POLSKA FILOZOFIA RELIGIJNA

 

w wieku XIX

 

KS. DR. FRANCISZEK GABRYL

 

Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego

 

––––––––

 

Tom II

 

––––––

 

ROZDZIAŁ VI

 

Kierunek scholastyczny i neoscholastyczny

 

–––––

 

Ks. Stanisław Chołoniewski

 

(1792 – 1846)

 

Smutny był pod względem religijnym stan duszy obywatelstwa Podolskiego i Wołyńskiego w pierwszych początkach ubiegłego stulecia. "Nie zupełnie jeszcze wymarłe tradycje saskich czasów, tak pisze Ks. Jan Badeni, złączyły się z resztkami niedawno modnego wolterianizmu, a przyzwawszy jeszcze na pomoc raczej wspomnienia i pewne tkliwe uczucia, niż rzeczywistą dawną polską pobożność, wytworzyły w bardzo wielu umysłach i sercach prawdziwy chaos, obraz z lekka powleczony wprawdzie ogólnym pokostem religii i odziedziczonego po przodkach przywiązania do wiary, ale którego pojedyncze części wzajemnie się ze sobą kłóciły, ciągnąc na przemiany swego nieopierającego się właściciela to do Sasa, to do lasa. Nieraz ten sam, co rano bardzo pobożnie Mszy św. słuchał, a pacierza za nic w świecie by nie opuścił, bo mu tak matka nieboszczka nakazała, wieczorem gorszył się z katolickich dogmatów, które znał raczej z Woltera niż z katechizmu, prawił niesłychane cuda o potędze i wolności rozumu, filantropii, postępie, konieczności rozwodów, jedne katolickie dogmaty przyjmował, drugie samowładnie na poczekaniu odrzucał, i nie zdając sobie nawet z tego sprawy, mając się wciąż za dobrego katolika, tworzył sobie raz po raz, wedle chwilowej fantazji i humoru, nową religię z najróżnorodniejszych strzępków coraz niefortunniej i niekształtniej zlepianą. Przywiązania do religii w ogóle nie brakowało, było go może w tym czasie więcej, aniżeli przed trzydziestu lub czterdziestu laty, ale brakowało zwłaszcza znajomości fundamentalnych podstaw wiary. Duchowieństwo, którego obowiązkiem było znajomość tę rozszerzać, samo zbyt mało w ogóle było wykształcone, przede wszystkim zbyt nikłą posiadało broń do wojowania z francuskimi i niemieckimi «filozofami» a raczej niedowiarkami, z których polscy prowincjonalni «filozofowie» całą swą mądrość czerpali, aby mogło skutecznie stanąć do zapasów i rozszerzyć konieczny a zbawienny wpływ na wyższe, rzekomo czy istotnie bardziej oświecone sfery społeczne. Panowie i szlachta chętnie wprawdzie widzieli księdza między sobą, ale nieraz przyzwyczaili się nań patrzeć wyłącznie jako na miłego towarzysza do zabawy i pogawędki; poważniejszych kwestyj w tych pogawędkach dotykano rzadko, a i wtedy ksiądz, jeżeli ze znajomością rzeczy nie łączył potrzebnej ciętości i niezależności, łatwo wychodził nie obronną ręką, cofał się, tłumaczył i w końcu, nieraz nie bez szkody dla sprawy, dawał za wygranę" (1).

 

W takich warunkach działalność duszpasterska i literacka kapłana, mającego wysokie wykształcenie ogólne, teologiczne i filozoficzne, jakie posiadał Ks. Stanisław Chołoniewski, który nadto miał niezależność majątkową, związki z najznaczniejszymi rodami, cięty a pewnym odcieniem staropolskiej jowialności nacechowany dowcip i gorliwość iście apostolską o sprawę Bożą, była prawdziwie opatrznościowym zrządzeniem, była deszczem ożywczym po długiej posusze na niwie religijnej.

 

Stanisław Myszka Chołoniewski przyszedł na świat dnia 23 marca 1791 r. w miasteczku Janowie, które było własnością jego rodziców: Rafała, miecznika koronnego oraz starosty Dubieckiego i Lityńskiego, i Katarzyny Rzyszczewskiej. Stanisław był jeszcze w Polsce, kiedy straszny wypadek wydarł mu matkę, dopiero 25 lat liczącą; ogień na kominku rozpalony zajął białą jej suknię i nieszczęśliwa żywcem spłonęła, wzywając w tej okropnej, ostatniej chwili błogosławieństwa Bożego nad swymi dziećmi: Emilią, Jędrzejem, Cecylią i Stanisławem, i polecając je opiece Najświętszej Panny, do której obrazu wyciągała przepalone ręce (2). Opieką macierzyńską otoczyła małego Stasia rezydentka zamku Janowskiego, Scholastyka Budziszewska, kobieta pobożna, zaradna, starająca się więcej o dobro miecznika, aniżeli o swoje własne. Kiedy zaś Stanisław podrósł, poruczono kierunek nad jego naukami byłemu rektorowi szkół winnickich po reformie Kołłątaja, Janowi Witwickiemu, ojcu znanego poety i pisarza Stefana Witwickiego. Nauki uniwersyteckie Stanisław pobierał w Wilnie, uczęszczając głównie na wykłady prawa, poczym na jakiś czas zaciągnął się do wojska, wystawiwszy swoim kosztem chorągiew, której został porucznikiem. Jednak już w r. 1810 powrócił do Janowa, nie wiedząc, co z sobą począć, ani jaki wybrać zawód, w którym by mógł oddać ojczyźnie i swoim najlepsze usługi. Wówczas to szwagier jego a mąż Emilii Chołoniewskiej, Mikołaj Grocholski, wojewodzic bracławski, poddał mu myśl, aby wstąpił do służby dyplomatycznej w Petersburgu, zostającej wówczas pod kierownictwem hr. Capo d'Istria. W nadziei, że na tym miejscu będzie mógł oddać niejedną usługę swemu społeczeństwu, zgodził się Chołoniewski na projekt, a po licznych staraniach, dzięki poparciu osób wpływowych, został przyjęty do służby i uzyskaj tytuł szambelana cesarskiego. Wszelkie atoli próby, aby go przydzielono do ambasady pruskiej lub w Paryżu, spełzły na niczym. W czasie pobytu w Petersburgu zapisał się Stanisław wraz ze swym szwagrem Mikołajem Grocholskim do loży: "Les amis réunis", zwabiony nie tyle tajemniczością obrzędów wolnomularskich, ile raczej szumnymi frazesami o wolności, postępie, i celach humanitarnych zebrań masońskich. Bawiło go, że mógł przed nazwiskiem swoim lub swych znajomych położyć trójkącik lub trzy punkty i podpisywać się przybranym tajemniczo w loży nazwiskiem: Petrus das Kind. Kiedy jednak Redemptorysta Ks. Fryderyk Ludwik Zachariasz Werner zwrócił mu uwagę na właściwe cele masonii, opuścił on czym prędzej jej szeregi. Chołoniewski niezbyt długo bawił w Petersburgu raz dlatego, że atmosfera, w której żyć mu przyszło, nie przypadała mu do smaku, a po wtóre z powodów familijnych. Ojciec bowiem jego zapadać zaczął coraz silniej na zdrowiu i wreszcie zasnął na zawsze dnia 23 września 1819 r. Młody dyplomata zajął się uregulowaniem stosunków majątkowych i podziałem spadku między rodzeństwo, poczym przez pewien czas oddał się zajęciom gospodarczym. Widok szczerej pobożności ludu, rozmowy z Jezuitą O. Calebottem, a nade wszystko przykład siostry Cecylii, bardzo przez niego miłowanej, która wstąpiła w Wilnie do Zgromadzenia Sióstr Wizytek, wpłynęły na Chołoniewskiego w ten sposób, że i on zaczął w stanie duchownym upatrywać cel swego życia i swej pracy dla Boga i bliźnich. Po różnych przejściach zawitał on w r. 1827 na studia teologiczne do Rzymu, a aczkolwiek książę Grzegorz Gagaryn, ambasador rosyjski w Rzymie, żądał od niego, iżby przed porzuceniem munduru szambelana carskiego a przywdzianiem sutanny poczekał na zezwolenie z Petersburga, Chołoniewski, nie oglądając się więcej na świat, poprosił o przyjęcie do Academia Ecclesiastica, gdzie po przebyciu studiów uzyskał stopień doktora teologii, przyjąwszy przedtem święcenie kapłańskie. W Rzymie wszedł w stosunki zażyłej przyjaźni z bawiącymi tamże Adamem Mickiewiczem i Henrykiem Rzewuskim. Choć stały przed nim otworem najwyższe dostojeństwa kościelne, nie pozostał Chołoniewski w Rzymie, ale pospieszył do nieszczęśliwej ziemi ojczystej, aby tu jako kapłan dodawać otuchy, zagrzewać złamane serca, zlewać balsam ukojenia, uprawiać zachwaszczoną niwę życia religijnego. Jego gorliwość apostolska, płomienne kazania i konferencje religijne zwróciły na niego uwagę biskupów: Ks. Maćkiewicza z Kamieńca i łucko-żytomierskiego Michała Piwnickiego, z których każdy rad byłby go mieć w swej diecezji. Ostatecznie przyjął X. Chołoniewski urząd kaznodziei katedralnego w Kamieńcu i godność dziekana tamtejszej kapituły, a kiedy w r. 1842 umarł biskup Ks. Maćkiewicz kapituła wraz z wielu innymi usilnie, acz bezowocnie starali się o to, aby Chołoniewski po nim objął rządy diecezji. Sterany pracą, zapragnął Chołoniewski wypoczynku i pokrzepienia sił na kuracji w Grafenbergu; jednak odmówiono mu paszportu na wyjazd za granicę. Wówczas Chołoniewski zrezygnował z godności wikariusza kapitulnego, opuścił Kamieniec, a dnia 3-go września 1846 zakończył w rodzinnym Janowie swą pielgrzymkę ziemską.

 

Pisma Chołoniewskiego. Na arenę piśmienniczą wystąpił Chołoniewski dopiero w r. 1842, chociaż już przedtem dał poznać swe poglądy w artykule: "O wpływie racjonalizmu na tegoczesną literaturę i kunszta" – ogłoszonym w czasopiśmie: Pielgrzym Eleonory Ziemięckiej. W tym atoli r. 1842 wpadł mu w rękę numer Atheneum, w którym redaktor czasopisma J. I. Kraszewski skreślił zasady i cele wydawnictwa, oraz pomieścił prośbę, aby zdolne pióra nie odmawiały mu swego współpracownictwa. Po naradzie z przyjaciółmi posłał Chołoniewski do Gródka na Wołyniu, gdzie przebywał Kraszewski, rękopis swej pracy wraz z listem nader serdecznym do wydawcy Atheneum. Tym rękopisem była najlepsza praca Chołoniewskiego pt. Sen w Podhorcach. Praca ukazała się w całości w Atheneum, a niedługo potem wyszła osobno (Wilno 1842. Druk Glücksberga). Nadto pomieścił Chołoniewski w Atheneum kilka rozprawek, jak np. Kilka słów o polemice chrześcijańskiej w przedmiotach moralno-filozoficznych, Dary księże (obrazek powieściowy), Ułamki korespondencji Józefa de Maistre'a z Janem Potockim, podczaszym koronnym. Osobno ukazały się: Dwa wieczory pani Starościny Olbromskiej (Wilno 1843); Artykuł nadesłany. Obraz z galerii życia mego (Lipsk 1846, II wyd. przez ks. Jana Badeniego T. J. pt. Obrazy z Galerii życia mego, we Lwowie 1890); Odpowiedzi na dwa pytania: co znaczy słowo: postęp ludzkości w duchu nauki Chrystusowej? Jak zabezpieczyć sobie zbawienie w stanie małżeńskim? z dodatkiem legendy wschodniej: "Słowik i róża" (Wilno 1874. Nakład i druk Teofila Glücksberga). Oprócz tego wyszły w r. 1851 (Lipsk) 2 tomy jego pism pośmiertnych, zawierające: Parafrazę hymnu Magnificat. Poezje. Wyjątki z dziennika życia mego. Notaty zmarłego przyjaciela szkolnego. Wody Krzeszowickie. Memoranda albo żywot Stęplowskiego. Soliloquia imć pana Baltazara Radwańskiego, byłego rotmistrza kawalerii narodowej. Wieczory i przechadzki rzymskie. Nadto 2 tomy jego Kazań wydał ks. J. Badeni (Kraków 1888. Nakład J. K. Żupańskiego i K. J. Heumanna); wreszcie Dr. Antoni J. wydał we Lwowie 1886 jego: Opis podróży kijowskiej odbytej 1840 r. (3)

 

Pozostawiając innym ocenę pism kaznodziejskich ks. Chołoniewskiego, zajmijmy się przedstawieniem jego dorobku na polu filozofii.

 

Ks. Chołoniewski nie uprawiał filozofii zawodowo; atoli, jak to słusznie zaznaczył J. Kraszewski, Sen w Podhorcach "ma wysoką wartość filozoficznej rozprawy, a cały wdzięk najpiękniejszej poezji-powieści". Autor przedstawia we formie sennego widziadła, które miał mieć w starym zamku w Podhorcach, walkę, jaka się toczy w duszy młodego, bo 22-letniego hrabiego Zygmunta, potomka Ossolińskich, między tradycją narodowego sumienia i pięknej przeszłości magnata polskiego z jednej strony, a duchem kultury niemieckiej i niemieckiej filozofii z drugiej strony. Sumienie i poczucie narodowe jest przedstawione w tym przedziwnym dialogu przez hetmana Koniecpolskiego i Jerzego Ossolińskiego; nowa zaś kultura i pogląd na świat są przedstawione za pomocą rad, których Zygmuntowi udziela Mefistofeles. Młody ten magnat, już przepojony czcią dla poglądów Zachodu, siedzi przy biurku w pogoni za myślą oryginalną do wielkiego jakiegoś dramatu, który zamierza napisać. Wzrok jego pada na galerię obrazów, wśród których obok już wymienionych Koniecpolskiego i Ossolińskiego znajdował się portret Chmielnickiego. Ten właśnie wróg Polski wydaje się Zygmuntowi materiałem najodpowiedniejszym na bohatera wielkiego eposu narodowego. Budzi się jednak reakcja ze strony sumienia, starzy hetmani tłumaczą mu, czym właściwie jest geniusz na świecie i jakie jego zadania. Na to wpada kuzyn Zygmunta, Mycielski, przebrany za Mefistę w stroju hiszpańskim, i nakłania Zygmunta, aby poszedł na bal do wojewodziny, gdzie zastanie Zofię, zamężną kuzynkę Mycielskiego ku której Zygmunt, nie bacząc na dziewiąty punkt dekalogu, pałał wielką miłością. Między kuzynami wszczyna się szermierka słowna, w której Mycielski nie szczędzi ostrych uwag Zygmuntowi za jego kult zagranicy, i za to, że mu kazał na bal przebrać się za Mefistę hiszpańskiego, chociaż polski diabeł miał od dawna swój własny kostium. Główna atoli walka toczyć się zaczęła między sumieniem a podszeptami złego ducha na tle miłości ku Zofii. Złe sumienie, reprezentowane przez Mefistofelesa, który nagle się zjawił po wyjściu Mycielskiego, rozpala coraz silniej żądzę zmysłową ku Zofii, ku wielkiemu smutkowi dobrego sumienia. Pod wpływem rad Mefistofela zrywa Zygmunt medalik Najświętszej Maryi Panny, włożony mu na szyję przez Mycielskiego. Zrzucenie medalika było oznaką zrzucenia jarzma religii z jej dogmatami i zakazami. Dobre sumienie, pod wpływem rozpętanych namiętności złych, przycichło; Ossoliński i Koniecpolski zaczynają wraz z ojcem Chołoniewskiego, który się do nich dołączył, modlić się o światło dla Zygmunta w jego walce; Zygmunt zaczął się opamiętywać i nadstawiać ucha radom Ossolińskiego, czyli dobrego sumienia. Jednak to cofanie się w stronę hetmana szło bardzo powolnie; Zygmunt wpada na pomysł, czyby się nie dało pogodzić Ossolińskiego z Mefistofelem. Ten ostatni bardzo skorym do zgody się okazuje; ale nie tak łatwo pozyskać do zgody sumienie, które nie zna żartów, gdzie idzie o walkę z szatanem. Na to woła zgorszony Zygmunt: "Zawsze szatan, piekło, diabeł, czart! Czyż nie można znaleźć w naszym języku, który tak doskonale posiadasz, szanowny Panie, przyjemniejszych wyrazów i alegoryj do oddania wyobrażeń, jakie mylnie, lecz w dobrej wierze możesz mieć o charakterze p. Mefistofila?.... Ta jest, zda mi się (słowa Zygmunta), najgłówniejsza przyczyna nieporozumienia między panami moimi, że p. Mefistofil uważa etykę, życie moralne, trochę za lekko, po wolterowsku i nie dość poetycznie, zawsze tylko śmieszną w niej stronę upatruje; ale z drugiej strony pan dobrodziej (tj. Ossoliński) zanadto może puszczasz się w egzaltację religijną. W p. Mefistofila systemacie przemaga duch ironii, nieco złośliwy i egotyczny, a jegomość dobrodziej zbyt się może poddajesz metafizyce i melancholii jeremiaszowej. Ne quid nimis – już dobry smak trafnego Horacego za prawidło uznał. Jakby to więc pięknie było, powtarzam, jaka nieoceniona korzyść dla powszechnej oświaty, gdyby tak wysokie dwa umysły, tak zacni mężowie mogli wejść z sobą w bliższe stosunki, i udzielić jeden drugiemu to, co każdemu z osobna zbywa. (Z zapałem). Jakie to potężne, dobroczynne światło rozpromieniłoby się ze wspólnego ogniska tak wielkich dwóch geniuszów".

 

Mefisto, niemający nic do stracenia a do zyskania bardzo wiele, chętnie pochwycił taką sposobność. "Ja, powiada on, od początku świata, dniem i nocą nad niczym innym nie pracuję, jeno nad konkordancją rozdwojonego ducha ludzkiego, ażeby się on pozbył owej szkodliwej tęsknoty za rzeczami niewidzialnymi, za jakimś szczęściem urojonym, nadziemskim (prawdziwe gruszki na wierzbie), co odrywa go tylko od rzeczywistej, dotykalnej pomyślności, którą ma pod ręką. Pracuję, żeby w człowieku i sumienie się uspokoiło, i ludziom było wesoło na świecie. Wszakże to dzieło jest godne prawdziwych przyjaciół i dobroczyńców ludzkości. A przecież, wieleż ja to wycierpiałem prześladowań za tą moją krwawą pracę, i za tę walkę zaciętą ze zgubnymi przesądami. Ale taki był i będzie zawsze los poświęcających się dla narodów; zawsze płytka zawiść gminu powstaje z zawziętością przeciw wspaniałym przedsięwzięciom, bluźni to, czego pojąć nie jest w stanie. Wszakże cechą prawdziwej cnoty jest statek, a wielkie przeciwności podwajają siły wielkich serc. Z tym wszystkim nie przeczę, że pragnąłbym pomocy, czynnego współdziałania w pięknym zawodzie (tu obrócił mowę do sumienia czyli do Ossolińskiego, i rzekł sentymentalnym głosem). Szanowny Mężu! połączmy nasze usiłowania...".

 

A na to sumienie, ze świętym gniewem powstawszy, krzyknęło: "Bodajeś na wieki przepadł, czyli raczej wrócił tam, skądeś na zgubę tego młodzieńca wyleciał. Vade post me Satana! Mnie się z tobą godzić? i łącznie z tobą działać? jest to samo, co samobójstwo popełnić". Pod blaskiem niebiańskim, bijącym z czoła Ossolińskiego, usunął się Mefisto w najciemniejszy zakątek, ale nie przestał szeptać Zygmuntowi: "Zygmuncie! póki silnym aktem rozumu i woli nie zniszczysz na zawsze tej mary twych dziecinnych przesądów, tego sennego przywidzenia chorowitej duszy – póty nigdy nie odzyskasz czerstwości ducha, nie przyjdziesz do samopoznania, nie ujrzysz wielkiego celu, do którego jesteś powołanym. Całe twoje życie nieszczęśliwe będzie snem zmysłowym fanatyzmu, i nigdy nie użyjesz skarbów twego serca i umysłu". Taki podszept przypadł do smaku Zygmuntowi, bo od dawna już nosił się z zamiarem podziękowania Ossolińskiemu za jego rady mentorskie. W uniesieniu tedy pychy swego rozumu rozkazuje Zygmunt odejść Mefistofelowi, jako bliżej stojącemu, aby okazać, że duch jego jest panem samowładnym wszystkich tworów umysłowych; a podobna kolej byłaby spotkała i Ossolińskiego. W tej jednak chwili uniesienia pychą rozumu popada Zygmunt w paroksyzm nerwowości, z czego korzysta Mefisto, i przybiegłszy do jego łoża szepcze do niego: "Dobrze, młody przyjacielu! ja sam pomogę do zwycięstwa twego rozumu i serca, tylko to, co w nich jest tobie samemu na wpół ukrytym, to ja na jaw dobędę i przed oczy postawię". Poczym dotknął się jego serca wyrzekając słowa zaklęcia: "arde cor!", oraz głowy, szepcząc: "intumesce spiritus!".

 

Tymczasem obaj hetmani rzucili się na kolana i wraz z ojcem Chołoniewskiego zaczęli z wielką żarliwością odmawiać psalm 50: "Miserere mei Deus". Spostrzegłszy to Mefistofel, zwrócił się do nich w te szydercze słowa się odzywając: "Teraz do psałtryki się bierzecie, panowie quondam hetmani! bo już zabrakło siły i oręża. Taki był wasz tryb i za życia. Przy czerstwych siłach gnębiliście kraj cały i biedną szlachtę dumą i poswarkiem, a na starość, kiedy ręka skrzepła do oręża zemsty, krew zimna ścisnęła serce, gruby fanatyzm do reszty przyćmił odrobinę rozumu waszego; nuże śpiewać antyfony po bernardyńskich, dominikańskich, bazyliańskich chórach. Rozpraszaliście krocie wyssane z krwią kmiotków na fundacje ciemnych murów klasztornych dla dania przytułku ciemniejszym od nich mnichom. Kościoły ogromne stawialiście jedynie dla upstrzenia ich głupimi herbami waszymi i zarzucenia ich nagrobkami, na których by i po zgonie pycha wasza bezpiecznie mogła spoczywać. Do takiego stopnia pycha ta doszła, żeście nawet swobody królom waszym ujęli w tym, w czym najlichszy nędzarz ma ją w sobie zostawioną. Narzucaliście ich sercu ohydne związki, skoro one sprzyjały waszym intrygom, a bunty chcieliście podnosić, kiedy jeden z nich mężnie oświadczył, iż winien poczciwie wiary dotrzymać poprzysiężonej chociaż niewieście nieurodzonej na tronie. A teraz patrzcie, za to wasze potomki dowoli co rok małżonki zmieniają, bierze ją jeden od drugiego, a przy tym mają rozum, płacą tak dobrze, że te wszystkie traktacje, na które by przed wiekiem cała Polska jeden krzyk zgrozy wydała, odbywają się teraz cichutko, ridentibus Angelis, przy zachowaniu jak najśliczniej wszystkich formalności praw Boskich i ludzkich, e sempre bene. Widzicie więc, że to są prawdziwe postępy wieku – miasto klepać łacinę króla Dawida, której sami nie rozumiecie, wolelibyście mnie podziękować, bo jest za co". Zamilkli na te słowa hetmani; za to tym gorętszy rozległ się szept modlitwy Urbana VIII: "Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy". Młodzieniec zwolna zaczął do siebie przychodzić, a z tą chwilą cała jego świadomość skupiła się około obrazu ukazującej mu się Zofii. Mefisto podszeptywać mu zaczął, jak ma postąpić, iżby przy formalnym zachowaniu wszystkich praw Boskich i kościelnych mógł wejść z Zofią w ważne związki małżeńskie. Tymczasem Mefisto sam wpadł w pułapkę, którą nastawił na Zygmunta, bo ten ostatni, rozegzaltowany miłością ku Zofii, nie chce nic takiego uczynić, co by dobre jej imię miało wystawić na szwank wobec świata; im więc bardziej na niego nacierał Mefisto, tym więcej Zygmunt się cofał, aż nareszcie Ossoliński zawołał gromkim głosem do kusiciela: "Deus te percutiat Satanas", a na to zaklęcie przepadł z brzaskiem Mefisto oraz zesłane przez niego widziadła w duszy Zygmunta. Młodzieniec padł jak martwy, a w tej chwili groźnej sumienie wystąpiło w roli pocieszyciela, kojącego rany, wlewającego pociechę w duszę Zygmunta, który przyszedłszy do siebie, jasno już widział, że prawdziwym jego przyjacielem było sumienie, a nie Mefisto ze swym rezonowaniem i płodami wyobraźni.

 

Pisał więc Chołoniewski, jak się z tego streszczenia okazuje, o rzeczy bardzo poważnej, bo o wiecznym dramacie walki żądz z sumieniem, swojskiej i katolickiej tradycji z nowoczesnym postępem bez Boga, miłości ojczyzny z pragnieniami kultury kosmopolitycznej, a pisał w formie poetycznej, przy tym zdradzał wielką znajomość tajników duszy ludzkiej, tak, że nie nużył ani nudził a nauczał prawd głębokich. Toteż J. I. Kraszewski napisał natychmiast do autora po otrzymaniu rękopisu te słowa: "Nie wiem, jak mam dziękować, żeś J. W. hrabia mnie pierwszemu dozwolił (przed innymi czytelnikami) przyjemności przeczytania Snu w Podhorcach i polecił wprowadzenie na świat tak pięknego utworu. Dawno i bardzo dawno żadne pismo nowe takiego na mnie wrażenia nie uczyniło. Dziwiłem się sztuce, z jaką tą przecudną powieść osnułeś J. W. Pan, z jaką ją wykończyłeś, a radował mnie cel tak piękny, główna myśl tak poważna, tak strojna. I pomyślałem znowu, com niedawno napisał w Studiach, że w tego rodzaju utworze jeden J. W. Pan mogłeś się ustrzec zarzutu mieszania rzeczy najświętszych i najpoważniejszych z najlżejszymi i najbardziej świeckimi, bo trzeba było tak być pewnym siebie i panem najdrobniejszych szczegółów, aby śmiało zlać w jedną całość nauki kanclerza i drwinkowanie szatana.... Nie przeczytałem Snu, ale pochłonąłem, bo mnie tak ten Zygmunt zajął, żem go do ostatniej chwili próby opuścić nie mógł. Jakiś urok szczególny rozlałeś J. W. Pan na tę swoją kreację; a co najwięcej podziwiam, to połączenie tyla nauki z taką żywością imaginacji zupełnie młodzieńczej, imaginacji w całej swej sile i potędze. Potem, cóż to za charaktery! – szatana i sumienia; co za myśl cudna upostaciowania ich. Jestem pewny, że na wszystkich zrobi Sen takie wrażenie, jak na mnie, głębokie i silne, bo pomyślanym jest głęboko i silnym wydany na świat; szczęśliwym, kto takie sny mieć może" (4).

 

Jeszcze w gorętszych może słowach wyraził się współczesny Chołoniewskiemu krytyk, Michał Grabowski. "Pod względem wzniosłości filozoficznej, religijnej i moralnej, pisał Grabowski, żaden znany mi nasz utwór do tego równać się nie może. Nazwawszy swój obraz Snem, autor wystawił nam w postaciach widomych ten stanowczy a bardzo rzetelny dramat, który u każdego z nas toczy się między nieprzyjacielem zbawienia naszego a stróżem naszym i naszego sumienia; przypomniał nam mądry dogmat naszej religii i pokazał niebezpieczeństwo dzisiejszego stanu dusz, obłąkanych mniemanym światłem i nauką wieku. Taka, zda mi się, jest osnowna myśl tej pięknej kompozycji, głębokiej i gruntownej co do pomysłu, a odziewającej go plastycznymi kształtami śmiałej, bogatej i wielce poetyckiej imaginacji. Doprawdy strona, że powiem, zewnętrzna tego Snu jest malarska i poetycka jak rzadko bywa; w wewnętrznej zaś treści okazano z największym skutkiem wzniosłość i zacność dawnych religijnych zasad, a miałkość i niebezpieczeństwo niniejszych opinijek.... Co zaś do innych zalet, toku powieści, stylu, języka, powiemy, że jest w tym coś tak polskiego, co tylko w Rysiu i gdzieindziej u autora Pamiątek starego szlachcica znamy" (5). Bez przesady można powiedzieć, że utwór ten i dziś, po latach 70, nic nie utracił ze swej świeżości i aktualności.

 

Do tej samej myśli, do walki opinii katolickiej z wciskającymi się przez prasę i naukowe książki poglądami modnej filozofii racjonalistycznej i niereligijnej, powrócił Chołoniewski w innym utworze: "Dwa wieczory Pani Starościny Olbromskiej" (Wilno 1843); utwór to jednak o wiele od poprzedniego słabszy, a tak przepełniony alegorycznym przedstawieniem, że nie każdy czytelnik może odnieść zeń korzyść prawdziwą.

 

Słynne: "Odpowiedzi" Chołoniewskiego zawierają w sobie niezmiernie wiele materiału filozoficznego, a dają głęboko pomyślany i jednolicie przeprowadzony pogląd historiozoficzny na dzieje ludzkości, rozpatrywane pod kątem prawdziwego postępu.

 

Autor chce w swych "Odpowiedziach" uporać się z dwoma zarzutami, pochodzącymi z dwóch różnych i przeciwnych obozów: postępowego i katolickiego, a które to zarzuty są dziwnie zgodne w twierdzeniu, że wiara chrześcijańska nie jest zdolna do dalszego postępu. Obóz katolicki wskazuje na trzy pierwsze wieki istnienia wiary Chrystusowej wśród ludzkości i jedynie owe wieki ma za stan idealny tejże wiary; po nich już tylko chylenie się powolne do upadku i zmurszałość taka, że kiedy Chrystus Pan przyjdzie po raz drugi na świat, nie znajdzie już prawie żadnej wiary, co zresztą i prorocy mieli przepowiedzieć. Przeciwnie postępowcy utrzymują, że Kościół miał swe piękne czasy, że spełnił on misję nauczyciela ludzkości wśród ludów barbarzyńskich, ale swą nauką nie zdołał do tego stopnia przeniknąć ludzkości, aby utworzyć lud prawdziwie Chrystusowy. W każdym prawie narodzie są jednostki służące w sposób mniej lub więcej doskonały Chrystusowi; ale nigdzie nie masz ludu, państwa, narodu, któryby w całości swej trzymał się dokładnie zasad życia według Ewangelii.

 

Aby rozwiązać te trudności, autor rozpoczyna swój wywód od rozdziału, poświęconego znaczeniu i potędze niektórych słów. Są między ludźmi w obiegu słowa czcze, puste, obojętne, szkodliwe lub pożyteczne; nie o takich jednak mowa tutaj. Są bowiem i takie słowa, na które składa się wiek cały, wiek rodzący wielkie przygody, rzucający słowa, które skupiają wszystkie duchy spokrewnione, słowa, nieraz całą ludzkością wstrząsające. Takie słowa, to hasła wieków. Wiek XIX ma także swe hasło, a jest nim: postęp. Tymczasem z wyrazami, choćby one były hasłami wieków, ma się rzecz podobnie, jak w państwie tureckim, gdzie legiony janczarów szły w boje śmiertelne za padyszacha, nigdy nie widziawszy swego władcy. Należy się tedy przyjrzeć takim hasłom bojowym bliżej i dokładniej.

 

Postępować znaczy zbliżać się ku jakiemuś celowi, albo też od niego się oddalać. Może więc być postęp prawdziwy, a może być wsteczny. Jeżeli postęp ma znaczyć zbliżanie się do celu, to trzeba się zapytać, co jest celem ostatecznym człowieka? Cała filozofia pogańska nie umiała tego celu oznaczyć dokładnie. Uczyniła to dopiero religia objawiona, naznaczając ów cel bardzo wysoko, bo aż w Bogu. Posuwanie się tedy ku Bogu, to postęp rzetelny, oddalanie się od Boga, to postęp wsteczny. Autor przechodzi więc kolejno pytanie, na czym polega postęp prawdziwy jednostek ludzkich poczynając od Adama, a następnie postęp całej ludzkości. Kreśli tedy nad wyraz barwnie dzieje ludzkości za czasów patriarchów, następnie ludu żydowskiego, który dla całej starożytności był wielkim misjonarzem i kaznodzieją prawdziwej religii i prawdziwego postępu. Lud ten przechodził niemal przez wszystkie formy rządu: "Był on teokratyczny pod Mojżeszem i Jozuem, oligarchiczny pod sędziami, gminowładny przy obiorze Saula na królestwo, monarchicznie umiarkowanym pod królami szczepu Dawidowego; albowiem każdy z nich przy wstąpieniu na tron musiał przed wielkim kapłanem zaprzysięgać zachowanie ustawy Bożej, w księgach świętych zawartej, która była, mówiąc po teraźniejszemu, «charta magna» tego ludu; jakby dla okazania już wtedy światu, iż formy polityczne, w których późniejsze czasy upatrywały palladium pomyślności ludów, nie są źródłem, lecz tylko objawieniem czasowym życia narodowego już posiadanego, które jedynie w stosunkach swoich z duchem Bożym ma swoje pierwsze zawiązki. A jako pod tymi wszystkimi zewnętrznymi formami duch narodu, prawdą Bożą żyjący, stosownie do czasów i potrzeb swych, pięknie się rozwijać może, tak przeciwnie kształty te polityki ziemskiej, niewyrastające z serca i ducha ludów, pozbawione więc idei narodowej, pomimo świetnego swego pozoru, są tylko łapką nastawioną dobrodusznej gminności przez chciwych władzy warchołów. Jakoż tak silną okazała się organizacja społeczna ludu Izraelskiego, na pozór tak małoznacznego, pośród potężnych mocarstw Assyrii, Persji i Egiptu, iż luboć przez nie został kilkakrotnie ujarzmiony, w niewoli Babilońskiej niemal pochłonięty, z rzędu narodów przez siedemdziesiąt lat z górą wygluzowany, wewnętrznymi niesnaski szarpany, przechował jednak w sercu swoim płomień święty, znajomość prawdziwego Boga i wszystkie zbawcze podania cywilizacji" (str. 53). Zwolna znikał w Izraelu duch Mojżeszowy, Izrael stawał się coraz mniej oporny zarazie sekt wschodnio-helleńskiej filozofii, natarczywie wkraczających do Syjońskich murów. "Tak świeccy, jak i duchowni naczelnicy narodu dopuścili się występku właściwego wszystkim pogańskim władcom świata. Uczynili sobie z religii przodków narzędzie polityczne, a w obietnicach Pańskich danych swemu ludowi, doczesne jeno cele ziemskiej władzy i pomyślności upatrywali. Nie mając w sobie siły do postępu, Izrael postradał swój charakter misjonarski, i nie mógł w postępie innym przewodniczyć (a)" (str. 54).

 

Dalsze dzieje postępu, tak prawdziwego jak wstecznego, ujmuje Chołoniewski w 5 wielkich momentów dziejowych. Moment I, to pochłonienie pierwotnej cywilizacji patriarchalnej, rozwiniętej w narodzie Izraelskim, przez poganizm wszechwładnie nad światem panujący w osobie Augusta Cezara. Moment II obejmuje upadek państwa rzymskiego pod nawałem ludów północnych. Moment III, to rozprzężenie państwa Karola Wielkiego przez niezgody rodu jego i napływy nowe hord północnych. Moment IV obejmuje okres upadku państwa bizantyjskiego przez oręż Saracenów. W końcu moment V przedstawia zburzenie cesarstwa niemieckiego, tak zw. świętego państwa rzymskiego i całego systematu politycznego na Zachodzie przez walki religijne XVI wieku. Chołoniewski daje krótkie, trafne poglądy na ducha i myśli przewodnie epok poszczególnych, wykazuje, że chociaż pod wpływem ducha ludzkiego, pragnącego zrzucić z siebie jarzmo prawa Chrystusowego, ludzkość kilkakrotnie wstecznie postępowała, jednak dziwnym zrządzeniem Opatrzności po każdym takim upadku rodzaj ludzki wspinał się na wyższe szczeble rozwoju. Weźmy dla przykładu na uwagę epokę ostatnią. Postęp jej wsteczny Chołoniewski scharakteryzował w tych krótkich, za to trafnych rysach: "Najgłówniejszymi z tych nieszczęsnych przygód były: rozwód wielu ludów krwią Chrystusową odkupionych z Kościołem Jego świętym, rozwód wiedzy z wiarą, rozwód filozoficznych, przyrodzonych, politycznych nauk i kunsztów z wielką ideą Chrystianizmu, rozwód serca i rozumu człowieczego z sercem i rozumem Bożym, słowem wielki rozwód znacznej części rodziny Adamowej z jej Stwórcą, uroczysta niejaka protestacja przeciwko wspaniałemu związkowi, który ich wprzód kojarzył" (str. 97). Chociaż zaś w tym okresie powątpiewania powszechnego, szyderstwa z religii a ubóstwiania rozumu ludzkiego, trzy wielkie zjawiska objawiły niemoc prawie śmiertelną społeczeństwa europejskiego, a mianowicie wojna trzydziestoletnia, pierwsza wielka rewolucja francuska, a wreszcie olbrzymie podboje, dokonywane przez Napoleona, umiała Opatrzność i w tej epoce poprowadzić ludzkość ku postępowi rzetelnemu, przez trzy wielkie, zbawcze fakty powszechnego znaczenia: przez prawdziwą reformację społeczeństwa chrześcijańskiego, uskutecznioną przez Sobór Trydencki, przez wspaniałe rozwinięcie idei chrześcijańskiej na polu filozofii i nauk przyrodniczych pod wpływem walk z protestantyzmem, wreszcie przez rozszerzenie niebywałe światła Ewangelii na Indie wschodnie i zachodnie.

 

W końcu autor rozwiązuje zarzut, podniesiony przez arcykonserwatywnych katolików, jakby Kościół w ogóle nie był zdolny do postępu. Rozwiązuje go zaś przypominając słowa św. Augustyna: "Kto ciebie stworzył bez ciebie, nie może ciebie zbawić bez ciebie". Bóg daje naukę niezmienną, ale człowieka rzeczą jest udoskonalać życie podług nauki Bożej. Im więcej będzie życie jednostek i społeczeństw urządzone podług tej nauki, tym więcej będzie prawdziwego postępu. Nauka Chrystusowa jest słońcem, a "człowiek jest wolą i rozumem obdarzoną istotą; w mocy jego jest przystąpić lub oddalić się od słońca, lub zawrzeć przed nim powieki; takowe kroki są już działaniem człowieka w historii, bądź go pojedynczo, bądź w społeczeństwie uważać będziem, i pod tym dopiero względem ukazuje się wsteczna lub postępowa dążność ludzkości" (str. 106).

 

Niemniej i w "Obrazach galerii życia" swego pomieścił autor wiele trafnych uwag filozoficznych, ubranych dość często w formę ciętej i zajmującej satyry. W porównaniu jednak ze "Snem w Podhorcach" i z "Odpowiedziami" przedstawiają Obrazy mniejszą wartość, choć niezaprzeczenie rzucają dużo światła na ówczesne stosunki obyczajowe i kulturalne.

 

Styl Chołoniewskiego jest piękny, potoczysty i barwny, z rzadka upstrzony frazesami francuskimi, włoskimi lub łacińskimi a nawet angielskimi. Pod względem zaś rzeczowym tak Sen w Podhorcach, jak i Odpowiedzi stanowią piękny i pożądany przyczynek do naszej literatury filozoficznej, i wiele argumentów Chołoniewskiego można i dziś użyć z wielkim pożytkiem. Przebija z tych prac duch gorącej wiary, przekonania silne o jej wartości nieocenionej, umiłowanie swojszczyzny, łączenie umiejętne dorobku wiedzy z niezmienną w swej treści wiarą Chrystusową, wielkie oczytanie i znajomość literatury wszechświatowej, a nade wszystko wielka pogoda ducha. Tym więcej też żałować wypada, że nasi historycy literatury tak jakoś są niełaskawi na ks. Chołoniewskiego. Stanisław Tarnowski w swojej 6-tomowej: Historii literatury polskiej tylko raz wymienia autora Snu w Podhorcach (6); prof. Brückner wylicza wprawdzie Chołoniewskiego w spisie nazwisk autorów, podaje tam nawet stronicę, na której w tekście ma być wzmianka o pracach tego pisarza (7), ale na wskazanej stronicy na próżno byś szukał bodaj kronikarskiej notatki o Chołoniewskim. Jeden tylko Piotr Chmielowski (8) poświęca mu kilka słów uznania z okazji jego spotkania się z Mickiewiczem w Rzymie. "Przy tym zbliżył się (Mickiewicz) do ludzi, słynących nauką teologiczną i pobożnością; z 40-letnim Stanisławem Chołoniewskim, człowiekiem żyjącym ascetycznie, ale też gruntownie wykształconym, znającym owoczesny ruch filozoficzny, często prowadził rozmowy i wyznawał, że im zawdzięczał nowy widok świata, ludzi i nauk".

 

–––––––––––

 

 

Ks. Dr. Franciszek Gabryl Prof. Uniw. Jagiellońskiego, Polska filozofia religijna w wieku XIX. Tom II. Warszawa. Nakład Biblioteki Dzieł Chrześcijańskich. 1914, ss. 161-177. Za pozwoleniem Władzy Duchownej. (BIBLIOTEKA DZIEŁ CHRZEŚCIJAŃSKICH). (b)

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; przypisy literowe od red. Ultra montes).

 

Przypisy:

(1) P. Ks. Jan Badeni T. J., Ksiądz Stanisław Chołoniewski. Kraków 1889, str. 224-225.

 

(2) Szczegóły życiorysu są zaczerpnięte z książki ks. Badeniego j. w. str. 5, 30 itd.

 

(3) Por. artykuł o Chołoniewskim Antoniego Stanisława Olechnowicza w Nowej Bibliotece uniwersalnej arcydzieł literatury europejskiej. (Kraków 1888). Rok II, Zesz. III, str. 1-8. Nadto: Nekrolog w Tygodniku Petersburskim r. 1846, str. 469-470.

 

(4) Por. studium Dr. Antoniego J.: "Józef Ignacy Kraszewski i ks. St. Chołoniewski" w Przewodniku naukowym i literackim r. 1878. List Kraszewskiego z datą: Gródek 3 marca 1842. Por. ks. J. Badeni T. J. dz. w. prz. str. 287 i 288.

 

(5) Por. Tygodnik Petersburski 1842, str. 349.

 

(6) T. IV, str. 413.

 

(7) Wydanie r. 1903, str. 222.

 

(8) Piotr Chmielowski, Historia literatury polskiej, t. IV, str. 55.

 

(a) Tekst oryginalny brzmi następująco: "Izrael zupełnie już postradał charakter missjonarski.  Nie mając w sobie siły do postępu, nie mógł w nim innym ludom przewodniczyć".

 

(b) Zob. Ks. Franciszek Gabryl, Polska filozofia religijna w wieku XIX. Ks. Karol Surowiecki (1754 – 1824).

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMX, Kraków 2010

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: