POSTĘP DUSZY

CZYLI

WZROST W ŚWIĘTOŚCI

 

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

 

ROZDZIAŁ XVI

 

Pokusy

 

Pokusy są budulcem gmachu wiekuistej chwały, a ich wyzyskanie jest dziełem nie mniej wielkim niż rządzenie państwem i wymaga czujności równie wszechstronnej jak nieustannej. Lęk ogarnia serce, gdy się popatrzy na świat i pozna jego drogi, a po­tem wspomni, że przecie Bóg stał się człowiekiem i umarł za jego zbawienie. Lecz niemniejszy lęk przej­muje człowieka, gdy spojrzy na życie ludzi dobrych i zbada ich usposobienie, a potem zestawi je z jakąś zasadą ewangeliczną. Równocześnie tysiące dusz skarżą się gorzko Bogu na swe pokusy, a setki spo­wiednic rozbrzmiewają ściszonym, lecz niemniej niecierpliwym narzekaniem na ich gwałtowność i upor­czywość. A jednak św. Jakub mówi: Za wszelką ra­dość poczytujcie, bracia moi, gdy w rozmaite pokusy wpadniecie. Jasną więc jest rzeczą, że albo nie znamy albo też nie zawsze pamiętamy o prawdziwej natu­rze i właściwościach pokus. Liczbą dorównują one niemal naszym myślom, a przezwyciężyć je możemy tylko nieustraszoną odwagą i niezakłóconym spoko­jem ducha. Strzały pokus ześlizgują się bezsilnie i bez wyrządzenia jakiejkolwiek szkody z serca radosnego, które się tak uniżyło w swojej pokorze, iż się bar­dziej zniżyć nie może. Cieszcie się zatem, albo, że użyjemy słów Pisma św., radujcie się i jeszcze raz powtarzam, radujcie się, a nie ulękniecie się pokus, ani też one wam nie zaszkodzą.

 

Lecz postarajmy się wyrobić sobie jasne pojęcie o naturze pokusy. Wciąż się powtarza, że pokusa przede wszystkim nie jest grzechem, a jednak w dziewięciu wypadkach na dziesięć nasze niepowodzenie bierze początek z przeoczenia tej prawdy. Wyobra­żamy sobie, że dotknięcie pokusy zostawia na nas jakiś brud po sobie, a jednocześnie uświadamia nam ona, jak może nic w świecie, naszą ostateczną sła­bość i ciągłą potrzebę łaski i to potężnej łaski. Przypominamy człowieka, który sobie nie zdaje sprawy z bolesności swej rany, dopóki jej się nie dotknie, a potem drży przed jej urażeniem aż do przesady. Kiedy bowiem pokusa urazi naszą upadłą i słabą naturę, nasza wrażliwość staje się tak przesadna i przeczulona, że już samo dotknięcie uważa za rozranienie i uszkodzenie. Dlatego powinniśmy być zawsze staranni w odróżnianiu pokus od grzechów.

 

Pokusy rodzą się czasem wewnątrz, czasem ze­wnątrz nas, a nieraz częścią tu, częścią tam. Pokusy wewnętrzne pochodzą albo od zmysłów niekarnych i rozpuszczonych, albo od namiętności dzikich i nie­opanowanych. Pokusy zewnętrzne uderzają w nas bądź to nęcąc nas, jak bogactwa, zaszczyty, przywiązania i roztargnienia, bądź też napastując nas po szatańsku; te zaś, które mają charakter jednych i drugich, w działaniu ujawniają znamiona obydwu. W pewnym jednak znaczeniu wszystkie pokusy po­legają na przymierzu tego, co jest wewnątrz nas, z tym, co z zewnątrz nas się dzieje. Jak powiedzia­łem, nie powinniśmy zbyt wiele przypisywać czar­towi, wszelako z drugiej strony nie powinniśmy też zbytnio go lekceważyć, ani też zapominać o prze­strogach Pisma św. przed jego niszczycielską robotą. Szatan krąży wokoło, patrząc, kogo by pożarł.

 

Przybiera postać lwa ryczącego, ilekroć rykiem może nas zastraszyć, a przedzierzga się w węża milkliwego, ilekroć milczkiem ukąsić nas może. Z różnych możliwości i prawdopodobieństw zaszkodzenia nam ukuł całą umiejętność, którą stosuje z niesłab­nącą siłą, chytrą przebiegłością, z nieustępliwą zaja­dłością i z wyrafinowanym bogactwem środków. Gdyby nas nie krzepiła myśl o przeobfitej i przepo­tężnej łasce Bożej, nigdy nie odważylibyśmy się zapuścić w te drogi i zasieki królestwa szatana.

 

Należy pamiętać, że w walce z szatanem nie jesteśmy osamotnieni. Gdziekolwiek jawi się pokusa, tam i Bóg jest po naszej stronie. Bez Jego dopuszczenia nie masz pokusy, a wszelki dopust Boży jest równocześnie aktem miłości względem nas. Każda pokusa nosi na sobie znamię Bożej mądrości, gdyż Bóg widzi naprzód jej skutki i stosownie do tego często jej siłę miarkuje. On siłę każdej poszczegól­nej pokusy obliczył i odważył na miarę słabości du­szy kuszonej. On szczegółowo przewidział następstwa każdej i okoliczności jej towarzyszące. Najdrobniejszy szczegół nie uszedł Jego oka, najlżejsze nawet nie­bezpieczeństwo zostało w Jego sądzie uwzględnione. Przez cały ten czas szatan musi zachować się bier­nie i bezsilnie. Nie może tknąć palcem dziecięcia Bożego, dopóki kochający Ojciec nie urządzi wszyst­kich okoliczności, póki nie przestrzeże duszy przez swe natchnienia i nie uzbroi jej w łaskę dostateczną do zwycięstwa. Tu nie ma żadnych niespodzianek, a pokusy nie gwiżdżą koło uszu tędy i owędy, jak kule na polu bitwy. Co więcej, każda pokusa niesie nam koronę, która nam jest przeznaczona za współ­działanie z łaską w dziele zwycięstwa. Nie znam obrazu, któryby przedstawiał Boga w sposób bar­dziej wzruszający, bardziej ojcowski nad ową wizję wspaniałą, jaką przed nami odsłania wiara, ukazując nam nieustanną troskę i ojcowską zapobiegliwość w czasie trwania naszej pokusy.

 

– Gdzieżeś był, Panie, gdy mną szarpały po­kusy? – wyrwało się świętemu pustelnikowi.

 

– Przy tobie, mój synu, przez cały ten czas – brzmiała słodka odpowiedź.

 

Podobnie jak ludzie przekonywują się nieraz, że nawet strapienie na dobre im wyszło, bo zjednało im przychylność przełożonych, tak i my radujmy się z pokus, bo dzięki nim Bóg z taką miłością i łaska­wością zajmuje się naszymi drobnymi interesami i troskami. Największy Święty w niebie nigdy nie kocha Boga taką miłością, z jaką Bóg spogląda na duszę, walczącą w ogniu pokusy.

 

Mimo wszystko jednak pokusa jest niesłychanie przykra, przykrzejsza aniżeli choroby i przeciw­ności. Coś obrzydliwego wieje z jej tchnienia, jej wygląd napełnia nas przerażeniem, a dotknięcie paraliżuje nasze członki. Stajemy bezsilni i złamani na widok własnego zepsucia i bezradnej słabości, a wstrząsająca świadomość tego, co zależy od na­szego zwycięstwa czy porażki, sięga najgłębszych pokładów duszy. Szaleństwem przeto byłoby zaprze­czać lub lekceważyć przykrość pokusy, i jedno bo­wiem i drugie tylko by osłabiło naszą odporność. Jedynie poczucie, że Bóg jest blisko, a jego łaska jest niewyczerpana, może być naszą pociechą i na­dzieją.

 

Przy całej swej przebiegłości, szatan wciąż się przelicza w swoich rachubach, a przyczyną tego jest nie tyle głupota, choć zapewne niekiedy sam Bóg przyćmiewa jego mądrość dla naszego dobra, ile ra­czej ta okoliczność, że szatan stale ma do czynienia z tą liczbą niewiadomą, jaką jest dlań stopień łaski, jakiej Bóg nam raczy udzielić. Miłość Boga do tego stopnia zawsze przewyższa nasze zasługi, czy choćby nawet własne nasze oczekiwania, że nigdy kusiciel ani my sami nie jesteśmy w możności ją przewi­dzieć. Stąd nieraz się zdarza, iż szatan do zbyt gru­bej ucieknie się pokusy, do której my tylko odrazę czujemy, albo podsunie nam pokusę nieodpowiednią, jak gdyby list mylnie zaadresowany, albo podda po­kusę skuteczną, lecz w chwili niestosownej, albo nie mogąc czytać w myślach naszych, błędnie zrozumie nasze zewnętrzne postępowanie, albo niepotrzebnie skróci lub przydłuży trwanie pokusy, albo wreszcie nie doceni należycie wpływu pokuty i miłości Boga na zastarzałe nałogi z grzechów poprzednich. I tak dla tej, czy dla innej przyczyny często się przerachuje. Jest to prawda, którą warto sobie głęboko wyryć w pamięci, albowiem wiele jest osób, które gdyby je zapytać, doskonale określą szatana i jego moc ograniczoną, lecz gdzieś na dnie podświadomo­ści tkwi u nich fałszywe o nim pojęcie, które nagle w chwili pokusy wypływa na powierzchnię i szerzy zgubne swe skutki. Bywa, że te osoby niekiedy na­wet po upadku nie czują tego żalu, który mieć po­winny, a niekiedy znowu ogarnia je przeraźliwy strach w pierwszym z nim zetknięciu, tak że właści­wie wystarczy szatanowi je dotknąć, by je zwycię­żyć. Jestem przekonany, że zjawisko to w znacznej części należy złożyć na karb tkwiącego w nich, może podświadomie, spaczonego pojęcia o szatanie, które działa na nich tak, jak strach przed upiorem działa na dzieci: niedorzecznie, a jednak nieprzezwyciężenie. Szatan urasta w ich wyobrażeniu na rywala Boga, na jakieś złowrogie bóstwo, będące przyczyną wszelakich klęsk, wszechmocne w swej nieprawości. Zapominają, że to przecie tylko stworzenie podobne nam, a przy tym upadłe i sparszywiałe. Liczyć się z nim powinniśmy, lecz drżeć przed nim nie mamy powodu; już więcej się nam lękać potrzeba upadłej natury naszej, a przecie nie przeraża nas ciągłe jej towarzystwo.

 

Jakkolwiek wielka jest odraza i przykrość, jaką wywołuje w naszej duszy pokusa, to jednak bardzo często jest ona dla nas prawdziwą łaską Bożą. Niekiedy jest nawet wskazanym modlić się nie o uwol­nienie od niej, lecz o męstwo do stoczenia z nią walki zwycięskiej. Św. Paweł trzy razy prosił, aby oddalon był odeń bodziec ciała, zapewne za przykładem trzy­krotnej modlitwy naszego Pana o oddalenie kielicha Męki, a odpowiedź jaką otrzymał od Boga, dowiodła, jak wielkim darem była dlań w rzeczywistości ta pokusa, względnie jej dopuszczenie przez Boga. Pe­wien znakomity pisarz duchowny zauważył, iż wielką pociechą dla wielu może być ta świadomość, że kiedy szatan kusi nasze ciało, bywa to często oznaką, iż nie udało mu się nic wskórać przeciw duszy. W ta­kich razach usiłuje on raczej odwracać nas od cnoty, niźli wprost nakłaniać do grzechu. Ma to miejsce zazwyczaj u osób duchownych, którym więcej szko­dzą grzechy opuszczenia, gdyż nie tylko łatwiej im przychodzą, lecz też i później mniejszy w nich żal obudzają. Toteż oziębłość najczęściej jest niczym in­nym, jak zamknięciem swobodnego dopływu ożyw­czym wodom łaski do duszy przez grzechy niedbalstwa.

 

Zbliżenie się szatana nigdy nie powinno być niespodzianką dla duszy czuwającej. Czy to z powodu duchowej natury, czy też na skutek działania łaski, dusza skupiona niemal zawsze przeczuwa jego nadejście. Wówczas jest rzeczą niezmiernie ważną nie mieszać się, lecz z pokorną pewnością siebie go oczekiwać. Ten spokój nie powinien nas opuszczać w ciągu całej walki, chociaż byśmy nawet odczuwali pewne upodobanie, jakie w wielu wypadkach z konieczności towarzyszy pokusie. Zaznaczam, w wielu wypadkach, ponieważ istnieją całe kategorie pokus, które nie byłyby w ogóle pokusami, gdyby nie budziły upodo­bania. Ale upodobanie, to jeszcze nie przyzwolenie. Nie jesteśmy bowiem panami pierwszego poruszenia, które bezwolnie powstaje w naszym umyśle czy sercu. Może sobie szatan wyciągać rękę po klucze naszego serca, dopóki tego nie zauważymy. Lecz do przyzwo­lenia, czyli do grzechu potrzeba, byśmy rozmyślnie na to nasze upodobanie się zgodzili.

 

Pokusy miewa każdy człowiek i to rozliczne, lecz pośród ścieżek, którymi Bóg zwykł prowadzić dusze wybrane, istnieje osobna droga pokus. Dusze te w in­nych znajdują się warunkach niż inni ludzie. Dla nich pokusy są drogą i to drogą jedyną. Toteż przychodzi im zwalczać całe ich zastępy, a każdy z nich okropniejszy i bardziej szpetny od poprzedniego. Jednakowoż nie jest to droga zwyczajna i nie do nas należy nią się bliżej zajmować. Wspomnieliśmy o niej dlatego, że sam fakt, iż Bóg może uczynić z samych pokus jedną z dróg do doskonałości, rzuca znamienne światło na naturę pokus w ogóle.

 

Lecz przejdźmy teraz od natury pokus do pór, w jakich się zwykle pojawiają. Kto uważnie śledzi bieg swego życia duchownego, ten musiał zauważyć, że w tajemniczym oddziaływaniu Ducha Świętego na nasze dusze bywają często okresy wielkich łask, które nieraz w ogóle uchodzą naszej uwagi. Także po­kusy miewają swoje pory, które znacznie bardziej niż okresy łaski rzucają się w oczy, a zazwyczaj bywa tak, że owe okresy szczególnych pokus są jedno­cześnie okresami szczególniejszych łask, co jest niemniejszą dla dusz pociechą, jak ta, której doznał św. Szczepan, gdy podczas najsroższej pokusy, jakiej doznawała wiara jego, ujrzał Chrystusa nie siedzą­cego, lecz stojącego po prawicy Ojca na znak, iż wspierał swego sługę w godzinę niedoli. Pokusy zmieniają się stosownie do okresów naszego życia duchownego. Inne są pokusy początkujących, inne postępujących, a inne dusz doskonałych. I choć wszystkie są straszne, myśl że Bóg dzierży je wszyst­kie w swym ręku, niech nas napełnia otuchą i spo­kojem. Niekiedy pora natarcia pokusy jest określona bądź dawnym upadkiem bądź obecną zawinioną nie­uwagą. W takich razach sami ją na siebie sprowa­dzamy, a ta świadomość czyni ją jeszcze przykrzej­szą dla naszej miłości własnej. Chociażby jednak była ona zasłużoną i bezpośrednią karą za nasze własne przewinienia, jej cierpliwe znoszenie nie jest przez to mniej zasługujące, ta jednak zasługa nie zwiększa się przez nasz niepokój. – Inną porą szczególnych pokus bywają chwile modlitwy. Zresztą można to z góry przewidzieć, gdyż szatan niczego bar­dziej nie pragnie, jak uszczerbku w naszym obco­waniu z Bogiem. Rzeczywiście też wzmożony napływ i gwałtowność pokus stanowi jedną z nadprzyrodzo­nych trudności w modlitwie. Samo zresztą życie du­chowne ze swymi czasami skupienia i odnowienia na duchu wpływa na wytwarzanie okresów szczegól­nych pokus. Szatan, obawiając się tych chwil sku­pienia, umyślnie czyha na chwilę, kiedy świat ze swymi zewnętrznymi ponętami ustąpi z duszy naszej, by czym prędzej go zastąpić pokusami wewnętrznymi. Bywają też wypadki pokus, o których szatan już z góry wie, że nie ulegniemy, lecz napastuje nas nimi, by wnieść w serce niepokój, zniechęcenie i ogólne rozdrażnienie. – Inną wreszcie porą natarczywości pokus są chwile nadzwyczajnych łask, dzięki którym raz już odnieśliśmy zwycięstwo nad szatanem, gdyż chce on wyzyskać ten moment, kiedy nasza czujność się zmniejsza, skoro ani nam się śni, byśmy mogli zgrzeszyć przeciw cnocie, która dopiero tak wspaniały triumf nam zgotowała. W ten właśnie sposób kusił szatan Chrystusa powtórnie, choć ten już raz złożył całą swoją ufność w Ojcu, bo widocznie w swym szatańskim zaślepieniu przypuszczał, iż Chrystus postąpi w tym wypadku tak, jak zwykli czynić inni ludzie.

 

Od pór, w jakich się pokusy zwykły pojawiać, przechodzimy do różnych rodzajów pokus. Nie­które z nich są długotrwałe, a długotrwałość ta stanowi główne ich niebezpieczeństwo. Dzięki niej bowiem rozpraszają nas i mącą pokój naszego sku­pienia, albo też nużą nas tak, że wyczerpani skła­damy broń, albo wreszcie powszednieją nam do tego stopnia, że tracimy zbawienną bojaźń przed nimi. Te uporczywe pokusy łączą się zazwyczaj z panującą w nas namiętnością. Długotrwałość pokus jest i nie­bezpieczna i pocieszająca: niebezpieczna, bo może przemóc naszą wytrwałość, a pocieszająca, ponieważ daje świadectwo, żeśmy nie ulegli; pokusy bowiem przestają nas dręczyć z chwilą, gdy na nie zezwolimy, toteż trwanie ich dokuczliwości jest miarą łaski, ja­kiej nam Bóg użycza do opierania się im. Czasem się nam zdawać będzie, że Jezus usnął w łódce naszego serca, lecz że się ona w zdradliwą topiel nie pogrąża, to skutek Jego obecności.

 

Inne pokusy trwają krótko i są łagodne albo gwałtowne. Stroną ujemną pokus krótkich a łagod­nych jest ta niepewność, w jakiej nas zostawiają, czyśmy przypadkiem nie upadli oraz rodzący się stąd niepokój; natomiast pokusy krótkie a gwałtowne oszałamiają nas na chwilę, z czego mogą skorzystać inne pokusy i zaskoczyć nas nieprzygotowanych.

 

Każda cnota posiada właściwe sobie pokusy, na kształt szpiegów dodanych jej przez szatana, a ich wielkim zadaniem jest odwrócenie nas od świętych przedsięwzięć i nakłonienie do jałowej bezczynności. Kiedy więc szatan kusić nas będzie do próżnej chwały, odpowiadajmy mu tak, jak św. Bernard w czasie swego kazania: "Nie dla ciebie moją pracę zacząłem, nie dla ciebie też ją skończę". Pokusy zmysłowe zwyciężyć można tylko umartwieniem i sakramentami. Pokusy przeciw wierze i czystości to mają do siebie, iż rzadko można je zwyciężyć wprost, raczej trzeba przeczekać, aż przejdą lub szu­kać schronienia w ucieczce, zwracając uwagę na coś innego zamiast ucierać się z nimi.

 

Istnieją także pokusy, które wychodzą tylko jakby na przeszpiegi, by wymacać w nas możliwości grzechu. Szatan posługuje się nimi, bo sam nie może czytać w naszych sercach (1), podobnie jak wróg oblegający twierdzę wypuszcza rakiety celem wysa­dzenia w powietrze prochowni.

 

Lecz pośród tych wszystkich rodzajów pokus nie masz ani jednej, której natarcie świadczyłoby o złym stanie duszy napastowanej. Pisarze duchowni podają to jako prawdę niezaprzeczoną, a jednak ileż to dusz na świecie trapi się niepotrzebnie, trzymając się z nierozumnym uporem zdania przeciwnego.

 

Jakież są jednak korzyści z pokus? Z ko­nieczności jestem zmuszony ograniczyć się tylko do wskazania niektórych z nich. Przede wszystkim po­kusy doświadczają nas, a cała nasza wartość pokazuje się dopiero w doświadczeniu. Nasze wy­próbowanie jest ową rzeczą, o którą tak zabiega Bóg, i ono to jedynie daje nam znajomość siebie. Pokusy pogłębiają w nas pogardę dla świata niemal równie skutecznie, jak słodycz, którą nam Bóg zsyła na modlitwie; a jakże trudno jest wzgardzić praw­dziwie światem i jak bardzo w rzeczywistości go jeszcze kochamy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Jakże więc cenić sobie winniśmy wszystko, cokolwiek pogłębia prawdziwy i stanowczy rozbrat z tym kłamliwym światem! Pokusy następnie do­starczają nam sposobności do zasług, zwięk­szają miłość Bożą ku nam i naszą względem Boga, a przez to i przyszłą naszą chwałę z Bogiem. W ogniu pokus ponosimy karę za popełnione grzechy, co dla nas jest rzeczą pożądaną, albowiem pięć minut do­browolnego cierpienia na ziemi równoważy pięć lat spóźnionych męczarni w czyśćcu. Pokusy zastępują nam czyściec, gdyż oczyszczają nas, byśmy się mogli okazać przed Boskim obliczem, a tak zbytecznymi czynią ognie czyśćcowe. One przygotowują nas na pociechy duchowne, a może na­wet nam je zaskarbiają. Św. Filip zauważa, iż Bóg po mrokach nocy darzy nas blaskiem dnia i tę kolejność zachowuje przez cały czas trwania naszego życia. A czyż można wypowiedzieć słowami, co to za szczęście doznawać Bożej pociechy? Czyż dusze, które jej zaznały, nie są zmuszone o tym zamilczeć, ponieważ brak im słów, którymi mogłyby wyrazić swe szczęście? A przecie prawdopodobnie, gdyby pokusy nie było, to również i pociecha nie wstąpi­łaby w serce nasze, a gdyby wstąpiła, to kto wie, czy umielibyśmy z niej korzystać, jak należy. Dopiero w upale pokus nabyliśmy umiejętności rozkoszowa­nia się nią bez szkody i radowania się z niej bez osłabnięcia wskutek jej nieziemskiej słodyczy.

 

Pokusy uświadamiają nam naszą sła­bość, a tak uczą nas pokory; czyż mógłby nasz Anioł Stróż skuteczniej to zdziałać przy całej różnorodności swych przyjacielskich posług? Książęcy przyjaciel, który nam jest więcej niż bratem! Nie mówię tych słów z lekceważenia niewysłowionej dobroci tego, który nie opuszcza mnie nigdy, zagubionego jak pyłek w pustyni wszechświata, którego dobrodziejstwa, za­kryte dotychczas przede mną, rozbłysną mi nagle jak tysiąc słońc, gdy mnie doprowadzi do niebieskiej ojczyzny i którego miłość dla mnie nie zgaśnie, lecz się rozpali jasnym płomieniem, skoro po zmartwych­wstaniu ciał spotkamy się u niebiańskich podwoi! Lecz właśnie on niczego bardziej nie pragnie, jak mojej pokory, a pokusy dopomagają mu ziścić to pragnienie. One to wlewają nam to poznanie wartości łaski, którego brak na świecie więcej wyrządza złego w jednym dniu, aniżeli szatan przez całe stulecie. Łaska ma to do siebie, że wzrasta w miarę, jak się ją coraz więcej ceni. Po prostu po­mnaża się w nas podobnie jak te cuda, które sprawia żywa wiara, podczas gdy niedowiarstwo staje na przeszkodzie nawet cudom, które by sam Pan pra­gnął zdziałać. Pokusy utwierdzają nas w cno­cie, bo są przyczyną, iż cnota głębsze w nas za­puszcza korzenie, a tak przyczyniają się do wielkiej łaski wytrwania w dobrem aż do końca. Jakżeby płytkie było nasze wyrobienie, gdyby nie one! O tym wnioskować możemy z płycizny duchowej tych, któ­rzy nie przeszli jeszcze przez ciężkie pokusy. Kościół nie może nigdy spuścić się na nich w potrzebie. Stoją oni zawsze w rzędzie tych ludzi, od których się tak zarzekał św. Tomasz z Canterbury. Pokusy rozbudzają w nas czujność, a tak zamiast wtrącać w grzech – od grzechu ubezpieczają. One podniecają naszą gorliwość i rozpalają miłość, która wytrawia w nas próchno grzechów powszednich i odkaża ropiące, na wpół zagojone rany, które zostawił w nas grzech śmiertelny. W jednym porywie takiej miłości możemy dokonać dzieła rów­nie wielkiego i wspaniałego, jak poszczenie przez cały rok o chlebie i wodzie z codzienną dyscypliną. Pokusy wreszcie rozwijają naszą wiedzę o życiu duchownym, albowiem wszystko, co wiemy o sobie, o świecie, o szatanie i o cudach łaski Bożej, ujawnia się głównie przez pokusy i wzbogaca się doświadczeniem, nabytym niemal w równej mierze podczas naszych upadków, jak czasu zwycięstw.

 

Takie są korzyści z pokus, które też zostawiają siedem niezatartych błogosławieństw po sobie. Zosta­wiają zasługę, która jest rzeczą nieprzemijającą, a ma taką w sobie żywotność, że choć przez grzech śmiertelny straci życie, w pokucie znowu je odzy­skuje. Zostawiają po sobie miłość, a to zarówno miłość Bożą ku nam, jak naszą ku Bogu. Zostawiają pokorę, a z nią wszelakie dary Boże, albowiem Duch Święty spoczywa na pokornych i czyni sobie mieszkanie w ich sercach. Zostawiają po sobie gruntowność, bo podwaliny naszego gmachu du­chownego, który w czasie pokus powiększył się bar­dziej niż kiedykolwiek, zostały osadzone bezpieczniej i głębiej. Zostawiają znajomość siebie, bez któ­rej postępowalibyśmy na oślep, pozbawieni światła słonecznego, a łaska napotykałaby na podłoże chro­pawe, nieprzygotowane. Zostawiają w nas uśmierconą miłość własną, a czyż jest donioślejsze zadanie w życiu nad sprawienie pogrzebu temu najbar­dziej nienawistnemu i najgorszemu wrogowi? Wszak jego martwe kości mają dla nas większe znaczenie, aniżeli relikwie Apostołów, więc to chyba nie drob­nostka. W końcu zostawiają nas pokusy zdanych na Boga, a żadna niańka, składając dziecko w obję­cia ojca, nie zapewnia mu takiej opieki i troskliwo­ści, jak czynią to pokusy, gdy nas tak powierzają Boskiej łaskawości. A jednak wciąż się skarżymy i narzekamy na swoje pokusy! Zaiste, wielka jest ludzka przewrotność i zawsze taka była; od jabłka rajskiego aż po dzień dzisiejszy nie wiemy, w czym leży prawdziwe szczęście i w tej nieświadomości ustawicznie mu się sprzeciwiamy.

 

Jak w każdej dziedzinie życia duchownego, tak i gdy chodzi o pokusy, możliwe są różne pomyłki i błędy; niemało ich wytknęliśmy i sprostowaliśmy mimochodem już wyżej, dlatego tutaj wypadnie wspo­mnieć krótko o czterech najważniejszych. Pierwszym takim złudzeniem jest uważanie chwil, spędzonych na walce z pokusą za czas stra­cony. Jak długo się oddajemy naszym zwyczajnym zajęciom, czujemy i spokój w duszy i mniej lub wię­cej żywą obecność Bożą; natomiast skoro przyjdzie czas nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, zaraz tysiące pokus nas napastują, mija kwadrans, a myśmy drogocenne te chwile spędzili na oganianiu się od nędznych pokus. Albo wstajemy rano pełni myśli Bożych, ubieramy się z modlitwą na ustach, lecz ledwie uklękniemy do rozmyślania, wnet cała zgraja pokus nas opada, wskazówki zegara dochodzą nazna­czonego kresu, a my cośmy zrobili? – Nic, poza bezpłodnym ucieraniem się, i to może nie zawsze uda­nym, z uprzykrzonymi pokusami. Otóż musimy nie za­pominać, że naszym zadaniem jest służyć Bogu nie w pociechach i jak nam się podoba, lecz jak zarządzi Jego mądrość i wola najświętsza. Nagroda nie jest przywiązana do dobrych uczynków, które sami sobie wybierzemy, lecz do wyniku walki, jaką Bogu się podoba nas nawiedzić. Przeto nigdy nie jest stra­conym czas, spędzony na pełnieniu woli Bożej. Przeciwnie, za stracone trzeba uważać te chwile, które nam zeszły na czym innym. Bo i o cóż nam chodzić może? – Albo o chwałę Bożą, albo o własne udoskonalenie lub osiągnięcie wiecznego zbawienia. A walka z pokusami stanowi drogę najkrótszą do wszystkich tych trzech celów.

 

Drugim błędem jest igranie z pokusą. Du­sze niedbałe sądzą niekiedy, że jest to oznaką du­chownego postępu trwać podczas pokusy w bezwła­dzie i bierności. Stosują do siebie zasady, przezna­czone dla doskonałych lub wskazówki, mające zasto­sowanie przy skrupułach. Tym sposobem nabywają zgubnego nałogu dawania do siebie przy­stępu wszelkim myślom, bez zbadania ich paszportu, co nie tylko osłabia ich umysł, lecz prze­syca go niepożądanymi obrazami i skłonnościami. Powoli zmienia się ich stosunek do grzechu, wzrasta zaufanie w sobie oraz możliwość upadku. Następstwem tego bywa stan oziębłości i ogólnego zaniedbania się w stosunku do Boga, skąd droga do poprawy pro­wadzi chyba tylko przez ten głęboki wstrząs, który towarzyszy grzechowi śmiertelnemu. Bywało nieraz, że dusze oziębłe tym dopiero sposobem powracały na drogę świętości, a Bóg okazywał swe miłosierdzie nawet w tym strasznym wyroku, który się spełniał z Jego dopuszczenia. Lecz sama myśl o nim grozą nas przejmuje i prawdopodobnie nigdy on się nie kończy dobrze dla dusz niepoprawnych, które liczą na żal późniejszy i na niepewną możliwość przyszłego pojednania się z Bogiem. To sobie dobrze zapamię­tajmy, że ktokolwiek otrzaska się z oczywistą pokusą i pozwoli jej się zadomowić w swoim umyśle, jakąkolwiek by ona była, tym samym już zrobił stanowczy krok w kierunku stanu oziębłości, którego logicznym rozwiązaniem jest śmierć w niepokucie.

 

Trzeci błąd polega na marnowaniu chwil spokoju pomiędzy okresowymi burzami pokus. Z własnego doświadczenia wie każdy, że pewne po­kusy lub pewne rodzaje pokus uderzają weń na kształt huraganu, podobnie jak pewne okresowe burze, które wracają co pewien czas ciszy i pogody. Postępowa­liśmy swoją drogą zwyczajną, żaden znak wewnątrz ni zewnątrz nas nie zapowiadał zmiany, gdy wtem rozszalał nad nami orkan, rzucając na nas ten sam paniczny lęk, jaki padłby na poganina, gdyby trza­snął piorun z jasnego nieba. Pokusa przybrała postać jakiejś obsesji, widzimy ją w każdym przedmiocie, wszędzie słyszymy jakieś głosy, a każdy dźwięk nie­artykułowany, w naszej wyobraźni zamienia się w zro­zumiałe słowa. Wiersze książki przywdziewają pozory pokusy, a modlitwa i święte wezwania dostarczają tylko świeżego pokarmu opętanej wyobraźni. Jesteśmy zanurzeni z głową i zatopieni w pokusie, która jak potok zwycięski szumi nad nami. Brak nam tej Ręki, która by nas jak Piotra wydobyła z topieli. Idziemy na dno. Ale nie rozpaczajmy! W głębi odmętu, który nas chłonie, jest Jezus z nami. W tej nawałnicy nie pozostaje nam nic innego, jak mocno uchwycić się Boga. Innego ratunku nie ma. Nie w naszej jest mocy rozkazywać burzom i huraganom, gdy przyjdą. Ale w naszej mocy jest się przygotować na ich na­dejście już w czasie pogody. Błędem jest upatrywać w chwilach pogody sposobności do odpoczynku, wesela z ustania pokus i zażywania pociechy duchow­nej, która zwykła następować po burzy. Wtedy właśnie jest czas na obmyślanie sposobów i robienie posta­nowień z myślą o tym, co ma nastąpić. Trzeba prze­widywać okoliczności, których należy unikać, wzma­gać umartwienie i podwajać modlitwy. Jeżeli bowiem kiedy ulegliśmy wśród burzy, to dlatego, że święto­waliśmy w chwilach pokoju. To sobie dobrze wyryjmy w pamięci: życie duchowne zna chwile wy­tchnienia, ale nie zna feryj świątecznych. Jego szkoła kiedyś się skończy, lecz będą to już wielkie wakacje wieczności.

 

Czwartym błędem, jaki usiłuje wmówić w nas szatan, jest to złudzenie, że przyczynimy się do osłabienia pokusy, jeżeli mniej będziemy ostrożni względem sposobno­ści do grzechu i względem pokus, byleśmy tylko ustrzegli się samego grze­chu. Ponieważ wskutek uporczywej walki cały nasz umysł napełnia się kuszącymi obrazami, łudzimy się, że pożyteczniej będzie dla naszego duchowego zdro­wia, jeśli w czymś ustąpimy pokusie, byle tylko nie przekroczyć granicy grzechu. Sądzimy, że takie po­stępowanie jest nie tylko dozwolone, ale i pożądane. Dziwić się doprawdy należy, że tak oczywista pułapka może kogoś usidłać, a jednak zdarza się to w wielu wypadkach. Dlatego raz na zawsze sobie zapamię­tajmy, że ustępstwa istotnie osłabiają, jeno nie pokusę, ale nas samych. Raz ustąpiwszy, już nigdy nie odzy­skamy wobec pokusy stanowiska równie silnego jak poprzednie i przekonywują się ludzie poniewczasie na własnej skórze, iż sama zmiana stanowiska, choćby i bez porzucania postawy obronnej, w chwili pokusy oznacza niemal klęskę.

 

Lecz jakże możemy zwyciężyć pokusę? Pierwszym warunkiem jest spokój, drugim spokój i trzecim też spokój. Szatan jest, jak pies przykuty na łańcuchu; może na nas ujadać, ale ugryźć nas nie może, jak długo się sami na to nie narazimy. Bądźmy więc dobrej myśli. Całą siłą nieprzyjaciela jest tylko słabość nasza. Naszą zaś bronią jest ufność w Bogu, która jest tym potężniejsza, im głębsza jej towarzyszy pokora i nieufanie sobie. Wszak nasza sprawa to sprawa Boża, albowiem po­kusa jest raczej zemstą szatana na Bogu, który go potępił, niż walką przeciwko nam, a naszej klęski pożąda on tylko w celu umniejszenia chwały Bożej. Przeto jesteśmy z Bogiem związani i naprawdę cierpimy prześladowanie dla sprawiedliwości. Możemy być pewni i bądźmy o tym przekonani, że nie bę­dziemy doświadczani ponad to, co możemy. Naszym orężem niech będzie modlitwa, zwłaszcza we­stchnienia strzeliste wraz z umartwieniem i uczę­szczaniem do sakramentów świętych, które są źródłami nadprzyrodzonej odwagi.

 

Celem odkrycia słabych i ułomnych stron swo­jej natury winniśmy się posługiwać rachunkiem su­mienia, by potem ćwiczyć się w aktach przeciwnych nie tylko poznanym słabościom lecz i szczególnym pokusom. Wystrzegajmy się lenistwa i niszczmy zło w zawiązku. O swoich pokusach nie opowiadajmy nikomu, kto nie jest do tego uprawniony, ani nawet swym przyjaciołom duchownym, gdyż podobne zwie­rzenia żadnej pomocy nie przynoszą, owszem, utwier­dzają w nas szkodliwe myśli. Nie trzeba się też znie­chęcać, jeżeli nasz spowiednik nie tak poważnie bie­rze nasze pokusy, jakby na to one, zdaniem naszym, zasługiwały. Jakiż bowiem sens miałoby zwierzanie się mu ze swymi pokusami, gdybyśmy mieli nie słu­chać jego wskazówek, nie przyjmować jego punktu widzenia, ani wykonywać jego poleceń?

 

W okresie pokus nie zmieniajmy żadnego z na­szych ćwiczeń duchownych ani ogólnej linii postę­powania, jakiekolwiek względy za tym przemawiające podsuwałby nam szatan. W takich chwilach musimy skupić wszystkie swe siły, a nie wiemy, do którego ze zwykłych naszych ćwiczeń przywiązał Bóg swą łaskę. Bez porównania korzystniej byłoby dla aposto­łów ucierać się na modlitwie z oschłością, snem i roztargnieniami, aniżeli po prostu ułożyć się do snu w ogrodzie Getsemani. Pamiętajmy, że wszelkie na­sze duchowne ćwiczenia są trudniejsze i mniej po­nętne podczas pokusy, ponieważ czujemy się wtedy znużeni i wyczerpani. Stąd natura ciągnie nas do ich skracania lub przerywania pod pozorem, że są nie­użyteczne, bezduszne. Jednak nie należy w tym wy­padku iść za podszeptem natury. Choć bowiem wiadomo, że do stwierdzenia czegoś wystarczy dwóch świadków, nigdy jednak nie powinni być nimi szatan z duchem ludzkim w parze. Trzeba też unikać zmiany swoich postanowień w tym czasie, albowiem jeszcze pył i kurzawa bitwy wisi w po­wietrzu i przesłania nam widok. W każdym razie nie jest to czas najsposobniejszy do rozpoznania woli Bożej względem naszych postanowień. Bóg w takich razach chce, byśmy właśnie walczyli z szatanem i to jest nasze jedyne podówczas zadanie. Na ostrożności też się mieć wtedy trzeba nawet przed dobrem, które ma za sobą wszelkie pozory, puka do drzwi serca i samo ciśnie się w ręce. Św. Ignacy dawno już zde­maskował tę rodzinkę pokus, która nam się narzuca pod płaszczykiem dobra. Bóg ma tysiące innych sposobów i czasów do podsuwania nam dobrego, a w chwili pokusy Jego wolą jest, powtarzamy, walka z szatanem. Dobro nam nie ucieknie, o ile jest praw­dziwe, a Bóg znajdzie dlań dogodną sposobność, kiedy spokojnie i z rozwagą potrafimy je wyzyskać.

 

Miejmy się na baczności także przy błahych po­kusach, które same w sobie istotnie takimi być mogą. Albowiem błahość lub ważność, to rzeczy względne, nawet gdy chodzi o sprawy duszy. Nie­rzadko się zdarza, iż człowiek który mężnie stawił czoło najcięższym pokusom, naraz ulega drobnym i niepozornym. Jest to rzecz zrozumiała. Ilekroć cho­dzi o pewne zaszczytne dzieło lub cierpienie, jakoś łatwiej nam przychodzi się zabrać do niego, gdyż skłaniają nas do tego zarówno względy przyrodzone jak i nadprzyrodzone. Miłość własna tak kocha za­szczyty, iż pójdzie ku nim nawet po cierniach, wcale tego nie czując. Ale stąd właśnie płynie wielka donio­słość rzeczy drobnych w życiu pobożnym. Natura nie widzi w nich żadnego interesu i dlatego tak bezpośred­nio łączą nas one z Bogiem. Nawracanie dusz, wielkie dzieła miłosierdzia, nawiedzanie więzień, kazania, słuchanie spowiedzi, nawet zakładanie zgromadzeń zakon­nych, to rzeczy stosunkowo łatwiejsze, niźli pilne speł­nianie codziennych obowiązków, przestrzeganie drob­nych przepisów, dokładna straż zmysłów czy słowa uprzejme i skromna postawa, przypominająca wszyst­kim obecność Bożą. W rzeczach drobnych zyskujemy więcej chwały nadprzyrodzonej, ponieważ wymagają one większego męstwa, gdyż zmuszają do ciągłej i nieustannej czujności, a nie mają w sobie nic ponętnego. Całą więc siłę do ich spełnienia wydobywać musimy z siebie samych, bo z zewnątrz nie wspo­maga nas żadna ludzka pochwała czy nagroda, przy tym bohaterstwo w rzeczach drobnych polega więcej na wstrzymywaniu się niż na działaniu, nieustanny też gwałt zadaje naszej skażonej naturze.

 

Wierność w drobnych rzeczach wymaga znacznie większego naprężenia umysłu. Z jej strony wciąż grozi nam klęska, a mnóstwo sposobności do upadku gęstą siecią osnuwa niemal wszystkie nasze poru­szenia. Nie wolno nam żywić przywiązań czysto ziemskich, ani wyrzec słowa lekkomyślnego, ani po­pełnić nierozważnego kroku, ani oddawać się przyjem­nościom czysto zmysłowym, ani drobiny pociechy uronić w roztargnieniu, ani spocząć sercem w zmy­słowych czułościach, ani wreszcie uczynić czegokol­wiek z popędu miłości własnej. Dreszczem przejmuje naszą naturę widok takiej doskonałości – a przecie to tylko doskonałość w rzeczach drobnych! Dosko­nałość rozkwitająca w pokorze i ukryciu. Bo któż zliczy wszystkie te wypadki, w których powściągasz swój język i zgłuszasz uczucie? Bóg, aby utaić nas bardziej przed okiem ludzkim i ukryć nas głębiej w swym Sercu, dopuści nawet, że mimo wszelkie starania poślizgniemy się czasem. Wówczas naprawdę umartwienie Jezusa w sobie nosimy, nieznane lu­dziom. Na tym właśnie polega powolne męczeństwo miłości. Jeden Bóg jest świadkiem naszego konania. Nawet sami nie uświadamiamy sobie mnóstwa wy­padków, w których działamy z czystej dla Boga mi­łości, a tak nie ma w nas punktu zaczepienia próżna chwała ani wyniosłe i czysto ludzkie poczucie wła­snej sprawiedliwości.

 

Przez wierność w drobnych rzeczach nie tylko wysługujemy sobie większą chwałę w niebie, lecz też skuteczniej czcimy Boga. Okazujemy Mu przez nią większe pragnienie Jego chwały, gdyż w rzeczach drobnych czystsze muszą działać pobudki i żywsza wiara niż w wielkich. Rzeczy wspaniałe nieraz swą wspaniałością przysłaniają nam Boga, a w najlepszym wypadku zanieczyszczają pragnienie chwały Bożej przez próżną i czysto ludzką chęć dokonania wiel­kiego dzieła. Natomiast rzeczy drobne i nieznaczne, przez swą pozorną łatwość i lekceważenie u ludzi, zostawiają nas sam na sam z Bogiem wobec szarej i twardej rzeczywistości umartwienia wewnętrznego. Lecz nie tylko pragnienie, ale i faktyczne pomnażanie zewnętrznej chwały Bożej przy rzeczach drobnych bywa wydatniejsze. Do wielkich bowiem dzieł otrzy­mujemy obfitszą pomoc, dlatego też mniej w nich dajemy Bogu ze siebie. Hojność i słodycz łaski, oraz ów zapał, który się w nas budzi na myśl o wielkim dziele, to trzy czynniki, które zmniejszają wielkość naszego wysiłku. A właśnie ten własny wysiłek sta­nowi o prawdziwym przysporzeniu chwały Bożej, podobnie jak oschła modlitwa uchodzi za bardziej zasługującą od pełnej pociech. Dzieła wielkie wresz­cie tak nas wciągają w swoje tryby, iż wobec nich rzadko zatrzymujemy tę możność kierowania się własnym upodobaniem, jaka nam pozostaje przy rzeczach drobnych, a która za każdym razem, ilekroć się jej wyrzekamy, staje się wonnym całopaleniem naszej wierności i miłości.

 

Lecz to nie wszystko. Sumienność w rzeczach drobnych żąda od nas większej ofiary. Oto ponieważ sami jesteśmy przekonani o ich błahości, przeto składamy je Bogu nie w poczuciu swojej wielkodusz­ności, ale w duchu pokory i świadomości, jak bar­dzo zniża się Bóg, przyjmując od nas takie drobiazgi. Równocześnie poświęcamy też własne zainteresowa­nie, którego nie budzi w nas ta drobiazgowa sumien­ność, a tak zostawiamy na uboczu szukanie siebie i próżnej chwały, pracując jedynie dla Boga. Nadto robimy w tym ofiarę z radości wspaniałego czynu; bo co za wspaniałość może się znajdować w tej, są­dząc po ludzku, małostkowości, dokładności i drobiazgowości? – A jednak w istocie owa drobiazgowość to jedyna droga do cnoty rzetelnej i choć może nie czytamy o niej w opisach wielkich czynów Świętych, to przecie nie co innego, lecz ona, uzdol­niła ich do owych czynów, które podziwiamy. Trudno wyrazić słowami ten wstręt, jaki ogarnia naszą na­turę na widok oczek tej sieci drobiazgowej sumien­ności, która winna opleść nasze życie; jeśli zaś chodzi o pokazanie na przykładzie, o ile ciężej jest przezwyciężyć drobną pokusę niż wielką, to bardzo łatwo wyobrażam sobie teologa, któryby w obronie dogmatu Niepokalanego Poczęcia Maryi lub nieomyl­ności Ojca Świętego pozwolił się smażyć na wolnym ogniu, lecz któryby nie potrafił zapanować nad sobą w za­pale zwykłej sprzeczki teologicznej, dotyczącej któ­regokolwiek z wymienionych punktów nauki kato­lickiej.

 

Zostawałoby jeszcze jedno pytanie w sprawie pokus. Jak się mamy zachować w razie, gdybyśmy upadli? Na to jest jedna odpowiedź, jedna wskazówka, dziecinnie prosta; bo czyż można dać inną? Po prostu musimy się podnieść i ruszyć w dalszą drogę, życząc sobie chrześcijańskim zwyczajem, by nam się poszczęściło lepiej za innym razem.

 

O. Fryderyk William Faber

 

–––––––––––

 

 

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski T. J., Kraków 1935, ss. 331-356.

 

Przypisy:

(1) Surin jest zdania przeciwnego, lecz przeciwko sobie ma zgodne zapatrywanie teologów, zjawiska zaś, na jakie się powołuje, dadzą się wytłumaczyć bez zaprzeczania powszechnie przyjętej nauki Szkoły.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Kraków 2008
Powrót do spisu treści

"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: