Soborowe postacie: Edward Schillebeeckx OP

 

KS. KEVIN VAILLANCOURT

 

Redaktor The Catholic Voice

 

Poniższy tekst jest pierwszym z artykułów prezentujących niektórych głównych "aktorów" Vaticanum II, ich nauczanie i działalność. To właśnie owi "teolodzy" – przed, podczas i po zakończeniu jego obrad – działali na rzecz dostosowania soboru do swoich modernistycznych ideałów. Dzisiaj, gdy od zakończenia Vaticanum II dzieli nas okres jednego pokolenia, niektóre z jego najbardziej kontrowersyjnych nauk zdążyły już utorować sobie drogę do systemu poglądów religijnych współczesnych katolików. W związku z takim stanem rzeczy poznanie życiorysów niektórych głównych aktorów Vaticanum II pomoże katolikom – mamy taką nadzieję – dostrzec błędy tego "soboru" i odrzucić wszystkie nauki głoszone przez modernistów stojące w sprzeczności z prawdziwym katolickim nauczaniem.

 

W latach sześćdziesiątych XX wieku był znanym teologiem, którego nazwisko niewielu ludzi potrafiło wymówić, a jeszcze mniej poprawnie przeliterować. Edward Korneliusz Florencjusz Alfons Schillebeeckx OP był teologiem wykształconym według metod stosowanych w radykalnych, modernistycznych domach zakonnych Belgii, Holandii i Paryża. Wywarł on bezpośrednio lub też pośrednio – poprzez "anonimowe" pisma – wpływ na nauczanie "Drugiego Soboru Watykańskiego". Chociaż nigdy nie był peritus (mianowanym soborowym "ekspertem") to był jednym z członków wielkiej grupy teologów posiadających taką swobodę myśli przed, podczas i po soborze, że mówiono o nich: "Mogli mówić to, czego Sobór nie był w stanie powiedzieć". Zmarł 24 grudnia 2009 w wieku 95 lat, stając przed Boskim sądem, który choć trwa tylko chwilę, to jednak wnikliwie zagłębia się w uczynki dokonane za życia. W tym to momencie, Schillebeeckx zobaczył Jezusa takim jakim On jest naprawdę, a nie takim jakim on i jego koledzy moderniści chcieliby aby (On) był. Jednakże, trochę uprzedziłem rozwój wypadków.

 

Życie, które kształtuje człowieka

 

Edward Schillebeeckx urodził się 12 listopada 1914 roku w Antwerpii, w Belgii. Kształcił się u jezuitów w Turnhout, a w 1934 roku wstąpił do zakonu dominikanów. Na uniwersytecie w Louvain, gdzie studiował teologię i filozofię, po raz pierwszy zetknął się z modernistycznymi "prądami", które miały stać się jego przewodnim zbiorem zasad na resztę życia. W 1941 przyjął święcenia kapłańskie, kończąc jednocześnie studia na innych uczelniach. To właśnie podczas pobytu u dominikanów w Gandawie silne piętno odcisnęły na nim wykłady z fenomenologii Dominicusa De Petter. Około 1946 roku przeniósł się do Paryża, gdzie spotkał przedstawicieli ruchu Nouvelle théologie takich jak Marie-Dominique Chenu, Yves Congar, Karl Rahner, Hans Küng i innych. Niektórzy z nich zaznajomili go z nowoczesną katolicką teologią, jak również z myślą kalwińskiego teologa Karla Bartha.

 

Od 1946 aż do 1958 roku, Schillebeeckx napisał, obronił i opublikował kilka doktrynalnych prac naukowych, których większość prezentowała jego wiarę w bardziej personalną, pastoralną teologię. Będąc pod przemożnym wpływem swoich studiów z fenomenologii oraz pojęcia "relacji wiary" Chenu, głosił, że w dzisiejszych czasach potrzebna jest raczej teologia uwzględniająca doświadczenia ludzi, a nie nauka opierająca wnioski wyłącznie na abstrakcyjnych, intelektualnych pojęciach, taka jaką odnajdujemy w tomistycznej teologii i filozofii. Jego prace kwestionowały "zbyt mechanistyczne podejście do sakramentów jako zwykłych środków udzielania łaski i zamiast tego uwydatniały ich funkcję interaktywnego spotkania z Jezusem". Zagłębiając się w rozważania nad doświadczeniami ludzi wierzących, Schillebeeckx stał się prekursorem włączenia do teologii starań zmierzających do ustanowienia sprawiedliwego porządku społecznego. W ten to sposób, jego prace nie tylko poszły śladem nauk potępionych przez papieża św. Piusa X w Pascendi Dominici gregis, lecz także uprzedziły nauki latynoamerykańskich teologów wyzwolenia z lat 1970 – 1980. Schillebeeckx zdawał się zawsze żywić głęboką sympatię ku tym "teologom".

 

Schillebeeckx a Drugi Sobór Watykański

 

Z upływem czasu dzielącego od zwołania Drugiego Soboru Watykańskiego Schillebeeckx stał się jednym z najaktywniejszych teologów, jacy mieli wpłynąć na nowy system myślenia i wierzenia w całym Kościele. Robert McClory po śmierci Schillebeeckxa tak o nim pisał w czasopiśmie National Catholic Reporter:

 

"Gdy zostały ogłoszone plany zwołania Drugiego Soboru Watykańskiego (1962-65), zareagował na to Schillebeeckx występując jako współautor podpisanego przez siedmiu holenderskich biskupów oświadczenia, które zapowiadało praktycznie wszystkie postępowe zmiany jakie się pojawiły w następstwie Vaticanum II w kwestiach takich jak liturgia, ekumenizm i otwarcie na inne religie oraz popieranie inicjatywy ludzi świeckich. Chociaż Schillebeeckx nie był peritus (ekspertem) na soborze, to ściśle współpracował z kardynałem Utrechtu Bernardem Alfrinkiem i innymi na rzecz podkreślenia kolegialnej natury episkopatu mającego być przeciwwagą dla papieskiej nieomylności ogłoszonej na Soborze Watykańskim (1869-70). Konstytucja dogmatyczna o Kościele była odzwierciedleniem jego poglądów na ten temat. Również podczas Drugiego Soboru Watykańskiego, Schillebeeckx przyłączył się do podjętej przez kolegów-teologów Hansa Künga, Karla Rahnera i Yvesa Congara inicjatywy wydawania teologicznego periodyku Concilium".

 

Działalność Schillebeeckxa na tym polu uwikłała go w konflikt z konserwatywnym kardynałem Ottavianim, głównym obrońcą wiary w Rzymie co spowodowało, że Kongregacja Świętego Oficjum uznała Schillebeeckxa za podejrzanego o herezję. Kiedy w czasie obrad soboru moderniści upokorzyli kardynała, dochodzenie dotyczące prac Schillebeeckxa zostało umorzone. Jednakże "przyjaciele" poradzili mu (wśród nich był ks. Joseph Ratzinger z Niemiec) aby nadal – choć teraz już anonimowo – swoimi pracami nadawał soborowi kierunek.

 

Twórczość posoborowa Schillebeeckxa, dochodzenie, "milczenie"

 

McClory (cytowany powyżej) w następujący sposób podsumowuje okres po soborze:

 

"Po soborze, Holandia stała się najbardziej postępowym krajem na świecie w zakresie wprowadzenia w życie inicjatyw Vaticanum II, a Schillebeeckx działając często w sposób zakulisowy znalazł się w samym centrum tego ruchu. Prawdopodobnie najambitniejszym pomysłem było usiłowanie stworzenia Holenderskiej Narodowej Rady Duszpasterskiej, nieustannie obradującego zgromadzenia złożonego z 56 członków (duchowieństwa i świeckich) wybranych przez diecezjalne rady duszpasterskie i dodatkowo 28 członków wybranych przez samą radę.

 

Pomimo długotrwałych, drobiazgowych, ogólnokrajowych przygotowań plan narodowej rady duszpasterskiej nigdy nie wypalił po tym, jak watykańska kongregacja d/s duchowieństwa oświadczyła, że jej członkowie powinni być wyznaczani przez biskupów, nie zaś wybierani i że rada nie powinna mieć trwałego charakteru i nie powinna w żaden sposób prezentować się (na zewnątrz) jako przedstawiciel ogółu wiernych. Kongregacja stwierdziła, że «wszyscy wierni mają prawo i obowiązek brać czynny udział w misji udzielonej kościołowi... ale nie mają oni ani prawa ani obowiązku udzielania hierarchii porad dotyczących wykonywania jej duszpasterskiego zadania».

 

Personalistyczna myśl Schillebeeckxa stanowiła pokaźną część Nowego Holenderskiego Katechizmu, który w połowie lat sześćdziesiątych stał się ogólnoświatowym katolickim bestsellerem, jednakże stracił swą popularność po tym jak Watykan przekonał biskupów by nie udzielali zezwolenia na druk tłumaczeń katechizmu i dał do zrozumienia, że jego zawartość jest w dużej mierze podejrzana.

 

W ciągu kolejnych lat Schillebeeckx kontynuował działalność pisarską, która w dużej mierze dotyczyła zagadnień biblijnych, historii i doktryny. Jego najbardziej wpływowe dzieło, Jezus: eksperyment w Chrystologii zostało uznane przez Watykan w 1984 roku za wątpliwie ortodoksyjne a Kongregacja Doktryny Wiary wezwała Schillebeeckxa do Rzymu. Kongregacja przesłuchała go ponownie w 1985 roku pytając o jego poglądy na Zmartwychwstanie Jezusa, a w następnym roku kolejny raz, tym razem o rozumienie posługi w kościele. Jednakże nigdy nie został oficjalnie oskarżony ani uznany za winnego".

 

Tak było aż do jego śmierci. Schillebeeckx spędzał czas pisząc i nauczając. Przez prawie pięćdziesiąt lat mieszkał w Nijmegen, w Holandii, wykładając na katolickim uniwersytecie swoją odmianę teologii. W późniejszym okresie był autorem licznych prac poruszających rozmaite tematy. Twórczość Schillebeeckxa bynajmniej nie odeszła w zapomnienie i przeżywa renesans, jak twierdzą ci, którzy się wychowali na "teologii Schillebeeckxa", a obecnie jeszcze wykładają ją na "katolickich" uniwersytetach i w seminariach na całym świecie. W istocie, według doniesień, holenderska Fundacja Schillebeeckxa przygotowuje jedenastotomowe angielskie tłumaczenie dzieł tegoż "teologa", z których wiele aż do tej pory nie było dostępnych dla angielskojęzycznych czytelników. Tak jakby neokościół miał niejaką potrzebę ażeby stać się jeszcze bardziej "postępowy"!

 

Próbka twórczości Schillebeeckxa

 

Prace ks. Schillebeeckxa obejmują szerokie spektrum tematów i wszystkie propagują i bronią jego skrajnie progresywistycznego nauczania. Ostatecznie, to dlaczego nie miałby nadal masowo produkować kolejnych tomów doktrynalnie zdeformowanych prac skoro modernistyczny Watykan nie zrobił niczego by ukrócić jego heretyckie nauki? Tak naprawdę, to wydaje się, że niefortunne wysiłki Świętej Kongregacji Doktryny Wiary z lat 1976 – 1986 przysłużyły się jedynie do ośmielenia Schillebeeckxa i grupy modernistycznych popleczników, pozwalając na niepowstrzymane szerzenie się jego błędów wśród wielu wartościowych roczników studentów na "katolickich" uniwersytetach i w seminariach. Teraz widzimy dlaczego modernizm w wydaniu Schillebeeckxa jest dzisiaj wykładany w tak wielu współczesnych katolickich parafiach jako fundament "katolickiej doktryny". Kiedy skrajny liberał Peter Hebblethwaite napisał w 1980 roku książkę Nowa inkwizycja: przypadek Edwarda Schillebeeckxa i Hansa Künga, to z miejsca stała się ona dla modernistów sygnałem do walki z dyskrecją związaną z przebiegiem dochodzeń, a ponadto porównała rozmowy Schillebeeckxa z członkami Kongregacji Doktryny Wiary do "dialogu z głuchymi".

 

Poniżej mamy próbkę kilku prac Schillebeeckxa pokazujących jego doktrynalne błędy. Osoby zajmujące przeciwstawne stanowiska w kwestii ortodoksji Schillebeeckxa zauważą, że dla większości ludzi jego pisma są "zbyt naukowe" i zostawiają wiele miejsca zarówno na niezrozumienie jak i wyolbrzymienie. Jak by nie było, język Schillebeeckxa skrywa rażące doktrynalne błędy przedstawione w sposób jakiego zwykli byli używać modernistyczni intelektualiści. Zarówno studenci jak i profesorowie wyrażają dzisiaj podziw dla jego słów nazywając je "wnikliwymi" i "głębokimi", a jego styl pisania jest naśladowany w większości "oficjalnych" dokumentów neokościoła. Być może jest to robione celowo, po to by katolicy po przeczytaniu kilku wierszy udzielili mglistej aprobaty temu, co przeczytali uzupełniając swój komentarz tym co – jak im się zdaje – autor miał na myśli. Możemy to porównać ze sposobem w jaki "krytyk sztuki" będzie podziwiać obrazy Picassa wyrażając swą własną "interpretację" i "uznanie", podczas gdy "przeciętna" osoba widzi tylko skłębiony nieład. Obiecuję mojemu czytelnikowi, że nie pójdę tym śladem, lecz przedstawię prace, które wyraźnie (no cóż, tak jasno jak to może być w przypadku Schillebeeckxa) wydobywają na jaw jego błędne nauczanie, tak aby imię Schillebeeckxa już nie gościło więcej w tradycjonalistycznych kołach jako powiązane z prawdziwym katolickim nauczaniem.

 

Kolegialność i zmiana natury Kościoła

 

Jak już wcześniej zaznaczono Schillebeeckx i jego towarzysze rozwinęli nową teologię dotyczącą władzy w Kościele i nazwali tę koncepcję kolegialnością. Jak każdy modernista, Schillebeeckx był zdecydowanie przeciwny centralizacji władzy w Kościele w osobie jednego człowieka – Papieża (co nazywał "papalizmem") oraz temu, że różne zgromadzenia kościelne ponoszą odpowiedzialność przed nim – i tylko przed nim. Schillebeeckx przygotował rozprawę naukową, która miała być przedstawiona na soborze. Lokalizowała ona całą władzę w Kościele pod nadzorem papieża i hierarchicznego kolegium biskupów jako jednego gremium, eliminując tym samym starożytne przekonanie (powtórzone na Soborze Watykańskim w 1870 roku) o tym, że biskupi asystują papieżowi w rządzeniu Kościołem w diecezjach, na które są przez niego wyznaczani. Zgodnie z tą nauką służą papieżowi radą opiniodawczą gdy zostaną o nią poproszeni, a nie administracyjnymi orzeczeniami, które papież musiałby przyjąć. W swojej książce, Rzeczywiste osiągnięcie na Soborze Watykańskim II, Schillebeeckx objaśnia, że nowa nauka o kolegialności zawarta w trzecim rozdziale soborowej dogmatycznej Konstytucji o Kościele jest "wielkim krokiem naprzód w porównaniu z nauczaniem Pierwszego Soboru Watykańskiego".

 

W książce Pięć Problemów przed którymi stoi dzisiejszy Kościół (Herder, 1970), Schillebeeckx wyraził zupełnie jasno swe radykalne nauki o kolegialności i o tym jak powinno być ono realizowane przez biskupów. Praca ta była prezentacją jego wyobrażenia o tym jaki powinien być kierunek sprawowania w Kościele rzeczywistej władzy – z dołu ku górze, a nie z góry ku dołowi:

 

"Możemy stwierdzić, że władza w Kościele pochodzi od wspólnoty, musimy jednakże dodać, że pochodzi ona od tej specyficznej wspólnoty, którą stanowi chrześcijańska communio, której czynnikiem jednoczącym jest Chrystus. W tym znaczeniu władza pochodzi od Chrystusa. W moim rozumieniu, władza, która pochodzi od Chrystusa i władza, która pochodzi od wspólnoty są tym samym; niemniej jednak jest to zawsze władza. Nawet w czysto ludzkiej społeczności, demos (lud) i władza tworzą całość. Lecz w tej całości istnieje odmienność funkcji, rozróżnienie co do diakonia (posługi). Moim zdaniem, to samo stosuje się do Magisterium Kościoła" (E. Schillebeeckx, str. 48).

 

Dalej w tej samej książce pisze on:

 

"W praktyce, możemy powiedzieć, że w dzisiejszym Kościele demokratyczny element występuje jeszcze bardziej wyraziście. Odnajdujemy go przede wszystkim w fundamencie instytucjonalnej struktury, w różnych kościelnych prowincjach i lokalnych kościołach oraz w relacjach między biskupami a wiernymi. W wielu miejscach jest już widoczna bardziej demokratyczna struktura. Zakłada to z góry, że sam biskup posiada już nową koncepcję funkcjonowania swej władzy. Skoro już wizerunek episkopatu nabiera stopniowo swoich kształtów w ramach demokratycznej perspektywy, najwyższa władza w Rzymie będzie mogła pozwalać kościołom lokalnym na to, aby w coraz szerszym zakresie same rozwiązywały własne problemy... Przywracając każdemu biskupowi dawny tytuł wikariusza Chrystusa, dogmatyczna konstytucja o Kościele (Lumen gentium) położyła w gruncie rzeczy fundament pod teologię lokalnego kościoła, w którym reprezentowany jest Kościół powszechny" (ibid., str. 41).

 

Wydaje się, że opisana przez Schillebeeckxa koncepcja kościoła uwolnionego spod jednoosobowej dyktatorskiej struktury na korzyść "demokratycznej" formy rządów jest tym, co zostało wyraźnie potępione w Syllabusie Błędów papieża Piusa IX.

 

"Ewoluująca" natura Jezusa Chrystusa

 

Schillebeeckxa nigdy nie zadowalały "stare scholastyczne definicje i terminy", zwłaszcza wtedy gdy dotyczyły wiedzy o Jezusie Chrystusie i o tym kim (i w jaki sposób) On naprawdę jest. Na przykład, w kwestii dotyczącej eucharystycznej Obecności Jezusa, Schillebeeckx stwierdził, że wynalezienie i upowszechnienie stosowania nowych terminów rozwiązałoby "dużo szerszy problem" współczesnego człowieka zastanawiającego się w jaki sposób Osoba Jezusa Chrystusa mogłaby być obecna pod eucharystycznymi postaciami chleba i wina. Według jego metody rozumowania, tradycyjny scholastyczny termin wyjaśniający cudowną przemianę natury chleba i wina w Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, czyli przeistoczenie (transsubstancjacja), powinien być zastąpiony przez transsignifikację (konsekracja powoduje zmianę znaczenia) i transfinalizację (konsekracja zmienia cel konsekrowanych postaci). Dla Schillebeeckxa, te określenia lepiej wyjaśniają osobę "Boga-w-człowieku" (nie "Boga-Człowieka"), którą jest Jezus historii w takim rozumieniu jakie nadają Mu dzisiaj moderniści. Czy nie odnajdujemy echa tego nauczania w słowach ks. Józefa Ratzingera z 1965 roku, gdy w swoim wykładzie Die sakramentale Begründung christlicher Existenz wygłoszonym w Salzburgu, w Austrii objaśniał on "pobożność eucharystyczną":

 

"Pobożności eucharystycznej, z jaką mamy do czynienia, gdy pobożny człowiek w ciszy i skupieniu odwiedza kościół nie można traktować jako rozmowy z Bogiem. Zakładałoby to lokalną i ograniczoną obecność Boga w danym miejscu. Usprawiedliwianie takiego stwierdzenia wskazuje na brak zrozumienia chrystologicznych tajemnic samego pojęcia Boga. Stoi to w sprzeczności z odpowiedzialnym myśleniem człowieka mającego świadomość wszechobecności Boga. Pójście do kościoła po to, by odwiedzić Boga tam obecnego jest nonsensownym czynem, który nowoczesny człowiek słusznie odrzuca".

 

Na przestrzeni lat błędy Schillebeeckxa wywarły wpływ na więcej ludzi niż możemy to sobie wyobrazić.

 

I jest jeszcze coś więcej: dla Schillebeeckxa, scholastyczna definicja Jezusa Chrystusa (która od założenia chrześcijaństwa była zasadniczą częścią katolickiej, dogmatycznej nauki) jest surowym, archaicznym sposobem wyrażenia Wcielenia. Porzucając pojęcie unii hipostatycznej – którym wyjaśniamy największą tajemnicę zjednoczenia w jednej istocie, Jezusie Chrystusie, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, dokonanym bez umniejszania natury Wiekuistego Boga i stworzonej natury człowieka – Schillebeeckx głosi, że Jezus jest "eschatologicznym prorokiem", "alegorią Boga i paradygmatem człowieczeństwa":

 

"Gdy Jezus nazywany jest paradygmatem prawdziwego człowieczeństwa, oznacza to, że Jezus przeżył z wyprzedzeniem, przed nami, to co mamy osiągnąć w twórczej wierności i w okolicznościach odmiennych od tych, jakie on sam napotkał".

 

A zatem (według Schillebeeckxa), w Jezusie Chrystusie mieści się "ewolucyjny" proces doświadczony najpierw w Nim, a później odkryty w ludzkości (w nas), ale w sposób jakiego Jezus nie mógł nigdy poznać za Jego życia. Tego typu koncepcje "ewolucyjnych doświadczeń" i zmian leżą w samym centrum modernistycznego nauczania, wyjaśnionego i potępionego przez papieża św. Piusa X. (1)

 

Jak mogło mu ujść na sucho takie nauczanie?

 

Michael Maasdorp, pisząc dla witryny internetowej Radical Findings (należącej do Society of the Sacred Mission, ekumenicznego ośrodka z siedzibą w Durham, w Anglii), wyraża zdumienie, że Schillebeeckxowi "uszły płazem" wszystkie jego heretyckie nauki i nie spotykał się z zakazem ich głoszenia ze strony współczesnego kościoła. Oto co pisze:

 

"Oczywiste jest, że Schillebeeckx nie miał zamiaru wspierać żadnych roszczeń Kościoła do posiadania absolutnej wiedzy. Przekonanie Kościoła, że jest społecznością wybranych powinno być zakwestionowane. Jeśli wysuwa się takie religijne żądanie, to może ono zachować ważność tylko w ramach «powszechnego wybraństwa całej ludzkości».

 

Jeżeli nie, to groźba, niebezpieczeństwo oraz przemoc wobec ludzi innej wiary stają się nierozłączne z pojmowaniem siebie jako wybranych spośród osób, ludów i wspólnot wiary. Chrześcijański religijny imperializm powinien być radykalnie potępiony z przyczyn humanitarnych.

 

Podsumowując: Schillebeeckx zaproponował odejście od kompromitującego, wytwarzającego stan zależności stanowiska Kościoła rzymskokatolickiego. Zaskakuje mnie natomiast to, że mu się to wszystko upiekło, stał się popularnym i poczytnym autorem. Ale to zadaniem innych – niezagrożonych tak nieustannie oficjalnymi sankcjami – stało się określenie, dokąd prowadzi droga, którą on kroczył".

 

Jeżeli przeczytacie prace niektórych modernistycznych kompanów Schillebeeckxa, to pomyślicie, że wcale mu się nic nie "upiekło", a to z powodu "prześladowania" ze strony Kongregacji Doktryny Wiary. Jak dotąd, pomimo wszystkich wysiłków tego grona "teologów" mających rozeznać "prawdziwe znaczenie" całych tomów jego błędnych pism, wykładów i innych dzieł przelanych na papier, ostatecznie nie zrobili oni nic by go upomnieć lub przestrzec wiernych przed niebezpieczeństwem dla wiary zawartym w jego pismach. Zamiast tego, pozwolili mu wykładać przez wiele, wiele lat na "katolickim" uniwersytecie w Holandii, a w ten sposób wywierać wpływ jego heretyckim stylem nauczania na setki, jeśli nie na tysiące katolików tego kraju jak i całego świata. Nawet gdy odszedł na emeryturę, pozwolono mu kontynuować pisanie, rozpowszechniać jeszcze więcej niekatolickich "teologicznych" prac, niemal aż do dnia śmierci. Tradycyjna katolicka nauka mówi, iż ci, którzy głoszą i bronią dzieł wyraźnie sprzeciwiających się nieomylnej nauce Kościoła mają być uważani za heretyków i należy ich "unikać" gdyż nie są już członkami Kościoła Jezusa Chrystusa (jak zauważa św. Paweł w Drugim Liście do Tymoteusza). Jakże to zatem możliwe, że "nauczyciele" pokroju Schillebeeckxa mogą być wciąż uważani za katolików działających w dobrej wierze i jak można im pozwalać na to by szerzyli wszędzie błędy? Odpowiedź na to pytanie jest zdumiewająca.

 

Watykański protokół 10279/2006

 

Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 roku (zob. 2314 & 2315) jest absolutnie jasny co do kwestii kar wymierzanych tym, którzy głoszą, propagują i bronią heretyckich doktryn potępionych przez Kościół. I tak właśnie powinno być, ponieważ wszyscy są zobowiązani nie tylko do tego by wyznawać swoją wiarę otwarcie i w całej rozciągłości, ale również by czynić to prawidłowo. Kościół – nasza Matka – chce mieć pewność, że owce (tzn. my) nie będą prowadzone na zatrute pastwiska, ani oszukiwane przez najemników, którzy z zapałem nauczają i bronią fałszywych doktryn, aby zwieść wielu. Najcięższą z tych kar jest ekskomunika ipso facto i jeżeli winowajcą jest osoba duchowna, która nie okaże skruchy po napomnieniu i/lub będzie jeszcze okazywać pogardę dla Kościoła, Jego władzy i urzędu nauczycielskiego, to naraża się na dodatkowe kary, takie jak usunięcie z urzędu i oficjalne ogłoszenie, że taka krnąbrna osoba została odsądzona od czci.

 

Nie można zaciągnąć tych kar przypadkiem, czyli np. w sytuacji gdyby ktoś głosił heretycki pogląd nie wiedząc, że jest on heretycki a następnie, po upomnieniu, szybko go porzucił przez posłuszeństwo wobec Kościoła. Kary wyżej wspomniane stosują się do osób, które publicznie uczą, bronią i propagują błędy przeciwne boskiej i katolickiej wierze. Innymi słowy są w swych błędach uporczywi, a po udzielonym napomnieniu nie poprawiają się lub okazują pogardę dla Kościoła i Jego nauki, tak jak to widzieliśmy wyżej w przypadku ks. Schillebeeckxa. Kiedy podczas Vaticanum II, kardynał Ottaviani stwierdził, że prace Schillebeeckxa można podejrzewać o herezję, natychmiast został wszczęty proces kanoniczny, na którym Schillebeeckx powinien był przyznać się do błędów lub zostać zasuspendowany a divinis. Gdyby nie okazał skruchy, to wtedy zostałyby nałożone na niego kary za publiczną herezję. Jednakże, jak widzieliśmy, współtowarzysze błędów przyszli Schillebeeckxowi na ratunek i cała sprawa została oddalona podczas soboru, bez żadnych dodatkowych badań co do prawowierności jego nauk.

 

Być może to właśnie przypadek Schillebeeckxa spowodował po zakończeniu soboru zmianę w trybie postępowania w drażliwej kwestii głoszenia i podtrzymywania heretyckich nauk, jaka pojawiła się na całym świecie w wielu teologicznych środowiskach. Wracając do sprawy Schillebeeckxa z lat 1976 – 1980, to okazało się, że członkowie Kongregacji Doktryny Wiary zamiast ponownie podjąć oskarżenia "podejrzenia o herezję" przedstawili po prostu Schillebeeckxowi listę problematycznych stwierdzeń z prośbą o ich obronę. Mówi się, że członkowie Kongregacji Doktryny Wiary nie byli zbyt dobrze obznajomieni ze sposobem w jaki moderniści prezentują swe nauki, a znając tylko scholastyczny sposób rozumowania nie potrafili ostatecznie dojść do rozstrzygnięcia potępiającego. Nie wydaje się, żeby Kongregacja Doktryny Wiary faktycznie "zaakceptowała" jego pisma; po prostu nie potępiono ich publicznie i pozwolono mu kontynuować nauczanie. Mimo tego, że w przyszłości pojawiły się kolejne okazje do przeprowadzenia dodatkowego dochodzenia, to okazało się, że postąpiono według tego samego schematu i nie ogłoszono żadnych potępień. Tak więc, ostatecznie, pomimo faktu, że nauki Schillebeeckxa nie różniły się istotnie od tych, które kardynał Ottaviani uznał za podejrzane, pozwolono mu dalej wykładać, bronić je i rozpowszechniać. Stał się on żywą definicją uporczywego heretyka.

 

Wątpliwość odnosząca się do tego, które działania faktycznie pociągają za sobą formalne odstępstwo od wiary przez cały ten okres pozostawała nierozstrzygnięta, gdyż co prawda wydawało się, że byli tacy, którzy chcieli utrzymać "czystość wiary" w niektórych obszarach, to jednak z drugiej strony nie chcieli wracać do przedsoborowych czasów autorytarnych potępień, dochodzeń i automatycznych kar. Nawet wydany w 1983 roku za czasów Jana Pawła II kodeks prawa kanonicznego zdawał się nie wyjaśniać tych kwestii. Prawdę mówiąc, to w kilku kwestiach, poprzez usunięcie z tekstu pewnych występków uznawanych wcześniej za podstawę do podejrzenia o herezję (takich jak stanie się komunistą albo przystąpienie do masonerii) – które są wyraźnie sprzeczne z boską i katolicką wiarą – zostały one po prostu odsunięte spod rozważań i miały już nie być przedmiotem dyskusji. I dopiero po ponad dwudziestu latach modernistyczny Rzym znalazł "rozwiązanie" – wraz z ogłoszeniem nowego kanonicznego prawodawstwa pojawiło się nowe rozumienie tego, co stanowi "notoryczny" i "publiczny" akt odstępstwa od wiary. Jedna rzecz nie ulega wątpliwości, koncepcja "automatycznej ekskomuniki" jest sprawą zamierzchłą. Zwyciężyła tolerancja.

 

13 marca 2006 roku „Papieska Rada ds. Tekstów Prawnych” opublikowała Protokół: N. 10279/2006 zatytułowany Actus formalis defectionis ab Ecclesia Catholica. Został on zatwierdzony przez Benedykta XVI i rozesłany do przewodniczących wszystkich konferencji biskupów na całym świecie. Czytamy w nim, że "problem został uważnie zbadany przez kompetentne Dykasterie Stolicy Apostolskiej" by określić teologiczne i doktrynalne elementy czynu, który jest "formalnym odstępstwem od wiary" oraz (i to jest nowość) jakie czyny stanowiłyby o tym, że jest to prawdziwy "formalny akt odstępstwa", jak gdyby nie było wystarczające uporczywe działanie zdefiniowane już w przeszłości.

 

Aby "odłączenie się od Kościoła katolickiego" było uznane za prawdziwy akt muszą jednocześnie zaistnieć trzy elementy:

 

Wewnętrzna decyzja odstąpienia od Kościoła katolickiego. Innymi słowy, zakłada się, że u osoby dokonującej takiego aktu musiał powstać "zamiar" porzucenia wiary przez "zerwanie tych więzi wspólnoty – wiary, sakramentów, władzy pasterskiej – które pozwalają wiernym otrzymywać życie łaski w Kościele". Czyli, musi istnieć wyraźna intencja zostania heretykiem, apostatą albo schizmatykiem. Aby pierwsze z tych wymagań zostało spełnione nie można zaledwie stać się niepraktykującym katolikiem nie negując przy tym jakiejś nauki Kościoła. Z tego co mi wiadomo, w historii Kościoła było bardzo mało heretyków, którzy powzięli świadomą intencję "chcę być poza Kościołem katolickim". To raczej oni uważali się za prawdziwych reformatorów, a Kościół katolicki rzekomo, według nich zbłądził i z tego powodu ich potępił.

 

• "Wykonanie i zewnętrzna manifestacja" tej decyzji. Jest to zewnętrzny czyn informujący nas jaką decyzję podjęła wola. Jest to urzeczywistnienie wewnętrznego pragnienia. Dla spełnienia tego warunku wymaga się by "strona zainteresowana" ujawniła swoje pragnienie w formie pisemnej, a nie tylko w formie ustnej. Musi w tym celu napisać do własnego ordynariusza albo proboszcza list wyjaśniający zamiar odstąpienia od wiary oraz jego powody. Z historii wiemy, że Marcin Luter wyraził zamiar odstępstwa "zewnętrznym czynem" przybijając do drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze listę swoich zarzutów. W podobny sposób postąpił Ariusz na Soborze Nicejskim ogłaszając zamiar obstawania przy doktrynie sprzecznej z nauczaniem apostolskim. Tego typu działania były w przeszłości wystarczające, czemuż zatem teraz nie są już satysfakcjonujące?

 

• I w końcu, ordynariusz albo proboszcz zapozna się z listem i stwierdzi, czy zawarte w nim motywy stanowią ważny i prawdziwy akt woli zainteresowanego, który życzy sobie odstąpić od katolickiej Wiary. Jeżeli okaże się, że stanowią one niezbity akt woli zainteresowanego, to poinformuje on zainteresowanego, że jego życzenie zostało uznane, a następnie umieści w księdze ochrzczonych adnotację o zaistnieniu defectio ab Ecclesia catholica actu formali. Czy możecie sobie wyobrazić Ariusza albo Marcina Lutra piszących taki list? A co z Schillebeeckxem? Czy przypuszczacie, że napisałby list prosząc o pozwolenie na porzucenie katolickiej Wiary i to jeszcze w takiej sytuacji gdy był mocno przekonany, iż jego heretyckie nauki stanowią prawdziwą doktrynę i są jak najbardziej przydatne Kościołowi? Czy  uważacie, że zarejestrowałby się na stronie internetowej Count Me Out, prosząc o usunięcie z Kościoła katolickiego?

 

A zatem powstaje pytanie jak to było możliwe, że Schillebeeckx mógł przez ponad czterdzieści lat po soborze kontynuować wykłady na "katolickim" uniwersytecie, pisać setki większych i mniejszych publikacji broniących, a nawet pogłębiających jego heretyckie poglądy, a nawet mógł "umrzeć w kościele" ciesząc się dobrą reputacją członka zakonu dominikańskiego w Europie bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji swego heretyckiego, uporczywego nauczania? Według mnie było to możliwe dlatego, że miał "przyjaciół na wysokich stanowiskach", którzy albo wspierali Schillebeeckxa w jego działalności, albo obawiali się okazać zbyt "staroświeccy" usuwając go "z Kościoła" bez formalnego – zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego – zamanifestowania jego pragnienia oraz umieszczając jego prace na Indeksie (ojej, przestał on już obowiązywać dawno temu). Tym sposobem, ten "prekursor modernizmu" na Vaticanum II mógł stać się świadkiem pojawienia się "owoców" swego karygodnego postępowania, które spowodowały tylko szkody wśród milionów katolików na całym świecie.

 

Ks. Kevin Vaillancourt

 

––––––––––

 

 

Artykuł powyższy ukazał się w czasopiśmie "The Catholic Voice" z marca 2010 r., OLG Press, 3914 N. Lidgerwood St., Spokane, Washington 99201-1731 USA. ( www.thecatholicvoice.org )

 

Tłumaczył Mirosław Salawa

 

––––––––––––––––

Przypisy:

(1) Por. 1) Ks. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści. 2) Ks. Kevin Vaillancourt, Uczczenie stulecia encykliki "Pascendi Dominici gregis". (Przyp. red. Ultra montes).

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMX, Kraków 2010

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: