trudno było o pomyślniejszy obrót rzeczy dla nawrócenia Chablais. Traktat w Vervins, przywracając spokój Europie, zapewniał księciu sabaudzkiemu posiadanie prowincji Chablais i okręgu Ternier. Pozostawiał również do rozstrzygnięcia papieżowi spór o margrabstwo Saluces, który toczył się pomiędzy księciem sabaudzkim a królem francuskim. Ludność mogła być spokojna, że nie dostanie się w ręce Berneńczyków i nie dozna z ich strony prześladowań za przejście na katolicyzm; a to właśnie było największą przeszkodą w nawróceniu całego kraju.

 

Jednocześnie dowiedział się proboszcz, że prezydent Favre wyjeżdża do Włoch w sprawach księżny de Nemours. Udał się więc do zamku Sales w nadziei, że będzie mógł towarzyszyć przyjacielowi. Ale biskup był wówczas w Vignière (1), gdzie odbywał kwarantannę z powodu zarazy. Franciszek nie mógł dostać się do niego, ani otrzymać papierów, potrzebnych na podróż do Rzymu; musiał poprzestać na wręczeniu prezydentowi pism do Papieża i nuncjusza. W liście do tego ostatniego tak się wyraża: "Teraz jest najdogodniejsza chwila do działania. Trzeba z jednej strony wszystkimi siłami przeć na Genewę, żeby zastosowała się przynajmniej do Interimu (2); z drugiej zaś, zdziałać jak najwięcej dobrego w okolicach miasta. Reformy w opactwach, kazania, dysputy, wydawnictwo pism katolickich itp. – oto obszerne pole pracy" (3).

 

Gdy biskup przebył kwarantannę, proboszcz zobaczył się z nim, potem pojechał do zamku Sales i stamtąd, 13 czerwca, to jest w dniu, w którym w Annecy ogłoszono podpisanie pokoju, wysłał do nuncjusza list z prośbą, aby wpłynął swoją powagą na wykonanie rozporządzeń, zawartych w Interimie.

 

Około 13-go lipca, wyruszył Święty do Chablais. Zabrał trochę funduszów, a co ważniejsza, wiózł z sobą kilku kapłanów i kanoników, z których jedni dani mu byli za pomocników, drugich przeznaczono na parafie.

 

Istotnie, w ciągu tego roku udało się Franciszkowi Salezemu obsadzić proboszczów w dwóch głównych parafiach okolicy Chablais, mianowicie w Bellevaux i w Bons. Proboszczem w Bons został ksiądz Jan Mangier, wzorowy kapłan, doskonały katecheta i nieubłagany wróg herezji. Do Bellevaux przeznaczonym został ks. Klaudiusz Chevalier, którego Franciszek sam pragnął zainstalować. Kiedy przybyli na miejsce, nikt nie chciał ich przyjąć; do tego stopnia pastorowie zdołali wmówić w lud, że misjonarze, to czarnoksiężnicy, wnoszący wszędzie ze sobą przekleństwo i nieszczęście. Z trudem i to za drogie pieniądze udało im się zdobyć kawałek owsianego chleba, dawanego zwykle bydlętom, trochę sera i odrobinę wody. Wina za żadną cenę nie chciał im nikt sprzedać. Skromny ten posiłek musieli spożywać na ziemi, bo żadnego stołka pożyczyć im nie chciano. Franciszek, przyzwyczajony do podobnych niewygód, cieszył się, że ma sposobność do naśladowania ubóstwa Chrystusowego. "Otóż to jest życie prawdziwie apostolskie", mówił wesoło do towarzysza; ten zaś ze swej strony, jako godny współpracownik Świętego, chętnym sercem podjął się obsługi tej tak mało sympatycznej parafii. Pan Bóg pobłogosławił jego wielkoduszności. Wkrótce ludzie przekonali się, że ich proboszcz wcale nie jest tak strasznym człowiekiem, za jakiego odmalowali go pastorowie, lecz dzielnym, bezinteresownym kapłanem, odznaczającym się gorliwością i obszerną wiedzą. Coraz chętniej szli za jego głosem i ten krzew winny, który zdawał się być uschniętym, wydał wkrótce owoce nad wszelkie spodziewanie (4).

 

Święty apostoł nie pozostawiał własnym siłom kapłanów, rozmieszczonych na różnych posterunkach misji. Wiedział, że jego obowiązkiem jest nie tylko dodawać im męstwa i odwagi do walki z trudnościami, na których nie zbywało, lecz nadto starać się o zaprowadzenie jednolitej metody w zarządzie parafiami i w duszpasterstwie. Dlatego dwa razy na tydzień gromadził kapłanów w Thonon; wygłaszał konferencje o sposobach kierowania duszami, wyłuszczał podstawowe zasady, których w danym wypadku trzymać się należy i tłumaczył, jak stosować je w praktyce. Te konferencje były niezmiernie pożyteczne, zarówno dla rozwoju misji, jak i dla wykształcenia kleru. Kapłani słuchali ich chętnie i z zajęciem, nie tylko dlatego, że Święty po mistrzowsku do nich przemawiał, ale że sam pełnił to, czego nauczał. Nigdy nie dał im odczuć swej wyższości, w każdym wypadku przekładał swoich współbraci nad siebie i uważał się za ostatniego z wszystkich. Rektor Marrignier opowiada w swoich zeznaniach, że kiedy święty apostoł podróżował z nim razem, nigdy nie chciał przewodniczyć przy wspólnym odmawianiu brewiarza, ustępując tego zaszczytu ks. Marrignier, jako proboszczowi. Raz musieli zatrzymać się na noc w ubogiej oberży, gdzie znajdowało się tylko jedno łóżko. Franciszek przyjął to niewygodne pomieszczenie z większym zadowoleniem, niż inni najpiękniejsze pałace i chętnie spożywał skromny posiłek; pomimo usilnych nalegań księdza Marrignier, ustąpił mu łóżka, a sam położył się na podłodze. Łatwo pojąć, że niepodobieństwem było, aby kapłani nie ulegali wpływowi swego starszego brata, który wiedzą przewyższał wszystkich, a uniżał się nieustannie w głębokiej pokorze.

 

W tym czasie jeden z obywateli okręgu Vaud, kalwin, nazwiskiem Ferdynand Bouvier (5), miał dać światu wzniosły przykład. Opatrznościowy zbieg okoliczności, pozwolił mu zaznajomić się z Franciszkiem. Razu pewnego, gdy był na łowach z krewnym swym, markizem de Lullin, spostrzegł ze zdziwieniem, że psy, które wypuścił w pogoń za zdobyczą, wróciły doń przestraszone. Poszedł więc naprzód, by zbadać przyczynę niezwykłego zdarzenia i ujrzał ze zdumieniem tłum ludu, zebrany wokoło katolickiego kapłana. Był to Franciszek. Siedział na ogromnym kamieniu, pod gołym niebem, wystawiony na piekące promienie słońca i z zapałem wykładał prawdy wiary katolickiej. Bouvier wsłuchiwał się w słowa kaznodziei; było w nich tyle światła, mocy i natchnienia, że uczuł się silnie wzruszonym. Od tego czasu niejednokrotnie odwiedzał potajemnie świętego misjonarza i rozmawiał z nim o kwestiach religijnych. Zachowanie się Lignariusza i sprawozdanie z konferencji utwierdziły go w przekonaniu, że nauka Kalwina jest błędną. Franciszek miał nadzieję, że wkrótce zaliczy Bouviera do grona nowonawróconych przez siebie heretyków; ale właśnie wtedy wyszło z druku dzieło bezbożnego Duplessis-Mornay, skierowane przeciw ofierze Mszy świętej. Mornay był to człowiek, równie biegle władający piórem, jak mieczem i uchodził za najznakomitszego i najuczeńszego z kalwinów; uważano go za naczelnika i przywódcę partii protestanckiej, nazywając nawet papieżem hugenotów. Bouvier odczytał świeżo wydaną książkę, a argumenty przeciw nauce Kościoła katolickiego, wydały mu się słuszne i uzasadnione. Zanosi więc książkę do Franciszka, a nie zastając go w domu, pozostawia dziełko na stole, zagiąwszy karty, które najbardziej nim wstrząsnęły. Franciszek, jak tylko wrócił, przejrzał książkę, zanotował główne błędy i wyrwał cztery, czy pięć kart, pełnych bluźnierstw i wstrętnych potwarzy. Bouvier nie dał na siebie czekać.

 

– Panie, – odezwał się do wchodzącego apostoł – wasz Duplessis-Mornay jest jednym z najbezczelniejszych kłamców, jakich kiedykolwiek widziałem.

 

I na dowód pokazał mu mnóstwo ustępów z dzieł Ojców Kościoła, które autor poobcinał i poprzekręcał (6). Bouvier osłupiał; nie wierzył własnym oczom. Franciszek w dalszym ciągu wykazał wszystkie bluźniercze zarzuty, które nagromadził Mornay, przeciw nauce Kościoła katolickiego. Wobec tego Bouvier postanowił zapytać pastorów genewskich, co sądzą o książce Mornay'a. I tak zrobił, lecz żadnej konkretnej odpowiedzi nie otrzymując, postanowił z nimi zerwać. Franciszek, uradowany tą decyzją, pracowicie przeszedł z neofitą cały kurs religii katolickiej. Tak przygotowany Bouvier wyrzekł się błędów heretyckich w obecności biskupa genewskiego, kiedy ten przybył do Thonon na czterdziestogodzinne nabożeństwo, o czym wkrótce powiemy (7). W tym czasie odebrał Franciszek list od pani de Boisy, która go zawiadomiła o swym przybyciu z czworgiem dzieci do zamku Brens i prosiła, aby zechciał udać się tam, bo cała rodzina gorąco pragnie widzieć się z nim, a ona sama chciałaby zasięgnąć jego rady w wielu ważnych sprawach. Zamek Brens znajdował się niedaleko Thonon, a wiemy, jak czule kochał Franciszek rodzinę. Pomimo to nie przystał na prośbę matki; sądził, że jego nieobecność w owej chwili, byłaby z krzywdą dla misji. Poprzestał na wysłaniu do pani de Boisy wiernego Rollanda, któremu powiedział przy pożegnaniu (8):

 

– Proszę cię, wytłumacz mojej matce, że jej zaprosiny uważam za pokusę, którą, mimo jej woli, zastawia na mnie nieprzyjaciel zbawienia. Tyle tu dzieci Bożych, moich sióstr i braci w Chrystusie, którym jestem potrzebny! Bez sprzeniewierzenia się Bogu nie mógłbym ich opuścić jedynie dla dogodzenia sobie i sprawienia rodzinie marnej, doczesnej przyjemności.

 

Rolland wiernie spełnił polecenie, a pani de Boisy musiała odjechać bez zobaczenia się z synem.

 

Zbliżał się dzień czterdziestogodzinnego nabożeństwa (25 lipca). Ponieważ potrzebne było zezwolenie i poparcie księcia, przeto ksiądz biskup de Granier, posłał O. Cherubina, do Chambéry dla załatwienia tej sprawy. Książę gorąco pochwalił zamiar. Chcąc podnieść w oczach ludu religię katolicką przez nadanie uroczystości możliwego blasku, zobowiązał się z własnej szkatuły pokryć wszelkie wydatki i nakazał gubernatorowi prowincji i oficjalistom, aby każdy w swoim zakresie dostarczył, czego będzie potrzeba. Posłał także złotem i srebrem tkane makaty, oraz tapicerów dla ich rozwieszenia i obiecał sam wziąć udział w ceremonii, po powrocie z zamierzonej podróży do Bresse. Ojciec Święty na prośbę biskupa genewskiego udzielił odpustu zupełnego wszystkim, którzy uczestniczyć będą w nabożeństwie i przysłał znaczniejszą sumę na opłacenie kosztów uroczystości.

 

Biskup genewski ogłosił ten odpust w swojej diecezji, toż samo uczynili biskupi z Lyonu i Lozanny. Należało spodziewać się olbrzymiego napływu ludności. Ażeby więcej zainteresować społeczeństwo, posłał O. Cherubin pastorom z Genewy i Berna zaproszenie na publiczną dysputę. Syndycy z Genewy mocno nalegali na pastorów, aby przyjęli wezwanie i wysłali najuczeńszych z pomiędzy siebie do Thonon, dla ukończenia rozprawy, zaczętej przez profesora Lignariusza. Przedstawiali, jaka z ich odmowy wynikłaby hańba dla całego reformowanego kościoła. Daremne były zabiegi, gdyż pastorowie panicznie lękali się O. Cherubina, a daleko bardziej prepozyta, który był wtedy w Thonon. Nie czuli odwagi do walki z tak groźnymi przeciwnikami.

 

O. Cherubin wracał do Thonon, kiedy Franciszek Salezy wyjeżdżał stamtąd do Chambéry. Książę Karol Emanuel, razem z posłem króla francuskiego, uradzili, aby w tym mieście zaprzysiąc uroczyście pokój, zawarty w Vervins i w tym celu zaprosili do Chambéry biskupów z Genewy, Belley i Maurienne. Pierwszy z nich zabrał z sobą swojego proboszcza. Ceremonia odbyła się w niedzielę, 2-go sierpnia, w kościele św. Franciszka. Nazajutrz miał książę krótką konferencję z Świętym, wyznaczył termin czterdziestogodzinnego nabożeństwa na 15-go sierpnia, obiecał sam na nie przybyć i okazał osobliwą łaskawość nowonawróconym, zwłaszcza najuboższym z nich.

 

Po rozstaniu się z księciem, wyjechał Franciszek do Annecy, potem do Thorens-Sales, skąd napisał do prokuratora skarbowego w Chablais, z poleceniem przygotowania apartamentów dla biskupa. W cztery, czy pięć dni później sam był w drodze do Thonon. Zaraz po przyjeździe dowiedział się, że uroczystość odłożono na dzień 23-go sierpnia z powodu, że don Juan de Mendoza, dowódca pułków hiszpańskich, będących na żołdzie Francji, ma przechodzić z wojskiem przez miasto. Wysłał więc zaraz posłańca z listem, w którym prosił Mendozę, aby ustępując drogi Zbawicielowi, sam inną zechciał obrać dla siebie.

 

Koło tego czasu, raczył Bóg uwielbić swego sługę, przygotowując tym sposobem umysły do korzystania z chwil łaski. Między heretykami, nad których nawróceniem apostoł z takim zapałem pracował, znajdowała się pewna kalwinka, mieszkająca na przedmieściu Thonon, w Saint-Bon. Pani ta, zawzięta heretyczka, uparcie trwała w swych błędach, a chociaż żywiła wielką cześć dla świętego Franciszka, słuchała chętnie jego nauk i przyznawała słuszność jego wywodom, powtarzała uparcie, że nigdy nie porzuci wiary protestanckiej, ponieważ w niej się urodziła. Pani ta, gdy została matką, odkładając z dnia na dzień chrzest dzieciątka, doczekała się, że umarło. Nad wyraz zasmucona, gorzko wyrzucała sobie, że przez własne niedbalstwo zamknęła ukochanemu synkowi wstęp do nieba. Trzeba było pogodzić się ze smutną rzeczywistością i pomyśleć o pogrzebie. Idzie na cmentarz zamówić miejsce dla dzieciny, gdy nagle w drodze spotyka św. apostoła. Biegnie, rzuca mu się do nóg i woła z głośnym szlochaniem:

 

– Ojcze, błagam, zlituj się, przywróć życie mojemu synowi, choćby na chwilę, aby można było go ochrzcić, a ja przyrzekam, że zostanę katoliczką.

 

Głęboko wzruszony jej boleścią, Franciszek nie może słowa wymówić; pada na kolana i błaga Boga, aby zlitował się nad matką i dzieckiem. Modlitwa jego została wysłuchana. Za powrotem do domu zastaje matka żywym dziecię, którego stratę już opłakała! Porywa je na ręce i biegnie do kościoła, napełniając ulice okrzykami szczęścia. Dziecię żyło jeszcze dwa dni; przez ten czas wszyscy mogli naocznie przekonać się o prawdziwości cudu. Matka z całą rodziną przeszła na wiarę katolicką. Wielu protestantów, których O. Cherubin publicznie wezwał do zbadania faktu, przeprowadziło ścisłe dochodzenia, a przekonawszy się o autentyczności cudu, wyrzekło się herezji (9).

 

To zdarzenie bardziej jeszcze zachęciło ludność do wzięcia udziału w czterdziestogodzinnym nabożeństwie. Kończono właśnie ostatnie przygotowania. Jak powiedzieliśmy, dzień rozpoczęcia uroczystości był wyznaczony. Odłożono go następnie na kilka dni i znowu opóźniono. Powstrzymano nawet z odległych miejscowości procesje, które już były w drodze. Czekano ciągle, to na księcia sabaudzkiego, który zapowiedział swoją obecność, to na kardynała Aleksandra de Médicis, legata papieskiego we Francji, który w powrocie do Włoch miał przejeżdżać przez Thonon i uczestniczyć w uroczystościach. Na rozpoczęcie nabożeństwa wyznaczono na koniec niedzielę 20-go września i, jak się zdawało, wszelkie przeszkody były już usunięte, kiedy niespodziewanie przyszła wiadomość od księcia, że przed końcem miesiąca nie może zjechać do Thonon i prosi, aby na niego zaczekano (10). Biskup natychmiast zawiadomił o tym misjonarzy. Ci uznali, że nowa zwłoka osłabiłaby zapał ludu i byli zdania, aby dłużej nie odkładać, a potem przy księciu i kardynale ponownie toż nabożeństwo odprawić. Jedna tylko przedstawiała się trudność. Dla braku czasu nie można było zawiadomić księcia, a istniała obawa, że przekroczenie jego woli nie będzie rzeczą roztropną. Biskup rozstrzygnął kwestię. Mając nadzieję, że książę nie zgani kroku, spowodowanego pragnieniem większej chwały Bożej, zadecydował, że nabożeństwo rozpocznie się w oznaczonym terminie i niezwłocznie wyjechał do Thonon.

 

Zajął się przede wszystkim wyszukaniem miejsca na głoszenie kazań w ciągu uroczystości. Kościół św. Hipolita był niezaprzeczenie za szczupły na ten cel (11). Ogromną świątynię, pod wezwaniem świętego Augustyna, zajmowali wprawdzie jeszcze protestanci, ale mała ich garstka topniała z dniem każdym. Biskup postanowił użyć ten właśnie kościół, poświęcił go na nowo w sposób bardzo uroczysty i złożył na wielkim ołtarzu portatyl, który Berneńczycy przy wprowadzeniu kalwinizmu do Thonon przenieśli do prywatnego domu (12). Dnia 19-go września w suchedniową sobotę, po raz pierwszy po sześćdziesięciu trzech latach, biskup udzielił w tej świątyni Sakramentu bierzmowania i święceń kapłańskich. Wykonsekrował również kilka ołtarzy, poświęcił aparaty kościelne, oraz pewną ilość krzyżów, które w całym Chablais miano wznieść po drogach, wiodących do wielkiego gościńca, oraz nakazał, aby każda kompania, przybywająca do Thonon, zabrała jeden z takich krzyżów na miejsce przeznaczenia.

 

Ponieważ najobszerniejszy kościół nie mógłby pomieścić wielkiej liczby adorujących, nakazał biskup, aby na placu, przyległym do kościoła, wzniesiono wspaniały ołtarz dla wystawienia Przenajświętszego Sakramentu. Nadto przekonano się w Annemasse, że przedstawienia teatralne znakomicie działają na lud, bo rozbudzając pobożność, stanowią zarazem niewinną rozrywkę. Dlatego O. Cherubin kazał zbudować prosty i skromny teatrzyk.

 

Już w wigilię uroczystości ściągały do Thonon liczne tłumy pielgrzymów, nie tylko z ościennych prowincyj, jako to: Sabaudii, Burgundii, Szwajcarii, Valais, z miast Aosty i Bressy, ale i z wielu dalszych krajów. Wśród tak olbrzymiego napływu ludności, 20-go września, rano, zaczęło się czterdziestogodzinne nabożeństwo. Biskup genewski odprawił pontyfikalną Mszę w kościele świętego Augustyna, następnie obniósł triumfalnie Przenajświętszy Sakrament po głównych ulicach. Na czele procesji postępowali długim szeregiem kapłani, a za baldachimem szli: gubernator prowincji, naczelnik miasta Fryburga, liczni przedstawiciele szlachty i niezliczone masy ludu. Szerokim kołem rozwinęła się procesja przed ołtarzem na placu przy kościele św. Augustyna, a gdy biskup złożył na nim Przenajświętszy Sakrament, zaczęto publiczną adorację. Przez trzy dni co godzina zmieniały się kompanie z różnych parafij Sabaudii, oddając kolejno cześć Bogu, w Hostii utajonemu. Podobnie, jak w Annemasse, na początku każdej godziny wygłaszali kazania albo Franciszek, albo który z jego współpracowników. Można tam było ujrzeć nie tylko mieszkańców Chablais, Bellevaux, Lullin, Saint-Cergues, Evian, ale i z Bonneville, Taninge, Cluses, Sallanches, dzielnych górali z Faucigny, oraz tłumy innych, którzy prześcigali się wzajemnie w pobożności i gorliwości. Mieszkańcy wioski Saint-Cergues prosili ze łzami o przyjęcie ich na powrót do Kościoła katolickiego. Ich kompania niosła starodawny krzyż, który wielką cześć u nich odbierał do czasu kalwińskiej inwazji; potem przechowywano go pomiędzy dwoma odłamkami muru. Pielgrzymi z Evian, przyniósłszy z sobą narzędzia Męki Pańskiej, czekali na swoją kolej adoracji we wspomnianym teatrzyku, słuchając z głębokim wzruszeniem, jak jeden z pomiędzy nich opowiadał, klęcząc, szczegóły Męki Zbawiciela. Mieszkańcy z okręgu Ternier przybyli bardzo późno, na schyłku dnia, tak z powodu znacznej odległości, jak bardziej jeszcze, wskutek starcia z Genewczykami, którzy z pogwałceniem traktatu napadli ich tuż przy wałach genewskiej fortecy. Ci poczciwi wieśniacy przez większą część nocy spowiadali się i słuchali nauk Franciszka, O. Cherubina i kanonika Ludwika, którzy ubiegali się między sobą w gorliwości. Trudno wypowiedzieć, ile pożytku płynęło na dusze z tych świętych ćwiczeń. Przykłady poświęcenia, dawane przez kapłanów, zwłaszcza przez biskupa genewskiego i Franciszka, gorące modły, wznoszone do Boga przez tak liczne tłumy, nauki, natchnione prawdziwie apostolską żarliwością, których pod osłoną nocy słuchali heretycy, wstrzymywani dotychczas względem na opinię ludzką od powrotu do Kościoła (13), – wszystko to stało się triumfem prawdziwej wiary i zapowiedzią bliskiego nawrócenia całego kraju. Czterdziestogodzinne nabożeństwo zakończyło się wspaniałą procesją, w czasie której odniesiono Przenajświętszy Sakrament do kościoła św. Augustyna.

 

Franciszek bynajmniej nie myślał o spoczynku po przebytych trudach. Resztę dnia spędził na przygotowaniach do przyjęcia wiary świętej czterdziestu osób, które po długim oporze zdecydowały się wreszcie porzucić herezję. Święty musiał usunąć ostatnie wątpliwości, wyjaśnić niektóre, niezupełnie jeszcze zrozumiałe dla nich prawdy, oraz zachęcić do odprawienia tak ważnego aktu w uczuciach żywej wiary i serdecznej pobożności. Wieczorem poprowadził ich do biskupa, który przyjął odwołanie heretyckich błędów. Prosił potem Franciszek Jego Ekscelencję o niezwłoczne udzielenie neofitom Sakramentu bierzmowania. Wiedział, że biednym ludziom, przybyłym z dalekich okolic, trudno było czekać dnia następnego, a czuł, że słabi jeszcze w wierze, potrzebowali umocnienia na czekającą ich walkę. Spotkał się tutaj z przykrym oporem osób, należących do otoczenia biskupa; dowodzono, że Jego Ekscelencja jest bardzo zmęczony, a byłoby okrucieństwem narażać go na nowe trudy. Złośliwi szerzyli nawet pogłoski, że prepozyt chce zamęczyć biskupa na śmierć, by zająć jego stanowisko. Franciszek nie obruszał się na te przycinki.

 

– Ufam w dobroci Boskiej, – odparł spokojnie – że praca ta nie zaszkodzi pasterzowi.

 

Ks. biskup de Granier istotnie uległ jego życzeniu i wybierzmował owych czterdziestu neofitów, którzy, rozradowani i umocnieni w wierze, powrócili do domów.

 

Pomimo nadzwyczajnego znużenia, napisał biskup jeszcze tego dnia do księcia sabaudzkiego, zawiadamiając o powodach, które nie pozwoliły dłużej odkładać uroczystości. Doniósł zarazem, ile z niej łask spłynęło na wiernych i zapewnił, że odbyte nabożeństwo było zaledwie przygotowaniem do tego, co zamierzano uczynić, kiedy sam książę przyjedzie do Thonon. Doręczenie tego listu, oraz dwóch innych od Franciszka i O. Cherubina, powierzono proboszczowi z Annemasse. Książę przebywał wówczas w Chambéry. Proboszcz zdał szczegółowo sprawę z przebiegu nabożeństw, a w końcu dodał:

 

– Wnosząc z przychylnego usposobienia umysłów, należy się spodziewać, że ponowna uroczystość czterdziestogodzinnego nabożeństwa, jeżeli Wasza Książęca Mość na nią przybyć raczy, dokona nawrócenia całej prowincji.

 

Zachęcił w końcu księcia, aby swoją powagą popierał religię katolicką, bez względu na widoki polityczne, które skłaniałyby do przeciwnego postępowania.

 

– Niechże Bóg na wieki będzie uwielbiony i błogosławiony za wszelkie dobro, które z miłosierdzia swojego uczynił i czyni jeszcze w moim państwie, – odpowiedział książę, wznosząc oczy ku niebu. Potem położył rękę na krzyżu, który zawsze nosił na piersiach, jako wielki mistrz zakonu Zwiastowania i zawołał:

 

– Nie będę szczędził niczego, nawet krwi własnej w obronie Kościoła świętego i dla nawrócenia moich poddanych. Chcę i pragnę, aby w moim państwie wyznawano samą tylko apostolską, rzymskokatolicką religię i nie dbam o sądy ludzkie. Jadę teraz do Bresse, a zaraz po powrocie napiszę do biskupa, z oznaczeniem dnia czterdziestogodzinnego nabożeństwa.

 

Wydał następnie rozporządzenie, mocą którego włożył na Franciszka Salezego obowiązek rozdawania jałmużn w Ripailles i w Filly (14). Wiedział, że to polecenie dogodzi miłosierdziu apostoła i da mu sposobność głoszenia wśród ubogich, zasad Ewangelii św. Wręczając proboszczowi z Annemasse odnośne pismo, wraz z krótką odpowiedzią dla O. Cherubina, dodał:

 

– Proszę mnie polecić modlitwom biskupa genewskiego i jego godnych współpracowników; zobaczę się z nimi niedługo.

 

Książę krótko zabawił w Bresse, spotkał bowiem legata Stolicy Świętej w miasteczku Chanaz, na wybrzeżu Rodanu; z nim razem powrócił do Chambéry, a potem, wyprzedzając legata, pośpieszył do Thonon.

 

Wieść o zbliżaniu się księcia wywołała w mieście dwa, wprost przeciwne uczucia. Katolicy, w uniesieniu radości gotowali się do przyjęcia go z wielkim przepychem; za to mieszczanie kalwini drżeli z przerażenia. Mówiono, że książę zamierza przeprowadzić sądowny proces przeciw tym z heretyków, którzy w r. 1591 otwarli bramy miasta Berneńczykom i Genewczykom. Zamieszki wojenne zmusiły go wprawdzie do pozostawienia bezkarnie owego zamachu, ale pokój przywrócił mu obecnie swobodę działania. Postanowił więc z przykładną surowością ukarać przywódców buntu, oraz ich wspólników. Wiadomość ta wzbudziła między heretykami ogólną panikę. Zgromadzenie starszych zebrało się spiesznie na naradę. Nie widziano innego środka ratunku, jak tylko zwrócenie się o pośrednictwo do biskupa genewskiego. On jeden, ich zdaniem, miał dostateczny wpływ na księcia i mógł gniew jego zażegnać. Udano się natychmiast do biskupa; pan de Vallon (15), jako naczelnik zgromadzenia, zabrał głos, przedstawiając rozpaczliwe położenie swoich współwyznawców. Zacny pasterz dobrotliwie wysłuchał przemowy, zapłakał razem z nieszczęśliwymi i z serdeczną dobrocią oświadczył, że jak najchętniej podejmie się orędować za nimi, i postara się uczynić to z prawdziwie ojcowską miłością. Nie tracąc więc ani chwili, nie kończąc nawet zaczętego posiłku, wyruszył wraz z nimi na spełnienie miłosiernego czynu. Był to rzewny, a dotąd nieznany widok: Biskup, w towarzystwie wikariusza generalnego, księdza de Chissé i Franciszka Salezego, postępował na czele członków protestanckiego Zgromadzenia starszych, a ci szli za nim, jak za ojcem i zbawcą. Liczni przedstawiciele szlachty i mieszczan z Thonon uzupełniali pochód. Byli już daleko poza miastem, gdy spotkali księcia. Ten, zobaczywszy swego pasterza, zsiadł z konia i uprzejmie podał mu rękę. Biskup padł na kolana, błagając o litość dla winnych. Oświadczył, że nie powstanie, dopóki książę nie przychyli się do jego prośby. Całe zgromadzenie również na klęczkach, z trwogą i niepokojem oczekiwało wyroku. Książę jechał do Thonon mocno rozgniewany, z postanowieniem wymierzenia surowej kary głównym przywódcom buntu, ale wzruszający obraz, jaki miał przed oczami, zdziwił go i rozbroił. Podniósł z dobrocią biskupa i zapewnił, że przez wzgląd na niego przebacza winowajcom. W odpowiedzi przemówił biskup; wyraził przede wszystkim głęboką wdzięczność, a potem wysławiając łaskawość księcia względem poddanych, prosił, aby cała prowincja Chablais doznawała i nadal błogosławionych jej skutków.

 

– Przyrzekam to, – odparł wzruszony książę – uczynię wszystko, czego Wasza Ekscelencja ode mnie zażąda, a to nie tylko z miłości ku moim poddanym, ale przez wzgląd na wolę pasterza, dla którego żywię głęboką cześć i przywiązanie (16).

 

Szlachetny postępek biskupa genewskiego, uwieńczony tak pomyślnym skutkiem, zjednał mu wszystkie serca. Najzatwardzialsi z pomiędzy heretyków, wzruszeni do głębi, otwierali powoli umysły na poznanie prawdy.

 

W dwa dni po opisanym zdarzeniu miało rozpocząć się czterdziestogodzinne nabożeństwo. Franciszek gotował się do kazania. Bóg, który przez upokorzenia lubi uświęcać swoich wybranych, dopuścił, że Święty, pomimo wszelkich usiłowań, nie był w stanie nic ułożyć.

 

– Nigdy jeszcze, – mówił do kanonika Ludwika – umysł mój nie był tak rozproszony i bezpłodny; nic a nic obmyślić nie mogę. Nie niepokoję się tym jednak; ufam, że Bóg będzie działał i mówił przeze mnie, jeśli chce, abym przyczynił się cokolwiek do Jego chwały i dobra dusz. Ale jeżeli dobroć Jego da mi sposobność do umiłowania wzgardy i upokorzenia, dopuszczając, abym ze wstydem zszedł z ambony, chętnie ofiaruję Mu się zarówno na jedno, jak i na drugie.

 

Wiedział Święty, że wielkie poszanowanie trzeba mieć dla słowa Bożego i kusi Pana ten, kto dostatecznie nie przygotowuje się do głoszenia kazań. Zamknął się więc w samotności, aby lepiej rozważyć obrany temat i dopiero nazajutrz, 30-go września, wraz z całym duchowieństwem, prowadzonym przez dwóch biskupów, genewskiego i z Saint-Paul-Trois-Châteaux (17), wyszedł o milę za miasto na spotkanie legata, który miał właśnie przyjechać.

 

Przybył w oznaczonym dniu, a wspaniały orszak doprowadził go aż do bramy miasta, gdzie w otoczeniu szlachty czekał na niego książę ze swoją świtą. Po zwykłych powitaniach udał się legat do kościoła św. Hipolita, aby tam uczcić Przenajświętszy Sakrament, a potem pojechał do ratusza, gdzie mu przygotowano mieszkanie. Zaledwie chwilę spoczął, gdy książę sabaudzki przyszedł złożyć mu wizytę, w towarzystwie biskupa genewskiego, Franciszka Salezego i wielu obywateli. Biskup opowiedział kardynałowi, jakie postępy wiara święta z każdym dniem czyni w jego diecezji, a ten, głęboko wzruszony, uścisnął go, podziękował za podjęte trudy i zapewnił, że zawiadomi Papieża o szczęśliwym powodzeniu misji.

 

– Tak jest, – odezwał się książę sabaudzki – nasz czcigodny biskup jest dobroczyńcą tej prowincji. Pragnę popierać jego działalność całą władzą, jaką posiadam, a nawet, gdyby trzeba było, i życie w tej sprawie położę.

 

Wskazując potem na Franciszka Salezego, dodał:

 

– Eminencjo, oto prawdziwy apostoł Chablais, oto mąż, zesłany nam przez Boga. On to pierwszy, z narażeniem życia, odważył się przedrzeć sam jeden do tego kraju; rzucił tam posiew słowa Bożego, wyplenił kąkol, zatknął krzyż Chrystusowy i zaszczepił wiarę katolicką w okolicach, z których przed sześćdziesięciu z górą laty, wyparło ją piekło. Pośpieszyłem tu wprawdzie, aby orężem wesprzeć jego zbożne usiłowania, ale nikt nie zaprzeczy, że cała chluba z dokonanego dzieła należy się naszemu misjonarzowi.

 

Powyższe słowa wywołały zdumienie w obecnych, a zwłaszcza w protestantach. Nie przypuszczali, że książę tak wysoko ceni Franciszka. Święty apostoł nie wiedział, co począć z sobą, pokora jego przechodziła męki. Rumieniec okrył jego oblicze, i tak był zmieszany, że nie mógł słowa wypowiedzieć. Upadł na kolana przed kardynałem i na znak uszanowania ucałował kraj jego szaty. Podniósł go legat i czule uścisnął:

 

– Dziękuję ci, księże, – powiedział – za twoją gorliwość. Pracuj dalej z tym samym poświęceniem; zdam sprawę najwyższemu Pasterzowi ze wszystkiego, co czynisz dla zbawienia dusz (18).

 

Te słowa powiększyły zakłopotanie Franciszka. Spostrzegł to legat i większy jeszcze powziął szacunek dla człowieka, który z tylu zasługami łączył taką skromność.

 

W kościele św. Augustyna kończono tymczasem przygotowania do czterdziestogodzinnego nabożeństwa. Przybrano dom Boży z prawdziwym przepychem. Całą nawę obito fioletowym aksamitem, oraz kosztowną materią, tkaną złotem i srebrem. Naprzeciwko ambony, znajdującej się po stronie Ewangelii, wystawiono okazały tron, z bogato przybranym baldachimem. Miejsce to przeznaczone było dla księcia i kardynała. W pewnej odległości, na pozłacanych doryckich kolumnach, wznosiła się kopuła, usiana złotymi gwiazdami, które wspaniale błyszczały w blasku niezliczonych świateł. Kolumny te, ustawione w półkole, zamieniały prezbiterium w piękną kaplicę. Od środka prezbiterium wznosił się nieznacznie i łagodnie szereg stopni, aż do ołtarza, gdzie stało kosztowne tabernakulum, przybrane kwieciem; tam miał spocząć Przenajświętszy Sakrament (19).

 

W piękny poranek czwartkowy, 1-go października, udał się książę do mieszkania kardynała, skąd towarzyszył mu do kościoła św. Hipolita, w którym gromadka protestantów miała przejść na łono Kościoła katolickiego. Legat, przybrany w szaty pontyfikalne, usiadł przed wielkim ołtarzem, zwrócony twarzą do ludu. Opodal zasiadł książę sabaudzki, a za nim biskupi, którzy zjechali do Thonon (20). Dalsze miejsca zajmowali referendarze, protonotariusze apostolscy, kawalerowie zakonu Zwiastowania, a przed nimi, na osobnej ławie, teologowie i inni duchowni dygnitarze. Za ławką stali przedniejsi panowie książęcego dworu. Resztę kościoła wypełniały zwartą masą niezliczone tłumy ludu.

 

Gdy wszystko było gotowe, pastor Petit (21), stojąc na czele tych, którzy mieli wyrzec się herezji, zabrał głos. Mówił przeszło godzinę.

 

– Po trzech głównych znamionach przekonałem się, że Kościół katolicki jest prawdziwą owczarnią Chrystusową. Znamionami tymi są: jedność, bo wszystkie, stanowiące go narody, trzymają się jednej i tej samej nauki; świętość, gdyż liczne i oczywiste cuda świadczą, że Bóg jest z nim; apostolskość, ponieważ od czasów apostolskich, aż do naszych, nieprzerwanym łańcuchem następują kolejno po sobie prawowici pasterze.

 

Ostatecznym stąd wnioskiem była usilna prośba pastora o przyjęcie go na łono Kościoła katolickiego. Po skończonej przemowie ukląkł przed legatem, odczytał akt wyrzeczenia się błędów heretyckich i otrzymał rozgrzeszenie. Toż samo uczynił jeden z najznaczniejszych protestantów, Michał de Foras, a za nim wielu obywateli z Chablais i mieszczan z Thonon. Po skończonej ceremonii zabrzmiało uroczyste Te Deum, jako wyraz wdzięczności za dobrodziejstwa Boże.

 

Rozpoczęła się suma, którą pontyfikalnie odprawił biskup genewski. Podczas niej, podwójne chóry śpiewaków: legata i księcia sabaudzkiego, wykonywały przepiękne utwory. Po sumie przeniesiono uroczyście Najświętszy Sakrament do kościoła św. Augustyna, gdzie odbyć się miało czterdziestogodzinne nabożeństwo. Wspaniała to była procesja. Nie pominięto niczego, co mogłoby jej nadać nowe, a niezwykłe cechy. Ulice, przez które miała przechodzić, przystrojono dywanami, obrazami i zielenią. Monstrancja z Przenajświętszym Sakramentem błyszczała od pereł i drogich kamieni. Baldachim nieśli, z jednej strony książę sabaudzki i brat jego Amadeusz, z drugiej, dwaj naczelnicy Fryburga. Za Najświętszym Sakramentem postępował kardynał-legat, w otoczeniu biskupów, potem panowie, składający dwór książęcy, świeżo do wiary nawróceni mieszczanie z Thonon i członkowie bractwa eucharystycznego, a za nimi niezliczone tłumy ludu z sąsiednich prowincyj. Procesja we wzorowym porządku zbliżyła się aż do rogu ulicy, gdzie gościł biskup z Saint-Paul-Trois-Châteaux. Tam stał ołtarz, bogato przystrojony, a nad nim wznosił się łuk triumfalny, podpierający zameczek, który był zakończony u góry piramidą, otoczoną z czterech stron wieżyczkami, zbrojnymi w armatki. W chwili, kiedy kardynał przechodził pod łukiem triumfalnym, sztuczny obłok, zawieszony w powietrzu, rozstąpił się, a z głębi wyleciał biały gołąbek, ze złotym dzióbkiem i złotymi nóżkami. Zatrzymał się nad głową legata i podał mu w dzióbku wierszyk łaciński, napisany złotymi literami na błękitnym papierze (22), potem zwrócił się do księcia z francuskim wierszykiem, równie zręcznie ułożonym (23).

 

Zaledwie znikł sztuczny obłoczek, ukazał się statek o trzech rzędach wioseł, tak misternie zawieszony w powietrzu, że zdawał się płynąć po pełnym morzu. Zbliżył się do zameczku i z wielkim hukiem zaczął go ostrzeliwać. Z zameczku odpowiedziano gęstymi strzałami armatnimi a te napełniły powietrze duszącym dymem, ku wielkiemu przerażeniu niejednego z obecnych, który nic podobnego jeszcze w życiu nie widział. Pomimo zgiełku, jaki stąd powstał, procesja postępowała dalej i nie zatrzymując się, weszła do kościoła świętego Augustyna. Tu, przed portalem wejściowym usypano górę, z której wierzchołka, jak z Etny, wydobywał się ogień, w postaci fajerwerków; u stóp jej biło źródło czystej jak kryształ wody. Miał to być symbol Kościoła, który wznosząc nieustannie ku niebu płomienie gorącej miłości, przenika jednocześnie serca wiernych żywymi zdrojami swojej nauki (24). Wnętrze kościoła jaśniało od świateł, a w powietrzu rozbrzmiewała zachwycająca muzyka. Gdy procesja weszła do świątyni, a Przenajświętszy Sakrament złożono na ołtarzu wspaniałej kaplicy, urządzonej w prezbiterium, książę i legat, z całym otoczeniem, zajęli przygotowane dla siebie miejsca. Na ambonie ukazał się O. Cherubin. Za tekst wziął słowa, wyjęte z psalmu CV: Quis loquetur potentias Domini, auditas faciet omnes laudes ejus? Któż wypowie wielkie dzieła Pana? Kto wysłowi wszystką chwałę Jego? Kaznodzieja mówił o rzeczywistej obecności Pana Jezusa w Eucharystii i gruntownymi dowodami popierał tę prawdę. Franciszek wypowiedział drugie kazanie na temat słów Zbawiciela: Duch jest, który ożywia, ciało nic nie pomaga (25), a wyłożył je uczenie i pięknie. Nie było to zresztą jedyne jego kazanie, bo w ciągu czterdziestogodzinnego nabożeństwa wygłosił przeszło dziesięć, a prawie zawsze brał za treść albo wyżej wymieniony ustęp, albo dwa inne: Słowa, którem Ja wam mówił, duchem i żywotem sąto czyńcie na Moją pamiątkę. Wyjaśniając słuchaczom znaczenie powyższych słów Zbawiciela, chciał Święty zapobiec zarzutom, jakie wyprowadzali z nich heretycy, biorąc je w dosłownym znaczeniu.

 

Po wystawieniu Przenajświętszego Sakramentu kompanie zmieniały się kolejno na adoracji. Każda z nich miała na wchodzenie i wychodzenie z Thonon oznaczoną godzinę, tak, że pomimo nadzwyczajnego napływu ludności nie było w mieście nieładu, ani zamieszania. Wszystkie kompanie, bez względu na to, skąd przybywały, musiały przejść przez plac Halle i koło ratusza, a to dla trzech powodów. Naprzód aby tam we framudze, wyrzeźbionej w belce okna, uczcić krzyż, świeżo do ratusza sprowadzony. Był on pomalowany na błękitno i okuty złotą blachą, ze złoconą figurą Pana Jezusa. Po wtóre, dla utrwalenia w pamięci czterowiersza, ułożonego przez Franciszka w Annemasse. Wyryty złotymi literami, umieszczonym został na tabliczce pod krzyżem. Po trzecie, aby nacieszyć oczy i pobożność legata, który nie mógł napatrzeć się rozmodlonym tłumom, przechodzącym pod jego oknami w Thonon, gdzie przez tak długi czas wszechwładnie panowała herezja. Kompanie, obszedłszy miasto dokoła, wracały na kazanie do kościoła św. Augustyna, a potem odprawiały adorację. W pierwszym dniu nabożeństwa, o godzinie drugiej po południu, legat w towarzystwie księcia sabaudzkiego poszedł do kościoła św. Augustyna, aby tam przyjąć na łono Kościoła katolickiego znaczną liczbę heretyków, którzy usilnie o tę łaskę prosili. Zaczął od ludności wiejskiej, która w tym celu przybyła z kilku parafij. Z rozrzewnieniem ujrzał wśród tłumów dziewięćdziesięcioletniego starca, który kazał przynieść się do Thonon, aby otrzymać rozgrzeszenie od herezji. W dwudziestym roku życia zmuszono go do wyrzeczenia się wiary, w której był wychowany. Od tego czasu z utęsknieniem wyczekiwał chwili, gdy będzie mógł powrócić do religii ojców. Gdy ta wreszcie nadeszła, radość jego nie miała granic. Przeciskał się przez tłum z takim zapałem, że wszystkich oczy były na niego zwrócone. Upadł do stóp legata, głośno wyrzekł się herezji, a po otrzymaniu rozgrzeszenia, za przykładem św. starca Symeona zawołał uszczęśliwiony. Teraz puszczasz sługę Twego, Panie, w pokoju, gdyż oczy moje oglądały zbawienie Twoje (Łk. II, 29-30).

 

Po tej uroczystości nastąpiła niebawem druga: przyjęcie pięciu, czy sześciuset osób na łono Kościoła św. (26), następnie trzecia i tak co godzina. Stale jeden z kapłanów musiał odbierać od nowonawróconych akt wyrzeczenia się herezji (27). Wielu rozgrzeszył sam legat, a kiedy z powodu zmęczenia musiał ustąpić, zastępowali go w tym biskup genewski i św. apostoł.

 

W drugim dniu święta dał książę sabaudzki piękny przykład swym poddanym. Przybrany w kosztowny łańcuch i płaszcz, jak to zwykli czynić Kawalerowie zakonu w największe uroczystości, udał się do kościoła św. Hipolita. Tam wysłuchał Mszy św., odprawionej przez O. Cherubina i przystąpił do Stołu Pańskiego, razem z bratem swoim, Don Amadeuszem Sabaudzkim, markizem de Lullin i wielu panami dworu, którzy wyspowiadali się w nocy przed św. apostołem. Przed Komunią św. O. Cherubin, trzymając w ręku hostię św. rzewnie przemówił do obecnych, czym ich do łez wzruszył. Po skończonej Mszy świętej udał się książę wraz z świtą do kościoła św. Augustyna na adorację Przenajświętszego Sakramentu. Około godz. 2-ej po południu przybył tam ponownie. Tym razem kazanie wygłosił O. Galezjusz. Biorąc za temat słowa Psalmu: Laetatus sum in his quae dicta sunt mihi, in domum Domini ibimus. "Uradowałem się, gdy mi powiedziano: pójdziemy do domu Pańskiego", nader wymownie dowiódł, że Kościół rzymski posiada wszelkie znamiona prawdziwości i dlatego niezaprzeczenie Domem Pańskim zwać się może. Ku wieczorowi, dla uwieńczenia tak święcie spędzonego dnia, był książę obecny na jednej jeszcze ceremonii. Przy ulicy świętego Krzyża stał niegdyś pamiątkowy krucyfiks, który obalili heretycy. Franciszek Salezy kazał zrobić inny i chciał go wystawić z jak największą okazałością. Ażeby przeniesienie mogło odbyć się procesjonalnie, złożono krzyż w kościele św. Hipolita, dokąd udali się członkowie bractwa Najświętszego Sakramentu. Odziani w białe szaty i w uroczystej procesji, przy udziale zebranych tłumów, ponieśli go na miejsce, gdzie miał stanąć. Tu w obecności księcia, biskupów i przeszło czterdziestotysiącznego tłumu, wśród dźwięków muzyki grającej radosne hymny, śpiewów ludu, głosu trąb, bębnów i wystrzałów muszkietowych umocowali go w ziemi gołymi rękami, bez pomocy jakichkolwiek narzędzi. Chociaż krzyż bardzo był wysoki i ciężki, stało się to tak szybko, że obecnym wydało się niemal cudem. Kiedy krzyż stanął, książę, który własnymi rękami pomagał osadzić go w ziemi, ukląkł, pomodlił się i pochylony głęboko, ucałował z czcią znak zbawienia. Toż samo uczynili bracia od Przenajświętszego Sakramentu, biskupi i panowie dworu (28), a po dziękczynnym Te Deum, odśpiewanym uroczyście przez chór wraz z ludem, odprawił Franciszek procesję do kościoła św. Augustyna na adorację Przenajświętszego Sakramentu. Książę, zamiast zająć przygotowane miejsce pod baldachimem, ukląkł w jednej ze stall, gdzie mógł modlić się z większym skupieniem. Był obecny na kazaniu, w którym O. Cherubin mówił o czci należnej krzyżowi Pańskiemu i Przenajświętszemu Sakramentowi, o tych dwóch tajemnicach miłości, tak ściśle z sobą złączonych. Ze skupieniem słuchano słów wymownego kaznodziei, który dowodził faktami z historii, że zwyczaj stawiania krzyżów pochodzi z najdawniejszych czasów, a zacny ród książąt sabaudzkich odznaczał się zawsze szczególną gorliwością w szerzeniu chwały krzyża. W jego obronie walczył tak dzielnie, że zasłużył na zaszczyt noszenia białego krzyża w herbie. Po kazaniu książę odmówił jeszcze w kościele pacierze wspólnie z członkami bractwa Przenajświętszego Sakramentu i pozostał tam aż do drugiej godziny po północy, to jest do chwili, kiedy zakończyć się miało czterdziestogodzinne nabożeństwo. Franciszek wygłosił kazanie, zamykające uroczystość, poczym biskup genewski przeniósł Przenajświętszy Sakrament z prowizorycznego ołtarza, do kościoła świętego Augustyna. Baldachim niósł książę sabaudzki, naczelnik Fryburga i panowie de Watteville i de Grand-Cour. Ulice, przez które przechodziła procesja, były wspaniale iluminowane. Kardynał de Médicis jeszcze tegoż dnia rano był na kazaniu proboszcza, poczym opuścił Thonon, zachwycony wszystkim, co widział.

 

Kiedy książę wrócił do pałacu, stawili się przed nim wysłannicy Berna, prosząc, aby udzielił protestantom w całym Chablais tej swobody religijnej, jakiej zażywała tam wiara katolicka i aby pozwolił co najmniej trzem pastorom pozostać w kraju.

 

– Od czasu, jak zagarnęliście tę prowincję w swoje posiadanie, – odpowiedział książę – nie przestaliście zmuszać ludu do przyjmowania kalwińskich nowinek. Teraz, kiedy siłą oręża zdołałem ją odzyskać, prawie wszyscy moi poddani wyrażają pragnienie, abym dawną a prawdziwą wiarę na nowo wśród nich przywrócił. Nie powinniście zatem dziwić się, ani mieć mi za złe, jeżeli, korzystając z przysługującego mi prawa, urządzam sprawy religijne zgodnie z pragnieniem mego ludu, o ile to za dobre uważam.

 

Odpowiedź ta zamknęła posłom usta i odjechali z niczym (29).

 

Chociaż książę przemówił do posłów tak szlachetnie i energicznie, nie był jednak spokojny o następstwa, jakie jego odmowa spowodować mogła. Spór pomiędzy Francją a Sabaudią o posiadanie margrabstwa Saluces nie był jeszcze ostatecznie rozstrzygniętym i narażał na nową wojnę obydwa państwa. W razie przegranej należało się obawiać, że malkontenci z kantonu berneńskiego połączą się z Francją przeciw Sabaudii. Czyż więc, myślał książę, sama roztropność nie nakazuje, aby nie tylko temu, ale i innym kantonom poczynić pewne, przykre wprawdzie, ale konieczne na razie ustępstwa? Tego samego zdania byli niektórzy ministrowie stanu; podzielało je nawet kilku zacnych i uczonych dostojników Kościoła. Rozważał więc książę, czy nie należy przyjąć naczelników z Fryburga z większą przychylnością, aniżeli posłów Berneńskich, tym bardziej, że mieli mu tylko złożyć powinszowanie z powodu przywrócenia religii katolickiej w Chablais. Nie wiedząc jak postąpić w tak ważnej okoliczności, zwołał posiedzenie swojej rady na dzień 4 października rano i wezwał na nią Franciszka. Czuł dobrze książę, jak wielkiej doniosłości była kwestia, nad którą miano się zastanawiać; dlatego pilnie polecał tę sprawę Bogu. Tegoż dnia był z całym dworem na prymicjach pewnego nowo wyświęconego kapłana, trzymał do chrztu dziecko ubogiego wieśniaka neofity i był obecnym aktowi wyrzeczenia się herezji trzystu kilkudziesięciu osób z parafii Bons i Saint-Didier. Franciszek ze swej strony modlił się z całą gorącością ducha, wiedząc, że od rozstrzygnięcia tej sprawy zależał owoc wszystkich jego trudów; oddawał ją zwłaszcza pod opiekę św. Franciszka z Asyżu, swojego patrona, którego uroczystość w dniu tym obchodzono. Stawił się punktualnie na posiedzenie. Wielu z tych, którzy pierwsi wyrażali swe zdanie, mając na widoku raczej polityczne aniżeli religijne względy, oświadczyło, że należy pozostawić trzech pastorów, jednego w Thonon, drugiego w Bons, a trzeciego w Nernier. Wreszcie przyszła kolej na Świętego.

 

– Mości książę, – odezwał się do panującego z apostolską odwagą – pozostawić pastorów w tej ziemi znaczyłoby tyle, co ją utracić; a raczej powiedzmy, utracić i niebo, którego jedna piędź warta więcej, aniżeli świat cały. Nie może być mowy o przymierzu pomiędzy Chrystusem Panem, a Belialem. Jeżeli Wasza Książęca Mość tolerował dotąd pastorów w tym kraju, nikt nie może go zmusić, aby ich miał nadal zatrzymywać, ze szkodą swojego ludu... (30).

 

Podobała się ta rada księciu i na niej poprzestał. Jeden ze zgromadzonych wystąpił z uwagą, że nieroztropnie byłoby drażnić Berneńczyków, gdyż na wypadek naruszenia pokoju z Francją, mogliby zawładnąć prowincją.

 

– Im mniej ziemi, tym więcej nieba – odparł książę. – Pastorowie opuszczą mój kraj i niech już nikt tej sprawy przy mnie nie porusza (31).

 

Następnie wydał książę obiad dla wysłańców szwajcarskich, w czasie którego deputowani z Berna raz jeszcze ponowili prośbę o utrzymanie pastorów:

 

– Dobrze, – odpowiedział książę – niech zostaną, ale pod warunkiem, że i wy przyjmiecie do Berna tych kapłanów, których mi się spodoba tam posłać.

 

Posłowie zamilkli, gdyż taki warunek wcale im nie przypadał do smaku. Tak to zwykle bywa, że ci, co najgłośniej przemawiają za tolerancją, sami najmniej jej okazują.

 

Po odjeździe deputowanych, książę, któremu niezmiernie leżało na sercu utrwalenie wiary świętej w Chablais, zabrał się do czytania memoriału, otrzymanego przed kilku dniami od Franciszka Salezego.

 

W memoriale tym (32), prosi apostoł księcia: 1° aby dochody z beneficjów całej prowincji, pozwolił obrócić na utrzymanie proboszczów, oraz innych kapłanów, potrzebnych dla nauczania ludu, udzielania Sakramentów świętych i doglądania zarządu parafiami. Gdyby podobne rozporządzenie pociągnęło za sobą zbyt wiele trudności, proponuje Święty, aby dochody z parafij szły na utrzymanie proboszczów i innych kapłanów; dochody zaś z wszystkich pozostałych kościelnych beneficjów, aby przez trzy lata były obracane na odbudowę kościołów, ołtarzy i potrzeby dotyczące służby Bożej, których lud nie jest w stanie pokrywać, z powodu skrajnego ubóstwa. Po wtóre prosi o: zamianowanie w Thonon nauczyciela-katolika, w miejsce protestanta; wydanie rozporządzenia, mocą którego wprowadzono by w życie zapis, przeznaczony na utrzymanie dwunastu ubogich uczniów katolików; wznowienie zakazu posyłania uczącej się młodzieży na studia zagranicę; usunięcie heretyków od wszelkich publicznych posad, urzędów, stopni i godności, których dotąd używali na prześladowanie katolików i szerzenie błędów; jak najprędsze wydalenie z Thonon protestanckiego pastora, a wreszcie nadanie mieszkającym w tym mieście katolikom praw obywatelskich, aby mogli brać udział w obradach z głosem decydującym i korzystać ze wszystkich przywilejów mieszczaństwa. Książę dał przychylną odpowiedź na wszystkie powyższe punkty. Odnośnie do pierwszego artykułu, wydał książęcym dyplomem osobne rozporządzenie prokuratorowi skarbowemu, Klaudiuszowi Marin. Jednakże senat, równie jak izba obrachunkowa, uchylili się od spełnienia książęcej woli, najrozmaitsze podając powody. Snać lękano się wejść w zatargi z Kawalerami zakonnymi, którzy dzierżyli beneficja w swoich rękach. Władza kościelna musiała uciec się do Rzymu, jak o tym później powiemy, i wtedy dopiero odebrano beneficja prowincjonalne od zakonu Kawalerów mieczowych św. Maurycego i Łazarza, oraz pozbawiono go prawa posiadania tychże. Co do drugiego artykułu, książę zaznaczył, że kilka jego punktów już zostało wykonanych. Wydany przez niego ogólny edykt zabraniał wysyłania dzieci na naukę zagranicę, bez specjalnego pozwolenia. Wygnanie z kraju pastorów, zostało właśnie dokonane. Co do innych punktów, obiecał książę wziąć je pod rozwagę i oświadczył, że chce zupełnie usunąć religię protestancką ze swego państwa, nawet w prywatnych instytucjach. Wreszcie tegoż dnia wysłał listy do księdza Klaudiusza d'Angeville, seniora kolegiaty w La Roche, przeora z Douvaine, oraz do prokuratora skarbowego, Klaudiusza Marin, z poleceniem, aby spisali inwentarz wszystkich beneficjów, wzięli je w posiadanie i nie inaczej z nich korzystali, jak tylko według jego życzeń i rozkazu biskupa, albo proboszcza.

 

W Thonon pozostała jeszcze pewna liczba heretyków. Część ich należała do warstw ludowych i nie miała w kraju żadnego wpływu. Książę uważał, że należy pozostawić ich w spokoju, a zamiast zmuszać siłą do przyjęcia religii katolickiej, raczej pociągać do niej słodyczą. Miał nadzieję, że nauki pasterzy, dobry przykład katolików i czas, ten najlepszy doradca, przywiodą ich nieznacznie do wiary przodków. Lecz byli jeszcze protestanci, którzy należeli do wyższej klasy społeczeństwa, to jest do mieszczaństwa i szlachty. Ci swym stanowiskiem, majątkiem, działalnością i przykładem, wywierali wielki wpływ na masy i gdyby pozostali w kraju, mogliby odwodzić od wiary neofitów, a niemniej przeszkadzać nawróceniu tych, którzy jeszcze trzymali się herezji. Książę sądził, że tolerancja względem nich byłaby błędem politycznym i krzywdą dla wiary. Herezja stanowiła silny łącznik pomiędzy jego sekciarskimi poddanymi a protestantami ościennych krajów, którzy nieustannie pobudzali do buntu. Gdyby ludzie tak wpływowi jak oni, mogli swobodnie głosić swoje przekonania, szkodziliby tym niemało rozwojowi wiary, która, jak książę wiedział, jest najpierwszą potrzebą ludzkości, najtrwalszą rękojmią ładu i wierności poddanych. Ciężko mu było surowo wystąpić, ale innej rady nie widział. Nie mógł dla małej garstki, poświęcać dobra ogółu, wystawiać Chablais na klęski, grożące mu w razie powtórnego rozpanoszenia się herezji, ani narażać ludu na niebezpieczeństwo utraty wiary, z takim trudem odzyskanej. Nie miał zamiaru siłą zmuszać nikogo do nawrócenia, bo nie chciał gwałcić sumień; pragnął jedynie skłonić opornych do słuchania wykładów religii katolickiej, które otworzyłyby im oczy na prawdę. Dotąd bowiem nie można było na nich wymóc, aby uczęszczali na jakiekolwiek nauki. Postanowił więc przełamać zgubny dla nich samych i dla całego kraju upór i zagrozić, że jeśli w nim trwać będą, wpadną w jego niełaskę. Gdyby i to nie pomogło, miał zamiar opornych, jako niebezpieczne jednostki, skazać na banicję, a odcinając od ciała narodu zgangrenowane członki, zdrowe jego części przed zarazą zabezpieczyć.

 

Nie poddawajmy tych objawów rozporządzeń władzy świeckiej z XVI w. pod sąd nowoczesnych poglądów. Pamiętajmy, że w owych czasach, zarówno protestanci, jak i katolicy, używali surowych środków na obronę swej wiary. Kalwini genewscy daleko mniej, aniżeli ktokolwiek, mieli prawo uskarżać się na ostre względem nich postępowanie książąt katolickich, gdyż sami z większą jeszcze bezwzględnością stosowali je do osób, które nie podzielały ich wierzeń. Pochwalili oni okrutne obejście się Kalwina z Michałem Servet, a Teodor Bèze w książce, wydanej w r. 1554, twierdzi, że urzędy świeckie mają prawo i obowiązek ścigania heretyków karami (De haereticis a magistratu civili puniendis) (33).

 

We wtorek, 6 października, zwołał książę sabaudzki na ratusz wszystkich obywateli Thonon, oraz przedniejszych mieszkańców Chablais. Tam, w obecności biskupów z Genewy i z Saint-Paul-Trois-Châteaux, Franciszka Salezego i O. Cherubina, wygłosił przemowę, którą w streszczeniu podajemy:

 

"Od czasu, jak dzielnością naszego oręża, odzyskaliśmy tę prowincję, niesłusznie zagrabioną przez heretyków, nie szczędziliśmy żadnych usiłowań, w celu oswobodzenia jej z pod piekielnej tyranii, jaką nałożyła na nią herezja. Posyłaliśmy do was, uwiedzionych błędami, doktorów teologii, kaznodziejów, a przede wszystkim obecnego tutaj księdza proboszcza, aby światłem prawdziwej wiary rozjaśnili otaczające was ciemności. Używaliśmy względem was jedynie łagodnych środków, w nadziei, że uznacie Kościół za swoją matkę i powrócicie na jej łono. Istotnie, wielu z pośród was sprawiło nam tę pociechę; znamy ich imiona, miłujemy ich i korzystamy z każdej sposobności, aby im okazać nasze zadowolenie. Są wszakże, którzy trwają uporczywie w złem. Ani świętość, powaga i doskonałość religii katolickiej, ani jej starożytność, trwałość i cuda, ani wreszcie nasz przykład i zachęta, nie są w stanie ich poruszyć. Do nich zwracamy się dzisiaj i publicznie oświadczamy, że jeśli nadal nie zmienią swojego postępowania, ściągną na siebie całe brzemię naszej niełaski" (34).

 

Po tej przemowie, Jego Książęca Wysokość prosił, aby panowie radcy wypowiedzieli swoje zdanie. Pomiędzy nimi było wielu, którzy uważali, że przymusowe nawracanie całej prowincji mogłoby do reszty rozdrażnić Berneńczyków. Prezydent Izby Obrachunkowej, J. F. Berliet, zabrał głos, mówiąc:

 

Losy rzucone, Rubikon przebyty, zaczęliśmy dzieło, dokończyć je musimy. Prawie cały kraj już się nawrócił, albo bliskim jest odzyskania wiary, z wyjątkiem małej garstki tych, którzy trwają jeszcze w herezji, raczej z pychy i uporu, niż z przekonania. Czyż więc zaciętość kilku jednostek, lub małoduszna obawa, miałyby, z narażeniem dusz na niebezpieczeństwo, stanąć na przeszkodzie do spełnienia pragnień ogółu?

 

Księciu podobała się ta mowa:

 

– O tak, – zawołał – wolę zrezygnować z okręgu Nyon, który podobno Berneńczycy chcą mi ofiarować, wolę utracić państwo, a nawet i życie, niż pozbawić Kościoła uzyskanych korzyści! (35)

 

Cała Rada, biskupi, Franciszek Salezy i O. Cherubin, przyklasnęli szlachetnemu oświadczeniu księcia, który, zwracając się do mieszczan, rzekł stanowczo:

 

– Chcę od was usłyszeć ostatnie słowo. Niechże ci, którzy nosząc biały krzyż na sercu (36), należą, albo pragną należeć do naszej wiary, staną po prawej stronie; ci zaś, którzy są przybrani w czarne barwy, właściwe heretykom i przekładają schizmę Kalwina, nad Kościół Chrystusowy, niech ustąpią na lewo (37).

 

Po tych słowach, większość zebranych stanęła po prawicy księcia, reszta, w liczbie trzydziestu do czterdziestu osób, po lewicy. Franciszek zbliżył się do nich natychmiast i ze zwykłą sobie słodyczą zaklinał ich, aby przeszli na drugą stronę. Przedstawiał, że o to tylko chodzi, aby się dali pouczać o prawdziwości wiary katolickiej, a jeżeli prostym sercem zechcą słuchać nauk, jakich im kapłani szczędzić nie będą, światło wiary niechybnie zabłyśnie przed oczami ich duszy. Natomiast, jeżeli wytrwale opierać się będą słowom kaznodziejów, doświadczą przykrych następstw tak bezrozumnego oporu. Wielu dało się przekonać i przeszło na prawą stronę; pozostało zaledwie siedmiu, czy ośmiu mieszczan i szlachty (38), z których najznaczniejszymi byli: pułkownik Brotty, Joly i adwokat Desprez. Wtedy książę, zwracając się ku nim z oburzeniem, odezwał się gniewnie:

 

– A więc to wy, wrogowie Boga i waszego księcia, ośmielacie się stawiać nam opór? Pokażę, że jestem waszym panem i monarchą.

 

Ktoś z obecnych starał się usprawiedliwić ich postępowanie, książę nakazał milczenie. Potem polecił jednemu ze swoich sekretarzy, aby zapisał imiona opornych, a im kazał oddalić się, wyznaczając krótki termin do opuszczenia kraju (39). Wyszli natychmiast, i udali się do okręgu Nyon, leżącego po drugiej stronie jeziora genewskiego.

 

Pozostali w kraju heretycy taką okazywali powolność, że tłumnie nawracali się i nie było w Chablais tygodnia, w którym biskup genewski od znacznej ich liczby nie odebrałby aktu wyrzeczenia się błędów. 3-go października, przybyli w tym celu do Thonon mieszkańcy z Machilly i 800 osób z margrabstwa Lullin. Nazajutrz przyłączyła się do nich ludność z Bons i Saint-Didier. W środę, 7-go października, na drugi dzień po opisanym przez nas pamiętnym zebraniu, pośpieszyły pojednać się z Kościołem katolickim parafie: Ballaison, Douvaine, Filly, Messery, Hermance i kilka innych, nawróconych przez O. Sebastiana, kapucyna. Niezmordowany ten apostoł niczego nie szczędził w celu pozyskania dla wiary ubogich wieśniaków; stawał się wszystkim dla wszystkich do tego stopnia, że pracował wraz z nimi w winnicach. W czwartek przybyły parafie z Cusy, Excenevex i Fessy, w piątek 300 osób z okręgu Ternier, o siedem do ośmiu mil odległego od Thonon. W sobotę nadeszli wieśniacy z Saxel, Brens, Veigy, Corsier, Chavanex, Sciez i z Margencel. Ci nieśli krzyż, który od dawnych czasów odbierał cześć w ich wiosce. W chwili najścia Berneńczyków, ukryli go starannie i tyrani w żaden sposób odnaleźć go nie mogli. O. Cherubin w tak gorących słowach pochwalił ich gorliwość, że słuchacze nie mogli zapanować nad wzruszeniem. Wreszcie trzy wioski, z najbliższych okolic Thonon: Tully, Rive i Vongy (40), zgłosiły się z prośbą o przyjęcie ich na łono Kościoła katolickiego. Tym sposobem, w ciągu dwóch, czy trzech tygodni, dwa tysiące rodzin, wyrzekło się herezji. Inne zamierzały uczynić to samo (41).

 

12 października 1598, Karol Emanuel, nie zważając na groźby Berna i Genewy, wydał nowy dyplom, orzekający: 1° że w okręgach Chablais i Ternier żaden z właścicieli dóbr lub dochodów kościelnych, pod karą konfiskaty, nie może wprost czy ubocznie wynająć ich, ani też wydzierżawić komu innemu, tylko katolikowi; 2° że nie wolno nikomu, bez względu na jego stan i pochodzenie, znieważać czynnie lub słownie, straszyć pogróżkami i prześladować katolików i tych, którzy pragną przyjąć wiarę katolicką, a to pod karą grzywny około 1000 franków lub innej, stosownie do orzeczenia sędziego; 3° że uznaje się kalwinów za niezdolnych do piastowania jakiegokolwiek urzędu i godności, a zawarte przez nich kontrakty i akta urzędowe są nieważne.

 

Radość, jakiej doznawał bogobojny książę ze wzrostu wiary katolickiej w kraju, zamącona została listem, który odebrał w tym czasie od króla francuskiego. Monarcha ten oznajmiał, że zawierając traktat pokojowy w Vervins, objął nim także Genewę, a przeto książę nie ma prawa niepokoić tego miasta z jakiegokolwiek powodu.

 

Żądanie Henryka IV zdziwiło i zasmuciło księcia, równie jak i wszystkich katolików. Przy zawieraniu traktatu w Vervins nie było bowiem żadnej wzmianki o Genewie. Z drugiej strony, pozbawienie księcia sabaudzkiego prawa zbrojnego wystąpienia przeciw temu miastu, upoważniło Genewczyków do zatrzymania w swoim posiadaniu dóbr, bezprawnie wydartych biskupowi genewskiemu i kapitule, jako i okręgów Gex i Gaillard, niesłusznie zagarniętych, wreszcie dwunastu parafii w okręgu Ternier, których zwrócić nie chcieli. To ich ośmielało także do stosowania w całej mocy okrutnych praw, wydanych przeciw religii katolickiej.

 

W tak trudnym położeniu, biskup genewski był zdania, że należy posłać do Rzymu prepozyta, który przedstawiłby Papieżowi smutne skutki, mogące wyniknąć z tej sprawy, prosząc Ojca Świętego o napisanie listu do Henryka IV, z wykazaniem niesłuszności jego wystąpienia w obronie Genewy. Gdyby król francuski koniecznie obstawał przy włączeniu tego miasta do ziem, objętych traktatem, w takim razie miał Franciszek prosić Papieża, aby postawił Genewczykom dwa, zgodne ze sprawiedliwością i dobrem Kościoła warunki. Pierwszy, aby religii katolickiej nadali w swoim mieście zupełną swobodę wyznania; drugi, aby zwrócili biskupowi genewskiemu i kapitule dobra, zagarnięte przez nich samych, lub ich poprzedników. Przy tej sposobności obowiązał biskup prepozyta do załatwienia innej jeszcze sprawy, niemniej ważnej dla dobra Kościoła. Mimo dekretu księcia i nalegań biskupa, zakon mieczowy św. Maurycego i Łazarza nie chciał zrzec się posiadania beneficjów w Chablais, które Grzegorz XIII ustąpił mu, do czasu przywrócenia religii katolickiej w kraju; a tymczasem dochody z tych beneficjów, były koniecznie potrzebne na utrzymanie proboszczów i misjonarzy. Jedynie bulla papieska mogła skłonić zakon do ustąpienia wspomnianych dóbr, a biskup wiedział, że tego poselstwa nikt lepiej nie spełni, jak prepozyt, doskonale obeznany z tą sprawą i gorąco pragnący szczęśliwego jej zakończenia.

 

Przed wyjazdem, odmówił Franciszek przyjęcia znacznej sumy, którą mu ofiarował książę, tytułem wynagrodzenia kosztów, poniesionych przez niego w ciągu czterech pierwszych lat misji w Chablais, gdyż, jak wiemy, sam wtedy się utrzymywał. Daremnie gubernator d'Angeville, który był administratorem beneficjów w Chablais i okręgu Ternier, przesyłał mu pieniądze na ręce prokuratora Klaudiusza Marin, skarbnika tychże beneficjów; apostoł nie chciał nigdy ich przyjąć, przeznaczając zawsze pieniądze na utrzymanie proboszczów i naprawę zniszczonych kościołów (42). Bezinteresowność Franciszka niezmiernie podobała się księciu i tak jego, jak i cały dwór jeszcze bardziej przekonała o wysokiej cnocie męża Bożego. "Proboszcz Salezy, mawiał często książę, to prawdziwy ojciec i apostoł ludności w Chablais. Gdyby Pan Bóg dał Kościołowi więcej tak dzielnych, gorliwych i pełnych poświęcenia obrońców, zmieniłoby się oblicze ziemi; aleśmy tego niegodni".

 

Wspaniałomyślny apostoł nie chciał wszakże nikomu ustąpić obowiązku, jaki książę, rozporządzeniem z dnia 24 września, włożył na niego, to jest rozdziału jałmużn w Ripaille i w Filly. W pierwszej z tych miejscowości było przeorstwo, w drugiej opactwo, a książętom sabaudzkim przysługiwało prawo ściągać rocznie z obydwóch klasztorów pewną kwotę na jałmużny, którymi potem według swego uznania rozporządzali (43). Franciszek wiernie wywiązał się z poleconego mu zadania. Rozdawał naprzód codziennie po dziewięć czterofuntowych bochenków chleba miejscowym ubogim, a pewną kwotę pieniężną przeznaczył dla przychodniów. Potem do wiosek, położonych za rzeką Drance, posyłał co tydzień po trzydzieści bochenków, a do Thonon i innych okolicznych miejscowości po dwadzieścia. Razem rozdawał po pięćset funtów chleba tygodniowo. A ponieważ wiele osób, z powodu wieku i słabości, nie mogło stawić się na miejsce, gdzie publicznie rozdzielano jałmużnę, przeto wyjednał Franciszek u obydwóch klasztorów pięć wielkich beczek zboża i rozsyłał po miarce najbardziej potrzebującym. Rzewny to był i budujący widok, gdy Święty, otoczony biedakami, rozdzielał jałmużny! Wyglądał jak najtkliwsza matka, w gronie ukochanych dzieci. Niezwykła dobroć, przebijająca w rysach twarzy, oraz ta miła serdeczność w obejściu, która budzi zaufanie, przywiązywały do niego ubogich i podwajały w ich oczach wartość otrzymanego datku. Miłość, którą Franciszek pałał ku Bogu, nie pozwalała mu ograniczać się na zaopatrywaniu doczesnych potrzeb biedaków. Dołączał zawsze jakieś zbawienne słowo, a na końcu kazał im odmawiać, klęcząc, Skład Apostolski, Dziesięcioro Przykazań Bożych, modlitwę o podwyższenie wiary świętej, oraz za duchowne i doczesne potrzeby księcia i o pomyślność jego rządów.

 

Po spełnieniu tego obowiązku chrześcijańskiego miłosierdzia, udał się Franciszek na kilkodniowy wypoczynek do zamku Sales. Trudno wypowiedzieć, jaką radość wywołał jego przyjazd w całej rodzinie. Cieszono się nim, podziwiano jego cnoty, zwłaszcza pokorę, dzięki której Święty zdawał się w sobie nic dobrego nie widzieć, chociaż wszystkie usta głosiły jego pochwały. Obcowanie z nim rodziło w sercach umiłowanie dobra, wzbudzając jednocześnie cześć i przywiązanie do jego osoby. Radość ta nie trwała długo. W ostatnich dniach października, czy też z początkiem listopada, puścił się Franciszek w drogę do stolicy chrześcijańskiego świata (44).

 

Podczas, gdy misjonarz był w drodze do Rzymu, książę sabaudzki sam starał się zastąpić go w apostołowaniu. Zapraszał heretyków do swojego pałacu, przyjmował ich tam nadzwyczaj łaskawie, czym zdobywał ich zaufanie; zapewniał, że nie pragnie nic innego, jak ich szczęścia, a jeśli wyprą się herezji, za własne dzieci uważać ich będzie. Książę, przy wrodzonej wymowie, posiadał niezwykłe wykształcenie w rzeczach wiary, przeto jasno i z wielką siłą przekonania tłumaczył im zasady religii katolickiej. Zachęcał, aby odbywali konferencje z misjonarzami, zwłaszcza z prepozytem i O. Cherubinem. Konferencje te uzupełniały dzieło łaski w duszach. Uszczęśliwiony książę prowadził potem swoich konwertytów do kościoła świętego Hipolita, gdzie w ręce biskupa genewskiego składali akt wyrzeczenia się herezji. Działalność księcia rozciągała się na wszystkie okolice Chablais. Po przybyciu do którejkolwiek parafii zgromadzał najznakomitszych jej mieszkańców i szczególnie ojcowskim był dla tych, którzy przyjęli wiarę katolicką, lub przynajmniej skłonność do niej okazywali. Pozostałym tłumaczył, że Bóg jest jeden, tak, jak jeden tylko Kościół być musi, poza którym nie ma zbawienia. A tym jedynym kościołem, jest Kościół katolicki. I przytaczał dowody z precyzją i logiką; mówił, jak ojciec do ukochanych dzieci; zaklinał ich, by nie rzucali się w przepaść wiecznego potępienia i dawał jasno do zrozumienia, że idzie mu jedynie o zbawienie dusz. Ta dobra wola wzruszała do głębi serca słuchaczy; nikt nie był w stanie oprzeć się i często dawały się słyszeć głosy: "pragniemy przyjąć wiarę, którą wyznaje nasz dobry książę, wyrzekamy się herezji!". Miłe były księciu te zapewnienia i coraz bardziej przywiązywały go do ludu. Nieraz poufale rozmawiał z wieśniakami, słuchał opowiadania o ich kłopotach i zmartwieniach, przyobiecywał pomoc, czasem nawet czule ich ściskał. Zapał dla osoby księcia ogarnął cały kraj. Lud gromadził się tłumnie na drodze, którą miał przejeżdżać, a dokoła brzmiały entuzjastyczne okrzyki: "Niech żyje Jego Książęca Mość! Niech żyje Kościół katolicki! Niech żyje papież!". Prowincja Chablais przybrała wkrótce katolicki wygląd, na placach publicznych pojawiły się krzyże. Pozostało jeszcze kilku upartych heretyków, względem których kazał książę stosować wspomniane poprzednio rozporządzenia. Wiedział bowiem, że panujący powinien łączyć surowość z łagodnością, stosownie do okoliczności. Tak roztropnym postępowaniem wykorzenił ostatecznie w swoim państwie herezję.

 

Gorliwość księcia nie ograniczyła się na tym. Chciał bardziej jeszcze umocnić i utrwalić dokonane dzieło. Pierwszym jego krokiem na tej drodze było zapewnienie odpowiedniego utrzymania proboszczom i misjonarzom w Chablais. Dochodzenia, przeprowadzone przez panów d'Angeville i Martin wykazały, że w okręgu Ternier dopiero dziewiętnaście parafij z przyległościami wróciło pod panowanie księcia sabaudzkiego; reszta pozostała pod władzą Genewczyków, a zatem wydaną była na łup herezji; nadto przekonała się komisja, że wśród ruin, pozostałych po heretykach, znalazły się jeszcze niektóre dobra i kościoły, zdatne do użytku. Książę osobiście zbadał stan rzeczy, porozumiał się z biskupem w sprawie obsadzenia w całym kraju proboszczów i kaznodziejów, a administratorem generalnym dóbr kościelnych w Chablais i w okręgu Ternier zamianował pana d'Angeville. Z początku chciał powierzyć ten urząd prepozytowi, ale zwrócono mu uwagę, że byłoby z uszczerbkiem dla dobra Kościoła, zajmować administracyjnymi szczegółami apostoła, który do daleko większych rzeczy jest zdolny.

 

Książę zgodził się również na propozycję O. Cherubina, prepozyta i innych osób, aby otworzyć w Thonon rodzaj uniwersytetu. Wydał przywilej drukarzowi na postawienie dwóch pras i wyznaczył 300 złotych na zakupno potrzebnych materiałów. Wreszcie 12 listopada zatwierdził następujący projekt, przedłożony mu przez apostoła Chablais.

 

1° Mieszkańcy prowincji Chablais i okręgu Ternier mają żyć według religii katolickiej, a o ile należą do innego wyznania, pozostawić im trzeba odpowiedni czas, bądź na oświecenie się w zasadach katolicyzmu, bądź na sprzedanie dóbr swoich katolikom i opuszczenie Sabaudii. Jeżeliby nie uczynili tego w oznaczonym terminie, należy skonfiskować ich majątki i postąpić z nimi według litery prawa.

 

2° Nie wolno pod karą, określoną przez Jego Książęcą Wysokość, głosić jakiejkolwiek nowej nauki, ani urządzać publicznych dysput w rzeczach wiary, chyba w zamiarze oświecenia się w niej i w obecności teologów Kościoła katolickiego, albo też innych duchownych osób. Nie wolno w jakikolwiek sposób utrudniać uczęszczania na nabożeństwa katolickie i inne ćwiczenia religijne.

 

3° Mieszkańcy prowincji Chablais i okręgu Ternier mają zachowywać święta, wigilie, posty i inne przykazania kościelne. Mają brać udział w procesjach pod karą, jaką Jego Książęcej Mości spodoba się ustanowić.

 

4° Nie wolno nikomu czytać, ani przechowywać u siebie ksiąg heretyckich, potępionych i zabronionych przez Kościół. Ci, którzy te książki posiadają, winni w przeciągu miesiąca złożyć je w ręce osób, w tym celu od biskupa wyznaczonych. Po upływie tego czasu wolno będzie urządzać rewizje w podejrzanych domach, a przestępców podda się cenzurom kościelnym i innym, prawem określonym karom, bez względu na opór lub apelację.

 

5° W dni świąteczne każdy obowiązany jest bywać na sumie, nieszporach i kazaniu pod karą, zależną od uznania Jego Książęcej Mości.

 

6° Zabrania się w dni świąteczne otwierać sklepy, nadto w też same dni podczas sumy, nieszporów, procesji i kazań nie wolno przebywać w karczmie, oddawać się grze i tańcom.

 

7° Rodzice i gospodarze obowiązani są posyłać dzieci, służbę i domowników na naukę katechizmu. W tych dzielnicach miast i miasteczek, w których znajdują się parafie, mają być wyznaczeni odpowiedni dozorcy, których obowiązkiem będzie utrzymywać dokładny spis osób, mających uczęszczać na katechizacje i podawać proboszczom imiona tych, którzy zaniedbują się w tym względzie, aby zastosować przeciw nim odpowiednie środki karne.

 

8° Edykt, odsuwający od urzędów publicznych osoby, które uparcie trwają przy herezji, ma być wykonany co do formy i treści; nadto nie wolno heretykom spełniać wspomnianych urzędów przez inne, podstawione przez siebie osoby, ani też dopomagać w spełnianiu tychże. Ci, którzy by to uczynili, podlegają wymienionym w edykcie karom.

 

9° Należy ustanowić komisarzy w celu wykrycia osób, które przyczyniły się do zrujnowania kościołów i plebanij, oraz tych, które sprzedały i kupiły lub przywłaszczyły sobie drzewo i kamień, czy to z ołtarzy, czy też z chrzcielnic i kropielnic. Za wymienione występki mają osoby te ponieść odpowiednią karę. Należy je nadto zmusić, by własnym kosztem odbudowały kościoły i plebanie, zaopatrując je w potrzebne sprzęty.

 

10° Każdy, kto obecnie dobra kościelne ma w swoim ręku, winien zwrócić je niezwłocznie.

 

11° Osoby, posiadające akta, papiery, książki rachunkowe i inne dokumenty, tyczące się dochodów kościelnych, mają przed upływem miesiąca złożyć takowe w ręce komisarza, który później doręczy je, komu będzie potrzeba.

 

12° Osobni komisarze czuwać winni nad tym, aby dzierżawcy wiernie dostarczali oznaczoną w kontraktach ilość zboża na jałmużny, a prowadząc przeszłe rachunki, ściągali od dzierżawców to, co ubogim w dawnych latach ujęto.

 

13° Dzwony, znajdujące się w Allinges, mają być w terminie dwóch tygodni zwrócone kościołom, do których przynależą, a złożony również w twierdzy Allinges metal ze skruszonych w Thonon, Filly i innych parafiach dzwonów, ma być oddany biskupowi, albo jego delegatom i na ulanie innych dzwonów użyty.

 

14° Książę bierze pod swoją szczególną opiekę biskupa, prepozyta i innych kapłanów, wraz z ich stołownikami i służbą, nie dopuszczając, aby jakakolwiek szkoda, czy to na osobie, czy na majątku spotkać ich miała. Ogłasza więc panom gubernatorom, urzędnikom i syndykom w prowincji Chablais i w okręgu Ternier, że będą odpowiedzialni osobiście za wszelką krzywdę, poniesioną przez wymienione wyżej osoby.

 

15° Panowie gubernatorowie i urzędnicy mają czuwać nad ścisłym zachowaniem powyższych artykułów. W tym zaś, co wchodzi w zakres jurysdykcji kościelnej, powinni iść ręka w rękę z przedstawicielami tejże jurysdykcji, przestrzegając wszelkiej słuszności i sprawiedliwości, stosownie do przepisów prawa, edyktów i woli księcia.

 

Książę sabaudzki pilnie rozważył wymienione artykuły i przyjął je, z pewnymi atoli zmianami. Mając w ostatnich czasach większą styczność z poddanymi, nabył niejednego pod tym względem doświadczenia. Zabronił zatem wyznawać religię protestancką w swoim państwie, zakazał heretykom wydalać się z kraju dla słuchania protestanckich kazań, przebywać zagranicą dłużej niż osiem dni, rozporządzać swoim majątkiem wprost lub ubocznie, w sposób korzystny dla herezji, zawierać związki małżeńskie, chrzcić dzieci, albo nauczać je poza obrębem Kościoła katolickiego. Pod surowymi karami wzbronił przechowywać u siebie lub sprzedawać książki zakazane; polecił heretykom uczęszczać na katolickie kazania, oraz posyłać dzieci, służbę i domowników na katechizacje i nauki. Nakazał przy tym urzędnikom, aby nakładali kary na każdego, kto wprost lub ubocznie odwodziłby kogokolwiek od wiary katolickiej i aby pilnie strzegli wykonania powyższych rozporządzeń. Wreszcie postanowił utworzyć Radę, mającą czuwać nad obyczajami, oraz karać występki, które nie podpadają pod wyroki sądu i prawa, jako to pijaństwo, rozpustę, kłótnie i inne nadużycia. Rada miała się składać z pewnej liczby osób duchownych, z jednego członka korporacji miejskiej, oraz z gubernatora, sędziego prowincji, albo prokuratora skarbowego. Obowiązkiem Rady było ustanowić po miastach i wsiach dozorców dla pilnowania porządku, a w razie potrzeby przysługiwało jej prawo: 1) skazywać na więzienie, 2) grzywny do wysokości 60 sous, 3) i na inne kary, bez przeprowadzenia procedury sądowej.

 

Dnia 19-go listopada podpisał książę dwa nowe rozporządzenia, mające na celu uchronienie mieszkańców Chablais od konieczności udawania się do Lozanny i do Genewy dla zakupów, sprzedaży, zaciągania pożyczek, oraz na studia i naukę rzemiosł.

 

Chcąc zapobiec pierwszej niedogodności, nałożył dwa floreny podatku na każdą ośmiokorcową beczkę wina, sprzedaną w Chablais, przeznaczając uzyskany w ten sposób dochód na założenie Skarbca pobożności, to jest banku, gdzie pożyczano by ludowi pieniądze na bardzo niski procent.

 

Drugą trudność starał się usunąć założeniem tak zwanego Przybytku cnoty, a na pomieszczenie tej instytucji przeznaczył dom skonfiskowany kasztelanowi F. Clerc za zdradę. Instytucja ta miała być pewnego rodzaju szkołą przemysłową, gdzie umieszczano młodych włóczęgów i żebraków na naukę rzemiosł, aby tym sposobem uchronić ich od występków i wychować na pożytecznych członków społeczeństwa.

 

W trzy dni po podpisaniu wspomnianych dekretów, Karol Emanuel, pozostawiwszy w Thonon dwa oddziały katolickich Szwajcarów, puścił się przez Simplon w drogę do Mediolanu. Miał tam powitać hiszpańską parę królewską, jadącą na ślub do Ferrary.

 

Dobry ten książę zjednał sobie miłość i uwielbienie wszystkich katolików, a Franciszek, w przedmowie do Traktatu o miłości Bożej, tak się o nim wyraża:

 

"Księcia cechowała wielka pobożność, której towarzyszyły: roztropność, stałość, wielkoduszność i sprawiedliwość. Dlatego wyżej w nim cenię to, czego wówczas w małym zakątku swojego państwa dla chwały Bożej dokonać zdołał, aniżeli w innych panujących głośne i okazałe czyny...". "Miał serce tak wrażliwe na działanie łaski, – mówi na innym miejscu (45) – że pozwolił Bogu kierować nim według upodobania. Wszystkich sił i zdolności użył, aby prywatnymi namowami i przykładem dobrych uczynków skłonić lud do powrotu na łono Kościoła. Za jego staraniem po surowej zimie nastąpiła w kraju jakby urocza wiosna. Drzewo krzyża wzniosło zewsząd ku niebu swe ożywcze konary, śpiew kościelny, niby gruchanie gołębicy, rozbrzmiał dokoła, a świeże, kwitnące winnice łaski rozniosły na wsze strony miłą woń życia i zbawienia".

 

–––––––––––

 

 

Ks. Hamon, Żywot świętego Franciszka Salezego Biskupa i Księcia Genewy, Doktora Kościoła. Przekład z nowego jubileuszowego wydania z 1922 r. dokładnie przejrzanego i poprawionego przez Ks. Gonthier kanonika anezyjskiego i Ks. Letourneau proboszcza Stow. Świętego Sulpicjusza. Tom I. Kraków 1934, ss. 221-254.

 

Przypisy:

(1) Vignière, wioska w Annecy-le-Vieux, leży na drodze, wiodącej do Thônes.

 

(2) Na mocy Interimu miano zwrócić katolikom dobra, niegdyś do nich należące, lecz w całym kraju zapewniona była protestantom wolność wyznania.

 

(3) E. N. XI, s. 334.

 

(4) Karol August, s. 177.

 

(5) Obywatel ten, jako komendant twierdzy Chillon, postanowił, przy pomocy kilku mieszkańców kraju Vaud, zrzucić znienawidzone jarzmo Berna. Spisek odkryto, a komendanta uwięziono (1588). Udało mu się umknąć szczęśliwie z więzienia i przedostać do Sabaudii (zob. Gonthier, Oeuvres Hist., t. I, s. 275). Potomstwo Ferdynanda Bouvier żyje do dziś dnia w osobie Franciszka Bouvier, barona Yvoire i brata jego, Filiberta.

 

(6) Sławny ksiądz du Perron, biskup Évreux, zapatrując się na tę książkę, podobnie jak święty Franciszek Salezy, publicznie oświadczył, że gotów jest wykazać w niej pięćset błędów. Mornay, do żywego urażony, przyjął wyzwanie. Konferencja odbyła się w r. 1600 wobec Henryka IV-go. Du Perron dokazał swego, a Mornay ukorzony, schronił się do zamku w Saumur, swej posiadłości. Henryk, bardziej niż kiedy upewniony o prawdziwości wiary katolickiej, odezwał się do Sully'ego: "Papież protestantów dostał po nosie. – Słusznie go nazywasz papieżem, królu, odparł Sully, bo przyoblecze Perron'a kardynalską purpurą". Istotnie, wkrótce potem najwyższy Pasterz zamianował Perron'a kardynałem.

 

(7) De Cambis, t. I, s. 267. – Karol August, s. 196.

 

(8) Baudry, II, 114.

 

(9) Karol August, s. 202.

 

(10) E. N. XI, s. 451.

 

(11) Kościół św. Hipolita nie był wówczas tak obszerny, jak dzisiaj. Od czasu świętego Franciszka Salezego kilkakrotnie przerabiano go i powiększano.

 

(12) Kościół ten, założony około 1427 r. dla pustelników reguły świętego Augustyna przez księcia Amadeusza VIII, poświęcony był naprzód świętemu Sebastianowi, a potem, pod nazwą kościoła świętych Maurycego i Łazarza, oddano go do użytku kolegium. Z chwilą zamknięcia tegoż (1860) kościół zamieniony został na szopę. W chwili, gdy to piszemy, burzą jego mury, aby na tym miejscu wystawić gmach pocztowy.

 

(13) Karol August, s. 201 i 205. – Pastor Viret i Jakub Clerc, jego towarzysz, widząc, że nie zdołają utrzymać się na swym stanowisku, opuścili Chablais.

 

(14) To rozporządzenie zostało wydane 24-go września.

 

(15) Guy Joly, pan na Vallon i Dursilly.

 

(16) Vie de Claude de Granier, s. 319 i 187.

 

(17) Tomasz Pobel nigdy nie mógł objąć swojej biskupiej stolicy. Zrezygnował z niej w r. 1585. Był przeorem w Ripaille, opatem w Entremont itd. Umarł w 1619 roku.

 

(18) De Cambis, t. I, s. 297. – Karol August, s. 207.

 

(19) Karol August, s. 207.

 

(20) Pomiędzy osobami, które należały do otoczenia legata, Karol August wymienia: nuncjusza Gonzagę, biskupa Mantuy, biskupów z Torcelli i z Termolly, generała Obserwantów, pana Justi, audytora św. Roty, referendarzy Adornę i Ragassona i protonotariusza, pana Malvicin.

 

(21) Piotr Petit, z Languedoc, w ciągu dwóch czy trzech lat był ministrem w Armoy, potem w Choulex. Złożony z urzędu za pijaństwo i gwałtowne obchodzenie się z żoną i dziećmi, o ile w tym wierzyć można kalwińskim pisarzom, schronił się do Thonon, gdzie z całym przekonaniem przeszedł na łono Kościoła katolickiego. (List z 21-go grudnia 1596 i 27-go listopada 1597 r.). Petit został później (1602) komendantem w Thonon; umarł 15-go października 1621 roku.

 

(22) Oto treść wierszyka, podanego legatowi, po łacinie:

 

Major Alexandro, triplices de Marte triumphos

Unus agis, pacem restituisque tribus.

Palladis optata stringis tres fronte coronas;

Victor et asserta religione redis.

His tibi pro meritis trinus qui regnat in aevum

Tergemino sacrum cinget honore caput.

 

To znaczy: Aleksandrze de Médicis, tyś przeszedł wielkością Aleksandra macedońskiego, gdyż odniósłszy potrójne zwycięstwo nad bogiem Marsem, traktatem w Vervins przytłumiłeś zarzewie wojny pomiędzy trzema wielkimi mocarstwami: Francją, Hiszpanią i Sabaudią. Wracasz teraz jako zwycięzca, zdobywszy potrójną koronę z gałązek Pallady i przywróciwszy religii dawną świetność. Szczęśliwa to wróżba, że kiedyś Trójca Święta otoczy twą skroń potrójnym diademem papieskiej tiary.

 

(23) Powinszowanie dla księcia składało się z czterech wierszy, w których była wzmianka o zwycięstwach, jakie odniósł nad herezją w Chablais. Oto ich treść: Gorliwość twa, książę i twoje zasługi rokują ci szczęście, godne wielkości twego serca i otóż niebo w swej dla ciebie łaskawości sprawia, że w pełni pokoju większe odnosisz zwycięstwa, aniżelibyś to mógł uczynić na polu bitwy.

 

(24) Karol August, s. 208 i 209.

 

(25) Jan. VI, 64.

 

(26) Przesuwali się kolejno mieszkańcy miejscowości: Armoy, Lyaud, Orcier, Perrignier, Lully, Avully, Bellevaux; Vigny, Brenthonne, Loisin i Bellevaure.

 

(27) List 118 i 119, XI, ss. 356-363.

 

(28) Karol August, s. 211 i 212.

 

(29) De Cambis, t. I, s. 299. – Karol August, s. 213.

 

(30) O. Jan od św. Franciszka, s. 127.

 

(31) Zeznanie św. de Chantal, art. 23. – Karol August, s. 214.

 

(32) Opuscules.

 

(33) W owym czasie Anglia zostawała pod panowaniem królowej Elżbiety, która tysiące katolików na śmierć męczeńską skazała. Co do Genewy, każdy, kto chciał się tam osiedlić, musiał złożyć przysięgę, iż żyć będzie "według zasad reformacji". Tak samo było w Szwecji, Danii i Norwegii.

 

(34) Karol August, s. 218.

 

(35) Sprawozdanie przesłane do Sykstusa V 12 listopada 1603 r. przez tegoż Berliet, który wkrótce po wspomnianych obradach został mianowany arcybiskupem Tarentu.

 

(36) To jest ci, którzy uznają mnie za swego monarchę, gdyż biały krzyż był herbem panującego w Sabaudii rodu.

 

(37) Karol August, s. 218.

 

(38) "Adeo ut ad septem aut octo viros totum illud virus reductum fuerit", mówi Mgr. Berliet.

 

(39) Karol August, s. 219. Historyk ten czyni uwagę, że książę udzielił tylko trzydniowej zwłoki. Grillet przeciwnie utrzymuje, że książę pozwolił im zostać w państwie nie trzy dni, lecz sześć miesięcy, aby mogli dostatecznie oświecić się w wierze; po upływie tego czasu mieli opuścić kraj. To twierdzenie wydaje nam się dokładniejsze, gdyż 15-go października adwokat Desprez był jeszcze w Thonon, skąd pisał do pastorów w Genewie, nagląc ich, aby przyjęli konferencję, proponowaną przez O. Cherubina (zob. Fleury, Les conférences, s. 99).

 

(40) Te daty są wyjęte ze spisu nowonawróconych, który się przechowuje w archiwum watykańskim. Wydrukowano go po raz pierwszy w Lipsku (Vier Documente, etc.), a następnie umieszczono w drugim tomie dzieła Mém. de l'Académie Salésienne i w książce ks. Gonthier pt. Oeuvres Historiques, t. I, s. 351 i następne.

 

(41) 14-go października nawrócili się parafianie z Anthy, 19-go października mieszkańcy Yvoire, wreszcie 9-go listopada z Massongy, Nernier, Concise i Thonon.

 

(42) Karol August, s. 241.

 

(43) Jałmużny, rozdawane przez zakonników z Ripaille i Filly, pochodziły z dawnych fundacyj. Berneńczycy, po zawładnięciu prowincją Chablais, dla względów politycznych prowadzili dalej to rozdawnictwo jałmużn. Prócz datków, codziennie przy furcie rozdzielanych w postaci chleba, sera i wina, dawali mnisi z Ripaille dwom lub trzem ubogim z każdej parafii w Chablais bony na dary w naturze.

 

(44) Do Rzymu przyjechał prawdopodobnie 17-go grudnia. Nazajutrz, 18-go, napisał do nuncjusza w Turynie, zawiadamiając go o swym przybyciu do wiecznego miasta. (Oeuvres, t. II, s. XI).

 

(45) List 204, XII. E. N., s. 234.

 

( PDF ) 


 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści książki ks. M. Hamona  pt.
Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: