MĘCZEŃSTWO
KS. JULES DIDIOT
I. W oczach katolickiego apologety męczeństwo jest świadectwem,
złożonym nadprzyrodzonemu objawieniu nie tylko słowem, pismem lub
niezaprzeczoną świętością życia, ale nade wszystko heroiczną odwagą pośród śmiertelnych
męczarni, zadawanych w celu wywołania zaparcia się wiary w toż samo objawienie.
Nic na tym nie zależy, czy męczarnie spowodowały rzeczywiście, czy nie
spowodowały śmierci ciała, byle tylko one były tej natury, iżby samym swym
trwaniem spowodować ją mogły.
Ze stanowiska historycznego 1) jest rzeczą pewną, że ilość
męczenników katolickich była bardzo znaczna podczas czterech pierwszych wieków
chrześcijaństwa; dzisiejsze usiłowania, zmierzające do obniżenia tej ilości,
nie przeszkadzają bynajmniej, aby ogólną sumę rzeczonych męczenników można było
obliczać na wiele setek tysięcy. 2) Jest rzeczą pewną, że siła i miłość, które
czynią męczenników, nie tylko nie wygasły w wiekach następnych, lecz owszem,
okazywały się często w Kościele katolickim, jako też, że do apostolskiego
świadectwa tegoż Kościoła nie omieszkało się dołączać apologetyczne świadectwo
męczeństwa, ilekroć było potrzeba, aby się ono okazało.
Ze stanowiska teologicznego jest rzeczą pewną, że od początku
chrześcijaństwa dowód męczeństwa uważano za jeden z najpotężniejszych dowodów
na korzyść prawdy katolicyzmu, a pierwsi obrońcy wiary powoływali się nań
głośno, jako na fakt wyraźnie pochodzenia Bożego. Ten sposób pojmowania rzeczy
potwierdziła tradycja chrześcijańska, a zwierzchnicy Kościoła, tacy jak Pius IX
w Encyklice z 9 listopada 1846 r., nie wahali się brać zeń oskarżenia przeciw
niewierze w krew męczenników.
II. Nie sam wszakże fakt śmierci jednego człowieka lub wielu
umierających za swą wiarę jest sam przez się apodyktycznym dowodem prawdziwości
tej wiary; w takim bowiem razie protestantyzm, mahometanizm, wszystkie sekty i
wszystkie nawet najgrubsze błędy powinny by być uważane za prawdziwe. Aby
męczeństwo stanowiło trwały tego rodzaju dowód, trzeba aby ono zaszło w takich
okolicznościach, żeby je można było uważać za nadprzyrodzone i Boskie, trzeba
aby ono wyraźnie przewyższało moralne siły ludzkie i aby nie mogło być
przypisywane natchnieniu diabelskiemu; trzeba jednym słowem, aby ono stanowiło
cud pewien w porządku moralnym, tak samo jak proroctwo stanowi cud w porządku
umysłowym, a zmartwychwstanie umarłego – cud w porządku fizycznym.
Gdyby trzeba było wymagać i udowadniać cudowny charakter
męczeństwa odnośnie do każdego z męczenników, o jakich wspominają dzieje, gdyby
nawet trzeba było stosować to badanie do każdego szeregu męczenników,
wywołanego odrębną jakąś polityczną lub religijną sprawą, trzeba by poświęcić
na to nadzwyczajnie dużo czasu, a skutki otrzymałoby się bardzo nieznaczne.
Najlepszy i najskuteczniejszy sposób postępowania w tej sprawie będzie ten:
wziąć sam ogół męczeństw, zapisanych w rocznikach katolicyzmu, i ze stanowiska
filozoficznego stwierdzić rezultaty, z męczeństw tych otrzymane. I tak:
Olbrzymie mnóstwo katolików wszelkiej narodowości, wszelkiej socjalnej pozycji,
wszelkiego wieku i płci – uczeni i wielcy tego świata obok pokornych i
maluczkich, – wobec całego rodu ludzkiego świadczą o widzialnym i dotykalnym
fakcie ukazania się Chrystusa na ziemi, o Jego cudach i zmartwychwstaniu, które
niezaprzeczenie dowodzą Jego Bóstwa. Olbrzymie to mnóstwo ludzi jest ciche,
spokojne, nigdy buntownicze lub burzliwe; nic w nim nie dojrzeć takiego, co by
przypominało fanatyzm stronnictw politycznych, sekt tajemnych, rokoszów
wojskowych: tenemus ecce arma et non resistimus, mówili dowódcy Legii
Tebańskiej, a za nimi iluż to męczenników mogłoby toż samo powtórzyć! Męczarnie
ich straszne, kaci nieubłagani, sędziowie zarówno przezorni jak nieugięci; a
przecież stałości męczenników nic nie zachwiewa, nic nie wyczerpuje ich cierpliwości,
nic nie zmienia ich słodyczy i skromnej rezygnacji. Małoznaczna jest ilość
nikczemnych i zaprzańców w porównaniu z ilością bohaterów i niezłomnych. Nawet
smutkiem przejmujące upadki jednych uwydatniają tym lepiej przedziwną wierność
innych. Zapytywani, odpowiadają z mądrością, siłą i roztropnością, które
najoczywiściej usprawiedliwiają uczynioną im przez Chrystusa obietnicę Boskiej
asystencji (Mt. X, 18 nst.; Łk. XXI, 15). Często świadectwu ich, cierpieniu i
śmierci towarzyszą cuda zaprzeczyć się nie dające. Zjawiskiem zawsze
zaznaczanym i zawsze podziwianym jest owa płodność krwi męczenników: semen
(martyrum) est sanguis christianorum (Tertul. Apol. c. 50, n.
176). Męczeństwo jest najpotężniejszym apostolatem, jaki się widzi w Kościele,
w którym przecież spełniają się te męczeństwa bardzo liczne i bardzo skuteczne.
Co wyłożywszy pokrótce, stawiamy sobie pytanie, jakież by to
czysto ludzkie natchnienie mogło sprowadzić ten fakt powszechny, stały, tak
przeciwny wszystkim dążeniom natury naszej do dóbr i radości ziemskiego życia?
Ani miłość kraju, ani honor wojskowy, ani poświęcenie dla bliźnich, a mniej
jeszcze sekciarski fanatyzm! Męczennik chrześcijański nie jest ani żołnierzem,
ani patriotą, ani filantropem, ani opętańcem. Jedyną pobudką niezrównanej jego
szlachetności jest miłość Boga, miłość Chrystusa i Jego Kościoła. A skoro
miłość tych rzeczy w milionach serc, z natury swej skłonnych do innych uczuć,
okazuje się tak silna, iż lekceważy wszelkie kary a znosi cierpliwie wszelkie
męczarnie, to można a nawet bez wahania trzeba ją uznać za nadprzyrodzoną i
cudowną. Można i trzeba w niej widzieć zwycięstwo samego Boga nad światem i
szatanem, dwóch tych wrogów Bożych. Można i trzeba z tego zawnioskować, że
świadectwo męczenników jest uznania godne, i że sprawa, za którą oni umierają,
jest sprawą prawdy i moralnej świętości.
III. Przeciw temu rozumowaniu zarzucają 1) udowodnioną przesadę w
liczbie uznanych niegdyś męczenników; 2) charakter często ludzki, często
polityczny, i, prawdę powiedziawszy, rewolucyjny mnóstwa tych rzekomych
świadków Chrystusa; 3) nadmierny i zaraźliwy wpływ fanatyzmu na mało oświecone
i upośledzone tłumy; 4) bardzo znaczną, jeśli nawet nie równą ilość męczenników
heretyckich, lub bałwochwalczych; 5) zaczarowane koło, w jakim się obraca
teologia katolicka, gdy prawdziwe męczeństwo od kłamliwego myśli rozróżniać
podług prawowiernego lub nieprawowiernego dogmatu, dla którego męczennik
umiera, i gdy następnie podaje tegoż męczennika jako dowód prawdy chrystianizmu
i prawowierności Kościoła rzymskiego.
IV. – 1. Na pierwszy zarzut przesady w podawaniu ilości
męczenników niech mi wolno będzie odpowiedzieć, że jeśli się ona gdziekolwiek
okazała, to nigdy nie była dziełem Kościoła lub teologów, ale wytworem
wyobraźni ludowej, łatwo pobudzanej tylu dzikimi męczarniami, przepełniającymi
wiele wieków naszej katolickiej historii; że następnie przesada rzeczona nie
jest ani tak pewna, ani tak znaczna, jak to dawni i nowożytni przeciwnicy nasi
utrzymywali; i że nawet od ogólnej liczby odciąwszy ilości, oczywiście lub
prawdopodobnie dodane przez łatwowierność ludów, pozostanie jeszcze w
rzeczywistości olbrzymia liczba męczenników; że wreszcie pierwsi męczennicy
niemniejszą mieli powagę, aniżeli ich następcy, ponieważ siła dowodowa i
jednych i drugich przypadkowo tylko polega na ilości, istotnie zaś polega ona
na intencji, na moralnym znaczeniu, na heroicznym znoszeniu męczarni.
Tertulian, aczkolwiek nie widział niezliczonych owych, dopiero później
wynikłych, ofiar prześladowania, miał jednak wszelką słuszność wykazywać bóstwo
chrystianizmu dowodami męczeństwa.
2. Nietrudno to przekształcać uczucia ludzi, którzy z powodu swej
nieobecności protestować nie mogą, a tymczasem wiemy, że krytyka
racjonalistyczna odznacza się tego rodzaju ciekawymi ale mało szlachetnymi
przekształceniami. Na szczęście, dokumenty historyczne a nade wszystko Akta
męczenników żyją dłużej, niż te szczególne racjonalistyczne
"akomodacje"; a charakter otwarcie i wyłącznie religijny olbrzymiej
większości naszych męczenników równie pewnie zaprzeczyć się nie da, jak
odważnie zaprzeczany bywa. Wszak nic to nie obchodzi racjonalistów, że pewne
nieprawidłowości w wierze i obyczajach stały się w poganizmie rodzajem
obowiązku państwowego i służby publicznej? Odmawiając swego w nich udziału,
chrześcijanie postępowali podług swego sumienia religijnego i żadną miarą nie
mogli być posądzani o "stawianie oporu politycznego". Co więcej, sam
Kościół starał się zawsze rozróżniać pomiędzy prawdziwymi a kłamliwymi
męczennikami, i nikt posądzać go nie może, aby kiedykolwiek powoływał się na
takie świadectwa, których usług wstydzić by się powinien.
3. Przyznajemy, że fanatyzm wywiera potężny wpływ na ciemne i
ubogie a cierpiące tłumy; przyznajemy, że on bywa uparty i bardzo zaraźliwy.
Ale wiadomo, po czym go rozpoznać i jak go usunąć. Bywa on owocem wyobraźni,
zaślepienia i głupoty; – synem a zarazem ojcem namiętności, gwałtów,
najokropniejszych zamachów; żywi się marzeniem i niedorzecznymi nadziejami, a
topnieje pod wpływem wiedzy, cnoty, wewnętrznego spokoju. Ale cóż ma wspólnego
taki fanatyzm z naszymi męczennikami, tak mądrymi, tak poważnymi, tak po
większej części w prawdach religijnych oświeconymi, tak spokojnymi a tak
skupionymi, tak łagodnymi i słodkimi, tak wyrozumiałymi w swym współcierpieniu
i w miłości dla swych oprawców, tak prostymi i przejrzystymi w swych zdaniach,
tak dalekimi od wszelkich intryg i spisków, tak wrogimi wreszcie wszelkiemu
religijnemu i politycznemu fanatyzmowi? Niektórzy z nich mogli w pewnych
okolicznościach okazać charakter prędki i popędliwy; ale jeśli łaska Boska nie
utrzymała ich w granicach roztropności chrześcijańskiej, można śmiało
twierdzić, że oni nie byli ani najbardziej poważani przez Kościół, ani też
najbardziej przezeń zalecani do naśladowania wiernym. Nie wszystko było
doskonałe u chrześcijan w epoce prześladowań. Ani wątpić o tym, ani dziwić się
temu nie można. Ale to, co było doskonałe, było w stanie udowodnić bóstwo
chrystianizmu: a to właśnie jedno tu twierdzimy, i to jedno nam wystarcza. Co
się zaś tyczy tych tłumnych nawróceń, jakie następowały po tym lub owym
prześladowaniu, po męczeństwie tych lub owych męczenników; co się tyczy owych
zmian wiary i życia, prawie raptownie przekształcających stan moralny jakiegoś
miasta lub kraju, to tego wszystkiego ani fanatyzm męczenników, ani fanatyzm
widzów wytłumaczyć nie może; sama tylko przyczyna nadprzyrodzona, przyczyna
Boża może należycie to wszystko wyjaśnić. (Zob. art. Nawrócenia).
4. Bardzo niedokładna to rzecz równać ilość skazanych na śmierć za wiarę heretyków z ilością naszych męczenników. Ale choćby nawet rzeczywiście zachodziła między tymi ilościami równość, choćby nawet zabici za swój bałwochwalczy upór poganie byli liczniejsi, aniżeli chrześcijańscy męczennicy, to jeszcze i wtedy pomiędzy tymi ofiarami błędu a naszymi świadkami prawdy zachodziłaby radykalna, bezwzględna różnica. Moralny stan jednych i drugich jest najzupełniej różny: z jednej strony męczennicy ze swą łagodnością, cierpliwością, weselem, niewinnością, przypominający Baranka Bożego, przed nimi i za nich ofiarowanego, – z drugiej strony sekciarze i niewierni ze swym uporem, nienawiścią, złością, a często z tajemnymi lub jawnymi, przez szatana podsuniętymi zbrodniami. Najmniejszej pod tym względem nie zostawia wątpliwości rozsądne i spokojne porównanie martyrologium katolickiego z innymi martyrologiami.
5. Ponieważ dowód, czerpany z męczeństwa, nie jest ani sam jeden, ani pierwszy z tych, jakie teologia katolicka przytacza na udowodnienie prawdy chrześcijańskiej, przeto nie powinno się dziwić, że apologeci katoliccy, wychodząc z tej prawdy przedwstępnie udowodnionej i przyjętej, nie oświadczają się niekiedy ani za ani przeciw męczeństwu, z powodu przyczyny, dla jakiej ono zostało poniesione. Nie masz w tym żadnego zaczarowanego koła. Sofizmatem byłoby wnioskować naprzód z prawdziwości chrystianizmu o prawdziwości męczeństwa, a następnie z prawdziwości tego ostatniego dowodzić prawdziwości chrystianizmu; ale katolicy tego nie czynią. Wszelako, męczeństwo należycie zbadane, za prawdziwe i rzeczywiście nadprzyrodzone uznane, z konieczności wychodzić musi na korzyść prawdziwej religii; i ta bowiem i tamto wynikają koniecznie z tegoż samego i jedynego Bożego źródła: wzajem się podtrzymują i potwierdzają; jedno można brać za sprawdzian drugiego; a w tym i najściślejsza logika nie może znaleźć nic nielogicznego.
Por. Hurter, Martyrum
sanguis vox veritatis, [w:] "Opuscula selecta Patrum", t. IV. –
Hurter, Theol. general., t. I, th. XV. – Bergier, Dict. de Théol.
wyr. "Martyr" i "Martyre". – Balmes, Lettres à un
sceptique V, etc.
Ks. Jules Didiot
Doktor teologii
Tłum. i opr. ks. Władysław Szcześniak
SŁOWNIK
APOLOGETYCZNY WIARY KATOLICKIEJ
PODŁUG D-ra JANA JAUGEY'A, opracowany i wydany staraniem X. Wł. Szcześniaka,
Mag. Teol. I GRONA WSPÓŁPRACOWNIKÓW, Tom
II. WARSZAWA 1894, ss. 595-599. (Hasło: Męczeństwo).
(Pisownię
i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozwolenie
Władzy Duchownej:
A P P R O B A T U R.
Varsaviae, d. 1 Novembris 1893
anno.
N.
4558.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVI, Kraków 2006
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: