PROBLEMY Z NOWYMI SAKRAMENTAMI (*)

 

Rozdział III

 

Ostatnie namaszczenie

 

KS. RAMA P. COOMARASWAMY

 

 

"Chrześcijanin przynajmniej otrzymuje na kilka godzin przed śmiercią ostatnie sakramenty"

Zygmunt Freud (1)

 

Źródłem poczucia bezpieczeństwa dla katolików była zawsze świadomość tego, że w sytuacji zagrożenia życia Kościół udzielał im zbawiennego Sakramentu najskuteczniejszego rodzaju. I rzeczywiście, niejedna katolicka rodzina zna historię o jakimś zaniedbanym religijnie członku rodziny, żyjącym przez lata a nawet dziesięciolecia bez sakramentów, który w ostatniej chwili prosił o księdza któryby mu udzielił "ostatniego namaszczenia". Czy w przyszłości będzie to możliwe? Można w to wątpić.

 

Jakie są skutki Ostatniego namaszczenia (udzielanego zwykle po przystąpieniu do spowiedzi i otrzymaniu Wiatyku albo Komunii Świętej)? Są one równie różnorodne co i potężne. Mówi się, że jego "przeznaczeniem" albo "celem" jest "doskonałe uzdrowienie duszy" i z pewnością posiada ono wewnętrzną moc do osiągnięcia swego celu w tych, którzy nie stawiają żadnych przeszkód łasce, jakiej on udziela. Jak wyjaśnia Sobór Trydencki: "Istotą bowiem (res) jest łaska Ducha Świętego. Jego to namaszczenie usuwa winy, jeśli są jeszcze do odpokutowania, oraz pozostałości grzechu; przynosi pociechę duszy chorego i umacnia wzbudzając w niej wielką ufność w miłosierdzie Boże. Chory pocieszony tą ufnością łatwiej znosi trudy i dolegliwości choroby, swobodniej opiera się pokusom szatana «czyhającego na piętę» (2), a niekiedy, odzyskuje zdrowie ciała, jeśli jest to przydatne do zbawienia duszy". Zwykle można pogrupować te skutki w czterech kategoriach.

 

Pierwszym skutkiem jest odpuszczenie grzechów, wypływające ze słów św. Jakuba: "a jeśliby był w grzechach, będą mu odpuszczone", co jest rzeczywiście potwierdzone przez samą "formę" Sakramentu, stwierdzającą "Indulgeat tibi Dominus... quidquid... deliquisti..." ("niechaj ci Bóg odpuści wszystko, w czymkolwiek przewiniłeś..."). Oczywiście prawdą jest, że grzechy śmiertelne zostają odpuszczone przez Spowiedź, Rozgrzeszenie i Pokutę – ale nie jest nadzwyczajną sytuacja, że chory będąc osłabiony lub nieprzytomny, nie może się wyspowiadać; wszakże pod warunkiem, że nie stawia żadnej przeszkody wlaniu do jego duszy Łaski (i domyślnie posiada właściwą intencję), to przez ten Sakrament – nawet jeśli nie może się wyspowiadać – zostaje oczyszczony z grzechu i odzyskuje swą chrzcielną niewinność. Ostatnie namaszczenie staje się dla takiej osoby filarem zbawienia. Można się spierać, że warunkowe Rozgrzeszenie eliminuje potrzebę tego ostatecznego Sakramentu, lecz byłoby to ignorowaniem pozostałych jego skutków.

 

Po drugie, sakrament ten powoduje darowanie kar doczesnych za grzechy. Jak mówi ks. Kilker, został on "ustanowiony w celu zupełnego uzdrowienia duszy mając na uwadze jej natychmiastowe przejście do chwały, o ile rzeczywiście wszechwiedzący Pan Życia i Śmierci nie uzna za właściwsze przywrócenie człowiekowi zdrowia cielesnego. A zatem, sakrament ten musi usunąć wszelką naszą niemoc, musi uczynić nas zdolnymi do bezzwłocznego wejścia do naszego niebiańskiego domu. Jeśliby tak nie było, to absurdalne byłoby twierdzenie, że jest on «consummativum spiritualis curationis»" (3). Nauki tej nie można jednak interpretować w ten sposób jakoby miała oznaczać, że po otrzymaniu ostatniego namaszczenia dokonuje się niechybnie darowanie całego doczesnego długu. Nieodpowiednie i stawiające przeszkodę łasce usposobienie danej osoby często blokuje pełnię skutku. Lecz, jeżeli wykazuje ona pod każdym względem właściwą dyspozycję i pobożność, to trzeba uważać, że otrzymuje plenissimam poenarum relaxationem – całkowite darowanie kary doczesnej.

 

Trzecim i to niesłychanie ważnym skutkiem jest to, co nazywa się confortatio animae: albo "pocieszenie duszy". Zbliżanie się śmierci wraz z dojmującymi bólami, fizycznym wyczerpaniem i towarzyszącym niepokojem umysłu może być prawdziwie przerażającym doświadczeniem. Niewiele rzeczy jest w stanie przerazić człowieka bardziej niż ta "chwila prawdy". Staną mu przed oczyma przeszłe czyny i jak to mówi Księga Mądrości: "trwogą napełni ich myśl o grzechach a ich nieprawości staną przed nimi by ich oskarżać". Jednocześnie zda sobie sprawę, że wkrótce będzie musiał stanąć przed Trybunałem Osądzającego Boga. Dokładnie w tym momencie szatan użyje wszystkich swych sił i podstępów do zaatakowania duszy. Jak mówi o tym Sobór Trydencki: "bo chociaż «przeciwnik nasz» w ciągu całego naszego życia szuka sposobności i zabiega, by jakimś sposobem «pożreć» nasze dusze, jednak nie ma chwili, w której by gwałtowniej natężał wszystkie siły swej chytrości dla zgubienia nas zupełnie i dla pozbawienia – gdyby mógł – nawet ufności w miłosierdzie Boże, jak wtedy gdy widzi zbliżający się koniec życia". Tak więc trzecim skutkiem tego sakramentu jest "wyswobodzenie umysłu wiernego z tego niepokoju i napełnienie duszy pobożną i świętą radością". Dostarcza on jeszcze "...wiernym oręża i siły... by mogli przełamać furię i zapalczywość napastnika i mogli odważnie z nim walczyć...". Któż z nas byłby tak zuchwałym by nie pragnąć żarliwie takiej pomocy?

 

Po czwarte, wiara nasza uczy nas, że jednym ze skutków ostatniego namaszczenia jest przywrócenie zdrowia fizycznego, o ile taka poprawa jest korzystna dla dobra duszy. Jako lekarz mogę to bez wahania potwierdzić.

 

Wreszcie – chociaż ściśle mówiąc nie jest to teologicznym skutkiem – udzielenie sakramentu w tradycyjnych okolicznościach sprawia, iż dla przyjmującego go człowieka oczywistym staje się fakt, że znalazł się w obliczu śmierci. Nie może już przed sobą dłużej ukrywać faktycznego stanu swej sytuacji. Zostaje on wprowadzony na pole bitwy i nie pozwala mu się na pogrążanie w jakimś łagodnie wspomaganym uśmierzającymi środkami śnie, w którym "wszystko będzie dobrze". I jakże często lekarze i krewni widzą cudowne skutki tego Sakramentu odciśnięte na duszach tych, którzy go otrzymali – obrócenie, niejako, ich ostatnich chwil na ziemi w przedsmak tego niebiańskiego pokoju i chwały, które stają się faktycznie udziałem każdej duszy.

 

MATERIA SAKRAMENTU

 

Według ks. Kilkera, "dalszą materią" sakramentu ostatniego namaszczenia jest olej z oliwek, a "bliższą materią" olej z oliwek poświęcony przez biskupa. Zdefiniował to ostatecznie Sobór Trydencki. "Intellexit enim Ecclesia materiam esse oleum ab episcopo benedictum" (Sesja XIV). Nie ma wątpliwości co miał na myśli św. Jakub gdy mówił o "oleju" (V, 14). Początkowo olej chorych mógł być poświęcony przez kapłana, a nawet przez świątobliwego wiernego, ale od czasu Synodu z Châlons w 813 roku prawo kanoniczne wymaga, aby był poświęcony przez biskupa. W obrządku wschodnim zwyczajem jest, że kapłan święci olej w domu chorej osoby. W Kościele łacińskim zawsze istniał zwyczaj używania czystej, nieskażonej oliwy z oliwek, do której dodawano pachnącą mieszankę olejków nazywaną Balsamem. W niektórych obrządkach wschodnich długo była w zwyczaju praktyka dodawania małej ilości wody jako symbol Chrztu lub wina na pamiątkę miłosiernego Samarytanina albo nawet prochu z grobu jakiegoś świętego.

 

Olej ten jest teraz święcony w Wielki Tydzień przez biskupa podczas uroczystej Mszy Wielkiego Czwartku – Mszy tak podniosłej, że aby ją odprawić biskupowi tradycyjnie towarzyszy i usługuje dwunastu kapłanów, siedmiu diakonów i siedmiu subdiakonów. Odmawiana jest wtedy modlitwa: "Emitte, quaesumus Domine, Spiritum sanctum tuum Paraclitum de coelis in hanc pinguedinem olivae, quam de viridi ligno producere dignatus es ad refectionem mentis et corporis..." ("Wylej, Twego Ducha Świętego, Parakleta, z nieba na tę bogatą substancję oleju..."). Dla katolików dalszą materią sakramentu ostatniego namaszczenia pozostaje olej z oliwek, a bliższą materią "namaszczenie olejem poświęconym przez biskupa".

 

Jaka jest zatem "materia" określona przez Pawła VI w jego nowym Obrzędzie Namaszczenia i Duszpasterskiej Opieki nad Chorym (ogłoszonym 30 listopada 1972 roku)? (4) Odpowiedź brzmi, iż może to być dowolny olej roślinny – a zapytajmy – który olej ostatecznie nie jest pochodzenia roślinnego? Smar osiowy, wazelina i olej Mazola spełniają te wymagania. Co więcej, olej może być poświęcony przez dowolnego kapłana, który posiada "uprawnienia" i takie uprawnienie może zostać rozszerzone przez "biskupią komisję liturgiczną" na każdego kapłana "wszędzie tam gdzie przemawiają za tym dydaktyczne lub katechetyczne powody". Oczywiście samo błogosławieństwo również zostało zmienione. Już nie wzywa się Ducha Świętego; teraz czytamy: "Niech twe błogosławieństwo spłynie na wszystkich, którzy będą namaszczeni tym olejem, by zostali uwolnieni od bólu i choroby i ozdrowieli na ciele, umyśle i duszy". Zauważmy też, że nacisk jest niemal całkowicie położony na uleczenie z choroby, a nie na odpuszczenie grzechów.

 

Rozważmy teraz "formę" Sakramentu, czyli słowa, które kapłan wypowiada namaszczając chorego "w niebezpieczeństwie śmierci". Tradycyjna forma jest następująca: "PER ISTAM SANCTAM UNCTIONEM ET SUAM PIISSIMAM MISERICORDIAM, INDULGEAT TIBI DOMINUS QUIDQUID PER... DELIQUISTI" ("Przez to święte namaszczenie i najdobrotliwsze miłosierdzie swoje, niechaj ci Bóg odpuści wszystko, w czymkolwiek przewiniłeś wzrokiem [słuchem, powonieniem itd.]" – odpowiednio do namaszczanego organu). Zbytecznym jest dodawać, że również ta forma została zmieniona przez posoborowy kościół na: "PER ISTAM SANCTAM UNCTIONEM ET SUAM PIISSIMAM MISERICORDIAM ADIUVET TE DOMINUS GRATIA SPRITUS SANCTI, UT A PECCATIS LIBERATUM TE SOLVAT ADQUE PROPITIUS ALLEVIAT". Półoficjalne tłumaczenie ogłoszone przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej brzmi: "Przez to święte namaszczenie i Jego pełne miłości miłosierdzie, niech Pan wspiera cię łaską Ducha Świętego, aby, gdy zostaniesz uwolniony od swych grzechów, mógł cię wybawić i podźwignąć w swej dobroci". Inne tłumaczenie wyjęte z artykułu ks. Keatinga jest bliższe oryginału:

 

"Przez to święte namaszczenie i Jego wielką miłość do ciebie, niech Pan, który uwolnił cię z grzechu, uleczy cię i rozciągnie na ciebie swą zbawczą łaskę..." (5). Oficjalny przekład zawarty w DOL 408 jest następujący: "przez to święte namaszczenie niech Pan w Swej miłości i miłosierdziu dopomoże ci łaską Ducha Świętego. Niech Pan, który uwalnia cię od grzechu wybawi cię i podźwignie".

 

Kolejny raz musimy zapytać czy ta zmiana w formie jest zmianą substancjalną. Przedsoborowi teolodzy są praktycznie jednomyślni stwierdzając, że zasadnicze słowa formy – słowa, które niosą jej zasadnicze znaczenie i dlatego są "substancjalne" są następujące: "INDULGEAT TIBI DOMINUS" – niechaj ci Bóg odpuści. Większość podkreśla także "quidquid deliquisti" i "sanctam unctionem". Ostatecznie, jak to Leon XIII powiedział "sakramenty... powinny... oznaczać łaskę, której udzielają" jeżeli mają "dokonać tego co one oznaczają". I w obecnej sytuacji to zdrowie duszy jest rezultatem umocnienia duszy łaską i odpuszczenia grzechów..." (Summa Th., III, Suppl. 29, 1). A tymczasem, nowa forma POMIJA wszystkie te rozstrzygające słowa i zawiera jedynie prośbę do Boga o "uleczenie". Chociaż trzeba przyznać, że na przestrzeni wieków używano kilku ważnych form, to od Soboru Florenckiego forma została ustalona. I jeśli w niektórych alternatywnych formach używano słowa "parcat", "remittat" albo nawet "sanat" w miejsce "indulgeat", to w żaden sposób nie naruszało to istoty formy. Jednakże całkowite POMINIĘCIE decydującego wyrażenia oznacza pozbawienie "formy" zdolności rozgrzeszania. Wynikiem tego jest zmiana "znaczenia", a wprowadzenie zmiany o tak "znaczącym" charakterze niemal na pewno czyni formę nieważną. Nawet jeżeli "błogosławieństwo" poprzedzone jest ważnym rozgrzeszeniem – co w wielu przypadkach również jest wątpliwe – to konający zostaje pozbawiony innych, tak ważnych skutków sakramentalnych (6). Gdyby jakiś starszy kapłan chciał użyć formy tradycyjnej, to powinien wiedzieć, że zostało to wyraźnie zakazane w Konstytucji Apostolskiej Pawła VI.

 

Posoborowy obrzęd nazywany jest "Namaszczeniem chorych". Zrozumiałe jest zatem, że jeśli posoborowe "błogosławieństwo" dotyczy chorego, to ta namiastka sakramentu nie powinna już ograniczać się wyłącznie do znajdujących się "w niebezpieczeństwie śmierci". Podczas Vaticanum II ojcowie soborowi dwukrotnie odrzucili sugestię pominięcia "niebezpieczeństwa śmierci" jako wymogu do przyjęcia Namaszczenia. Jednakże – na co wskazuje ks. Keating – "nowy obrzęd dokonał tego, czego nie był w stanie zrobić Sobór" (7). W przeciwieństwie do negatywnego sformułowania kanonu 940 Kodeksu Prawa Kanonicznego, że "ostatnie namaszczenie nie może być udzielane jak tylko w przypadku tych wiernych, którzy osiągnąwszy używanie rozumu popadają w niebezpieczeństwo śmierci spowodowane chorobą lub wiekiem" nowy ryt można udzielać chorym i to już nie tylko tym, którzy znaleźli się w ostatecznym niebezpieczeństwie utraty życia. Ponadto, Konstytucja o Liturgii kładzie nacisk na to, że: "Ilekroć obrzędy, stosownie do ich własnej natury, wymagają odprawiania wspólnego, z obecnością i czynnym uczestnictwem wiernych, należy podkreślać, że o ile to możliwe, ma ono pierwszeństwo przed odprawianiem indywidualnym i niejako prywatnym". Wynika stąd, że oficjalnie, ten nowy tak zwany "sakrament" może być udzielany grupowo. I rzeczywiście, w wielu parafiach istnieje zwyczaj zbierania wszystkich niedomagających i sędziwych "seniorów" w sali parafialnej i udzielania im "błogosławieństwa" – po którym są zapraszani na kawę i ciastko! Trzeba przyznać, że Jakub Apostoł wymienił "chorych". "Choruje kto między wami? Niech wezwie kapłanów Kościoła i niech się modlą nad nim, namaszczając go olejem w imię Pańskie" (Jak. V, 14). Ale jest już kwestią zdrowego rozsądku, że nie można i nie powinno się wzywać kapłana do każdej błahej dolegliwości. Powszechnie obowiązującą przez wieki praktyką Kościoła było uważanie za "chorych" ludzi, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci – przed poważną operacją, po ataku serca itd. Udzielanie tego sakramentu szerszej kategorii "chorych" może jedynie spowodować w umysłach wiernych jego zbanalizowanie. I rzeczywiście, można to zauważyć, gdy pielęgniarki z rzekomo katolickim przygotowaniem rzadko, o ile w ogóle, kłopoczą się wzywaniem księdza nawet wtedy, gdy pacjent szpitala naprawdę znajdzie się w niebezpieczeństwie śmierci (8). Nie może to dziwić, kiedy uczy się je, że "Namaszczenie chorych to rytualna chwila, która uwidacznia i przedstawia chorym oraz całej wspólnocie obraz ukazujący, czym jako Kościół jesteśmy, tj. wspólnotą wzajemnego uzdrawiania się i wspierania" (9).

 

Obecna praktyka zezwala na kilka innych "modyfikacji". Według pewnego opracowania, "chory oraz wszyscy obecni mogą otrzymać komunię pod dwiema postaciami... Jeżeli dana osoba nie jest obłożnie chora, może przyjąć sakrament namaszczenia w kościele lub w jakimś innym stosownym miejscu, gdzie znajdzie się dla niej odpowiednio przygotowane miejsce i wystarczająca ilość przestrzeni dla towarzyszących jej krewnych i przyjaciół". Ten sam dokument stwierdza dalej, że "w szpitalach kapłan powinien zwrócić uwagę na innych chorych: czy powinni wziąć udział w ceremonii lub, jeśli nie są chrześcijanami czy nie mogą poczuć się dotknięci". Tak więc, nawet w złagodzonej formie "przewodniczący" musi uważać, by nie urazić protestantów, nawet jeżeli oznaczałoby to pozbawienie katolickiej duszy tego co uznaje ona za tak rozstrzygający sakrament! (10)

 

W tradycyjnym obrzędzie kapłan przybywał do chorego w atmosferze skupienia, przynosząc w cyborium Najświętszy Sakrament i odzywał się tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Wszyscy, którzy znali i rozumieli jego funkcję klękali przed nim (ponieważ przynosił Najświętszy Sakrament), a opiekujący się chorym przygotowywali przy jego łóżku stół z zapalonymi świecami oraz krucyfiks. Jeśli to tylko było możliwe kapłanowi towarzyszył ministrant, który dzwonił dzwonkiem, by czasem nie doszło do nieuszanowania naszego Pana przez wiernych. Po przybyciu kapłan odmawiał trzy krótkie modlitwy, Confiteor, (według potrzeby słuchał spowiedzi chorego i dawał mu Rozgrzeszenie) (11) i natychmiast udzielał Wiatyku. Po czym z prawą ręką uniesioną nad głową chorego mówił: "W imię Ojca + i Syna + i Ducha Świętego + niechaj ustanie wszelka moc szatana nad tobą przez włożenie rąk naszych i wezwanie chwalebnej i Świętej Bogarodzicy Dziewicy Maryi, przesławnego Jej oblubieńca Józefa i wszystkich Świętych Aniołów, Archaniołów, Patriarchów, Proroków, Apostołów, Męczenników, Wyznawców, Dziewic i wszystkich Świętych razem. Amen". Następnie kciukiem zanurzonym w Świętych Olejach znaczył znakiem Krzyża części ciała chorego wymienione powyżej w rycie. Po tym następowała krótka modlitwa responsoryjna (w tym Ojcze Nasz) i trzy dodatkowe, specjalne modlitwy w intencji chorego. Ponieważ kapłan miał ze sobą Ciało naszego Pana nie zatrzymywał się na pogawędki lub wypicie kawy, lecz tak szybko jak to tylko możliwe wracał do zakrystii.

 

W nowym rycie przybywający kapłan – już nawet niekoniecznie ubrany w strój duchowny – wita się ze wszystkimi w przyjacielski sposób. Następnie zamiast wykonać to, po co przyszedł, wygłasza mowę by wszyscy wiedzieli, dlaczego przybył. W miejsce Confiteor następuje "obrzęd pokutny". Zgodnie z instrukcjami "ilekroć jest to możliwe, Wiatyk powinien być udzielany w czasie mszy" (z czym oczywiście nie ma żadnego problemu jako że do Novus Ordo potrzebny jest tylko stół). Potem jest krótka litania, która może być odmówiona po namaszczeniu lub "w jakimś innym momencie". Teraz w milczeniu kładzie swe ręce na chorym, ponieważ różne wyżej wspomniane modlitwy nie są już wymagane. Co do namaszczenia, to ogranicza się ono do czoła i rąk i wypowiadane jest nowe "błogosławieństwo" o wątpliwej sakramentalnej skuteczności. Następuje potem modlitwa "najlepiej dopasowana do stanu danej osoby" (Hutton Gibson proponuje tu: "Teraz idę spać"). Ceremonia kończy się modlitwą Ojcze Nasz i błogosławieństwem.

 

Aby ten opis nie wydawał się przejaskrawionym, pozwólcie, że przytoczę proponowany przez ks. Richstattera – uznanego eksperta w praktyce liturgicznej – sposób działania. Po zasugerowaniu, że Spowiedź lub Wiatyk (Eucharystia) nie może być udzielany w tym samym czasie, co Sakrament Chorych, opisuje on nowy sposób postępowania:

 

"Obrzęd zaczyna się podobnie jak Msza: modlitwami, które stawiają nas w obecności Chrystusa i względem siebie nawzajem i które mają przypomnieć o naszej nieustannej potrzebie uzdrawiania. Użyta może być woda święcona, by przypomnieć nam, że zostaliśmy ochrzczeni w Chrystusie, który za nas cierpiał i przemienił nasze cierpienie w zwycięstwo. Wszystkie sakramenty zaczynają się czytaniami z Biblii. Ilość i długość czytań (oraz homilii i modlitw wstawienniczych) będzie zależeć od okoliczności. Obrzęd jest podobny do pierwszej części niedzielnej Mszy".

 

"Po litanii wstawienniczej kapłan kładzie ręce na głowie chorego. Razem ze wszystkimi obecnymi modli się po cichu o uzdrowienie. Następnie błogosławi Boga za dar oleju: «Boże wszelkiej pociechy... uczyń ten olej lekarstwem dla wszystkich, którzy są nim namaszczani; ulecz ich ciało, duszę i umysł i zachowaj ich od wszelkiego nieszczęścia». Potem kapłan namaszcza chorego poświęconym olejem. Najpierw robi na czole znak krzyża olejem mówiąc: «Przez to święte namaszczenie niech Pan w swej miłości i miłosierdziu wspomoże cię łaską Ducha Świętego». Wszyscy odpowiadają: «Amen». Kapłan poprosi, abyś wyciągnął do niego dłonie i namaści je znacząc znakiem krzyża: «niech Pan, który uwalnia cię od grzechu wybawi cię i podniesie». Wszyscy odpowiadają: «Amen». Pomocne może być potarcie rąk i modlitwa, tak, by w miarę jak olej będzie wnikał i koił skórę, uzdrowienie Chrystusa mogło przenikać i leczyć wszelką słabość lub dolegliwość".

 

I jeszcze kolejna zmiana! W minionych czasach kapłan mógł "warunkowo" namaścić i udzielić ostatniego namaszczenia osobie, która już zmarła – w ciągu ograniczonego czasu około trzech godzin. Było to rozsądne, ponieważ chory mógł umrzeć w czasie oczekiwania na przybycie kapłana i ponieważ nikt nie ośmielał się rozstrzygać, w którym konkretnie momencie dusza oddziela się od ciała (12). Obecnie, "kiedy kapłan zostanie wezwany do tych, którzy już umarli nie powinien on udzielać sakramentu namaszczenia. Zamiast tego, powinien się za nich pomodlić, prosząc Boga by wybaczył im grzechy i łaskawie przyjął ich do Królestwa". Można by sądzić, że jeśli nawet udzielający posługi osobiście nie wierzy w sakramentalne skutki obrzędu, to powinien go odprawić dla pocieszenia najbliższych krewnych. W każdym razie ci, którzy wierzą w skuteczność tego nowego obrzędu zrobią lepiej, jeśli wezwą go na czas.

 

Mimochodem warto przytoczyć opis nowego obrzędu dokonany przez Pawła VI. Według niego "na celebrację tego sakramentu składa się szczególnie włożenie rąk przez kapłana Kościoła, odmówienie modlitwy wiary i namaszczenie chorego olejem poświęconym Bożym błogosławieństwem". Ale nie powinno to budzić żadnych obaw, gdyż Paweł VI kontynuuje: "Obrzęd ten oznacza łaskę sakramentu i jej udziela". Mimo jego zapewnień można mieć całkiem uzasadnione wątpliwości czy nowy ryt udziela czegoś więcej niż tylko błogosławieństwa.

 

Nie powinno się uważać, że Kościół ma jakiekolwiek obiekcje wobec błogosławieństwa chorego. Rzeczywiście, rzymski rytuał zawiera trzy takie błogosławieństwa: istnieje rozbudowane błogosławieństwo relikwią prawdziwego Krzyża na cześć św. Benedykta i św. Maurycego i jest też "zwyczajne" błogosławieństwo zarówno dorosłych jak i dzieci (13). Jest to jeszcze jeden dowód na to, że nie było żadnej potrzeby zmiany Sakramentu w kolejną formę błogosławieństwa.

 

* * *

 

Wracając do poważniejszych rozważań, zapamiętajmy, że żaden z nas nie może uniknąć możliwości znalezienia się w obliczu śmierci. Jeżeli mamy uwierzyć w "skutki" Sakramentu, to wypada byśmy również uwierzyli w potrzebę jego "ważności". Ważność z kolei wymaga pewnej integralności materii i formy, a stąd wypływa nasze prawo by ta integralność była zachowana przez Kościół, który został założony przez Chrystusa i Apostołów. Żaden tradycyjny katolik postawiony w sytuacji "in extremis" i proszący o kapłana, nie zgodziłby się na duchownego-baptystę – nawet jeśliby on wypowiedział właściwe słowa formy. A tymczasem tak w gruncie rzeczy, jaki jest pożytek z duchownego, który używa niepoprawnej i wątpliwej formy? Przychodzi w dodatku wyrazić wielkie zdziwienie przypatrując się nowemu gatunkowi duchownych, którzy w tak nieskrępowany sposób "igrają" sobie z tak potężnym Sakramentem. Udzielanie ostatniego namaszczenia musi być jednym z nadrzędnych i najbardziej satysfakcjonujących aspektów życia kapłana a ponadto czymś, w co z miłosierdziem i sprawiedliwością jest zobowiązany zaopatrywać wiernych. I cóż można sobie pomyśleć o "kościele", który oszukiwałby swych posłusznych i wiernych wyznawców, obrabowywałby ich z tej perły i odpłacał się powierzchownym błogosławieństwem? Doprawdy, żyjemy w niebezpiecznych czasach i sam świat znalazł się w sytuacji in extremis. Jeżeli nie zajmiemy stanowiska w takich sprawach, będziemy mieć niewielkie podstawy do zażalenia, gdy na łożu śmierci bez pomocy tych niezbędnych łask będziemy się przygotowywać do tego by stanąć przed obliczem naszego Pana i Sędziego.

 

Ks. Rama P. Coomaraswamy (2002)

 

Z języka angielskiego tłumaczył Mirosław Salawa

 

–––––––––––

 

 

Przypisy:

(*) Tytuł opracowania w oryginale angielskim The Problem with the Other Sacraments nawiązuje do książki tegoż Autora pt. The Problems with the New Mass. (Przyp. red. Ultra montes).

 

(1) List do Fliess, cytowany w: Sigmund Freud's Christian Unconscience, Paul Vitz, Guilford: N.Y., 1988.

 

(2) Odniesienie do Księgi Rodzaju 3, 15.

 

(3) Ks. Adrian Kilker, Extreme Unction, A Canonical Treatise, London: Herder, 1927. Łaciński tekst pochodzi z Summa Contra Gent., lib. 4, c. 73 de Ext. Unct św. Tomasza z Akwinu (tłum. "doskonałe uzdrowienie duszy").

 

(4) Sacram Unctionem infirmorum, AAS 65 (1973).

 

(5) Charles J. Keating, The Sacrament of Anointing the Sick, "Homiletic and Pastoral Review", June, 1974.

 

(6) Ostatnie namaszczenie zwykle poprzedza spowiedź i rozgrzeszenie.

 

(7) Paweł VI w swej Apostolskiej konstytucji cytuje sobór mówiący: "«Ostatnie namaszczenie», które także, i to lepiej można nazwać «namaszczeniem chorych», nie jest sakramentem przeznaczonym tylko dla tych, którzy znajdują się w ostatecznym niebezpieczeństwie utraty życia. Odpowiednia zatem pora na przyjęcie tego sakramentu jest już wówczas, gdy wiernym zaczyna grozić niebezpieczeństwo śmierci z powodu choroby lub starości". Kolejny raz mamy przykład użycia nowomowy.

 

(8) Czytelnikowi należy się przypomnienie, że przez około 30 lat autor był praktykującym chirurgiem. Stosowne będzie tu przytoczenie komentarza ks. Baumanna, dyrektora diecezjalnego przytułku w Marydale i przewodniczącego komitetu kształcenia ustawicznego kapłanów:

 

"Sakrament namaszczenia chorych nie powinien być ostatnim sakramentem, w nie większym stopniu jak nim nie jest chrzest, bierzmowanie, małżeństwo albo święcenia kapłańskie... Zwykliśmy uważać, że może on powodować darowanie grzechu a czasem może nawet przywrócić zdrowie fizyczne. Dzisiaj postrzegamy Sakrament NIE (jego podkreślenie) jako przygotowanie na śmierć, lecz jako pomoc do piękniejszego życia – tu i teraz na ziemi" (The Messenger, Sept. 12, 1982).

 

(9) Ks. Thomas Richstatter OFM, The New Rite for Anointing the Sick, Catholic Update, St. Anthony Message Press, 1984. Ks. Richstatter jest uznanym autorytetem i jego podręczniki są w dzisiejszych seminariach standardowym źródłem.

 

(10) Anointing the Sick, a Study in Pastoral Liturgy opracowane przez St. Thomas More Center for Pastoral Liturgy, wydane przez Mayhew-McCrimmon Ltd., Southend-on-Sea, England i używane w archidiecezji Sydney, Australia. Cytowany przez Huttona Gibsona w jego książce Paul VI's Legacy: Catholicism? Cochin, India: Leo Panakal, 1974. Amerykańska wersja jest dostępna w Catholic Update wydawanym przez St. Anthony Messenger Press (Cincinnati, Ohio) pod tytułem The New rite for Anointing the Sick autorstwa ks. Thomasa Richstattera OFM.

 

(11) Jeżeli chory ma ograniczone możliwości kontaktu z otoczeniem, to kapłan zapyta jego/ją czy zgrzeszył/ła przeciw któremuś przykazaniu i następnie po kolei je wymieni. Wszystko, co chory musi uczynić to skinąć głową albo tylko przymknąć oczy.

 

(12) Lekarz może poświadczyć, że ciało umarło. W starszej medycznej i teologicznej literaturze znajdujemy obfitą ilość świadectw mówiących o tym, że chorzy czasami wracali do zdrowia po tym jak kompetentni lekarze orzekli ich zgon. Stężenie pośmiertne, do którego dochodzi po 3 - 6 godzinach od momentu stwierdzenia śmierci było traktowane jako punkt, z którego nie było powrotu. W obecnej praktyce lekarskiej jest do dyspozycji technologia potrafiącą precyzyjniej określić moment śmierci ciała – brak elektrycznej aktywności mózgu i serca. Jednakże nadal jest tu mowa o ciele, a nie o duszy. (Por. Rev. Juan B. Ferreres SJ, Death, Real and Apparent in relation to The Sacraments, Herder: St. Louis, 1906).

 

(13) Istnieje nawet błogosławieństwo chorych zwierząt.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2008

Powrót do spisu treści
Ks. Rama Coomaraswamy. "Problemy z nowymi sakramentami"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: