ŻYWOTY

 

Ś W I Ę T Y C H

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 


 

Na dzień 13 listopada

albo też na następną po tym dniu niedzielę

 

ŻYWOT

 

ŚWIĘTEGO STANISŁAWA KOSTKI

 

WYZNAWCY

 

napisany według żywota przez X. Franciszka Sakkini, kapłana T. J.

w Kolonii w r. 1616 wydanego.

 

~~~~~~~~~~~

 

Lubo każdy wybraniec Boży ma osobiste swe cnoty i zasługi do osiągnienia wiecznej w niebiesiech nagrody, zdaje się jednak, że serce Stanisława jeszcze u kolebki życia jego, już było ogrzane szczególnym darem wrzą­cej ku Bogu i bliźniemu miłości, którą nad innych świętych celował. Urodził się on w roku 1550 przy schyłku paź­dziernika, ze starożytnej familii w Kostkowie, swego oj­ca dziedzicznym miasteczku, położonym w województwie mazowieckiem, z ojca Jana Kostki kasztelana zakroczym­skiego, który ze krwią panujących Jagiełłów rodem swym był połączony; z matki Małgorzaty Kryski, córki Odro­wąża, wojewody mazowieckiego (1). Rósł więc Stanisław na pociechę swych rodziców pod bacznym swej matki okiem, rokując piękne nadzieje żywego pojęcia i pokory. Albowiem jeszcze będąc pacholęciem, już on wtedy obja­wiał znamiona dojrzałych obyczajów, wyższą nad wiek pobożność i rzadką w mowie przezorność, tak iż z ust jego nie wyszło żadne słowo płoche i nierozważne. Kiedy się w Stanisławie władze umysłowe rozwijać zaczęły, uczono go pierwszych zasad wiary, wtedy już zdawało się, że dusza jego miłością Bożą wrząca, więcej była z niebiany złączona niźli z ludźmi na ziemi; bo nieskażo­na niewinność jego i łaska Boża, cechowały wszystkie czyny jego i postępki. Przezornie chronił się on nie tyl­ko wszelkiego zboczenia od moralności, ale nawet i cie­nia jego; wielce brzydził się obrazą Boga, więc skoro usłyszał jaki wyraz nieskromny, zaraz oblicze jego rozetlałym na licu wstydu rumieńcem płonęło. Zdarzyło się, że obyczajem dawnych a bogatych przodków naszych, ojciec jego dał pewnego dnia walny obiad dla współoby­wateli; jeden w gronie gości winem zagrzany, człowiek niedobrych obyczajów, wyrzekł podczas obiadu przy sto­le jakieś nieskromne słowo; niewinny Stanisław z wiel­kiego zawstydzenia od razu zemdlał i upadł na ziemię. Brał Stanisław razem z bracią swą w rodzicielskim domu początkowe nauki pod Janem Bilińskim, szlacheckie­go urodzenia i pięknych obyczajów człowiekiem, który potem wszedł w powołanie duchowne.

 

Ferdynand I cesarz, w roku 1560 założył był w Wiedniu dla szlachty nowy konwikt, by obywatele zie­miańscy nie wysyłali swoich synów na czerpanie nauk za granicą, skąd często wielu błędami skażonych wra­cało do ojczyzny. Nadzór i przywództwo tego konwiktu powierzył cesarz ojcom Towarzystwa Jezusowego. Stąd sława tego zakładu rychło nabrała rozgłosu o kształ­ceniu młodzieży w wyższych naukach, w dobrych oby­czajach i wierze świętej. Zewsząd wysyłano zacnego urodzenia młodzieńców do wiedeńskiego konwiktu, nie tyl­ko z Austrii ale też i z postronnych narodów. Wysłał zatem i Jan Kostka w r. 1563 do Wiednia dwóch sy­nów swoich, Pawła i trzynastoletniego Stanisława, pod nadzorem ich wychowawcy Jana Bilińskiego. Lecz nie­długo świetniał nauką i wychowywaniem ów konwikt, albowiem po śmierci Ferdynanda, cesarz Maksymilian II odebrał ten gmach na inną potrzebę, a tak w roku 1565 miesiącu marcu rozwiązał konwikt; rozsypana młodzież do rodzicielskich domów powrócić musiała; niektórzy tylko z zagranicy przybyli młodzieńcy znaleźli dla siebie przytułek w prywatnych domach blisko gimnazjum i kolegium ojców Jezuitów. Biliński najął u Kimberga, protestanta, radcy miejskiego, wikt i mieszkanie dla swych wychowańców. Rzewnie zapłakał młody a pobożny Sta­nisław, że w luterskim domu będzie musiał mieszkać. A widząc, że nie było innego sposobu, ile że w owym wieku skażenia, większa część mieszkańców Wiednia była herezją Lutra zarażona, musiał zatem zgodzić się z wolą swego wychowawcy. Ale prócz tego innych jeszcze doznawał ucisków świętobliwy ten młodzieniec od Pawła własnego brata swojego. Świadom on był słów św. Pawła apostoła, że: "Wszyscy, którzy chcą pobożnie żyć w Chrystusie Jezusie, prześladowanie będą cierpieć", zaczem wszelką od niego przykrość cierpliwie znosił. A chociaż Paweł, brat jego, jednych i tych samych rodzi­ców był synem, pod jednym i tym samym nauczycie­lem brał wychowanie domowe, bardzo jednak różnił się serca swego skłonnościami, które wypaczały udzielaną mu w domu rodziców moralną naukę. Wprawdzie nie dopuszczał się on występków, zacny ród jego hańbią­cych, atoli jako młodzieniec w wieku kwitnącym, ubie­gał się za powabem błyskotek światowych, lubił stroić się w bogate szaty, jeść wykwintne potrawy, nasycać się łakociami, prowadzić życie swobodne, wchodzić w towa­rzystwo płochej i lekkomyślnej młodzieży, a służba Bo­ża niewiele go obchodziła. Stanisław zaś, acz młodszy, idąc za natchnieniem ducha Bożego, nade wszystko miło­wał samotność, ujmującą pokorę i sprawiedliwość, a po przysposobieniu się na lekcję, wolne od pracy chwile skrycie poświęcał gorącej modlitwie, nią ukrzepiał swą duszę, i tylko z cnotliwymi a pobożnymi ludźmi rad roz­mawiał. Czyste jego sumienie, nieskażona cnotliwość, rzadka prostota serca, niezachwiana wytrwałość w przeciwnościach i zadziwiająca łagodność na cierpliwości oparta, każdemu go miłym czyniły, sami nawet prote­stanci cnotliwość jego wysoko cenili. A kiedy Paweł brat starszy usiłował skłonić Stanisława ku podobnemu swego życia sposobowi, nie tylko obelżywymi wyrazy, ale nawet srogim biciem, nie mógł tego dokazać, by go od świętego odciągnął żywota; samą tylko w słodkiej uprzejmości i pokorze odbierał od niego odpowiedź: "Zostaw mnie przy pobożności i prostocie serca mojego". Im goręcej przez pokorę i pobożność usiłował podobać się Bogu, tym też chętniej szanował brata swojego i był mu posłuszny, jako starszemu, panu swojemu, a tak wszystkie rozkazy jego ochoczo wypełniał, ku rozwol­nionemu tylko życiu jego nie dał się nakłonić. Upatry­wał Stanisław tajnego ustronia do modlitwy, a w nocy, gdy sen głęboki wszystkich ogarnął, on wstawał z po­ścieli, padał nabożnie na kolana i długo z głębi serca swego wylewał przed Bogiem gorące modły swoje. A chociaż Paweł, brat jego, przeszkadzał mu w dzień do nabożeństwa, on jednak idąc do szkoły, pierwej zwie­dził kościół, a w nim oddawszy najgłębszą cześć Naj­świętszemu Sakramentowi ołtarza, potem udał się do szkoły. Po skończonej w szkole lekcji udawał się do kościoła, i tu dwóch a czasem trzech Mszy śś. naboż­nie słuchał, odmawiając psalmy Dawidowe, skąd ducho­wną poił się rozkoszą i podnosił serce swe ku Maryi w gorącej modlitwie. W niedziele i święta uroczyste by­wał i na nieszporach. O! gdyby to tenże duch prawdzi­wej pobożności zagrzał skrzepłe serca niniejszej szkol­nej młodzi, byłoby więcej zacnych obywateli, sumien­nych urzędników, wiernych poddanych, gorliwych i we­dług powołania Bożego, sług ołtarza! Ilekroć Stanisław oddawał cześć Bogu, zawsze w głęboko upokorzonej ciała swego postawie klęczał, z wzniesionymi ku niebu oczy­ma, ze skromnie złożonymi rękoma; a z tak wrzącą w sercu miłością ku Bogu, wylewał swe modły, że często od zmysłów odchodził i w zachwycenie wpadał; a ta jego prawdziwa pobożność w Wiedniu głośną była. Ale i ku Najświętszej Pannie Maryi wielce był nabożnym, stąd często widziano w ręku jego różaniec, pobożne na cześć Bogarodzicy hymny i modlitwy. Pomiędzy Świę­tymi Pańskimi szczególniej czcił św. Barbarę męczenniczkę; tę bowiem świętą Pannę wszystkie niemal północne narody za patronkę szczęśliwej śmierci mają, a w liceum wiedeńskim pobożna młodzież, do której gro­na i Stanisław należał, bractwem ją uświęca. Wszakże gorąca jego pobożność nie przeszkadzała mu do nauk i szkolnych ćwiczeń; ucząc się ochoczo, bystrym poję­ciem od Boga obdarzony, przewyższał w naukach swych współuczniów, chociaż na uczenie się niewiele czasu ło­żył; i tu iści się Pismo Boże, że: "początkiem mądrości jest bojaźń Pana". Szczególniej zaś był Stanisław na­bożny do Najświętszego Sakramentu ołtarza, i ilekroć miał przystąpić do stołu Pańskiego, z wielkim uszano­waniem i pokorą do niego się gotując, dnia poprzednie­go kolacji nie jadał. Ten święty młodzieniec wiekiem wprawdzie był młodzianem, ale cnotą i pobożnością mężem dojrzałym. Te więc piękne jego serca przymioty i gorąca pobożność budziły w obywatelach Wiednia wy­soki dlań szacunek, że go za żywy przykład dzieciom swym przywodzili, i powszechnie świętym za życia zwali. Stanisław w dziecinnych jeszcze latach darem Ducha Świętego owioniony, w wieku młodzieńczym ukrzepiał nim wszystkie czyny swoje; wszedłszy w głęboką siebie samego rozwagę, ujrzał od razu nader kruche i zawodne szczęście świata, który zwolenników swych za próż­ność próżnością kwituje; a doczesną sławę jego poró­wnał z dymem, który na chwilę tylko w powietrzu kłębi się, rozprasza i niknie. Wzniecił on w sercu swym żywe pragnienie do wzniesienia się na wyższy szczebel świętobliwości życia w duchownym powołaniu, opuszczając zamożny dom ojczysty. Nie wyjawił zrazu nikomu, ani nawet przy spowiedzi swego zamiaru, on tylko sam przez sześć miesięcy bił się z myślami; ale skoro łaska Zba­wiciela silnie władnąć zaczęła sercem Stanisława, od­słonił tajnię swej myśli swemu spowiednikowi, a ten zbawienną nauką zaspokoiwszy pobożnego młodziana, odesłał go do x. Wawrzyńca Magio prowincjała ojców Jezuitów. Zacny ten ojciec utrudnił Stanisławowi wnijście w Wiedniu do zakonu Towarzystwa Jezusowego, po­wiedziawszy mu, że koniecznie potrzebne jest zezwole­nie rodziców. Przywiedziona przez ojca prowincjała trudność nie zraziła pobożnego młodzieńca, ani też nie zachwiała jego od Boga powołania, acz przeczuwał, że mu ojciec nie pozwoli, a brat Paweł będzie mu prze­szkadzał; lecz przeciwnie, Stanisław uczynił ślub, że swego dopełni zamysłu.

 

Srogie i częste, a tym boleśniejsze, że od rodzone­go brata doznawane w domu Kimberga w Wiedniu prze­śladowanie, z dopuszczenia Bożego było powodem cięż­kiej i niebezpiecznej Stanisława choroby. Jak bowiem z jednej strony Zbawiciel czyści wierne swe sługi rozmaitymi w życiu doczesnym uciskami, tak z drugiej stro­ny nie zostawia ich bez pociechy. Kiedy nieprzyjaciel zbawienia naszego nie mógł swą przewrotnością przecią­gnąć Stanisława ku swej stronie, zamierzył trwogą zmie­szać umysł jego pobożny; w początku niemocy ukazał się w stancji na łóżku leżącemu Stanisławowi szatan w postaci psa okropnego, z roziskrzonymi oczyma i otwar­tą paszczą, i po trzykroć na niego napadał, ale św. mło­dzian trzechkrotną, z wielką ufnością i wiarą czyniąc modlitwę i znak krzyża świętego, odparł szatana, a tak nagle znikło pokuszenie. Wszakże, gdy się coraz silniej niemoc wzmagała, pobożny ten młodzieniec bardzo dręczył się tym, że pewnie życia dokona bez przyjęcia Naj­świętszego Sakramentu na drogę wieczności; a widząc, że brat jego wcale nie dbał o sprawę jego zbawienia, prócz tego, że mieszka w domu protestanta, nie miał zatem nadziei, by gospodarz mieszkania sprowadził mu katolickiego kapłana. Pozbawiony Stanisław ludzkiej po­mocy, udaje się do niebian z gorącą modlitwą. Działo się to w miesiącu grudniu. Przed kilku dniami wprzód nim został chorobą złożony, czytał żywot św. Barbary, właśnie w dzień jej uroczystości, chował więc w świe­żej pamięci wyrazy, że ktokolwiek wezwie przyczyny tej św. męczenniczki, ona nie dopuści umrzeć mu bez przyjęcia najświętszej tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej. Gdy lekarze zupełnie zwątpili o życiu Stanisława i gdy już stanął blisko kresu doczesności, z mocną ufnością wzywa ratunku świętej męczenniczki Barbary; ta nocy następnej zjawia się widocznie w niepojętej jasności z dwoma niebiany, którzy zbliżywszy się ku łóżku Sta­nisława, podali mu Najświętszy Sakrament; przyjął go św. młodzian z głębokim uszanowaniem i niewysłowioną radością (2). Już on od tej chwili nie wahał się wnijść na drogę wieczności. Wtem Najświętsza Bogarodzica przybywa z dziecięciem Jezus na ręku, cieszy pod Jej opieką będącego Stanisława, i dla większej jego pocie­chy, przy nim na łóżku posadza owe dziecię Jezus. Nie tylko że ten objaw nieskończenie pocieszył go, ale też obecny Zbawiciel od razu zdrowie mu przywrócił; a Najświętsza Panna upomniała go, by niezwłocznie wszedł do Towarzystwa Jezusowego. Jakoż pierwszy ślub Panu Bogu uczyniony, i nakaz Bogarodzicy, jako też odzyskane zdrowie; wszystko to obudziło żywszy zapał w sercu świętego młodzieńca, i skłaniało go ku spełnieniu pobożnego zamiaru. Powtórnie zatem poszedł z nieza­chwianym żądaniem do ojca prowincjała, a gdy ten przełożył mu ten sam warunek, zezwolenia jego rodzi­ców; Stanisław niczego nie zaniedbując, prosił w tym wypadku o radę x. Franciszka Antoniusza, jezuitę, któ­ry co dopiero przybył z Włoch do Wiednia, jako na­dworny kaznodzieja, ale i ten takąż mu na wszystkie przy­wiedzione jego powody dał odpowiedź. Stroskany mło­dzieniec wiedział, że Paweł brat jego po ukończonych naukach niedługo w Wiedniu zabawi, i do Polski go z sobą niezawodnie w podróż weźmie, a rodzice nie po­zwolą mu wnijść do zakonu ojców Jezuitów, a tak zu­pełnie zwichnione zostanie jego powołanie, oraz i ślub uczyniony: umyślił przenieść się do innych prowincyj ojców Jezuitów, i póty chodzić, prosić i kołatać, aż mu otworzą. Wszakże pierwej objawił x. Franciszkowi Antoniuszowi wszystkie swe powody, prosił go powtórnie o radę, do której ojców Jezuitów ma udać się prowincji. Mąż ten pobożny i uczony, co niedawno założył był klasztor jezuicki w Sardynii, i w wielkim był po­ważaniu u Marii, małżonki Maksymiliana cesarza Austrii, dostrzegł, że Stanisław, wprawdzie młody wiekiem, ale dojrzały rozsądkiem, posiada dar Boży, prosił więc Boga o objawienie swej woli w sprawie pobożnego mło­dzieńca, poczym upewnił Stanisława, że jeśli się uda do miasta Augsburga w wyższych Niemczech położone­go, do ojca Piotra Kanizjusza prowincjała, albo też do Rzymu do jeneralnego przełożonego x. Franciszka Borgiasza, tam pewnie będzie do zakonu przyjęty. Po­wiedział mu przy tym, że przełożeni w odległych od jego ojczyzny prowincjach nie będą mieli na uwadze żadnej obawy w przyjęciu go do zakonu. Tą nadzieją ukrzepiony Stanisław, zamyślił tajnie ujść z Wiednia; dał mu do tego powód starszy brat jego, według swego popędu biciem trapiąc niewinnego Stanisława. To nieludzkie obchodzenie się z nim, przedtem dla ćwiczenia się w cier­pliwości rad znosił, ale wtedy już z użaleniem się uprzejmie odpowiedział mu: "do tego mię stopnia przy­wodzisz, że się od ciebie do ucieczki udać będę musiał, a ty za to odpowiesz rodzicom moim". I gdy Paweł sza­łem gniewu uniesiony oznajmił mu: "idź gdzie chcesz, nawet na rozstajne drogi", Stanisław zatem skrycie ku­pił sobie z pospolitego płótna odzież i inne drobniejsze do podróży potrzeby; większą połowę następnej nocy strawił na modlitwie. Nazajutrz rano, nim Paweł wstał z łóżka, zapytał go Stanisław: czy będziesz dla mnie łagodniejszym? na to rozgniewany brat odpowiedział mu: odejdź sprzed mych oczu. Święty młodzieniec nie tra­cąc ani chwili czasu, od razu złożył z siebie zwykłą su­knię, której według stanu swego używał, wdziawszy na siebie ową płócienną odzież, poszedł do kościoła ojców Jezuitów, wysłuchał Mszy św., przyjął Najświętszą Komunię, potem odwiedził ojca Franciszka Antoniusza, ten dał mu dwa zalecające listy, jeden do ojca Kanizjusza pro­wincjała w Augsburgu mieszkającego, drugi do x. Fran­ciszka Borgiasza, jenerała jezuickiego zakonu. Puścił się w drogę z laską w ręku, szatą pielgrzyma odziany, z pełną ufnością w Bogu, uczynił ślub, że do domu nie wróci, lecz o wyżebranym chlebie póty chodzić i koła­tać będzie, póki zamierzonego celu swego powołania w zakonie oo. Jezuitów nie osiągnie. Tak idąc pobożny młodzieniec za natchnieniem Bożym, skracał sobie drogę odmawianiem modlitw i psalmów Dawidowych. Kiedy około południa a nawet już po obiedzie nie widziano Stanisława w mieszkaniu, brat Paweł jego nieobecnością bardzo strwożony, żałować zaczął, że się zbyt surowo obchodził ze Stanisławem, a chcąc zapobiec nieszczę­ściu, czym prędzej idzie z Bilińskim wychowawcą i z właścicielem domu do kolegium oo. Jezuitów, skrzętnie dowiaduje się o Stanisława, ale nic pewnego o nim nie powiedziano. Wszakże pewien młodzieniec, rodem Wę­gier, ukazał mu list, w którym Stanisław wyjście swoje z Wiednia wyraził. Nie tracąc czasu Paweł, najmuje na poczcie wózek, czym prędzej puszcza się z Bilińskim i z gospodarzem mieszkania tą samą drogą za uchodzą­cym Stanisławem, i kiedy przy schyłku dnia już go pra­wie dojechali, konie z dopuszczenia Bożego nagle zdrę­twiałe stanęły na miejscu jak wryte, nie mogąc dalej kroczyć; tym wypadkiem pocztylion bardzo zdumiony, rzekł, że jeszcze nigdy podobnego nie miał zdarzenia. Tak więc brat Paweł i gospodarz domu bardzo strwo­żeni, powróciwszy do Wiednia, opowiedzieli ojcu prowincjałowi wszystko, co ich w pogoni Stanisława spot­kało. Prowincjał kolegium wiedeńskiego o wszystkim co się stało, listownie zawiadomił x. Franciszka Borgiasza. List do jenerała pisany następującymi był zakoń­czony wyrazami: "Co się jeszcze w przyszłości okaże, to samemu Bogu wiadomo, wszakże nie wyszedł on z Wiednia bez wyraźnego rozporządzenia Bożego, a tak jest stały w swym powołaniu, że nic dziecinnego, ale wszystko z natchnienia Bożego wyjawiał. Wiedeń dnia 1 września 1567 r.". Pisarz jego żywota dodaje, że gdy brat Paweł i gospodarz domu już byli blisko idącego Stanisława, on poznał ich, ale oni go nie poznali; a krocząc drogą Stanisław, ujrzał zbór luterski, z powierz­chownej budowy zdawało mu się, że to jest kościół ka­tolicki, wszedł do niego, prosił o Komunię św., lecz skoro się przekonał, że się bardzo omylił w żądaniu za­siłku Bożego, ciężko zabolał nad swą pomyłką, rzewnie przeto płaczącemu, jak dawniej w Wiedniu chorujące­mu, tak też i w drodze aniołowie chleb anielski podali.

 

Po długiej podróży znojem zalany Stanisław przy­był do Augsburga, tu nie zastawszy x. Kanizjusza prowincjała, bo wtedy w Dylindze mieszkał, udał się do niego pobożny młodzieniec; bardzo polubił go prowinc­jał i uczynił mu dobrą nadzieję. Ale czyli dla doświad­czenia stałości jego powołania, czyli też że się tak oba­wiał przemożnej Kostków familii jak się w Wiedniu oba­wiano, zwłaszcza że Stanisław wydalił się z tego mia­sta za radą oo. Jezuitów, nie przyjął go do nowicjatu w Dylindze, ale tymczasem kazał mu posługiwać w kolegium. Uczyniona przez Kanizjusza nadzieja, że będzie do zakonu Towarzystwa Jezusowego przyjęty, rozbudziła wielką radość w smętnej Stanisława duszy; zajął się ochoczo obsługą w tym kolegium, w mniemaniu, że już odtąd nie ludziom, ale Bogu czyni posługę. I to jest je­dno ze znamion prawdziwego do zakonu, lub stanu du­chownego powołania, kiedy przychodzień do zgromadze­nia rad pełni swych przełożonych rozkazy. Stanisław, acz zacnego urodzenia, z wielkiej radości pełniąc swe obo­wiązki, zwrócił na siebie oczy wszystkich ojców w tym kolegium mieszkających, i miłym stał się dla wszystkich. Kiedy się Stanisław tak pięknie sprawiał z posłu­gi, prowincjał Kanizjusz listownie zasięgnął rady x. Franciszka Borgiasza jenerała, co ma czynić z ukorzo­nym Stanisławem; po odebraniu przychylnej odpowiedzi, wysyłając do Rzymu dwóch młodych Jezuitów, przyłą­czył do nich i Kostkę, dobrze go zaleciwszy, uczynił je­nerałowi piękne o nim nadzieje. Puścił się pieszo w dro­gę ze swymi towarzyszami jesienną porą z Dylingi do Rzymu, nie użalając się ani na daleką podróż, ani na słabe siły wieku swojego. Skoro szczęśliwie przybył do pożądanego miejsca, zaraz miano około niego staranie, i dozwolono długą podróżą strudzonemu Stanisławowi przez dni kilka odpocząć, poczym dnia 28 października 1567 r. w uroczystość śś. apostołów Szymona i Judy obleczony w suknię zakonną i w poczet nowicjuszów za­pisany, z wrzącym w sercu zapałem zajął się w rzymskim kolegium kuchenną obsługą.

 

Posiadali w owym czasie ojcowie Jezuici w Rzymie dwa domy, przeznaczone dla rocznej próby nowicjuszów; pierwszy pod imieniem Najświętszej Panny Maryi de Strada, którym rządził x. Alfons Ruizjusz, drugi zaś św. An­drzeja był pod kierunkiem x. Juliusza Facjusza. Obaj ci pięknie w naukach wyćwiczeni i gruntowną cnotą ja­śniejący mężowie zostali potem na wyższe w zakonie wy­niesieni urzędy. Świeżo zapisanego Stanisława w księgę Towarzystwa Jezusowego oddano na duchowne ćwiczenie Klaudiuszowi Aquaviva, młodemu wprawdzie ale bardzo zdatnemu zakonnikowi. Kiedy ten przywódca zakonnej młodzieży miał pierwszą ze Stanisławem duchowną rozprawę, i kiedy pobożny młodzieniec z rozczuleniem od­powiadał mu na wszystkie jego zapytania, wyznał to Klaudiusz, że raczej sam powinien by brać od Stanisła­wa duchowne ćwiczenia. Na zakonnym tym ustroniu uczy­nił Stanisław przed ojcem Ruizjuszem mistrzem nowi­cjuszów spowiedź z całego życia swojego; tenże ojciec Ruizjusz zeznał po zgonie Stanisława, że niewinny Stanisław w całym biegu życia swego żadnym grzechem śmiertelnym duszy swej nie skaził.

 

Tymczasem doszła smutna wiadomość Jana Kostkę ojca, że syn jego Stanisław uszedł z Wiednia i wszedł w Rzymie do zakonu oo. Jezuitów; chociaż przewidywał, że syn jego nie zmieni swego powołania, to jednak oby­czajem śmiertelnego człowieka, zbytecznym wiedziony przywiązaniem ku dzieciom swoim, napisał do niego list pełen żalu, grozy i rozjątrzenia, w tych wyrazach: "Pło­chym i dziecinnym umysłem twoim zhańbiłeś starożyt­ny ród Kostków w Polsce; nierozważnym i lekkomyśl­nym czynem twoim opuściłeś i zdradziłeś ojca twego, co z wielką serca boleścią słyszeć musiał, jako rodzony syn jego w postaci biednego żebraka i tułacza błądził po Niem­czech i Włoszech. A jeśli w dziecięcym szale tym dłu­żej trwać zamyślasz, wiedz o tym że już nigdy Polski lubej ojczyzny nie będziesz oglądał, i nigdzie nie będziesz bezpiecznym, iżbym cię nie miał odebrać, a wtedy za­miast złotego łańcucha rodowi twemu właściwego, któ­ryś nosił i mógł nosić, jeśli nie zmienisz twego umysłu i powołania, żelaznym łańcuchem będziesz obciążony, i do ciemnego więzienia wtrącony, z którego nigdy świa­tła nie będziesz oglądał". Rządca tego kolegium i mistrz nowicjuszów widząc w świętym młodzieńcu niezachwia­ne powołanie, tudzież niewinne i pobożne życie jego, da­li mu ów list do odczytania; ze ściśnionym sercem od­czytał go Stanisław i rzewnie zapłakał, a zapytany czego płacze? odpowiedział: płaczę i boleję ciężko nad ślepo­tą moich rodziców, którzy daru Bożego nie pojmują. Rządca domu pod imieniem Najświętszej Panny Maryi de Strada, w którym Stanisław odbywał roczną próbę życia zakon­nego, zachęcił go do odpisania ojcu swemu w następującej treści: "Ojcze najukochańszy! kiedy Zbawiciel przez przy­jęcie człowieczeństwa połączył się z ludzkim rodzajem, to Jego połączenie się nie obudziło żadnej żałości w przedwiecznym Ojcu Jego, ale Mu radość wielką sprawiło. Do zakresu podobnej radości należy pewnie i ten, kto bez starania i nakładu ma syna swego na dworze niebieskie­go Księcia. Jakichże nie podejmują zabiegów i starań ro­dzice, którzy synów swoich umieścić starają się na dwo­rze książąt, równie jak oni śmiertelnych? a to jest wielkim dla nich według świata szczęściem. Jeżeli bowiem Zbawiciel z wielkiej ku nam miłości poniósł bolesną mę­kę i okrutną śmierć na krzyżu, nie ma zatem pożądańszego dla mnie w tym życiu szczęścia nad to, gdy dla Niego cierpieć będę; więc groźba piórem mojego ojca w liście wyrażona, jest moim życzeniem. Prócz tego winienem kochanego ojca mojego zawiadomić, żem już od dawna uczynił Zbawicielowi śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, a te dary i ofiary On przyjął łaskawie, zaczem gotów jestem raczej ponieść wszelki ucisk, a na­wet i śmierć, niźli nie dotrzymać ślubu Bogu uczynione­go. Jakąż poiłbym się radością, gdyby kochany ojciec mój w dobrowolnej ofierze oddał syna swego Bogu, a w gorących modłach swych błagał Go o łaskę, która by mnie aż do końca w świętym powołaniu ukrzepiała" (3).

 

Kiedy Stanisław odbywał próbę życia zakonnego w domu profesów, odwiedził go kardynał, Franciszek Antoni Kommendoni, mąż znamienity, który dawniej w Polsce poselstwo sprawował i znal Kostków familię, a nawet i Stanisława, gdy w szkołach wiedeńskich naukę czerpał, i kazał go przywołać ku sobie. Ukorzony i święty młodzieniec chciał mu się ukazać w wytartej sukni, w której pełnił kuchenną posługę, ale z uwagi ojców Je­zuitów, więcej na godność kardynała niż na swoją poko­rę, wdział przyzwoitą suknię. Kardynał Kommendoni wy­chodząc z kolegium zalecił Stanisława jako młodzieńca pięknych obyczajów, z zacnego i zamożnego rodu w Pol­sce będącego. W tym miejscu nie możemy pokryć mil­czeniem wielkiej jego świętobliwości, ostrego żywota i gorącej pobożności, przez którą, acz nowicjusz, miłym był całemu domowi ojców Jezuitów, i w wielkim był u nich poszanowaniu. Jego cnoty sprawiły, że gdy x. Ma­riusz Frankus dostał pomieszania zmysłów, odzyskaw­szy nieco przytomności umysłu, prosił Stanisława o mo­dlitwę za sobą do Boga. Odpowiedział mu św. młodzian, idźmy do kościoła i padnijmy przed Najświętszym Sa­kramentem, a polećmy się Bogu utajonemu; od razu więc udali się do świątyni Pańskiej. Stanisław acz niedługie, ale z wrzącą w sercu miłością wylewał swe modły przed Bogiem; podczas tej modlitwy Mariusz uczuł zupełnie wypogodzony i zdrowy umysł, uśmierzyło się myśli wzbu­rzenie; z wielką zatem radością i pociechą wyszedł z przybytku Bożego. Zeznał tę prawdę ten sam Mariusz Jezuita, zacny kapłan i kaznodzieja.

 

Niedługo mieszkał Stanisław w domu profesów; przeniesiono go do kolegium św. Andrzeja na wzgórzu Kwirynału, a jak w domu pod imieniem Najświętszej Panny Ma­ryi, takoż i tu wznosił się na coraz wyższy stopień zakonnego żywota; lubo dopiero począł osiemnasty rok wie­ku swojego, to jednak już wtedy taką jaśniał w cnocie i pobożności doskonałością, jak mąż dojrzały; bo Sta­nisław według ustaw zakonnych dobre i budujące speł­niając ćwiczenia, czyny swymi dodawał im nowego blasku i większej świetności. Zdawało się wprawdzie, że on nic więcej nie czynił od drugich nowicjuszów, po­kazał to wszakże jawnie, że więcej czyni niż drudzy, albowiem skora ochota, skrzętnie i z radością dopełniany obowiązek, czynu zasługę podwaja. Sami nawet nowicjuszów mistrzowie przywodzili Stanisława za szczególny i rzadki wzór zakonności drugim nowicjuszom. Skrom­ność malująca się na jego twarzy, iskrząca w oczach ciekawość do pojęcia wszystkich prawideł zakonnych, umiarkowany chód i ruch ciała, powściągliwość w mowie, ujmująca szczerość jego serca, wszystkim go zalecały. Tlejący na licu jego rumieniec, anielską niewinność i świę­tość malował; wszyscy więc co na niego patrzyli, brali od niego pochop i zachętę, równie do nieskażonej czy­stości jak do innych cnót. A chociaż Stanisław, bez wzglę­du na młodziutki wiek swój, często czynił dyscypliny, i postem stłumiał mogącą wzniecić się żądzę w jego ciele, nigdy jednak nie widziano go smutnym, lub ponurym, ale zawsze wesołym, miłym i umiarkowanie wdzięcznym. Przywódcy nowicjuszów pilnie czuwać musieli, by Sta­nisław idąc za popędem ducha, nie przeszedł za szranki ludzkiej słabości, a tak, by nie zwątlił sił żywotnych. Szczególnym swej łaski darem napełniał Bóg wszechmo­cny serce i umysł Stanisława, że w każdej niemal chwili i na każdym miejscu obecnością Boga zajęty, duszę swo­ją w gorącej modlitwie ku Niemu podnosił; stąd więc całe życie jego było nieustannym hymnem, cześć Bogu oddającym. Juliusz Facjusz obecny życiu Stanisława, zeznał, że nigdy nie uważał umysłu jego obcymi przed­mioty zajętego podczas modlitwy i rozmyślania. Albo­wiem święty ten młodzieniec, całą myślą swą w niezgruntowanym Bóstwa oceanie zanurzony, gdziekolwiek się obrócił, nigdy z niego wybrnąć nie zdołał, i mówił z Dawidem prorokiem: "Pragnęła cię dusza moja: jako rozmaicie tobie ciało moje" (4). Serce jego, wrzące silnym miłości Bożej zapałem, tak mocno biło, że dla zwolnie­nia tętna musiano przykładać na nie chusty zimną wo­dą zwilżone. Szczególniej zaś w gorącej modlitwie czcił Najświętszą Pannę, że Ją w każdej rozmowie matką swo­ją, a siebie Jej synem być mienił. I kiedy pewnego dnia x. Emanuel Sa, Jezuita, słynny kaznodzieja i teolog, idąc do kościoła Panny Maryi Śnieżnej, przybrał Stani­sława za towarzysza, zapytał go, czy kocha Najświętszą Pannę? Odpowiedział: "Czego mnie pytasz, Ojcze! Ona jest matką moją"; wyrzekł te wyrazy Stanisław z tak głębokiej pokory i usty pełnymi słodyczy, że gdy x. Sa powtórzył je przed x. Franciszkiem Borgiaszem, ten z wielkim podziwem powiedział, że słowa te nie zdają mu się być ludzkim głosem. Ile razy mówił Stanisław o Naj­świętszej Maryi, dla uczczenia, coraz innym nazwał Ją imieniem; a podczas odmawiania koronki, lub różańca i pozdrowienia anielskiego, z głębi serca żywe ku Niej uczucia wynurzał. Prócz tego ojcowie Jezuici bardzo czę­sto uważali twarz Stanisława rozpromienioną i rumień­cem zdobną, podczas gdy te modły na cześć Najświętszej Pan­ny odmawiał.

 

Stanisław doskonaląc się w szkole gruntownej cnoty i prawdziwej pobożności, nie zaniedbał żadnej ścisłości zakonnego żywota, dla osiągnienia wiecznej szczęśliwo­ści. W pierwszym kwiecie wieku młodzieńczego martwił i uciskał młodziutkie i niewinne ciało swoje. Cnotą i po­bożnością zahartowane serce jego, żadną nie zraziło się posługą; nic zatem nie było dlań trudnego do spełnienia. Gdy inni jakie bądź obowiązki i posługi li z posłuszeń­stwa wykonywali, on przy ostrym ciała swego martwie­niu wszystkie, acz najlichsze, z taką pełnił radością, jak gdyby przez spełnianie tych usług wielkiego szczęścia dostąpił. A lubo stary nieprzyjaciel zbawienia, niekiedy przybrawszy na siebie postać anioła światłości, nasuwa do myśli pobożnych osób przesadzoną gorliwość, chcąc je zwieść i oszukać; jednak ten podstęp nie udał mu się u Stanisława, bo święty młodzian dopełniał wszystkiego, idąc w ślad za pochodnią posłuszeństwa, jako właściwą cechą życia zakonnego i niepokonaną warownią przeciw pokusom szatana. "Kiedym się z dala przypatrywał czy­nom jego (mówi pisarz żywota) i kiedym te piękne przy­mioty jego umysłu i serca zastosował do jego wieku, widziałem jasno i bez wahania się, że duch Boży jakby za rękę drogą świętobliwości prowadził Stanisława". Je­go do zakonu powołanie pochodziło prawdziwie z nad­przyrodzonego natchnienia; nieskończenie ucieszony ży­ciem zakonnym, nie tylko rad bardzo wypełniał najlich­sze posługi w kolegium, ale przy tym ścisły wiodąc ży­wot, mimo dziennej pobożności, w nocy bardzo krótkim snem ukrzepiał swe ciało; potem wstawał do gorącej modlitwy i rozmyślania bolesnej męki i śmierci Zbawiciela; tym rozważaniem rozczulony, srogo chłostał dyscypliną niewinne i młodziutkie ciało swoje. Juliusz Facjusz i Alfons Ruizjusz mistrzowie nowicjuszów, którym on kornym sercem wyjawiał przy spowiedzi tajemnice su­mienia swojego, z pociechą zeznali po jego zgonie, że w jego spowiedziach nie dostrzegli ani cienia usterki. X. Facjusz skreślił posłuszeństwo Stanisława, że on w tej cnocie przewyższył nie tylko swych towarzyszów, ale też mężów dojrzałych w Towarzystwie Jezusowym. Kiedy został chorobą złożony, a dla ukrzepienia sił kazano mu być w modleniu się umiarkowanym, zdawało się zrazu, że to polecenie nieco zmieszało umysł jego; lecz on zaraz okazał twarz wesołą i zupełnie spokojną, bo pojmował, że to jest nakaz przełożonego, jako wyobraziciela władzy Bożej tu na ziemi, któremu kornym sercem winien był posłuszeństwo. Było to zaiste rzadkie i niepospolite doj­rzałego w młodym Stanisławie rozsądku, rozwagi i roztropności zjawisko, co wyprzedziło i przewyższyło wiek jego. Jakoż po śmierci Stanisława pomiędzy jego książ­kami znaleziono mały rękopis, w którym on pilnie no­tował swego umysłu zdania i nadprzyrodzone dary od Boga odbierane. Umieścił w nim także duchowne swe rozmowy, które z żywotów Świętych Pańskich wyczerpnął, a w słodkiej zażyłości z bracią zakonną o nich rozmawia­jąc, powiedział im, że nie jest godzien być z nimi w ich towarzystwie, iż on żyje z nimi jak z niebiany.

 

Zaledwo dziesięć miesięcy strawił Stanisław w za­konie ojców Jezuitów w Rzymie, w tym krótkim jednak czasie, niezmordowany w swym powołaniu, wzniósł się po szczeblach pobożności do najwyższego jej szczytu, do którego drudzy przez długi lat szereg przechodzić muszą. Wtedy właśnie przybył z Dylingi do Rzymu x. Piotr Kanizjusz prowincjał, kapłan pięknie wykształ­cony w nauce teologicznej. Ojcowie Jezuici zobowiązali go, by w treści ascetycznej przemówił do nowicjuszów w kolegium św. Andrzeja. Zgromadziła się zatem cała młódź zakonna dnia pierwszego sierpnia z obu domów do tego kolegium, na słuchanie zbawiennej nauki. Ka­nizjusz, mąż oświecony i pobożny, rozwinął mowę swoją o życiu zakonnym, podnoszącym młode umysły i serca do wyższej świętobliwości, zachęcał każdego nowicjusza oddzielnie, by sobie obrał jednego z patronów świę­tych, na każdy miesiąc, na którego cześć odmawiałby każdego dnia pewne modlitwy. Dodał Kanizjusz, że każ­dy winien żyć tak nabożnie, jak gdyby tego miesiąca żywota miał dokonać. Po skończonej przemowie, Stanisław powiedział swej braci, że ta mowa szczególniej do niego się stosuje, iż on w tymże miesiącu sierpniu swe życie niezawodnie zakończy. Przełożony wyznaczył mu na miesiąc sierpień za patrona św. Wawrzyńca męczen­nika. W dniu uroczystym swego patrona, dziesiątego sier­pnia przypadającym, prosił Stanisław by mu pozwolono na cześć Wawrzyńca świętego odbyć niektóre ćwiczenia duchowne, ale że pobożny młodzieniec objawił zbyt ostre martwienie się, ograniczono go usługiwaniem w kuchni przez ten dzień, i okazywaniem głębokiej pokory i mi­łości ku nowicjuszom. Dnia 12 sierpnia dostał febry, zrazu lekkiej, kazano mu położyć się w łóżku, on prze­żegnawszy pościel z radosnym uśmiechem powiedział: "Jeśli się Bogu spodoba bym więcej z niego nie wstał, zgodzę się z Jego najświętszą wolą". Wzmagała się potem coraz silniejsza gorączka, właśnie jakby się stał uczestnikiem owych płomieni, które św. Wawrzyniec pa­tron dla niego wyznaczony ponosił. Podczas choroby od­wiedził go Klaudiusz Aquaviva z niektórymi ojcami; Stanisław wyjawił mu tajną swą modlitwę do Najświęt­szej Maryi Królowej niebios, za wstawieniem się Wawrzyńca św. uczynioną, by w dzień uroczysty Jej wnie­bowzięcia, swe zakończył życie, i ma niepłonną nadzieję, że prośba jego będzie wysłuchaną. Tak się też stało. A chociaż zrazu paroksyzm febry był słaby, to jednak za trzecim paroksyzmem śmierć nastąpiła, której żadne nie­bezpieczeństwo nie ukazywało. Gdy w wigilię wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi rano prześcielano mu łóżko, on dzięki czyniąc Bogu i ojcom Jezuitom za tro­skliwość około siebie podjętą, rzekł, że już z niego nie wstanie, bo tej nocy odda Zbawicielowi ducha swojego. Ojcowie wierzyć temu nie chcieli, wszakże popołudniu wzmogła się gorączka, a później zimny pot nastąpił; wi­dząc to ojciec Facjusz, rzekł, że się wyrazy Stanisława sprawdzają, że śmierć niezawodnie nastąpi. Nagłe sił żywotnych wątlenie widoczniej dowodziło jego przepowiedzenia. Kiedy już dla Stanisława ostatnia dobijała życia godzina, prosił, by go na ziemię złożono; nie chciał tego zrazu pozwolić przełożony, lecz gdy chory ponowił swoje żądanie, rządca kolegium kazał, by według życzenia z materacem złożyć go na ziemi. Tak leżąc żądał, by go na drogę wieczności opatrzono śś. Sakramentami; przy­jął je nabożnie z wielką dla duszy swej pociechą, a na modły kościelne nad nim czynione on sam z uwagą od­powiadał. A kiedy przyniesiono Najświętsze Ciało Zba­wiciela, obecni ojcowie ze zdumieniem widzieli usta jego z wielkiej radości, na widok ukochanego Jezusa, bardzo pięknym rumieńcem okryte; i w tej chwili rzekł do x. rektora Stanisław: "Czas jest krótki". X. rektor odpo­wiedział słowy apostoła: "już jest ostatek czasu" (5); on dodał: "byśmy pospieszyli". Od tego momentu skrzętniej gotował się na śmierć, powtórzył spowiedź, potem czule przepraszał ojców i prosił ich o przebaczenie swoich jakich bądź uchybień, które mógł popełnić, acz w krótkim czasie swego u nich pobytu; a z tak szczerym wynurzeniem mówił, jakby czyny jego były niemoralne. Modląc się gorąco do Boga i świętych patronów swoich, prosił o wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, z wielkiej miłości całował postacie świętych ran Jego, a trzymając Go w ręku, rozrzewniony, dziękował Mu za łaski odebrane, za dar stworzenia i okupu; że go z dobroci swej do świętego powołał zakonu; prosił Go, by przemazać raczył wszystkie jego usterki w życiu popełnione, ducha swego w Jego ręce polecając. Podobnie obrazek Najświętszej Panny, ile wtedy zdołał, czule ucałował. Żądał potem by mu odczytano imiona świętych patronów, których mu na początku każdego miesiąca w czasie próby zakonnej wyznaczano: błagał ich aby się przyczynili za nim do Bo­ga. A kiedy już wszystkiego dopełniono, według zwyczaju zapytał go ojciec duchowny, czyli jeszcze jaka wina nie cięży na jego sumieniu, odpowiedział: "już nie"; potem, czyli jest gotów iść za głosem Boga wołającym go? wdzięcznymi bardzo rzekł słowy: "gotowe serce moje Bo­że, gotowe jest serce moje". Tak religijnie i pobożnie przy­gotowany, trzymając w jednej ręce różaniec a w drugiej świecę poświęconą; najświętsze imiona Jezusa i Maryi wymawiając, wzniósł się ten anioł ziemski z liliją dzie­wiczą w ręku, w osiemnastej swojego życia wiośnie, dnia 15 sierpnia 1568 roku o godzinie trzeciej po północy, do wiecznej szczęśliwości. Zgon Stanisława był tak lekki i nieznaczny, że duch jego opuszczając ciało zostawił oczom jego jakby jeszcze żywą jasność, a na ustach miłą postać rumieńca, że przy nim stojący nie mniemali, by już życia dokonał. A kiedy ten święty młodzieniec miał ostatnie oddać tchnienie i przymrużył oczu jakby do za­śnięcia, ujrzeli obecni ojcowie na twarzy jego malującą się radość niespodzianą, wesołe spojrzenie i warg poruszenie, właśnie jakby miłym uśmiechem okazać chciał jakąś rozkosz nadzwyczajną; stąd więc wnoszono, że miał rzeczy niebieskich widzenie, że Najświętsza Panna z niebiany objawiła mu się przy zgonie.

 

Wczesna śmierć Stanisława i świętobliwość jego, ry­chło nabrała po całym Rzymie rozgłosu; wnet ojcowie Jezuici z domu profesów (6) i z kolegium zgromadzili się do domu św. Andrzeja na uczczenie świętych zwłok jego. Jakoż starsi nawet ojcowie na klęczkach całowali ręce i nogi jego. Ale i mieszkańcy Rzymu tłumnie scho­dzili się dla odwiedzenia ciała anielskiego młodzieńca. Święte Stanisława zwłoki złożone w trumnie drewnianej, po upływie dni przepisanych z uroczystym nabożeństwem pochowano w grobie domu św. Andrzeja, i on pierwszy ciałem swym uświęcił to miejsce dla innych ciał swej braci. Przez kilka lat zwłoki Stanisława świętego nie uległy skażeniu, a Bóg wszechmocny świętobliwe życie jego rozsławić raczył rzadkimi cudy, które tu pokrótce skreślimy.

 

Po zgonie swym Stanisław wyjednał u Boga dla Pa­wła brata swego łaskę, przez którą on życie światowe zamienił na szczerą pokutę i wielką pobożność. Dowie­dziawszy się Paweł o głośnej sławie świętobliwości Sta­nisława, z którym w Wiedniu srogo się obchodził, cięż­ko zabolał nad swą nieroztropnością, a niewinnie prze­śladowanym Stanisławem; ze szczerą skruchą za swe grzechy jął się ostrej pokuty; pościł, modlił się, kornym i skruszonym sercem często czynił spowiedź sakramen­talną i do stołu Pańskiego nabożnie przystępował; po­między ubogich hojną rozdawał jałmużnę, on sam ubogi żywot prowadził. Prócz tego przekazał znaczną sumę w Praszniczu swych dobrach na wystawienie kościoła i klasztoru dla ojców Bernardynów. Duchem prawdziwej pobożności zagrzany, prosił ojców Jezuitów, aby go przy­jęli do swego zakonu. Częsta a usilna prośba jego, jako też uwaga na świętego Stanisława brata jego i na pobo­żny Pawła żywot, skłoniły x. Klaudiusza Aquaviva, je­nerała zakonu, że pozwolił przyjąć go do zakonu Towa­rzystwa Jezusowego. Paweł owym zezwoleniem wielce ucieszony, nie tracąc czasu pojechał do Piotrkowa dla załatwienia w sądach spraw swoich; lecz tu nagłą i gwał­towną ujęty słabością, szczęśliwie dokonał pobożnego żywota swojego. Na wieść o śmierci Pawła zewsząd zje­chała się szlachta, zgromadził się też liczny lud do Piotr­kowa na pogrzeb zwłok jego, i wszyscy mówili, że zwło­ki jego rokowały pewne świętobliwości znamiona.

 

W roku 1602 Anna Teodora de Lignivill we Francji, niemniej zacnym urodzeniem jak cnotą świetna, wypiła podany sobie napój, przez ludzi złośliwych i bezbożnych trucizną zaprawiony; trucizna wywierając swój skutek, bliskim zgonem zagroziła Teodorze, i już ją śś. zaopa­trzono Sakramentami. W tym samym dniu, w którym lekarze już zwątpili o życiu chorej, powrócił z Rzymu jej brat rodzony, kapłan z Towarzystwa Jezusowego; przy­wiózł z sobą obrazek bł. Stanisława, podał go już pra­wie konającej siostrze, i kazał, by mocną ufność poło­żyła w przyczynie św. młodzieńca. Teodora nadzieją oży­wiona, kazała zanieść się do kościoła, bo trucizna odjęła wszelką władzę w jej nogach; podczas odprawianej Mszy św. na jej intencję, gdy kapłan podnosił Najświętszą Ofiarę, Teodora nagle uczuła w swym ciele powrócone wszystkie siły; odzyskawszy pierwsze zdrowie, wstała od razu, i po skończonej ofierze Mszy św. udała się do swego domu, wielbiąc Boga cudownego w św. Stanisławie.

 

Katarzyna Kostka z familii św. Stanisława, przy po­rodzie dziecięcia wielkim uciskiem przez trzy dni doty­kana, skoro uczyniła ślub, że odwiedzi grób św. Stani­sława, poleciwszy się jego opiece, z podziwem i rado­ścią wszystkich natychmiast szczęśliwie została rozwią­zaną. Stanisław Wapowski, jej mąż, kasztelan przemyślski, wdzięczny za odebrane dobrodziejstwo, odwiedził grób św. Stanisława, uczynił spowiedź, przyjął św. Komunię, i dopełnił ślubni złożeniem złotego łańcucha na grobie jego.

 

Nie wyliczamy tu innych bardzo ciężkich chorób, utratą nawet życia grożących, od których Bóg wszechmo­cny za przyczyną świętego Stanisława, zwłaszcza w na­rodzie polskim, rozmaite osoby nagle uzdrowić raczył. – Nie możemy wszakże pokryć milczeniem objawu, którym ten święty nasz patron widocznie przybył w pomoc na­rodowi polskiemu, podczas chocimskiej potrzeby. W ro­ku 1622, za panowania Zygmunta III, Osman sułtan tu­recki zagroził całemu chrześcijaństwu zniszczeniem, i w tym zamiarze zgromadził niezliczone swe wojska z Eu­ropy, Afryki i Azji, oprócz tego przyzwał do wojennego wspólnictwa Chana tatarskiego i ku polskim przyciągnął granicom. Nie przeląkł się wcale król Zygmunt doniesie­niem o nadciągnionych hordach barbarzyńców, ale po staropolsku, ufny w ramię Boże, wezwawszy wstawienia się Najświętszej Panny i św. Stanisława Kostki, wysłał czym prędzej niewielką liczbę polskich zastępów, na wstrzy­manie napływu nieprzyjaciela, póki on sam z wojskiem nie nadciągnie. Jakoż, kiedy Polacy mieli już zwodzić bój pod Chocimem, Stanisław Kostka widocznie ukazał się w powietrzu nad polskim rycerstwem, i tak walne sprawił zwycięstwo, że zamieć turecka tył podała, zostawiwszy na pobojowisku 60000 bisurmanów, a pokój z korzyścią dla Polski został zawarty.

 

Za Jana Kazimierza, Chan tatarski najechał Polskę w 15000 pohańców, i już miasto Lublin otoczył; król całą noc strawił na modlitwie w kościele przed wizerun­kiem św. Stanisława Kostki, i uczynił ślub przed roz­poczęciem bitwy, że ten obraz jego złotą ozdobi sukienką. Tej samej nocy, w której się król modlił, szyki nieprzy­jacielskie ujrzały w powietrzu wielką jasnością otoczo­nego młodzieńca w sukni jezuickiej; i w dniu następnym w boju porażone ucieczką się ratowały, a Lublin został oswobodzony.

 

Kiedy lud pobożny w narodzie polskim, twardą uci­skany przygodą, odbierał od Boga przez św. Stanisława coraz liczniejsze łaski nadprzyrodzone, które szeroko po narodzie rozgłoszone, budziły w panach polskich, a szczególniej w księdzu Maciejowskim kardynale i arcybisku­pie gnieźnieńskim pobożną żarliwość o wyjednanie u Sto­licy Apostolskiej kanonizacji dla świętego rodaka i pa­trona swojego; wtedy to wymieniony x. Maciejowski, pry­mas Królestwa, a współuczeń św. Stanisława w szkole wiedeńskiej, czynnie działał w roku 1607 na zjeździe piotrkowskim, by sprawy tej nadal nie odkładano; zwła­szcza że Klemens VIII papież w 1604 r. już był wpi­sał Stanisława w poczet błogosławionych wyznawców. Jakoż skrzętnie zaczęto zbierać nowe dowody cudowne do procesu kanonizacji; a skoro te zebrane zostały, za wstawieniem się Józefa cesarza Austrii, Klemens XI papież, uznawszy przedstawione sobie dowody za dosta­teczne, uroczystym dekretem swym, dnia 18 listopada 1714 roku Stanisława Kostkę w poczet świętych Bożych zapisać kazał. Wszakże uroczystą kanonizację dopiero w 1726 roku odprawiono za Benedykta XIII papieża; a lubo dzień 13 listopada, w którym szczęty jego były przeniesione do nowo wystawionego kościoła św. An­drzeja w Rzymie, ku czci św. Stanisława był przezna­czony, jednak naród polski pamiątkę św. Stanisława w niedzielę następną po dniu 13 listopada uroczyście uświęca, na cześć i chwałę Bogu w Trójcy Świętej Jednemu, i na pociechę prawowiernych Polaków.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 542-569.

 

Przypisy:

(1) Polscy żywociarze św. Stanisława Kostki piszą, że matka jego podczas gdy nim była ciężarna, postrzegła na ciele swym pod piersią znamię "Jezus" szkarłatnymi literami napisane; ale o tym znamieniu nic zgoła nie nadmienili dwaj ojcowie Jezuici, co ży­wot jego skreślili, pierwszy Franciszek Sakkini na początku XVII wieku, drugi w wieku XVIII; co gdyby tak było, pewnie by byli uczynili wspominkę o godle swego zakonu.

 

(2) Wszystkie to szczegóły zeznał pod przysięgą Jan Biliński, obecny wychowawca św. Stanisława.

 

(3) Tę odpowiedź Stanisława listownie ojcu uczynioną, zachowano w domu profesów w Rzymie.

 

(4) Psalm 62, w. 1.

 

(5) I Petri c. 4, v. 2.

 

(6) Domem profesów zowią Jezuici to kolegium, w którym zamiesz­kują starsi ojcowie po wykonanym czwartym ślubie zakonnym.

 

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2007

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: