POSTĘP DUSZY

CZYLI

WZROST W ŚWIĘTOŚCI

 

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

 

ROZDZIAŁ XV

 

Modlitwa

 

Różnica między życiem duchownym a życiem światowym rzuca się w oczy, a płynie ona głównie z modlitwy. Gdy już ktoś raz pod słodkim wpływem łaski odda się życiu modlitwy, niebawem nabiera ona takiej nad nim mocy, iż przemienia go w zupełnie nowego człowieka; przekonawszy się, że modlitwa jest jego życiem, w końcu modli się nieustannie. Jego życie staje się nieustanną modlitwą. Nieustanną – powiadam – nie w znaczeniu różnych sposobów i postaci myślnej lub ustnej modlitwy, lecz nieustanną jako pewna postawa wewnętrzna, mocą której wszyst­kie jego czynności i cierpienia zewnętrzne stają się żywą modlitwą.

 

Zatem życie modlitwy, które jest znamieniem życia nadprzyrodzonego, zasadza się na nieustannej modlitwie. Lecz cóż to znaczy modlić się nieustannie? Co przez ten nakaz rozumiał Boski Zbawiciel? – Modlić się zawsze znaczy odczuwać wciąż słodką potrzebę modlitwy, łaknienie modlitwy. Podczas mo­dlitwy łaska staje się oczywistą, niemal dostrzegalną, nic więc dziwnego, że z nią krzepi się nasza wiara i rozpala miłość. Najboleśniejszą stroną ciężkiej pracy bywa niemożność oddawania się modlitwie oraz znużenie, podcinające nasze siły, zanim nadejdzie czas na modlitwę, albowiem siły fizyczne są bardzo po­trzebne, by modlić się dobrze.

 

Skutkiem pociągu do modlitwy wytwarza się u nas zwyczaj poświęcania stale pewnych chwil mo­dlitwie bądź myślnej, bądź ustnej. Ten nawyk sta­łego zwracania się do modlitwy nie stwarza, jeszcze oczywiście, sam przez się męża modlitwy. Wszelako i Bóg nie ześle swego ognia, dopóki my nie zdobę­dziemy się na stos ofiarny. Przeto musimy sobie przyswoić akty strzeliste i mieć pewne westchnie­nia przygotowane, nie zaniedbując przy tym modlitw samorzutnych, wyrywających się ku niebu w ciągu dnia z gorącości naszych serc. Zresztą wytwarza się z czasem w duszy pewne jak gdyby ciążenie myśli ku Bogu, które się rodzi z miłości oraz z ciągłej pamięci na obecność Bożą, a na zewnątrz objawia się modlitwą, przechodzącą od prośby do dziękczynienia, od dziękczynienia do uwielbienia, od uwielbienia do wstawia­nia się za innymi, stosownie do różnych stanów du­szy, bez jakiegokolwiek zamieszania czy świadomego wysiłku.

 

Modlić się zawsze znaczy, wreszcie, często od­nawiać akty czystej intencji zwracania wszystkiego ku chwale Bożej, a w ten sposób ożywiać duchem modlitwy nasze czynności, rozmowy, prace i cier­pienia.

 

Oto, co znaczy modlić się zawsze: a teraz obaczmy, jakie stąd płyną dla nas pożytki! W jakże nadprzy­rodzonym stanie utrzymuje się taki człowiek! Żyje on jak gdyby na innej planecie niż inni ludzie. Inne też jest jego otoczenie, jego obcowanie jest z Bogiem Jezusem, Maryją, Aniołami i Świętymi. Współżycie z nimi stanowi ukryty nurt jego myśli i często od­działywa na jego sposób wyrażania się. Jego dążno­ści, nadzieje i ukochania nie są te same, co u innych. Ilekroć do czegoś przystępuje, zawsze czyni to od­miennie od innych, inaczej też przyjmuje swoje powodzenie. Nic go, zaiste, nie różni tak od człowieka światowego, jak właśnie to zachowanie się w powo­dzeniu, przeniknięte duchem nadprzyrodzonym, nie­ziemskim, duchem tajemnicy Wcielenia. Jego poglądy na świat, mimo całej swej precyzji i jasności, są uderzające, ponieważ patrzy nań oczyma Kościoła i roz­sądza wszystkie stosunki i odległości między rzeczami zależnie od tego, jak się odnoszą do tego punktu ogniskowego, jakim jest wiara. Jego uczucia są tak ześrodkowane, że w oczach najbliższych uchodzi za człowieka bez uczuć, a ludzie mniej go znający widzą w nim serce zimne, ogołocone z przyrodzonych uczuć, niewrażliwe na węzły krwi i ciepło ogniska rodzin­nego. Zresztą usposobienie spokojne, które wytwarza w nas modlitwa, nie sprzyja bynajmniej tym wyczy­nom i objawom, jakie ma na myśli świat, ponieważ się sprzeciwia owej gorączkowej i nieznającej spo­czynku gonitwie, przez które się je osiąga.

 

Ten wpływ modlitwy zaznacza się w sądach i ocenie ludzi, zdarzeń i rzeczy, daje się odczuć w mowie, wszystko przesyca swoim spokojem. Zaznacza się w postępowaniu z drugimi i bywa główną przyczyną pozornego braku serdeczności dla nich. Tak się przedstawia obraz człowieka, którego władze, uczucia, a do pewnego stopnia i zmysły, opano­wał duch modlitwy. Zdawać by się mogło, że jego urok będzie podbijał ludzi, jak obecność anioła. Lecz tak nie jest, albowiem jego piękność jawi się dopiero w świetle nadprzyrodzonym. Świat widzi w mężu modlitwy tylko niezwykłość i nieporadność cudzo­ziemca, w czym do pewnego stopnia ma słuszność.

 

Jednak mimo wszystko człowiek ten zostawia u ludzi światowych wrażenie niezatarte, podobnie jak Najświętszy Sakrament u protestantów, ilekroć nie­postrzeżenie znajdą się w jego obecności i spiesznie uchodzą. Jest bowiem rzeczą właściwą Bogu i rze­czom Bożym zostawiać po sobie niezatarte wrażenie.

 

Najważniejszą czynnością życia wewnętrznego jest modlitwa myślna, o której chcę najpierw słów parę powiedzieć. Pisarze duchowni, a niekiedy i Święci, wyrażają się, jakoby rozmyślanie było konieczne do zbawienia, co w pewnym znaczeniu i w pewnych wypadkach może być prawdą. W każdym jednak ra­zie jest rzeczą niewątpliwą, że modlitwa myślna jest konieczna do doskonałości i że życie duchowne bez niej istnieć nie może. Modlitwa myślna bowiem zaj­muje nasze władze Bogiem, a to nie tyle przez zgłę­bianie i dociekanie prawd o Bogu, ile raczej przez nakłanianie naszej woli do zgody z wolą Bożą i na­szych uczuć do miłości Bożej. Jej przedmiotem są dzieła Boga i Jego doskonałości, przede wszystkim zaś święte Człowieczeństwo Chrystusa Pana. Długość czasu, jaki należy jej poświęcić, bywa rozmaita w poszczególnych wypadkach; różne też bywają metody, przy niej stosowane, lecz jest rzeczą bardzo ważną trwać przy raz obranej metodzie. Zresztą wspomnę coś o tym w dalszym ciągu.

 

Modlitwa myślna, już sama z siebie trudna, staje się jeszcze trudniejsza wskutek pokus, które na nią czyhają. Jej uciążliwość przechodzi nieraz wszelkie oczekiwanie i ona to kusi do zaniechania modlitwy. Bardzo często, przystępując do rozmyślania, odczu­wamy niesłychaną po prostu niezdolność do myślenia o czymkolwiek. Jakąkolwiek postawę zalecono by nam wówczas, męczy nas jej jednostajność, skoro zaś poczniemy wciąż ją zmieniać, odbiega nas usposobienie do modlitwy. Każdy ruch powoduje nowe roz­targnienia, a imię ich legion. Cała nasza nadzieja w uczuciowym nabożeństwie, a to nas wciąż odbiega nawet bez widocznej winy z naszej strony. Choć myśl o zaniechaniu rozmyślania odpychamy ze wstrę­tem, uśmiecha się nam możliwość urządzenia sobie w nim przerwy. Kiedy indziej pokusa nam wystawia, że ważność modlitwy niesłusznie się przesadza, a choć się oprzemy chęci zaniedbania modlitwy, dogadzamy naszym kaprysom przez nieprzestrzeganie odpowied­niej na nią pory i drogo nieraz za tę słabość płacimy.

 

Jeżeli chcemy lekarstwa na wszystkie te pokusy, to musimy uważać nasze rozmyślanie za główną sprawę dnia; musimy poświęcać czytaniu duchownemu tyle czasu, na ile nas stać; musimy być szczerzy, otwarci i posłuszni naszemu kierownikowi we wszystkim, co do niego należy; musimy stopniowo się uniezależniać od pociech zmysłowych oraz umieć cenić wartość oschłego, czy, jak często zwykliśmy mówić, złego rozmyślania. W tym kierunku trzeba nam wytężyć wszystkie siły, gdyż chodzenie w obec­ności Bożej, moc nad złym duchem i nad podłymi na­łogami, równowaga ducha, zdolność do dźwigania krzyża i cokolwiek tylko możemy sami uczynić dla wytrwania w dobrem do końca, to wszystko zależy od modlitwy.

 

Po uważnym zastanowieniu się nad różnymi me­todami modlitwy, które zalecają pisarze duchowni, spostrzeżemy, że wszystkie dają się sprowadzić do dwóch, ignacjańskiej i sulpicjańskiej, jeśli zechcemy określić je tymi nazwiskami. Metoda św. Ignacego ma tę dodatnią stronę, że bardziej odpowiada nowo­czesnej umysłowości, że jest szerzej rozpowszechniona, że operuje techniką, której łatwo można wyuczyć i że wreszcie najwięcej podręczników do rozmyślania na niej się opiera. Za metodą św. Sulpicjusza prze­mawia ten wzgląd, że w niej wierniej odbija się tra­dycja starych Ojców i Świętych pustyni; że się na­daje ona również dla tych, którzy z jednej strony nie mają możności stosować metody św. Ignacego, a z drugiej nie doszli jeszcze do modlitwy uczuć; że wreszcie szczególnie nadaje się dla tych, którzy z pewnych względów muszą wciąż przerywać rozmy­ślanie, ponieważ w każdej chwili stanowi skończoną całość, podczas gdy cała siła metody ignacjańskiej leży w pełnym zakończeniu. Tak przedstawiałyby się z grubsza obie metody. Orzec, która z nich jest lepsza, niepodobna, albowiem obie są święte, obie wydały Świętych, a użycie jednej lub drugiej zależy od roz­tropnego wyboru lub natchnienia Bożego.

 

Krótko omówię obie metody modlitwy, najpierw zaś ignacjańską, która jest szerzej rozpowszech­niona. Dobre rozmyślanie jest darem, o który należy szczególnie się modlić, dołączając do tego gorące pragnienie doskonałości w ogóle. Trzeba pilnie stoso­wać zalecone środki, a w szczególności pamiętać o tym, że czytanie duchowne dla modlitwy jest tym, czym dla lampy oliwa. Istnieje podwójne przygoto­wanie do rozmyślania: dalsze i bliższe.

 

Dalsze przygotowanie polega częścią na usu­waniu przeszkód, częścią na zdobywaniu pomocy potrzebnych. Przeszkodą, którą przede wszystkim należy usunąć, jest pochlebne mniemanie o sobie sa­mym, popisywanie się swoim umartwieniem i swoją pobożnością, wszelkie przywiązanie do nałogowych uchybień, które wciąż popełniamy, rozproszenie umy­słu, niedbała straż zmysłów i lekkie zbywanie zajęć codziennych. Pomocą, której potrzebujemy, jest po­kora przynajmniej w niższych swych stopniach, pro­stota i czystość intencji w ogóle, dokładna straż zmy­słów, zapewniające spokój ducha, i wreszcie pewna niewielka dawka umartwienia.

 

Przygotowanie bliższe polega na przeczytaniu, wysłuchaniu lub ułożeniu punktów rozmyślania na dzień następny, zwłaszcza zaś na wybadaniu, jaki owoc nastręczałby dany przedmiot rozmyślania sto­sownie do naszych potrzeb duchownych. Przed uda­niem się na spoczynek należy jeszcze raz sobie to wszystko krótko uprzytomnić i wzbudzić odpowiednie westchnienie pobożne; natychmiast po obudzeniu trzeba przypomnieć sobie przedmiot rozmyślania, podczas ubierania zaś myśleć o nim lub obudzać stosowne uczucie; bezpośrednio przed rozmyślaniem należy uspokoić swój umysł, stawiając się w obec­ności Boga lub świętego Człowieczeństwa Jezusa na przeciąg jednego Zdrowaś; cały zaś czas od przygo­towania rozmyślania aż do jego odprawienia winien upłynąć w milczeniu do tego stopnia, by unikać na­wet myśli i obrazów, mogących nas rozproszyć.

 

Kto raz poddał się tym ograniczeniom, ten nie­zawodnie doznał ich pożytku. Lecz nie wszyscy są do tego zdolni. Trzeba znajomości poszczególnych wypadków, aby osądzić, w jakiej mierze i dla jakich przyczyn należy kogoś zwolnić od przytoczonych tu przepisów bez szkody dla jego duszy. Niewiele jest osób, dla których cały ten system metody św. Igna­cego byłby potrzebny przez dłuższy czas, lecz dużo jest takich, którzy obecnie nigdy nie odprawiają porządnie rozmyślania, a którzy byliby do tego zdolni, gdyby zechcieli nieco trudu sobie zadać i przynajmniej czas jakiś ponosić to jarzmo.

 

Po tych dwu przygotowaniach następuje pokłon adoracji i modlitwa przygotowawcza. Następnie idą preludia, co najmniej dwa, a nieraz trzy. W pierwszym odtwarzamy sobie w przelotnym obrazie przedmiot rozmyślania. Jest to pomocą przeciw roztargnieniom, podobnie jak utkwienie wzroku w jakiejś rzeczy uła­twia nam myślenie o niej. Ilekroć potem nasza uwaga podczas rozmyślania się rozprasza, wystarczy tylko wrócić do naszego obrazu, podobnie jak to czyni przepisywacz, gdy coś odwróci jego uwagę od rze­czy przepisywanej. Niektórzy pisarze nawet radzą, mieć nieustannie przed oczyma jakiś obraz, dostoso­wany do owocu, który zamierzamy odnieść z rozmy­ślania. Drugie preludium zawiera prośbę o sam owoc, o który znów dobrze jest modlić się za przyczyną Świętego, wyznaczonego przez Kościół na dany dzień. Przedmioty historyczne posiadają trzecie jeszcze pre­ludium, które polega na krótkim przebieżeniu myślą następstwa wypadków, obranych za przedmiot rozmyślania. Wszystkie te preludia razem nie powinny zająć więcej ponad pięć minut.

 

Dalej następuje samo rozmyślanie, które składa się z ćwiczenia pamięci, rozumu i woli. Ćwiczenie pamięci przypomina trochę pierwsze preludium, tylko różni się od niego tym, że trwa dłużej, oraz dokład­niej i szczegółowiej przechodzi swój przedmiot. Stre­szcza się ono możliwie najzwięźlej w postawieniu sobie siedmiu pytań: Kto? Co? Gdzie? Jakim spo­sobem? Dlaczego? Jak? Kiedy? – Stosują się one zarówno do rozważanych tajemnic, jak i opowieści. Ta czynność nie powinna się nazbyt przedłużać, je­żeli rozmyślanie nie ma zejść na czystą grę wyobraźni. Wszelako należy ją odprawić sumiennie i z drobiaz­gową dokładnością, gdyż, jak niebawem się przeko­namy, z niej popłyną nasze uczucia i postanowienia. Niedbałe i pobieżne ćwiczenie pamięci sprowadza ociężałość myśli, oschłą formalistykę w uczuciach oraz brak skruchy i mocy w postanowieniach. Nie martwmy się, gdy ćwiczenie pamięci przechodzi w ćwiczenie rozumu. Jedno bowiem winno się zazę­biać o drugie, a rozumowi zawsze przypadnie w udziale uskuteczniać zastosowanie ogólnych prawd do nas samych i do potrzeb naszej duszy w danej chwili.

 

Rozum, któremu przypada w udziale druga czyn­ność rozmyślania, winien spełnić pięć następujących zadań: zastosować przedmiot rozmyślania do naszego stanu, wyciągnąć z niego wnioski, rozważyć pobudki, zbadać poprzednie i obecne postępowanie oraz prze­widzieć przyszłe warunki. Rzeczą doniosłą przy ćwi­czeniu rozumu jest jak największa prostota. Podobnie jak ćwiczenie pamięci, posługuje się i ono siedmiu pytaniami: Po pierwsze, jakie myśli nasuwa ten przed­miot? Po drugie, jaką praktyczną naukę mam z niego wyciągnąć? – Nauka ta winna być szczegółowa, nie ogólnikowa, oraz dostosowana do naszego zajęcia, charakteru i stanu. Po trzecie, jakie pobudki skła­niają mnie do jej zastosowania? Tu będzie należała stosowność, przez którą rozumiem gorliwość i poży­tek przynajmniej nadprzyrodzony, zadowolenie, łatwość oraz konieczność. Po czwarte, jak postępowa­łem dotychczas w tym względzie? – Tu musimy być niezbyt pochopni do odpowiedzi zadowalającej i tylko wtedy wydawać o sobie sąd dodatni, jeśli sama oczy­wistość zmusza nas do tego. Naszym staraniem winno być własne zawstydzenie. Musimy zstąpić do szcze­gółów oraz troskliwie badać swoje obecne usposo­bienie. Po piąte, jak powinienem się zachować w przy­szłości? – Tutaj nie należy przewidywać okoliczności nadzwyczajnych, nieprawdopodobnych czy naciąga­nych, lecz tylko takie, które łatwo mogą się przy­darzyć jeszcze tego samego dnia. Po szóste, jakie przeszkody winienem usunąć? – W tym względzie przyjdzie nam z pomocą znajomość samego siebie, jaką czerpiemy z codziennego rachunku sumienia. W ogólności trzy są takie przeszkody: próżność, zmy­słowość i rozproszenie. Po siódme, jakie środki mam wybrać? – Tu należy starać się o środki szczegółowe, a nie ogólnikowe i niepewne, przede wszystkim zaś winniśmy kierować się roztropnością i nie obcią­żać się ponad siły. Doświadczenie uczy, że wielu spostrzega wieczorem, iż znaczną część dnia spędzili bez krzyża rannych postanowień, ponieważ w porannym rozmyślaniu obarczyli się bardziej, niż ich ra­miona zdolne były udźwigać; przeto zrzucili swój krzyż, przestając być uczniami Zbawiciela przez po­zostałą część dnia.

 

Trzecią czynnością rozmyślania jest ćwiczenie woli. Bez niego rozmyślanie przestaje być modlitwą myślną, a schodzi na czystą spekulację lub na jakiś okaleczały rachunek sumienia. Działalność woli wy­raża się dwojako: w uczuciach i w postanowieniach. Uczucia mają zastosowanie również poza rozmyśla­niem, w ćwiczeniu pamięci, a nawet w preludiach. Są one pożądane niemal zawsze, kiedykolwiek się zjawią. Dobrze też jest zapamiętać sobie dla łatwiej­szego wyrażenia tych świętych uczuć zdania Pi­sma św. i powiedzenia Świętych; tylko najlepiej jest zbierać je samemu, w przeciwnym bowiem razie nie posiadają ani połowy swego namaszczenia. Nigdy nie trzeba żałować czasu na uczucia pokorne, jak długo się czuje w nich upodobanie, chociażby cała godzina miała nam upłynąć na nich z pominięciem innych części rozmyślania. Tego wszelako nie da się powiedzieć o uczuciu radości i triumfu, które bywa do­stępne błędom i złudzeniom, toteż winno być utrzy­mywane w pewnych granicach. Nawet tak pożądane uczucie jak skrucha musi być umiarkowane, gdyż zwykło nieraz przechodzić w przesadę i mieszać się łatwo z miłością własną. Jeżeli wzbudzanie uczuć przychodzi nam z trudnością, nie traćmy spokoju ducha i nie trwóżmy się, lecz spokojnie starajmy się je doprowadzić do skutku aktami wiary.

 

Choć tak doniosłe jest znaczenie uczuć w roz­myślaniu, jednak postanowienia są rzeczą jeszcze do­nioślejszą. Ich miejsce jest nie tylko po każdym punk­cie rozmyślania, lecz po każdej praktycznej uwadze w obrębie poszczególnych punktów. Winny one być praktyczne i nie ograniczać się do podjęcia pewnych nabożeństw i modlitw, lecz mieć za przedmiot uni­kanie czegoś lub umartwienie się w czymś. Winny być szczegółowe, nie ogólne, oraz stosować się do obecnego naszego stanu i bieżących czynności. Posta­nawiać bowiem coś uczynić wtedy, gdy się osiągnie to lub owo, albo skoro upłynie jakiś przeciąg czasu, znaczy budować zamki w powietrzu, a nie czynić postanowienia. Nasze postanowienia, o ile to możliwe, powinny by się odnosić do okoliczności, które prawdo­podobnie zajdą w ciągu dnia, tak by nasz szczegółowy rachunek sumienia wiązał się z rozmyślaniem. Muszą one być oparte na silnych pobudkach, często brane na rozmyślania, nie prędkie, nie przedwczesne, nie przewyższające naszą gorliwość, gdy ostygniemy z żaru modlitwy. Jeżeli co, to przede wszystkim one winny trzymać się poniżej tego, na co możemy spokojnie liczyć, oraz płynąć z pokory. Albowiem na rozmyślaniu wiele rzeczy przybiera taką postać, że często odbiega nas uzasadniona nieufność względem samych siebie, a ponieważ Bóg rzadko wspomaga dusze zbyt dufne w siebie, przeto łatwo się uginamy. Ileż narzekań, które się słyszy od ludzi na brak postępu, należałoby złożyć na karb płonnych posta­nowień, czynionych w pół-przyrodzonym, pół-nadprzy­rodzonym zapale modlitwy?

 

Dochodzimy już do zakończenia rozmyślania. Jest ono ważne, a przy całej swej gorącości, nie po­winno tracić spokoju. Jeśli się je czyni pośpiesznie, by nie przedłużyć zwykłej godziny rozmyślania czy dla jakiejś innej przyczyny, często przepada cały owoc rozmyślania. Najpierw winniśmy zebrać i odno­wić wszystkie nasze postanowienia. Tym sposobem odświeży się nasza gorliwość, która może osłabła w ciągu godziny wskutek oschłości i zmęczenia. Na­stępnie idą rozmowy z Bogiem, Matką Najświętszą i ze Świętymi. Podczas nich winniśmy prosić osobno o poszczególne, przedtem określone owoce rozmyślania, do których możemy dołączyć jakąś rzecz, która nam bardzo leży na sercu oraz pokorne ofiarowanie uczynionych postanowień. Z modlitw, dodawanych w końcu przez podręczniki modlitwy myślnej, oparte na tej metodzie, najczęstsze są: Ojcze nasz, Zdrowaś i Duszo Chrystusowa. Na tym kończy się nasze ob­cowanie z Bogiem, lecz nie powinna ustawać pamięć na obecność Bożą. Przeciwnie, więcej niż kiedykol­wiek wystrzegać się wówczas należy, by nie opano­wał nas duch rozproszenia oraz zbyt nagła reakcja po skupieniu, w jakim się utrzymywaliśmy na mo­dlitwie.

 

Jeżeli chodzi o wolę św. Ignacego, to rozmyśla­nie na tym nie powinno się kończyć. Teraz zdaniem jego winniśmy, siedząc lub przechadzając się, odpra­wić to, co on zwie refleksją albo rozbiorem odpra­wionego rozmyślania. Brak tej refleksji uważa on za przyczynę długotrwałych wad naszych rozmyślań. Gdybyśmy bowiem zastanawiali się nad nimi, to od­krywszy w nich jakieś braki, prawdopodobnie doszlibyśmy ich źródeł, moglibyśmy więc unikać ich w przyszłości. Istotnie, refleksja uchodzi za rzecz tak do­niosłą, że mamy wyraźne polecenie odprawienia jej później, w ciągu dnia, gdybyśmy jej z rana nie odprawili. Refleksja składa się z dwóch części, z rachunku i ze streszczenia. W rachunku krótko przechodzimy nasze wczorajsze przygotowanie, pierwsze nasze myśli przy wstaniu, początek rozmyślania, modlitwę przy­gotowawczą, preludia, wybór owocu, dalszy przebieg rozmyślania, jak walczyliśmy z roztargnieniami pod­czas wszystkich trzech czynności rozważania, czy nasza modlitwa końcowa była żarliwa i pokorna, czy nasłuchiwaliśmy głosu Bożego w naszych sercach oraz czyśmy byli wolni od nieuszanowania w ułoże­niu ciała, od nieumiarkowania języka lub porywczości umysłu. Jeżeli wszystko to odbyło się zupełnie dobrze, dziękujemy Bogu Wszechmocnemu za łaskę, której jedynie przypisać trzeba nasze powodzenie. Jeśli zaś cokolwiek nam się nie udało, obudzamy w sobie skruchę i pokorne postanowienie na przyszłość bez poddawania się przygnębieniu czy niepokojowi. Pamiętajmy zawsze, że czas modlitwy bywa czasem Bożego karania. Wtedy bowiem przypominają się nam i dręczą nas różne grzechy powszednie, drobne niewierności, nieuporządkowane przyjaźnie i świa­towe przywiązania, za które w ten sposób ponosimy karę.

 

Streszczenie rozmyślania zbiera w jedno wszyst­kie oświecenia, wszystkie postanowienia i owoc, jaki spodziewamy się odnieść, poczym jeszcze raz prosi się o łaskę dotrzymania postanowień. Zarazem na­leży obrać sobie jakąś modlitwę strzelistą na cały dzień lub jakąś myśl, jako wiązankę duchowną, która by nas odświeżała w pyle i zgiełku światowym. Wreszcie winniśmy zapisać oświecenie oraz posta­nowienia, by móc potem przez odczytywanie ich odświeżać stygnącą gorliwość. Jednak ta ostatnia prak­tyka wymaga wielkiej roztropności i nie nadaje się dla wszystkich. Wyżej opisana refleksja, zdaniem św. Ignacego, winna trwać "około" ćwierć godziny.

 

Pierwsze zapoznanie się z metodą św. Ignacego zwykło robić wrażenie podobne do tego, jakie od­biera kleryk, stykający się po raz pierwszy z brewiarzem. Odnosi się wrażenie, iż nigdy chyba się jej nie opanuje należycie. W rzeczy samej jednak prze­bieg jej jest tak naturalny, że łatwo się z nią oswajamy, tak dalece, że bez żadnego niemal wysiłku, czy choćby refleksji, spełniamy wszystko prawidłowo. W istocie jest ona łatwiejsza, niżby można było przy­puścić.

 

Metoda św. Franciszka Salezego zasadniczo od niej się nie różni, jeśli pominąć kilka odrębnych rysów, które ją znamionują. To samo można powiedzieć o metodzie św. Alfonsa, która właściwie jest metodą św. Ignacego, trochę może swobodniejszą, jak tego należało oczekiwać z usposobienia tego czcigodnego Świętego, który do wielu tytułów wdzięczności, jaka mu się należy ze strony współczesnego Kościoła, do­łączył tytuł apostoła modlitwy.

 

Początkujący zazwyczaj bywają skłonni do lekce­ważenia technicznej strony modlitwy. Jednak na­prawdę opłaci się przykładać się do niej cierpliwie przez kilka tygodni. Nigdy tego nie pożałujemy, pod­czas gdy na postępowanie przeciwne narzekać bę­dziemy całe życie. Strzeżmy się przeto, byśmy nie klękali do modlitwy bezmyślnie, bez zdania sobie sprawy z tego, co czynimy, dodając do grzechu nieuszanowania winę lenistwa.

 

Nie trzeba też gonić zbyt za głosami wewnętrznymi, za wyraźnymi znakami czy za jasnym odczu­ciem woli Bożej, ani też ulegać pokusie opuszczenia bitego gościńca mozolnego rozmyślania dla osią­gnięcia Boga krótszymi ścieżkami. Przede wszystkim jednak nie jest dobrze czytać dużo książek o modli­twie, raczej należy trzymać się kilku ustnych wska­zówek naszego kierownika duchownego. Wciąż mu­simy się starać, zawsze jednak spokojnie, o przedłu­żenie naszych uczuć kosztem suchych rozważań, a choćby całe rozmyślanie upłynęło nam w nieznoś­nej oschłości, winniśmy uczynić jakieś szczegółowe postanowienie, zanim się oddalimy od wizerunku Ukrzyżowanego, tak bowiem nie upłynie nam ten czas bezowocnie.

 

A teraz słówko o tym, co nazywamy niesłusznie "złym" rozmyślaniem. Na ogół bywa ono najbardziej owocne. Samo wytrwanie przez cały czas, wyzna­czony nam na rozmowę z Bogiem, jest znakomitym i zasługującym czynem posłuszeństwa. Tajemnica, której na pozór nie dało nam się przeniknąć, w rzeczy­wistości wsiąkła w nasz umysł i utrzymuje nas pod­czas dnia w obecności Bożej skuteczniej, niż gdyby to miało miejsce w przeciwnym wypadku. W ciągu takiego rozmyślania zanosiliśmy modły do Boga, a to już samo jest czymś wielkim. Uczyniliśmy jakieś postanowienie, mieliśmy sposobność do upokorzenia. Bóg bowiem często karci nas, podobnie jak nauczyciel karci ucznia, byśmy zastanowili się nad naszym postępowaniem i odkryli zapomniane drobne niewier­ności, za które jeszcze nie odpokutowaliśmy. Ilekroć tedy rozmyślanie "źle" nam pójdzie, a my nie od­kryjemy winy tego w naszych błędach, bądźmy pewni, że Bóg ma w tym jakieś względem nas zamiary, których spełnienie leży w naszym interesie. Niemała to rzecz umieć ścierpieć samego siebie i swoje własne niedoskonałości. Owszem, w tym kryje się dużo po­kory i dużo postępu w doskonałości. Zaiste, gdy­byśmy chcieli, moglibyśmy nasze niepowodzenia w rozmyślaniu wynagrodzić sobie z odsetkami.

 

Jasną jest rzeczą, że dużo z tego, co się powie­działo o metodzie św. Ignacego, da się zastosować do wszystkich innych metod, jeśli chodzi o kierownictwo i prowadzenie. Przeto mówiąc o metodzie sulpicjańskiej, ograniczę się tylko do tych rze­czy, które ją odróżniają od tamtej. M. Olier wyróżnia w modlitwie trzy części: przygotowanie, zrąb rozmy­ślania i zakończenie; na ogół też posługuje się on sło­wem modlitwa nie zaś rozmyślanie; przejęty zaś du­chem starej tradycji, czerpie – podobnie jak jego komentatorowie – zasady i metody ze św. Ambro­żego, św. Jana Klimaka, św. Nila, Kasjana i pokrew­nych pisarzy. Wymieniają oni trojakie przygotowanie: dalsze, bliższe i najbliższe. Pierwsze polega na usu­waniu przeszkód, drugie na przygotowaniu tego, co jest potrzebne do dobrej modlitwy, a trzecie na wej­ściu niejako w modlitwę.

 

Dalsze przygotowanie, rzec można, obejmuje całe życie, a walczy głównie z trzema przeszkodami: z grzechem, namiętnościami i myślą o stworzeniach. Dusza, pozostająca w grzechu, nie może po przyja­cielsku obcować z Bogiem. Niespokojne poruszenia ludzkich namiętności mącą pokój wewnętrzny, który jest nieodzownym warunkiem modlitwy myślnej. W końcu myśl o stworzeniach jest źródłem wszelkiego roztargnienia i rozproszenia. Wobec tego, porzucenie grzechu, umartwienie namiętności i straż zmysłów stanowią dalsze przygotowanie do modlitwy.

 

Przygotowanie bliższe odnosi się do trzech cza­sów: po pierwsze, do chwili wieczornego zapoznania się z przedmiotem rozmyślania, po drugie, do prze­ciągu czasu od tej chwili aż do zbudzenia się rano i po trzecie, do czasu między obudzeniem się a za­częciem rozmyślania. Pierwsze wymaga uwagi, drugie zajęcia się przedmiotem rozmyślania oraz ścisłego milczenia, trzecie zaś uczuć miłości i wesela, z jakimi winniśmy przystępować do modlitwy.

 

Przygotowanie najbliższe jest niemal częścią sa­mej modlitwy. Obejmuje ono trzy rzeczy: stawienie się w obecności Bożej, uznanie się niegodnym okazania się przed obliczem Boga i oświadczenie własnej niezdolności do należytego odprawienia modlitwy bez pomocy łaski Bożej. Każde z tych trzech przygotowań jest ujęte w przepisy, czerpane ze starożytnych źródeł, szczególnie ze św. Grzegorza, św. Chryzostoma, św. Bonawentury, św. Nila, św. Bernarda i św. Be­nedykta.

 

Główne jednak cechy znamienne wykazuje sam zrąb modlitwy. Składa się on, podobnie jak w me­todzie ignacjańskiej, z trzech punktów: pierwszy zwie się uwielbieniem, drugi zjednoczeniem, trzeci zaś współdziałaniem. W pierwszym wielbimy, wysławiamy i obejmujemy Boga naszą miłością i dziękczynieniem. W drugim usiłujemy zaszczepić we własnych sercach to, cośmy sławili i miłowali u Boga, oraz stać się w miarę sił naszych uczestnikami Jego doskonałości. W trzecim współdziałamy z użyczoną nam łaską przez żarliwe modły i wielkoduszne postanowienia.

 

Starzy Ojcowie przekazali nam tę metodę mo­dlitwy jako samo z siebie wyborne streszczenie chrześcijańskiej doskonałości. Modlić się tym sposo­bem znaczy, wedle ich wyrażenia, Jezusa mieć przed oczyma – przez uwielbienie, Jezusa w sercu – przez zjednoczenie, Jezusa w rękach – przez współdzia­łanie, a więc trzy rzeczy, z których się składa wszel­kie życie chrześcijańskie. Swoim zwyczajem wywo­dzą to z polecenia, jakie dał Bóg synom Izraela, by słowa dekalogu mieli przewiązane przed swymi oczyma, na swoim sercu i na swoich rękach.

 

Św. Ambroży nazywa te trzy punkty trzema pie­częciami: uwielbienie zwie signaculum in fronte, ut semper confiteamur – pieczęcią na czole, byśmy zawsze Boga wyznawali; zjednoczenie – signaculum in corde, ut semper diligamus – pieczęcią na sercu, byśmy zawsze Boga miłowali; współdziałanie zaś – signaculum in brachio, ut semper operemur – pie­częcią na ramieniu, byśmy zawsze pracowali na chwałę Bożą. Inni znowu zauważają, że ta metoda modlitwy odpowiada przykładowi, jaki nam zostawił Chrystus. I tak uwielbienie odpowiada słowom: Święć się imię Twoje, zjednoczenie – słowom: Przyjdź królestwo Twoje, a współdziałanie – słowom: Bądź wola Twoja. Zdaje się również, o ile możemy sądzić, że ta me­toda przeważała wśród Ojców pustyni i jest rzeczą zdumiewającą, jak wiele okruchów dawnej tradycji na nią wskazuje (1). Ten patrystyczny charakter wyróżnia sulpicjańską metodę modlitwy i nadaje jej cechę sta­rożytnej ascezy Kościoła.

 

Pierwszym przeto punktem jest uwielbienie, gdzie rozpatrujemy przedmiot naszego rozmyślania w Jezusie, któremu przy tym składamy należytą cześć. Dwie zatem rzeczy mamy zachować w tym pierwszym punkcie. Przypuśćmy, żeby poprzestać na przykładzie, który przytacza Tronson, że rozmyślamy o pokorze. W tym więc punkcie najpierw rozważamy pokorę Jezusa, która obejmuje wewnętrzne Jego usposobie­nie, słowa i czyny. Po wtóre sześcioraką u stóp Jego składamy ofiarę: uwielbienie, podziw, chwałę, miłość, wesele i wdzięczność, wyrażając niekiedy wszystkie te uczucia po kolei, niekiedy zaś tylko niektóre, sto­sownie do przedmiotu naszej modlitwy.

 

Punkt ten jest niesłychanie ważny, albowiem po pierwsze uczy nas widzieć w Chrystusie źródło wszelkich cnót; po drugie obierać Go za wzór i pra­widło, na kształt którego urabia nas łaska; po trze­cie z dwóch celów modlitwy, którymi według Tertuliana są wychwalanie Boga i prośba ludzka, dosko­nalszym jest pierwszy; wreszcie po czwarte św. Grze­gorz Nysseński powiada, że nawet ze stanowiska własnej korzyści, spośród dwu dróg, które wiodą do doskonałości, z modlitwy i naśladowania, pierwsza jest najkrótsza, najskuteczniejsza i najpewniejsza.

 

Mówiąc o skuteczności uwielbienia jako części składowej modlitwy, Ojcowie posługują się następującym porównaniem: powiadają, że jak są dwa spo­soby barwienia białego sukna szkarłatem, mianowicie przez malowanie go lub też przez zanurzenie w bar­wiku, który to sposób ostatni jest krótszy i daje szkarłat nieblaknący, tak również zanurzenie naszych dusz przez miłość i uwielbienie w purpurze Serca Jezusowego szybciej obleka nas w cnotę, niżby to mogły uczynić mnogie akty tej cnoty. Zauważy za­pewne czytelnik, że ta nauka jest niezwykła i zdaje się na pierwszy rzut oka różnić od zwyczajnego tonu współczesnych książek. Ta metoda uwielbienia z małymi zmianami daje się zastosować do każdego z sze­ściu przedmiotów, branych zwykle na rozmyślanie: zarówno do przymiotów i doskonałości Bożych, jak do tajemnic i cnót Jezusowych i czynów Świętych oraz do rozważanych w oderwaniu cnót, występków i prawd chrześcijańskich.

 

Drugim punktem jest zjednoczenie, w którym staramy się stać uczestnikami tego wszystkiego, cośmy przed chwilą miłowali i podziwiali. Obejmuje on trzy rzeczy: najpierw musimy wyrobić w sobie to przekonanie, że łaska, o którą pragniemy się modlić, jest dla nas ważna, a pobudkami, które mają wskrze­sić w nas takie przeświadczenie, winny być w pierw­szym rzędzie pobudki wiary. Druga rzecz, to zrozu­mienie, jak bardzo potrzeba nam tej łaski w chwili obecnej i jak wiele sposobności do jej nabycia zmar­nowaliśmy – z tego stanowiska należy rozważyć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Trzecią i naj­ważniejszą rzeczą jest sama prośba o rzeczoną łaskę, przybierająca czworaką postać, jak to widzimy w Piśmie św.: może po pierwsze się ograniczać do zwykłej prośby – petitiones vestrae innotescant apud Deum – prośby wasze niech będą jawne przed Bo­giem; po drugie może przechodzić w błaganie, w którym dodajemy do naszego życzenia jakiś powód czy zaklęcie, na przykład przez zasługi Pana naszego lub wstawiennictwo Matki Najświętszej – in omni obsecratione – we wszelakim błaganiu, jak mówi Apostoł; może po trzecie, dziać się przez dziękczynienie – cum gratiarum actione, albowiem powiadają Święci, że dziękowanie za łaski otrzymane jest prośbą najskutecz­niejszą o nowe; po czwarte może się odbywać w po­staci przypomnienia, podobnie jak kiedy siostry Ła­zarza ograniczyły się do przedstawienia swego cier­pienia: Panie, ten którego miłujesz, choruje.

 

Wszystkie te rodzaje prośby winny posiadać cztery warunki: pokorę, ufność, wytrwanie i łączność z bliźnimi w naszych modlitwach, jako uczy nas Zba­wiciel modlić się o chleb powszedni nasz, nie tylko swój, o odpuszczenie win naszych, nie swoich tylko. Św. Nil kładzie wielki nacisk na ten ostatni szczegół i twierdzi, iż tym sposobem modlą się Aniołowie.

 

Trzeci punkt zależy na współdziałaniu, składającym się z postanowień, które winny posiadać trzy własności: być szczegółowymi, odnosić się do teraźniejszości i odznaczać się skutecznością. Winny się odnosić do teraźniejszości, to znaczy wiązać się w naszym umyśle z jakimś zastosowaniem, które prawdopodobnie się nadarzy jeszcze tego samego dnia. Winny się odznaczać skutecznością, to jest, po­ciągać za sobą wytrwałą staranność w wykonaniu, zamierzoną wyraźnie podczas robienia postanowienia.

 

Zakończenie modlitwy składa się z trzech czyn­ności, które można spełnić wszystkie w niedługim przeciągu czasu. Najpierw trzeba podziękować Bogu za łaski odebrane podczas modlitwy, że raczył nas ścierpieć w swojej obecności, że nas uzdolnił do mo­dlitwy, że tyle dobrych poruszeń i myśli nam zesłał. Po wtóre winniśmy prosić o przebaczenie nam win, popełnionych w ciągu modlitwy: niedbalstw, oziębłości, roztargnień, nieuwagi i chwiejności. W końcu należy złożyć to wszystko w ręce Matki Najświętszej, by wszystko ofiarowała Bogu, uzupełniając wszelkie braki nasze i upraszając nam wszelakie błogosławieństwo. Tu również zbiera się ową wiązankę du­chowną św. Franciszka Salezego, której myśl, zdaje się, pierwszy poddał mężom modlitwy św. Nil.

 

Metoda karmelitańska, jak ją przedstawia Jan od Jezusa i Maryi, zabrania jakiegokolwiek ściśle przewidzianego układu rozmyślania i poleca ujmować je tylko w jeden punkt, który zawiera uwielbienie, ofiarowanie, dziękczynienie, prośbę i wstawiennictwo, wszelako nie w tym samym zawsze ułożone porządku, lecz z pierwszeństwem dla tej czynności, która naj­bardziej będzie odpowiadała przedmiotowi danego rozmyślania. W ogóle słusznie, zdaje się, można powiedzieć, że zakony kontemplatywne trzymają się raczej metody starożytnej, którą nazwaliśmy sulpicjańską, niźli metody ignacjańskiej. Wszystkie zaś inne metody prawdopodobnie dadzą się sprowadzić do jednej albo do drugiej z tych dwojga.

 

Jednakowoż osoby, dla których przeznaczam moje dzieło, miewają potrzeby wyższe ponad wyłożone tu metody rozmyślania, jakkolwiekby się jeszcze nie zbliżały do tak zwanych nadprzyrodzonych stanów modlitwy. Dla wielu rozmyślanie jest stanem przej­ściowym, który zwykle przechodzą powoli, niekiedy jednak bardzo szybko. Kto zaś całe swe życie spędza z Bogiem, trawiąc je głównie na zgłębianiu książek duchownych i na ćwiczeniach pobożnych, dość często spostrzega, że rozmyślanie już nie jest rodzajem modlitwy mu odpowiadającym i że przejść winien do tak zwanej przez pisarzy duchownych, modlitwy uczuć. O niej więc cośkolwiek należy powiedzieć.

 

Przejście od rozmyślania do modlitwy uczuć bywa okresem przełomowym w życiu duchownym. Albowiem zdarzyć się może, że porzucamy rozmyśla­nie przedwcześnie lub rozstajemy się z nim zbyt późno, albo i wcale go nie opuszczamy, choć Pan zapra­sza nas do stanu wyższego. Wszystkie te trzy błędy przynoszą szkodę duszy. Pierwszy wtrąca nas w złu­dzenia, drugi przyprawia o stratę czasu, trzeci po­zbawia nas cennej łaski. Dlatego pisarze duchowni podają następujące znaki, że już pora przejść nam do modlitwy uczuć. Pierwszym jest niezdolność do rozmyślania, a pociąg do uczuć; drugi objawia się w tym, że mimo naszych wysiłków, nie odnosimy owocu z rozmyślania, tylko zmęczenie i niesmak; trzeci, na który chciałbym szczególniejszą zwrócić uwagę, polega na tym, że tak na wskroś jesteśmy przeniknięci prawdami wiary i zasadami Chrystusowymi, iż trudno nam przychodzi zajmować nimi nasz rozum na modlitwie, lecz natychmiast i jak gdyby nie­powstrzymanie przechodzimy do uczuć woli; czwar­tym wreszcie znakiem jest niezaprzeczony postęp we wstręcie do grzechu, w obojętności na rzeczy przyjemne, w unikaniu sposobności do złego, w opa­nowaniu języka i w straży zmysłów. Tak więc stop­niowo, po trochu ograniczamy ćwiczenie pamięci i ro­zumu na modlitwie, a ześrodkowujemy się cali w uczu­ciach woli, aż wreszcie bezpiecznie, krok za krokiem, przejdziemy od rozmyślania do modlitwy uczuć.

 

Courbon w następujący sposób opisuje różnicę pomiędzy tymi dwoma stanami modlitwy. Dopóki przebywamy w stanie rozmyślających, rozumujemy nad danym przedmiotem, przetrawiamy jakiś ustęp, zastanawiamy się nad daną prawdą, lub rozważamy pewną tajemnicę celem obudzenia pewnych uczuć względem danego przedmiotu. Natomiast w modli­twie uczuć ustają zupełnie rozumowania i rozważania, a dusza przystępuje z własnego popędu do wysnuwania odnośnych uczuć. Rozmyślanie też żąda od duszy w rozbudzaniu uczuć pewnego wysiłku, pracy i mozolnego skupiania uwagi, podczas gdy w mo­dlitwie uczuć to wszystko przychodzi bez natężenia, swobodnie i samorzutnie, tak że modlitwa uczuć prze­wyższa rozmyślanie swą żarliwością, spokojem i cią­głością.

 

Owoce z przejścia we właściwym czasie i w spo­sób właściwy do nowej modlitwy nie pozwalają długo na siebie czekać. Pierwszym z nich jest wielkie ukochanie Boga, które się zdradza w miłości ceniącej Go ponad wszystko (amor praeferentiae), lgną­cej do Niego tylko z wielkiego w Nim upodobania (amor complacentiae), a pochodzącej z ogromnej dla Niego życzliwości (amor benevolentiae), oraz w dzie­łach czynnej ku Niemu miłości. Za tym idzie pragnienie pełnienia woli Bożej, paląca gorliwość o chwałę Boga, dotkliwa tęsknota za Stołem Pańskim, pożą­danie samotności, głód poznania tego, co się do Boga odnosi, upodobanie w rozmowach o Bogu, wzrost odwagi, tęsknota za śmiercią, żarliwość o dusze i po­garda świata.

 

Z drugiej jednak strony ten rodzaj modlitwy po­siada swoje niebezpieczeństwa. Powstaje obawa, że wyczerpiemy się w tych gorących i niepohamowa­nych uczuciach, że uwierzymy, iż cała pobożność zasadza się na płomiennych uczuciach, że roić sobie będziemy, iż dorównywamy uczuciom Świętych, że nabierzemy przekonania, iż wszystko, cokolwiek czy­nimy, pochodzi z natchnienia Bożego, że w nasze dobre uczynki zbyt dużo włożymy ludzkiej krewkości i porywczości, a w swojej gorliwości okażemy się nieroztropnymi. Przy modlitwie uczuć roztargnienia dotkliwiej nam dokuczają niż przy rozmyślaniu, gdyż nasz rozum mniej jest zajęty. Utrata słodyczy więcej we znaki się daje, a świat i szatan zajadlej nas na­pastuje, niż przedtem. Nade wszystko zaś w stopniu zdumiewającym podlegamy próżności, zniecierpliwieniu i swawoli zmysłów. Po swojej jednak stronie mamy dary nadprzyrodzone, które zwykły towarzy­szyć temu stanowi modlitwy, jak dar łez, nawiedze­nia wewnętrzne, poruszenia duszy, omdlenia miłosne, zatapianie ducha w Bogu, rana miłości, przebłyski własnej nicości i nadmiar duchowej słodyczy. Lecz wyczerpujące opisanie tego wszystkiego należy ra­czej do dzieła o modlitwie. Na razie niech wystarczy, cośmy już dotąd o modlitwie myślnej powiedzieli. Pozostaje więc przejść do modlitwy ustnej.

 

Jedną z oznak fałszywej ascezy, jak zresztą wia­domo ze zdań potępionych, jest lekceważenie ustnej modlitwy. Chociażby nawet, jak sądzi św. Tomasz, nie była ona konieczna do zbawienia, jest przecie w powszechnym użyciu wśród wiernych. Św. Augustyn zdaje się bronić jej konieczności do zbawienia, podając za dowód wzór, jaki nam pozostawił nasz Zbawca. Również św. Tomasz głosi jej niezmierny pożytek, a to dla trzech przyczyn. Ona bowiem roz­budza wewnętrzne nabożeństwo i rozbudzone ożywia. Czcić Boga winniśmy za pomocą wszystkich darów, a mowa nie mniejszym jest darem niż rozum. Modli­twa ustna w końcu daje upust nabożeństwu wewnętrz­nemu, które też samo wzrasta w miarę, jak gwał­towniejsze znajduje ujście. Przy modlitwie ustnej na­leży uważać na trzy rzeczy, choć może nie na wszyst­kie trzy jednocześnie: najpierw na kolejność i po­prawne wymawianie poszczególnych wyrazów, na­stępnie na znaczenie słów i wreszcie na ich cel, to jest na osobę Tego, do którego je zwracamy i na to, o co prosimy.

 

Wyrażając się z grubsza, sposobem pospolitym, można rozróżnić cztery rodzaje ustnej modlitwy: z książką, bez książki, za drugich i akty strzeliste. Jeżeli posługujemy się przy modlitwie książką, to dobrze jest nie zmieniać jej często, lecz modlić się stale z jednej. Odczytywanie modlitw należy od czasu do czasu przerywać, zamykając książkę i przetra­wiając myśli Boże; wystrzegać się też trzeba wyboru książki wybiegającej zbytnio ponad to, co rzeczy­wiście odczuwamy i na co się zdobyć możemy. Je­żeli modlimy się bez pomocy książki, niechże modli­twa nasza będzie zwięzła i nie wielosłowna przez wzgląd na majestat Boży; używajmy słów starannie przedtem przemyślanych i nie omieszkujmy przeplatać je milczeniem. Jeśli chodzi o modlitwę za drugich, bądźmy oględni w przyobiecywaniu im naszych mo­dłów. Nie przeciążajmy się wiecznymi lub rozlicznymi nowennami. Nie zgadza się też z należnym Bogu uszanowaniem określać sobie czas trwania modłów za jakąś sprawę, by ich zaprzestać, jeśli Bóg w okre­ślonym czasie ich nie wysłucha. Główne miejsce w naszych modlitwach winien mieć zawsze Ojciec Święty oraz jego intencje za potrzeby Kościoła. Akty strzeliste należy często ponawiać, lecz na ogół nie trzeba się w tym krępować jakimś przepisem czy zobowią­zaniem. Szczególnie mają one być nieustanne w chwi­lach pokusy i warto posiadać zawsze pewne obrane westchnienie na pogotowiu.

 

Różne ostrożności zachować należy przy modli­twie ustnej. Nie powinniśmy nazbyt się nimi obar­czać, dobrze też jest rozpoczynać je zawsze od uświa­domienia sobie Boskiej obecności. Ilekroć się przy­chwycimy na roztargnieniu, że niepostrzeżenie od­biegliśmy myślą od treści modlitwy, mimo iż czu­waliśmy nad sobą, nie powinniśmy powtarzać tego, cośmy bezmyślnie odmówili, jeżeli nie chcemy utra­cić spokoju ducha. Wystarczy po prostu się zatrzymać, wzbudzić akt skruchy i modlić się dalej. Postępowa­nie bowiem przeciwne wiedzie do wielu skrupułów, a kończy się na uprzykrzeniu i obrzydzeniu sobie mo­dlitwy ustnej. Jeżeli roztargnienia przejdą już w na­łóg, należy pójść im na przekór, odmawiając sobie któregoś z dawniejszych ułatwień, a tak wykorzenić je przez posunięcie się kilka kroków w kierunku przeciwnej skrajności. I tak jeżeliśmy zwykli byli modlić się na wolnym powietrzu, w czasie przechadzki lub w łóżku, a wynikło stąd jakieś widoczne nie­dbalstwo, lepiej jest tego zaprzestać, a modlić się we własnym pokoju, na klęczkach lub w inny nieco uciążliwy sposób. Nie zapominajmy, że owe ułatwie­nia przy modlitwie ustnej bywają nie tylko obfitym źródłem skrupułów, lecz wprost niewyczerpaną skarb­nicą sposobności do grzechów powszednich, a przy­czyną tego jest niemal zawsze brak uszanowania i należytego zastanowienia. Taki przeto czas wybie­rajmy do modlitwy, w którym prawdopodobnie nic nam jej nie przerwie i starannie czuwajmy nad naszymi zmysłami. Opowiadają o św. Karolu Boromeuszu, iż nigdy nie odmawiał z pamięci nawet naj­bardziej znanych cząstek brewiarza czy mszału, gdyż uważał, że utkwienie oczu w książce i odczytywanie modlitw więcej usposabia do nabożeństwa.

 

Dobrze jest zastanowić się czasem nad wznio­słością modlitwy ustnej i nad tą wspólnotą ze Świętymi, w jaką wchodzimy, odmawiając ją, zwłaszcza w tak rozpowszechnionych nabożeństwach, jak róża­niec i modlitwy szkaplerzne. Dusze, szczególnie od­dane modlitwie ustnej, winny żywić osobliwe nabożeństwo do Aniołów, którzy stoją przed stolicą Boga i ofiarują nieustannie w swych wonnych kadzielni­cach modły sprawiedliwych miłosierdziu Bożemu. Pa­miętajmy, że jeśli inne środki nie zawsze dadzą się zastosować do wszystkich wypadków, to modlitwa jest w każdym wypadku stosowna, i to w sposób szczególny. Niektóre osoby, które już dłuższy czas się modlą o jakąś cnotę lub o wyzwolenie z jakiejś wady, albo pokusy, a wciąż bezskutecznie, łatwo tracą nadzieję i zaprzestają modlitwy. Szatan usiłuje w nie wmówić, że choć przyczyna nieskuteczności ich modlitwy nie leży w braku dobroci ze strony Boga, to jednak ich własna niegodność uniemożliwia ich wysłuchanie i że myśleć w ten sposób jest po­korą z ich strony. W rzeczywistości jednak podobny upadek ducha pochodzi nie z pokory, lecz z błędu przeciwnego wierze i nadziei, dobrze bowiem o tej teologicznej prawdzie pamiętać należy, iż modlitwa opiera swoją nadzieję tylko na Bożej dobroci, a nie na jakichkolwiek naszych zasługach. Kto czuje się niezdol­nym do myślnej modlitwy, niechaj się oddaje ustnej. Jeżeli zaś ciężar podjętych modlitw ustnych wydaje nam się zbyt wielki i sprowadza na nas, wbrew na­szej woli, roztargnienia, winniśmy stopniowo go zmniejszyć, wynagradzając to gorliwszym natęże­niem uwagi. Jako ogólną zasadę można przyjąć: mo­dlitw ustnych niewiele, za to odprawianych z jak najwierniejszą wytrwałością. Św. Teresa twierdzi, że o ile przy modlitwie myślnej najlepsza jest postawa wygodna, o tyle modlitwie ustnej najbardziej odpo­wiada postawa pokutna. W pewnych zaś okolicznościach korna postawa, gdy chodzi o modlitwę ustną, oznacza połowę wygranej. Jeżeli ktoś w modlitwie ustnej znajduje pomoc do wewnętrznego skupienia, słusznie może stąd wnosić, że jest do niej powołany; skoro jednak – dodaje św. Tomasz – staje mu się ona przeszkodą w skupieniu wewnętrznym, najlepiej zrobi, jeśli jej zaprzestanie, wyjąwszy oczywiście modły obowiązkowe. Dla tych wreszcie, którzy z oziębłości opuścili się w rozmyślaniu, nie ma lepszego środka dla ożywienia w sobie ducha modlitwy, oraz powrotu do modlitwy myślnej, nad wznowienie dawno już może od lat dziecięcych zaniedbanej modlitwy ustnej.

 

A teraz słów parę o rzeczy, która niepokoi tyle dusz pobożnych, o tym, jak Bóg wysłuchuje naszą modlitwę. Św. Bernard twierdzi w swych wielkopostnych kazaniach, że wszelka zła modlitwa staje się złą dlatego, że albo jest nieufna, albo oziębła, albo zuchwała. Te zatem trzy rodzaje modlitwy możemy pominąć, gdyż z góry już przyjąć można, że wysłuchane nie będą. Warto zapamiętać sobie kilka sposobów, jakimi Bóg odpowiada na nasze modlitwy. Przeważnie bywa tak, że nasza prośba się speł­nia, ale dopiero po pewnym czasie; niekiedy jednak spełnia się inaczej, niż sobie to wyobrażaliśmy, a zdarza się nieraz, że w ogóle zamiast rzeczy, o którą prosiliśmy, otrzymujemy inną. Najprędzej bywa wysłuchiwana modlitwa cicha, zanoszona z głębi serca, następnie modlitwa o cierpienia, którą też oględnie zanosić wypada, a wreszcie modlitwa przez wsta­wiennictwo Matki Najświętszej, lub jak radzi św. Katarzyna Bolońska, za przyczyną dusz czyśćcowych, albo św. Józefa, co znowu zaleca św. Teresa. Tylko fałszywa pobożność może się wzdragać przed wy­trwałą modlitwą za drugich. Natomiast skuteczność naszej modlitwy zależy od tego, czy nawykliśmy do modlitwy i do ciągłego obcowania z Bogiem oraz czy się modlimy w duchu czystej i prostej wiary.

 

Modlitwa pokorna i poważna zjednywa nam zaw­sze trzy dary. Pierwszym z nich, mówi św. Nil, jest łaska samej modlitwy: "Tym dłużej pragnie Bóg zlewać na ciebie swe błogosławieństwa, im dłużej trwa twoja modlitwa, jakież przeto błogosławieństwo może być większe nad obcowanie z Bogiem?". Wszak sami nieraz udajemy przez chwilę, że nie słyszymy prośby osób, nam drogich, ponieważ lubimy być przez nie proszeni. W ten sposób zachował się Józef wobec braci swoich. Powiadasz, zauważa św. Jan Klimak: "Nie wymodliłem niczego u Boga", podczas gdy On przez cały czas użyczał ci jednego z najcenniejszych darów: wytrwałości w modlitwie. Często Bóg zwleka z wysłuchaniem, gdyż miłą Mu jest nasza modlitwa. Drugim darem Bożym w takich razach jest wzrasta­jąca w miarę naszej wytrwałości zasługa. Umyślnie od­kłada Bóg wysłuchanie Świętych, zauważa św. Grze­gorz, by zwiększyć ich zasługi: Eo magis exaudiuntur ad meritum, quo citius non exaudiuntur ad votum – tym skuteczniej się spełnia ich pragnienie, gdy chodzi o zasługę, im bardziej się odwleka spełnienie ich ży­czeń, gdy chodzi o prośbę. Trzeci dar zależy na tym, że przez swą wytrwałość przygotowujemy się do przyjęcia żądanej łaski z większym pożytkiem, niż gdyby nam była użyczona od razu. Św. Izydor powiada: Jeżeli Bóg opóźnia wysłuchanie twojej mo­dlitwy, to postępuje tak, ponieważ nie znajdujesz się w usposobieniu odpowiednim do uzyskania tego, o co prosisz, albo też w tym celu, by cię przygoto­wać do otrzymania jeszcze wspanialszych darów, których pragnie ci udzielić. Tak – dodaje Gerson – przydarza się nam to, co żebrakowi, któremu tym hojniejszą wręcza się jałmużnę, im dłużej się go wytrzymało pod drzwiami. Także wreszcie i stary kwas dawnego życia grzesznego, dotąd nie wyrzucony, opóźnia działanie modlitwy, które postępowałoby szybciej, gdyby nasza pokuta była ochotniejsza i energiczniejsza.

 

Pisarze mistyczni podają różne znaki, po których możemy poznać, choćby natychmiast, że nasze mo­dlitwy zostały wysłuchane. I tak rodzi się w nas niekiedy bohaterska wiara, żeśmy znaleźli łaskę u Pana, chociaż nie wiemy, czemu mamy przypisać tę pewność, a jeśli nadto złączy się ona z wielką miłością Boga, z pogardą siebie i z nieprzezwyciężoną niemal potrzebą wylania serca w dziękczynieniu, to w przeważnej części wypadków mamy powody przypuszczać, że modlitwa nasza została wysłuchana. Ta ufność bywa często poprzedzana przez silny pociąg do modlitwy za daną sprawę. Bóg zaś – zauważa św. Augustyn – nie nakłaniałby nas do proszenia o coś, czego by nam nie zamierzał użyczyć. Niekiedy też obok oznak wewnętrznych zsyła nam Bóg także jakiś znak zewnętrzny, w postaci jakiegoś zmartwie­nia czy niełaski. Tak było, gdy Heli odwrócił się od Anny, lub gdy niewiasta chananejska cierpką usły­szała odpowiedź z ust Jezusa, albo gdy podczas go­dów weselnych w Kanie Jezus wyrzekł dziwne owe słowa do Maryi. Były to jakby zapowiedzi wysłuchania modlitwy. Toteż mówi Job: Kto tak, jak ja, stał się pośmiewiskiem przyjaciół swoich, będzie wołał do Pana, a Pan go wysłucha (Job. 12, 4). Ryszard od św. Wiktora wymienia jako wewnętrzne znaki wysłuchania modlitwy niezwykle silną wiarę, głęboką pokorę oraz nieugiętą wytrwałość. Lecz św. Bonawen­tura ostrzega, byśmy na tych przesłankach wsparci, nie przypisywali Duchowi Świętemu tego, co jest dziełem sił przyrodzonych. Wreszcie św. Ambroży objaśniając słowa: Ilekroć dwóch spomiędzy was się zejdzie na ziemi, o cokolwiek by prosili, uczyni im Ojciec mój, który jest w niebiesiech (Mt. 18, 19). Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tamem jest w pośrodku nich, taką dorzuca uwagę: "Którzyż są ci dwaj lub trzej, jeśli nie ciało, dusza oraz Duch Święty? Skoro bowiem dusza ześrodkuje wszystkie swoje władze w świątyni swego serca, by mogła modlić się do Ojca w cichości, a ciało skupi wszystkie swe zmysły, oddając je pod władzę duszy i zstąpi Duch Święty, wnosząc w to zjednoczenie pokój i skupienie, by modlitwa mogła być gorliwa i skuteczna, wówczas Jezus staje w pośrodku tych trzech. O szczęśliwe zje­dnoczenie, w którym tylu się łączy, by błagać Ojca Przedwiecznego! Czegóż jeszcze potrzeba, by uczynić modlitwę bardziej skuteczną? Radujcie się w Panu, a spełni wasze prośby – mówi Dawid – jeśli bo­wiem waszą radością będzie podobać się Bogu, to i Bóg z radością spełni wasze modlitwy".

 

Wszelako strzec się musimy, by nie troszczyć się zbytnio o skuteczność naszych modlitw. Naszym obowiązkiem jest modlić się z wiarą i z głębokim poczuciem własnej niegodności, a resztę zostawić Bogu. Ze względu choćby na własną korzyść winni­śmy pamiętać, iż żadna modlitwa nie posiada takiej skuteczności, jak ta, która płynie z serca, poddanego woli Bożej. To usposobienie stanowiło tajemnicę dziwnej skuteczności modlitw św. Gertrudy.

 

Jeszcze na jedną rzecz zwrócić musimy uwagę, skoro już mówimy o modlitwie ustnej. Kto w dużym stopniu poświęca się modlitwie ustnej, z konieczno­ści bywa zdany na jakość swego modlitewnika (2). Przeto wybór ulubionych nabożeństw jest rzeczą wielkiej wagi; a jakież nabożeństwa możemy obrać z większym dla siebie bezpieczeństwem, jeśli nie te, które są zalecone i ubogacone odpustami przez Ko­ściół? Istnieje wielka łączność między odpustami a życiem duchownym, używanie zaś modlitw odpu­stowych jest prawie nieomylnym znamieniem zdro­wego katolicyzmu. Św. Alfons utrzymuje, że aby zostać świętym, wystarczy nam pozyskać wszystkie odpusty, jakie nam są dostępne (3), a bł. Leonard a Porto Maurizio w podobny sposób się wyraża. Prywatne, lecz potwierdzone przez tradycję objawie­nia Świętych, niemało rzucają światła na tę sprawę. Św. Brygida czerpała z nich wielką zachętę do szerzenia zwyczaju korzystania z odpustów, a św. Maria Magdalena de Pazzis widziała w czyśćcu dusze, ka­rane jedynie za lekceważenie odpustów.

 

Pożytki odpustów dla życia duchownego można zgrupować w osiem niejako błogosławieństw. I tak, po pierwsze przez przypominanie nam grzechu, spra­wiedliwości Bożej i kar doczesnych za winy ożywiają w nas nieustannie myśli, odpowiednie dla drogi oczyszczającej, która jest dla nas najbezpieczniejsza, jakkolwiek wciąż z taką niecierpliwością oczekujemy jej zakończenia. Po wtóre, myśl o odpustach czyni nas szczególnie obcymi temu światu, gdyż nas wie­dzie w świat niewidzialny, otaczając nas obrazami życia nadprzyrodzonego i wypełniając nasz umysł tego rodzaju myślami, które nas odrywają od rzeczy ziemskich i od doczesnych przyjemności. Po trzecie, uprzytomniają nam ciągle naukę o czyśćcu, wciąż umacniając naszą wiarę i przypominając pobudki do świętej bojaźni. Po czwarte, dostarczają nam sposobności do czynów miłosierdzia względem dusz wier­nych zmarłych, które w swym poświęceniu zdobywa się nieraz na akt heroiczny, jest dostępne dla tych, którzy nie mogą się zdobyć na inną jałmużnę, a dla nas samych miewa te same skutki, co inne dzieła mi­łości. Po piąte, dużo się przyczyniają do chwały Bożej, gdyż z jednej strony, uwalniając dusze z kaźni czyśćcowej, wcześniej pomnażają nimi Chóry niebieskie, z drugiej zaś uwidoczniają Boskie doskonałości, jak ową czystość nieskończoną, brzydzącą się wszelkim grzechem, choćby najlżejszym i nieugiętą sprawiedli­wość, złączoną z tak przemyślnym miłosierdziem. Po szóste, składają odpusty hołd zasługom Chrystusa, na mocy których odpuszczają kary za grzechy, dając świadectwo nauce, iż wszelkie odpuszczenie grzechów dzieje się wskutek zasług Zbawicielowych. Można powiedzieć, że obrazują całe bogactwo dzieła Odkupienia, niczego w nim nie pomijając. Podobny hołd, choć w mniejszym stopniu, oddają także zasługom Maryi i Świętych. Po siódme, pogłębiają naszą wie­dzę o grzechu i budzą doń odrazę, gdyż nieustannie unaoczniają nam prawdę, że kara należy się również za grzechy odpuszczone, że kara ta jest nieznośnie dotkliwa i że jakkolwiek jest tylko doczesna, przecież jedynie dzięki zasługom Jezusowym może być daro­wana. Po ósme, korzystanie z odpustów utrzymuje nas w harmonii z duchem Kościoła, która jest tak ważna dla tych, co się starają wieść życie we­wnętrzne, a kroczą drogą, najeżoną trudnościami ascezy i wewnętrznej świętości. Niedocenianie bo­wiem doniosłości odpustów jest znakiem herezji; nie­nawiść zaś, jaką heretycy im okazują świadczy, jak bardzo szatan nienawidzi odpustów, co znowu jest miarą ich potęgi i skuteczności u Boga. Przyj­mowanie odpustów tyloma nićmi wiąże się z nauką Kościoła, począwszy od władzy Stolicy Apostolskiej, a kończąc na wierze w czyściec, w moc dobrych uczynków, w obcowanie Świętych, w zadośćuczynienie, że słusznie może być uważane za niemal pewną oznakę prawowierności. Istotnie, dzieje wszystkich nieszczęsnych błędów w sprawie życia duchownego, które odrywały tysiące dusz od Kościoła, najlepiej dowodzą, że aby być na wskroś świętym, trzeba być na wskroś katolikiem, na wskroś rzymskim katolikiem, gdyż poza rzymskością nie masz ani katolicyzmu ani w ogóle świętości.

 

Jeżeli chodzi o samo nabożeństwo, ubogacone odpustami, to posiada ono szereg korzyści za sobą. Możemy być pewni, iż jest polecone przez Kościół, gdyż ma za sobą więcej niż potwierdzenie kościelne. Wiemy, że jest ono w użyciu codziennym u wielu świętych dusz, że więc przez nie głębiej wchodzimy w obcowanie Świętych i w życie Kościoła, które ich łączy. Z tych względów, o których już wyżej była mowa, pozyskiwanie odpustów uduchownia nasze myśli i orzeźwia naszą wiarę. Uczy nas modlić się w ten sposób i o takie rzeczy, jakich pragnie Kościół, za jednym przeto zachodem pozwala nam osiągnąć cały szereg celów. Jednym bowiem aktem nie tylko się modlimy, lecz także wyrażamy uznanie klucznictwa Kościoła, czcimy Jezusa, Maryję i Świętych, uwalniamy się od kar doczesnych lub, co jeszcze większą ma wagę, przyczyniamy się do chwały Bo­żej przez wyzwolenie dusz w czyśćcu cierpiących, a wreszcie, jak może nas o tym pouczyć przegląd nabożeństw, obdarzonych przez Kościół odpustami, wzbogacamy nasz umysł mnóstwem głębokich myśli, którymi się karmić będzie nasza modlitwa myślna i pełna uszanowania miłość Boża.

 

Żeby nie szukać daleko przykładu, nie wyobra­żam sobie człowieka, wiodącego życie duchowne, któryby nie odmawiał różańca. O tej modlitwie można powiedzieć, że jest królową pośród innych modlitw odpustowych. Pomyślmy tylko, jak ważnym musi być nabożeństwo, w którym się tyle ducha katolic­kiego skupiło, które tak katolicki kierunek nadaje naszej pobożności, wciąż przed oczy nam stawiając Jezusa i Maryję i które, jak świadczą liczne objawie­nia w szczególny sposób pomaga nam do ostatecznego wytrwania, o ile je praktykować będziemy. Wspo­mnijmy też sposób, w jaki zostało zaprowadzone w r. 1214 przez św. Dominika, który szczególnym objawieniem oświecony, zamierzał przez nie zwalczyć herezję i nie zawiódł się.

 

Nabożeństwo różańcowe jest uderzające zarówno swym składem jak i treścią. Składa się bowiem z Ojcze nasz, Zdrowaś i Chwała Ojcu, których twórcami są Boski nasz Zbawca, św. Gabriel, św. Elżbieta, sobór efeski i cały Kościół Zachodni z św. Damazym na czele. Jego treść jest po prostu skrótem Ewangelii, ujętej w piętnaście tajemnic, rozważanych przy poszczególnych dziesiątkach, które układają się w trzy wielkie okresy dzieła Odkupienia: radosny, bolesny i chwalebny. Osobliwością różańca jest ta wielka jego zaleta, że łączy modlitwę ustną z roz­myślaniem, stając się w ten sposób przecudnym stre­szczeniem całej teologii, skuteczną praktyką pamięci na obecność Bożą i jednym z głównych przewo­dów którymi dociera tradycja tajemnicy Wcielenia do wiernych. W nim się objawia prawdziwy charakter nabożeństwa do Matki Najświętszej, jest też on jednym z środków obcowania Świętych. Celem jego jest miłość Jezusa, wynagrodzenie świętemu Człowieczeństwu za obelgi heretyków, oraz nieustanne dziękczynienie Trójcy Przenajświętszej za dobrodziejstwo Wcie­lenia. Zaleca go i Kościół swymi odpustami i cuda przezeń zdziałane i nawrócenia grzeszników i po­wszechne użycie wśród Świętych. Sposób jego odma­wiania jest prosty. Najpierw trzeba zawsze utworzyć sobie obraz danej tajemnicy i nie omieszkać nigdy umieścić na nim Najświętszej Dziewicy, wszak to Jej modlitwa. Z każdą tajemnicą należy związać jakąś powinność czy cnotę i już naprzód obrać sobie jakąś duszę czyśćcową, na którą chcemy zlać one wielkie odpusty. To wszystko jednak nie wymaga natężenia umysłu czy jakiejś drobiazgowości, choć swoją drogą dobre odmawianie różańca jest rzeczą, której się trzeba nauczyć. Zaznaczyć jeszcze wypada, że według oficjalnego "Zbioru Odpustów" (Raccolta) piętnastą tajemnicą jest ukoronowanie Matki Najświętszej, nie zaś sama tylko chwała Świętych. Różaniec przeto wiedzie nas do stóp Maryi Ukoronowanej.

 

Nie chciałbym niczego powiedzieć, co zdawałoby się ograniczać pobożność innych; lecz, jeśli się wszystko zważy, po cóż szukać innych modlitw ust­nych, które nie są ubogacone odpustami, zwłaszcza teraz, kiedy Kościół do tak wielu spośród nich przy­wiązał odpusty?

 

O. Fryderyk William Faber

 

–––––––––––

 

 

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski T. J., Kraków 1935, ss. 290-330.

 

Przypisy:

(1) Przy sposobności zauważę, iż żałować należy, że Hono­rat a Sancta Maria, który był zebrał tradycję Ojców odnośnie do pewnych nadprzyrodzonych stanów modlitwy, zaplątał się nieszczęśliwie w wielki spór o miłości, a tak spartaczył swe dzieło i zaciemnił jego oczywistą słuszność.

 

(2) Przy tak wielkiej obfitości doskonałych książek do na­bożeństwa, zdawałoby się, że nie trzeba osobliwie zalecać któ­rejkolwiek z nich. Nie zamierzając nikogo krytykować, odważę się jednak zwrócić uwagę mych czytelników na książeczkę, którą wydał Burns i Oates pod tytułem: A Few Flowers from the Garden. Odznacza się ona wielką prostotą, praktycznością i doborem modlitw, nie jest przeładowana i nadaje się dla wszystkich, jej zaletą jest duży wybór modlitw, obdarzonych odpustami; widać, że powstała z długiego doświadczenia osobistego, gdyż nie jest dowolną i bezduszną kompilacją; zresztą najlepiej ją zdołają ocenić ci, którzy się nią posługują. – Wy­mienione zalety posiada polski "Zbiorek modlitw", układu ks. Mycielskiego oraz ks. Bartynowskiego "Módlmy się" (uw. tłum.).

 

(3) Żebyśmy jednak mogli zyskać te odpusty, musimy się postarać o wielką czystość duszy (przyp. tłum.).

 
 © Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2008
Powrót do spisu treści

"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: