HISTORIA BIBLIJNA

MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE

JEZUSA CHRYSTUSA
 

Opr. ks. Józef Stagraczyński
   

Jezus przed Kajfaszem. Zaprzanie się Piotra

drugie i trzecie

(Ewangelia świętego Mateusza, rozdział XXVI, wiersz 57 do końca)

A oni pojmawszy Jezusa, wiedli do Kajfasza, najwyższego kapłana, gdzie się byli zebrali doktorowie i starsi. A Piotr szedł za Nim z daleka, aż do dworu najwyższego kapłana. A wszedłszy tam, siedział z sługami: aby widział koniec. A przedniejsi kapłani i wszystka rada siedząca, szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby Go o śmierć przyprawili. I nie znaleźli, acz wiele fałszywych świadków przychodziło. A na koniec przyszli dwaj fałszywi świadkowie, i rzekli: Ten mówił: Mogę zepsować kościół Boży, a po trzech dniach znowu go zbudować A wstawszy najwyższy kapłan, rzekł Mu: Nic nie odpowiadasz na to, co ci przeciwko Tobie świadczą? Lecz Jezus milczał. A przedniejszy kapłan rzekł Mu: Poprzysięgam Cię przez Boga żywego, abyś nam powiedział, jeśliś Ty jest Chrystus, Syn Boży? Rzekł mu Jezus: Tyś powiedział. Jednak powiadam wam: odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego po prawicy mocy Bożej i przychodzącego w obłokach niebieskich. Wtedy najwyższy kapłan rozdarł szaty swoje, mówiąc: Zbluźnił! cóż dalej potrzebujemy świadków? Otoście teraz słyszeli bluźnierstwo, co się wam zda? A oni odpowiadając, rzekli: Winien jest śmierci. Tedy plwali na oblicze Jego, i bili Go kułakami, a drudzy policzki twarzy Jego zadawali, mówiąc: Prorokuj nam, Chrystusie, kto jest, który Cię uderzył?

A Piotr siedział przed domem na podwórzu, i przystąpiła do niego jedna służebnica, mówiąc: I tyś był z Jezusem Galilejskim. A on się zaprzał przed wszystkimi, rzekąc: Nie wiem, co mówisz. A gdy on wychodził ze drzwi, ujrzała go druga służebnica, i rzekła tym, co tam byli: I ten był z Jezusem Nazareńskim. A po wtóre zaprzał się z przysięgą: iż nie znam człowieka. A wkrótce potem przystąpili, którzy stali, i rzekli Piotrowi: Prawdziwieś i ty jest z nich, bo i mowa twoja cię wydawa. Wtedy począł zaklinać się i przysięgać, iż nie znał człowieka. A natychmiast kur zapiał. I wspomniał Piotr na słowo Jezusowe, które mu był rzekł: Pierwej, niż kur zapieje, trzykroć się Mnie zaprzesz. A wyszedłszy z dworu, gorzko płakał.

Wykład

To wszystko, czegośmy dotychczas byli świadkami "przed Annaszem", jakkolwiek przerażające swą okropnością, wobec tego, co teraz spotka Jezusa przed Kajfaszem, jest jakoby wstępem tylko, słabą tylko przygrywką.

Mamy przed sobą Kajfasza, "najwyższego kapłana tego roku". Znamy go już. Ten to jest, któremu na tegoroczne Święto Paschy przysługuje straszliwy zaszczyt, opłakany przywilej służenia za narzędzie, jakiego Mesjasz Izraelowy potrzebuje do spełnienia swego zadania na te właśnie Święta Wielkanocne. Mianowicie cud wskrzeszenia Łazarza w Betanii wprawia najwyższego kapłana w gniew szalony, doprowadza do ostateczności, że bez odwłoki zwołuje Wysoką Radę, i nie czekając, co insi powiedzą, co postanowią, sam od siebie wyrokuje, że lepiej jest, by jeden umarł za lud, a naród wszystek ocalał. Zebrani członkowie zrozumieli dobrze swego najwyższego kapłana, uspokajają go, przystają na jego wolę. Zgładzenie więc tego "Jednego" mają sobie odtąd za świętą powinność, osobliwie zaś samże Kajfasz jako moralny sprawca wyroku poczuwa się z dumą do tego obowiązku. Z chwilą pojmania Jezusa za zdradą jednego z uczniów Kajfasz czuje się uspokojonym, może się uważać za zbawcę narodu. Zwycięstwo już pewne po jego stronie, nieśmiertelna (tak sobie podchlebia) czeka go sława, jakby się odmłodził, nowych sił nabrał, myśli tylko o nasyceniu wszystkiej swej zemsty, swej pychy bezmiernej, do celu musi dojść za jaką bądź cenę. Wszakże udał mu się znakomicie pierwszy krok, pojmanie Nazareńczyka, które tak mądrze przygotował i przeprowadził. Kajfasz wierzy w swą szczęśliwą gwiazdę, jest pewien siebie, jest kontent ze siebie. I z wielką ufnością, z świadomością celu i środków czeka teraz bliskiego już rozstrzygnięcia, walnej rozprawy w akcji, którą sam ujmie w swe ręce, będzie prowadził starannie i umiejętnie.

Tymczasem, gdy się rozpatrzymy, w jaki to sposób najwyższa Zwierzchność Izraelowa urząd swój wobec Jezusa sprawuje, o winie lub niewinności się przeświadcza, wreszcie na jakiej zasadzie wyrok ostateczny wydaje, to ogarnia nas zdumienie i zgroza, do jakiego stopnia niegodziwości, bezwstydności posuwa się w tej fatalnej godzinie zatwardziałe niedowiarstwo. Jest to wyraźny grzech przeciw Duchowi Świętemu. Ten Jezus musi umrzeć, musi umrzeć jeszcze "przed Świętami:" oto główna, zasadnicza myśl, około której wszystko insze się obraca. Z tej zasady wyrośnie całkiem naturalne następstwo, że zamach na życie Mesjasza będzie prostym zabójstwem, pogwałceniem wszelkich jak najformalniejszych warunków prawa i sprawiedliwości.

Nie czytamy nic o obrońcy, o świadkach odwodowych przydanych Mesjaszowi; przeciwnie słyszymy o świadkach obciążających, w dodatku fałszywych, których świadectwa bynajmniej się nie zgadzały ze sobą lub w kłamstwie tylko były zgodne, a których w tym celu już dawno sobie upatrzono i najęto. A że chodziło o to, by Jezusa co prędzej usunąć, stracić, jeszcze przed Świętem, Rada Wysoka nie czekała nawet dnia do rozprawy: w nocy odbyła swe posiedzenie, naradę, podczas gdy miasto spało, gdy wszystek naród we śnie był pogrążony, wydała wyrok śmierci na Chrystusa, Syna Bożego. I jeszcze więcej, by móc wyrok wykonać jeszcze przed Świętami, odważa się na rzecz niesłychaną, Paschę, Święta Wielkanocne przekłada na dzień następny, by Jezus ani o jeden dzień dłużej nie zostawał przy życiu. Tak oto niepohamowana nienawiść, mściwość, złe sumienie pchają tych niecników do jak najprędszego ukończenia tej sprawy, do odniesienia doraźnego zwycięstwa, ani im przez myśl nie przeszło, że właśnie tym sposobem spełniają proroctwa, Jezusowi pomagają do chwalebnego końca.

Procedura sądowa za czasów Jezusa była ściśle określona i uregulowana. Czuć w niej wyraźnie dążność do jak największej, ile możności, obrony prawdy, niewinności, oskarżonego. Tak np. było przepisane, żeby przesłuchano wpierw świadków odwodowych, wyrok uwalniający tegoż dnia wydano, a skazujący dopiero nazajutrz. Oskarżonemu przydawano do boku obrońcę, jako świadków za i przeciw, nieposzlakowanych Izraelitów. Zgodne dwu świadków wyznanie wystarczało do skazania; świadka fałszywego czekała kara przewidziana w Deuteronomium (19, 19) "ząb za ząb, oko za oko". Sądownie roztrząsać wolno było sprawy tylko za dnia, od rana do wieczora; w szabat i w Święta nie godziło się odprawiać sądów.

Tak to przygotowane było wszystko, gdy Jezusa związanego zaprowadzono od Annasza do zięcia Kajfasza, który zajmował drugą część pałacu. Droga szła przez podwórze, koło tych, co się grzali "przy węglach". Możemy sobie wystawić, jak całe to towarzystwo zostało poruszone, zaciekawione na widok przechodzącego Jezusa.

Rzecz prosta, teraz poczęto znowu rozprawiać żwawo o Jezusie, o uczniach Jego, o tym, co Go czeka ze strony tyle sprężystego najwyższego kapłana, Kajfasza, że ten Go już chyba nie puści żywo i cieszono się na samą myśl stracenia. Zapuszczano się w najrozmaitsze domysły co do losu uczniów, skoro "Mistrza" nie stanie, śmiano się, szydzono, odgrażano do woli. Tymczasem jeden z tych uczniów, o których tam w podwórzu radzono, a najprzedniejszy z nich, Piotr, stoi wciąż jeszcze u bramy, u wnijścia, odurzony, bezradny, co począć, ale tak serdecznie o ukochanego Mistrza stroskany. I niespokojny, i ciekawy dowiedzieć się, co się też tam dzieje w mieszkaniu Annasza, wychyla się zwolna, nieznacznie z pod bramy, zbliża się ku podwórzu, gdzie koło ognia taka wrzawa, taka uciecha. Wtem wzrok jego pada na gromadę pachołków, którzy z pośpiechem pędzą do Kajfasza. Przerażony na śmierć, ledwie dysząc spogląda za tą gromadą, równocześnie uszu jego dolatują od tych, co się grzeją "przy węglach", głosy przekleństwa, straszne pogróżki. Przenieśmy się myślą w położenie Piotra! Oto Mistrz opuszczony od wszystkich, taki niemocen, włóczony od jednego do drugiego Arcykapłana, tam u ognia dzika tłuszcza odgraża się, przechwala coraz zuchwałej, coraz bezwstydniej, a on, ten Apostoł, samuteniek w pośród takiej zgrai, – ach, jakaż straszna nawałność najrozmaitszych myśli i uczuć szaleje w sercu jego, jakie tam zamieszanie, jaka bezradność, prawie bezmyślność! I co się dzieje?

Kiedy Piotr, idąc za popędem gorącego swego serca, a mniej roztropnie wychyla się nieco z pod bramy w podwórze, ona znana już odźwierna spostrzega go, i teraz nie może się wstrzymać od uwagi, zagaduje go, woła w głos: "Ten jest z onych", to jeden z uczniów Nazareńczyka! Te słowa chwytają w lot co najbliżsi, jeden drugiemu powtarza, jeden po drugim pyta: "Izaliś i ty nie jest z uczniów Jego?". Co odpowie Piotr? Przerażony zapomina o wszystkich swych postanowieniach, zaklęciach, odpowiada: "Nie znam człowieka". Piotr zapiera się, wyrzeka się swego Mistrza, zaparcie swoje potwierdza nawet przysięgą: "począł zaklinać się i przysięgać, iż nie znam człowieka tego, o którym powiadacie". Przepowiednia Jezusowa spełnia się najzupełniej.

W mieszkaniu Kajfasza zebrali się tymczasem wszyscy członkowie "Wysokiej Rady": przewodniczy Kajfasz. W pośrodku stoi związany Jezus, Mesjasz Izraelowy, pełen spokoju oczekuje "dokonania". Oczy wszystkie, myśli wszystkie ku Niemu zwrócone. A jakie myśli? Myśli nienawiści, zemsty, wściekłości. Z pośród tego licznego zgromadzenia, siedemdziesięciu sędziów, może jeden chyba Nikodem lepiej usposobiony, ale i on milczy, nie śmie się ze zdaniem swoim odezwać.

Na czele takich sędziów "kapłan najwyższy onego roku" rozpoczyna rozprawę. Cała ta czynność od samego początku nosi na sobie piętno umyślnego pogwałcenia prawa i sprawiedliwości, diabelskiej iście złości, bo "przedniejsi" kapłani i wszystka Rada siedząca szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby Go o śmierć przyprawili. A więc nie szukali zwycięstwa prawa, sprawiedliwości, prawdy, szukali z góry śmierci Jezusa, po to tu przyszli, po to zwołują fałszywych świadków. Niegodna to zaprawdę komedia, na jaką zdobywa się najwyższa Zwierzchność żydowska, by pozory zachować z bojaźni przed ludem, ze względów na Rzymian, a może, by i własne oszukać sumienie.

Po zagajeniu czynności, ze wszech stron, z pośród grona sędziów powstają fałszywi świadkowie, oskarżyciele, zarzuty padają jak grad, że ten Jezus naruszał szabat, bluźnił, bo grzechy odpuszczał, równym Bogu się mienił, starszym od Abrahama, że zwodził, podburzał lud, że w tryumfie wjeżdżał do miasta, że Galilejczycy chcieli ogłosić Go królem; a jeszcze więcej, zapowiadał upadek świątyni i miasta, gardził Izraelitami, a pogan przyjmował na łono Abrahamowe. Takie i podobne – tak sobie wystawiamy – czyniono zarzuty, i szukano na to świadków odpowiednich: "najwyżsi kapłani i wszystka Rada szukali przeciw Jezusowi świadectwa, aby Go na śmierć wydali, a nie znaleźli". Dlaczego? Świadków było wiele, ale cóż, kiedy ci świadkowie fałszywie świadczyli, świadectwo ich nie było zgodne. (Każdego świadka przesłuchiwano osobno, sam na sam, i nie znalazło się ani dwu, którzy by zgodnie świadczyli).

Wreszcie przecie, gdy wszystkie oskarżenia spełzły na niczym, chybił plan cały chytrze, lecz bezsumiennie ułożony, z pośrodka świadków występuje dwu z własnej ochoty. Trzy lata temu Jezus w świętym gniewie oczyścił świątynię. Wtedy to na zapytanie Żydów, jaką mocą to czyni, odpowiedział im: "Rozwalcie ten kościół, a we trzech dniach go wystawię". Te słowa w uszach kapłanów i Faryzeuszów brzmiały jako przechwałka, jako ubliżenie świątyni, jako proste bluźnierstwo. Tego zajścia nie zapomnieli, i dziś korzystają z niego. Dwaj świadkowie występują teraz i świadczą: "Ten mówił: Mogę zepsować kościół Boży, a po trzech dniach zasię go zbuduję". Ale i to świadectwo, na pierwszy rzut oka tak zabójcze dla oskarżonego "nie było zgodne", było fałszywe, więc na fundamencie tego świadectwa nie można było wydać wyroku śmierci, nie można było takiego wyroku wobec Rzymian usprawiedliwić.

Położenie sędziów, Wysokiej Rady rozpaczliwe, już poczynają wątpić o pomyślnym zakończeniu, wtem przewodniczący Rady, najwyższy kapłan, Kajfasz, ratuje sytuację, niebezpieczeństwo w sam czas umie zażegnać.

Wobec wszystkich świadectw i zarzutów Jezus zachowywał aż dotąd głębokie milczenie, nie odpowiadał nic a nic. Nie bronił się przeciw tym oszczerstwom pewnie dla tego, że wobec takich sędziów wszelka obrona byłaby daremną, i nie było ważniejszego powodu do mówienia. Jezus milczał długi czas, bo tyle cisło się świadków, tyle coraz nowych oskarżeń, że nie pozostawała nawet swobodna chwila do obrony. Skończyły się wreszcie przesłuchania świadków, i onych dwu ostatnich, rzekomo najdowodniejszych; nastaje moment milczenia, trwożnego wyczekiwania, co teraz począć, – wtem sam najwyższy kapłan powstaje "w pośrodek" i rzecze do Jezusa: "Nic nie odpowiadasz na to, co Tobie ci zarzucają?". To powstanie z miejsca, to udanie się "w pośrodek" wskazuje ważny zwrot, chwilę rozstrzygającą. Wszyscy z natężeniem patrzą na ten ruch, zapierają dech w piersi – Jezus stoi spokojny, niewzruszony, przygotowany na wszystko. Kajfasz zrozumiał krytyczność położenia, z iście szatańską przebiegłością korzysta z chwili, wszystko stawia niejako na jedne kartę, ani się domyślając, że jest ślepym tylko narzędziem wyższej ręki, bo "Odkupiciel Izraela" nie ma umrzeć z powodu tego lub owego Oskarżenia, dla takiej lub owakiej winy, lecz jako Mesjasz ludu, dla tego, że się mienił być "Synem Bożym", posłanym od Ojca.

Kajfasz czuje dobrze, że i dwaj ostatni świadkowie nie mogą dostarczyć dowodu wystarczającego do ogłoszenia wyroku; ale udając, jakoby oni jednak najcięższą zbrodnię na jaw wydobyli, rzucili w twarz oskarżonemu, rzekomo zdziwiony, oburzony odzywa się: "Nic nie odpowiadasz na to, co ci przeciwko tobie świadczą?".

Jezus milczy, nie odpowiada na tę bezdenną obłudę. Łatwo zrozumieć, że teraz wobec takiego milczenia zawrzała w całej mocy i niewiara, i złość, i obrażona pycha najwyższego kapłana. Z ostatniego oskarżenia czyniąc niejako wniosek i zastosowanie, jak gdyby owi świadkowie byli zupełnie wiarygodni, samże już teraz Kajfasz, najwyższy kapłan Izraelowy, występuje jako oskarżyciel, a występuje w takiej formie, że oskarżony musi mu dać odpowiedź. Pewien siebie, jednym zamachem chciałby zmiażdżyć tak znienawidzonego Jezusa, całą od tak dawna nagromadzoną złość swą nasycić: teraz wśród ciszy grobowej, wśród ogólnego naprężenia głosem uroczystym następujące stawia pytanie Jezusowi: "Poprzysięgam Cię przez Boga żywego, abyś nam powiedział, jeśliś Ty jest Chrystus, Syn Boży?".

Tak przemawia arcykapłan Izraelowy.

Domowi Aaronowemu przekazał samże Jahwe godność arcykapłańską, by chodząc w blasku tej godności, prawa i obowiązki swoje wiernie spełniając, zwolna powierzony sobie lud sposobił na przyjęcie Mesjasza. W Kajfaszu wreszcie stoi Aaron wobec onego "Pożądanego" narodów, który przyszedł po tylu wiekach obietnicy. Tej służby zaszczytnej i wzniosłej wyczekuje lud od domu Aaronowego, od najwyższego kapłana, w tym oczekiwaniu spoglądał ku niemu z ufnością przez tyle rodzajów pokoleń. Ale owo już na samym niejako progu dziejów Izraelowych spotykamy tajemniczy fakt jeden, który wreszcie Dawid wypowiada jasno i formalnie: oczekiwany Mesjasz będzie "kapłanem na wieki", lecz "według porządku Melchizedechowego", nie według porządku Aaronowego. A więc z nastaniem kapłaństwa Mesjaszowego, kapłaństwo Mojżeszowe musi ustąpić, i dziś, w tej nocnej godzinie, gdy "Mesjasz Izraelowy" po raz pierwszy stawa oko w oko, bezpośrednio przed "najwyższym kapłanem", potomkiem Aaronowym, to kapłaństwo Mojżeszowe podcięte jest, zniesione w zasadzie. Prawda, najwyższy kapłan Izraelowy przedstawia ludowi Mesjasza, ale nie, by Go uznać, przyjąć, by Weń uwierzyć, lecz by Go w zatwardziałym swym niedowiarstwie skazać na śmierć, ale też przez to właśnie, acz nieświadomie, mimo wiedzy i woli utorować Mu drogę do zwycięstwa, do celu chwały Mesjańskiej: i to rodzi niejako "kapłana według porządku Melchizedecha", Króla Mesjasza, który wnet zasiądzie na sąd zwyrodniałego kapłaństwa Aaronowego, i wszystkich, co z nim trzymają.

Tymczasem cios, który wymierzył zbrodniarz w sukni arcykapłańskiej przeciw ofierze swej nienawiści, cios, jak mu się zdawało, zwycięski, w tymże momencie odbija się i godzi śmiertelnie w tego, od którego wyszedł. Jezus milczał dotychczas wobec wszystkich oskarżeń i świadków fałszywych: wtem sam już najwyższy kapłan, świadom swej godności, głowa Rady Wysokiej, przedstawiciel z urzędu Izraela, osobiście i bezpośrednio występuje czynnie wobec Jezusa, wzywa Go na Boga żywego, by już przecie dłużej nie milczał, by przecie raz powiedział, czy rzeczywiście jest tym, za którego się od tyla czasu podawał, czy jest "Synem Bożym", Mesjaszem Izraelowym. Jeżeli Jezus przyzna się do tej godności, to Kajfasz będzie miał w ręku przyznanie się do ciężkiej winy, do zbrodni, za którą wyrok śmierci czeka; całe dzieło Jezusowe, wszystko, co aż dotąd nauczał i czynił przed Izraelem celem założenia królestwa Mesjańskiego, w oczach najwyższego kapłana będzie uchodziło za zbrodnię, za jedno ogromne, niesłychane bluźnierstwo, godne śmierci.

Rzecz jasna, Jezus nie będzie teraz milczał.

W tej godzinie, wobec najwyższego kapłana, wobec Rady Wysokiej przyznać się ma uroczyście do tego, co od trzech lat głosił o Sobie po drogach, po wsiach i miastach, w bóżnicach i w kościele Jerozolimskim, co potwierdzał tylu świetnymi cudami, a niedawno jeszcze tuż u bram stolicy, wskrzeszeniem Łazarza; teraz chodzi o to, po czyjej stronie okaże się prawda, po Jego, czy najwyższego kapłana, tu chodzi o ostateczne rozstrzygnięcie. I Jezus przemawia uroczyście: "Tyś powiedział!". W tej chwili – tak sobie wystawiamy – postać Jego prostuje się niejako, rośnie, w oku Jego spokojnym, królewskim odbija się świadomość Bóstwa, Boskości: "Jam jest, jednak powiadam wam: odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego na prawicy mocy Bożej, i przychodzącego w obłokach niebieskich". Jam jest Mesjasz – mówi Zbawiciel – a jeżeli gorszycie się tą Moją niepozorną postacią, bądźcie cierpliwi, to poniżenie Moje skończy się – niedługo ujrzycie Mię w chwale Mojej, poznacie w strasznych sądach Moich.

Tak mówić może jedynie Mesjasz.

Czy najwyższy kapłan w zaślepieniu namiętności, czy razem z nim całe zgromadzenie nie zadrżało mimo woli, w poczuciu swej winy, nie schyliło czoła przed majestatem takiej mowy? Ale Kajfasz prędko otrząsa się z wrażenia, tak bliski celu nie namyśla się długo, korzysta szybko z dogodnej chwili, chce powagą swej godności wszystkich porwać za sobą, popchnąć do wydania ostatecznego wyroku krwawego. Udając obłudnie najwyższe oburzenie z powodu co dopiero rzeczonych słów Jezusowych, rozdziera swe szaty (czyniono to pospolicie na Wschodzie, udzierając kawałek szaty na piersi), i jako najwyższy stróż Zakonu odzywa się do wszystkich: "Zbluźnił! cóż dalej potrzebujemy świadków? Otoście teraz słyszeli bluźnierstwo, co się wam zda?". I wszyscy, wszyscy bez wyjątku odpowiadają jednogłośnie: "Winien jest śmierci!".

W czasie, gdy się to działo tam na górnym piętrze u Kajfasza, Piotr mimo dwukrotnego już zaparcia się swego Mistrza, stoi wciąż i czeka na podwórzu, niedaleko ogniska, przy którym się grzano: jakoby na przekór wszelkiej roztropności, z uporem miłości ku Jezusowi nie opuszcza tego niebezpiecznego miejsca. Nie zapomniał on o tym, co mu był Jezus przepowiadał, że Go się zaprze po trzykroć – jakby chciał iść w zawód z Mistrzem, uzbraja się w nowe postanowienie, z dufnością wielką wmawia w siebie, że co go po dwakroć spotkało ku wielkiej jego boleści, to nie spotka go już żadną a żadną miarą po raz trzeci.

Rozprawa w mieszkaniu Kajfasza skończona, Wysoka Rada poczyna się rozchodzić, w całym pałacu na górze i na dole w podwórzu widać ruch, ożywienie, a czy znano lub nie znano treści wyroku, nikt nie wątpił, że wyrok zapadł niepomyślnie, i o tym poczęto żwawo rozprawiać. I Piotr, stojąc z dala, samotny, pilnie wystrzegając się wszystkiego, czym by się mógł zdradzić, gorączkowo wyglądał choćby najmniejszego znaku, aby wymiarkować, co się rzeczywiście stało z Jezusem. Ślady, znaki takie były zapewne – wesołe one rozprawy u ogniska. Niebawem poczęto rozprawiać i o "uczniach Jego", szydzono z nich, odgrażano się na nich – wtem kilku z onej zgrai "przy węglach" wstaje, podchodzi do Piotra, stojącego na uboczu, i bez ogródki mówią mu: "Prawdziwie z nich jesteś, boś i Galilejczyk jest". I zaledwie przerażony Piotr zdołał coś odpowiedzieć, aliści któryś inny odzywa się: "Prawdziwieś i ty jest z nich, bo i mowa twoja cię wydawa"; a na dobitkę przystępuje znowu inny i woła w głos: "Czyżem ja ciebie nie widział w ogrodzie z Nim?". A ten był powinowaty onego sługi Malchusa, któremu Piotr uciął był ucho. Położenie okropne! Do koła groźne twarze i pięści, ten "powinowaty" dobija go do reszty – Piotr przelał w rzeczy samej krew w Ogrójcu, to woła o pomstę – Jezus według wszelkiego prawdopodobieństwa na śmierć skazany – tak szatan umie "przesiać" Piotra bez miłosierdzia. Piotr widzi swą zgubę niechybną, traci przytomność [umysłu], zapomina o wszystkich postanowieniach – wobec takich napaści jedyny ratunek widzi w – zaklinaniu i przysięganiu się, jakby w obłędzie woła: "Nie znam człowieka tego, o którym powiadacie", i tym zaklęciem chce sobie spokój zapewnić. Spokój? W tej chwili, gdy to jeszcze mówił, kur zapiał, po wtóre, ale też i Pan obróciwszy się, spojrzał na Piotra. Co za wypadek, co za widowisko! Piotr pod nawałą najcięższej pokusy, złamany na duszy i na ciele, z wyżyn przesadnej dufności w siebie strącony w przepaść zwątpienia, może rozpaczy! Mistrz ukochany po raz trzeci, i [to] tak haniebnie, ach, jak haniebnie zaprzan – a mimo przestrogi jednej i drugiej: co za nikczemność, co za niewdzięczność! I łatwo zrozumieć, że jeżeli chwilowe pomieszanie nieszczęsnego ucznia popchnęło go do ciężkiej winy, jakże to pomieszanie rosło, wzmagało się pod przeklęctwem czynu spełnionego, kiedy ta wina przedstawiła mu się teraz od razu w rzeczywistym świetle, w całej okropności, oskarżając, grożąc! Jak wśród najczarniejszej nocy, jak w szalonej wichurze wiły się, kotłowały w nim wszystkie uczucia i widma wyobraźni. A choćby chciał w tej burzy znaleźć uspokojenie, pomnieć na Mistrza, na tak litościwe serce Jego, na słodkie zmiłowania Jego, które żadnym sercem skruszonym nie wzgardziło, upaść do nóg Jego: – ach, ten Jezus, On Sam w tej chwili ubezwładniony, pewnie już na śmierć osądzony, tej śmierci wygląda. Gdy sobie przypomnimy, jak na Ostatniej Wieczerzy, gdy przy nim był jeszcze Mistrz, ciężko szło Piotrowi mocować się ze swą wiarą, zachować ufność w przyszłość chwalebną, w bliskie zwycięstwo Mesjaszowe, we własne posłannictwo, to możemy sobie poniekąd wyobrazić straszliwy, opłakany stan wewnętrzny Piotra, całą grozę niedającego się naprawić rozbicia, rozstroju. A przecież chodzi o Piotra, o "opokę", na której Chrystus zamierza zbudować Kościół Swój, by go i bramy piekła nie przemogły.

Jeżeli kiedy piekło zdawało się być bliskim zwycięstwa, bo strasznego wzruszenia, rozsadzenia tego fundamentu i na tym fundamencie spoczywającego dzieła Bożego, to pewnie dziś, tam w podwórzu najwyższego kapłana w chwili, gdy zapadł wyrok, że Jezus winien jest śmierci. Wszelako ten wielki moment już dawno stał przed oczyma duszy Tego, który Apostoła wybrał był sobie za fundament. W rozmowie po Ostatniej Wieczerzy, takiej czułej i takiej serdecznej, Jezus nie może przed uczniami nie wspomnieć o onych strasznych pokusach, jakie ich ze strony piekła czekają; ale równocześnie daje wiedzieć Piotrowi, że się modlił za nim, by wiara jego nie upadła, – on, a nie kto inny, ma bracią utwierdzać. I oto teraz stoim przed tym krytycznym momentem, który miał Jezus w modlitwie Swojej na uwadze.

Jakże wysłuchał Ojciec modlącego się Syna Swojego?

Gdy Apostoł odchodzi prawie od zmysłów, jakby do głębi rozstrojony, rozbity do szczętu miał runąć, straconym być na zawsze, prawie mimo woli spojrzał w okna pałacu Kajfaszowego, i tu spotkał się ze spojrzeniem ukochanego Mistrza. On sam, ten wszechmocny pomocnik, skazany na śmierć, za chwilę poniesie najstraszliwsze zelżywości; ale On przecie co dopiero tam wobec najwyższego kapłana i wszystkiej Rady Wysokiej oznajmił się, poświadczył się Synem Człowieczym, "którego odtąd ujrzą siedzącego po prawicy Ojca". Równocześnie prawie widzi tam na dole, w podwórzu ciężkie pasowanie się, śmiertelną walkę z samym sobą Apostoła: nowe to doświadczenie może go boleć, ale nie złamać, może tylko do najgłębszego zmiłowania pobudzić. I właśnie w sam czas obraca się Jezus, spotyka się oko w oko z Apostołem i natychmiast wzruszeniu, burzy w sercu ucznia przykazuje uciszyć się, przykazuje, żeby to serce uspokoiło się, ochłonęło, przyszło do równowagi. "Piotr wyszedłszy z dworu, gorzko płakał:" Apostoł uratowany. To pianie koguta po raz drugi miało w upadłym Apostole obudzić jasne, całkowite poznanie winy, w jak opłakany sposób sprawdził przepowiednię Pana. I spojrzenie Jezusowe przeszywa go na wylot, przenika do szpiku kości, ale z jakże odmiennym skutkiem! Którzy doświadczyli burzy na morzu, opowiadają, że rozhukane bałwany uspakajają się od razu, jeżeli się na fale morskie rozleje olej, oliwę. Takim wystawiamy sobie skutek spojrzenia Jezusowego na Piotra: to spojrzenie ukoiło, uspokoiło od razu wzburzone serce, bo było spojrzeniem przebaczenia, pociechy, otuchy. I ten tajemniczy skutek ukazuje się natychmiast, albowiem Piotr nie może już ani na jeden moment dłużej wytrzymać tam w podwórzu, wychodzi spiesznie, by gorzko sobie zapłakać i – płakać. Ten potok łez gorzkich to nic inszego, jeno dokonujące się zwycięstwo Łaski, reakcja głębokiej choć chwilowo zamglonej wiary, pierwsze wyzdrowienie z wszelkiego rodzaju wewnętrznego niezdrowiska, a mianowicie zbytniej pochopności, pewności siebie nad wszelką miarę. To spojrzenie Jezusowe jest zarazem jakoby ostatnim pożegnaniem na dni ziemskiego pobytu, to ostatni promień świetlany, którym Mistrz błogosławi ucznia, daje mu moc utwierdzania braci w wierze aż do dnia zmartwychwstania; odtąd może im zaufać, bez troski o nich kroczyć dalej drogą zwycięstwa, to znaczy, coraz głębiej zapuszczać się w straszliwą noc męki aż do niedalekiego już rana, chwalebnego tryumfu.

Zaledwie Jezus odprowadzony z sali posiedzeń Wysokiej Rady miał czas rzucić miłościwe na ucznia swego spojrzenie, a wyrok już poczyna ukazywać swe następstwa i skutki, osobliwego, niesłychanego rodzaju. Skazaniec na śmierć, prosty zbrodniarz wszędzie, gdzie istnieje jakiś porządek moralny, stoi podopieką prawa, które go z ust sędziów ugodziło śmiertelnie. A owo Jezus zdaje się w myśl samychże sędziów być wyjętym z pod wszelkiego prawa. W ten tylko sposób można sobie wytłumaczyć to, co się działo tuż zaraz po zamknięciu narady. Jezusowi oddanemu pod straż kazano stać gdzieś w pobliżu sali sądowej i czekać dnia. "A mężowie, którzy Go trzymali, naigrawali się z Niego, bijąc: plwali na oblicze Jego, zakryli Go, bili Go kułakami, i pytali: Prorokuj nam, Chrystusie, kto jest, który Cię uderzył? I wiele innych rzeczy, bluźniąc, mówili przeciw Niemu, a służebnicy policzkowali Go".

Straszliwa kara niedowiarstwa, nieuleczonego zaślepienia! Ten, którego niedługo ujrzą po prawicy majestatu Bożego i przychodzącego na obłokach niebieskich na sąd; Ten, który przed kilku dopiero tygodniami u bram Jerozolimy, u grobu Łazarza objawił się chwalebnie jako "zmartwychwstanie i żywot"; własny ich "Mesjasz", którego co dopiero jako Mesjasza na śmierć osądzili, i teraz jeszcze w tej nocnej godzinie musi im służyć jako narzędzie igraszki i najbezecniejszej krotochwili. A którzy taką bezbożną czynią sobie zabawkę, to nie proste jakie pachołki sądowe, zwykli oprawcy – tym za przykładem ich panów dosyć na policzkowaniu – lecz przede wszystkim członkowie Wysokiej Rady i kapłani. I to im wolno, bo z pośród grona tych panów ani jednego nie słyszymy głosu, któryby zaprotestował przeciw takiemu znęcaniu się nad osądzonym, któryby tej zbrodniczej rozrywce koniec położył. Ależ przeto też spełniają ziszczenie się przepowiedni proroka Jeremiasza, że Mesjasz "nastawi bijącemu go czeluści (policzki), nasycon będzie urąganiem" (Thr. 3, 30). Prorok Izajasz każe "słudze Bożemu" już od dawna zapowiadać, co go czeka: "Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie sprzeciwiam: ciało moje dałem bijącym, a policzki moje szczypiącym; twarzy mojej nie odwróciłem od łających i plujących na mnie" (50, 5-6). To proroctwo przedstawia w głównych rysach, jak Izrael najdostojniejszą osobę, własnego Mesjasza z dziką rozkoszą aż do obrzydzenia w oczach naszych poniża. Gdy sobie rozważymy, że takie bicie, takie poniewieranie nie da się wytłumaczyć nawet wobec prostego niewolnika, nawet wobec bezrozumnego, upartego bydlęcia; że ślinę niepotrzebną wypluwa się na śmiecisko: tedy choć w części zrozumiemy nadmiar nieludzkiej iście zelżywości, jaka się w tej chwili na "Świętego Izraelowego" wylewa.

Pośród tych wszystkich zelżywości bez miary i końca największą, najbezecniejszą przedstawia mi się naigrawanie się z Jezusa jako "Proroka". Naigrawają się z Tego, którego lud miał za Proroka. A jeżelić ten zelżony czymś więcej, niżeli Prorokiem? Słyszeliśmy co dopiero, jak prorok Izajasz opisuje niewysłowione poniżenie Mesjasza, to opisanie jemuż samemu kładzie w usta; owóż tenże Mesjasz odzywa się następnie: "Pan Bóg wspomożyciel mój: przetożem postawił twarz Moją jako najtwardszą skałę, i wiem, że się nie zawstydzę. Jahwe pomocnik Mój: oto wszyscy potarci będą jako szata, mól ich zgryzie".

Jeszcze parę tylko lat dziesiątek, a wobec strasznego spełnienia się tej przepowiedni pytamy się: Gdzie są ci, co dziś tak Go naigrawali, gdzie ta swawola zwycięzców, gdzie najwyższy kapłan i uczeni w piśmie z przepysznym swym kościołem, z dumną stolicą – gdzie są?

Mól ich zgryzł!

Historia biblijna dla rodzin chrześcijańskich czyli proste a gruntowne objaśnienie Dziejów Starego i Nowego Testamentu. Opracował ks. Proboszcz J. Stagraczyński. T. II: Nowy Testament. Drukiem i nakładem Karola Miarki w Mikołowie [1897], ss. 620-630.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Powrót do spisu treści

HISTORIA BIBLIJNA

MĘKA, ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: