DLACZEGO WIERZĘ

Czy Bóg traci na sile?

W poczekalni kąpielowej letniska W... w 1925 roku siedzący goście prowadzili ożywioną rozmowę na temat stanowiska człowieka we wszechświecie.

– Potęga jego zdobywa wszystko, ujarzmia wszystko – głosił z uniesieniem, zapewne inżynier.

– Istotnie, potwierdził gość inny – żywioł wodny spętany, powietrze spętane; jeszcze zagarniemy próżnię, co zapewne już w niedługim czasie nastąpi, a już nic człowiekowi się nie oprze.

– Tu, proszę panów, szczególnie ambicja nasza znajduje miłe a uzasadnione zadowolenie – mówił, wyprostowawszy się, kuracjusz pierwszy – czujemy dziś potęgę naszą, mamy jej świadomość mocną i dostrzegamy, jak coraz bardziej od niej ziemskie i zaziemskie potęgi w popłochu pierzchają.

– O tak – wmieszała się do rozmowy młoda, wedle najnowszej mody ubrana jakaś pani – potęgi ziemskie i zaziemskie, a te ostatnie osobliwie. Jak to niedawno wierzono jeszcze w Boga...

– Wypraszam sobie w mej i ludzi rozsądnych obecności popisywania się głupią bezbożnością – wpadł najniespodziewaniej, zbliżając się do mocno zdumionej "filozofki", w sile wieku mężczyzna jakiś, dotychczas spokojnie rozmowie się przysłuchujący.

– Jakie prawo ma pan tak niegrzecznie mi przerywać – rzekła z oburzeniem wielkim, a lękiem większym jeszcze.

– Bóg, mój Stwórca, mój Dobroczyńca, mój Ojciec – toż w obronie Jego stanąć uważam sobie za najświętszy obowiązek.

Nastała chwila milczenia, spowodowana zakłopotaniem wszystkich obecnych skutkiem tak odważnego wystąpienia onego gościa; przerwał ją po pewnym czasie ów prawdopodobnie inżynier.

– Śmiałość pańska wszystkim nam zaimponowała, ale musisz pan chyba uznać, że w miarę, jak człowiek zyskuje na sile, Bóg zdaje się na Swej potędze tracić.

– Dziwi mnie, jak człowiek inteligentny podobne zdania wypowiadać może. Bóg jest zawsze Bogiem, najdoskonalszym, niezmiennym w Swej potędze, nieskończonym, a człowiek na to właśnie otrzymał od Boga rozum, by badał i użytkował siły przyrody; chociażby miliony lat upłynęło i człowiek potrafił tysiące razy szybciej rozpoznawać i ujarzmiać naturę, to przecież zawsze on zostanie czymś skończonym: wobec więc nieskończonego Boga – proszkiem i niczym. Zresztą – dodał po chwili spojrzawszy w okno – o potędze Boga i wielkości Jego zdaje się, panowie, będziecie mogli za chwilę się przekonać.

Mówił tak, bo nadciągnęła właśnie burza. Z dala dochodziły groźne poryki gromów. Mrok rozpostarł się jakby wieczorny, choć godzina była ledwie trzecia popołudniu. Spokój błogi, dopiero co rozlany dokoła, zakłócił wiatr wzmagający się coraz bardziej. Wiatr ten szybko przerodził się w szaloną wichurę i spędził z pól i łąk wszystko co żyje. Błyski na tle ołowianej dali rozdzierały przestworza. Gęsta ulewa, zda się podniecona rykiem wichru i przeraźliwym turkotem piorunów, pędzona gigantyczną siłą jakąś, staczała się z zagniewanych niebios tak silnie ukośnie, że czyniła wrażenie mocno pochylonej, leżącej już prawie, strunami przeobficie naciągniętej harfy. Burza po niej przygrywała marsz straszny, bo potęgi i zniszczenia zarazem. Wśród gęstych i grubych kropel deszczu dostrzegliśmy liczne białe ziarnka.

– Grad – zawołało z przerażeniem ust kilka.

Wrażenie malowało się na licach wszystkich przykre (żniwa!...) i co chwila jakimś objawiało się zdaniem, wnioskiem, sądem.

Tylko obrońca odważny czci Boskiej, spoglądając wciąż na objaw potęgi Stwórcy, milczał, albowiem przemawiał za niego o Swej mocy, sile, a bezradności pysznego człowieka – Sam wszechmogący Bóg....

A. K.

Dlaczego wierzę. Nowe wydanie ku światłu, Niepokalanów 1937. Nakład Centrali Milicji Niepokalanej. (Za pozwoleniem Władzy Duchownej), ss. 100-102.

Powrót do spisu treści

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: