FILOZOFIA NICOŚCI

 

Rzecz o istocie buddyzmu

 

KS. WŁADYSŁAW MICHAŁ DĘBICKI

 

–––––

 

III.

 

Życie Buddy

 

Pochodzenie i życie założyciela buddyzmu otoczone są tylu legendami, że niektórzy uczeni, zwłaszcza wybitny indianista francuski Senart (1), podają w wątpliwość historyczne jego istnienie. Zdaniem Senarta, Budda, jako osobistość, jest fikcją, bajeczne zaś szczegóły z jego życia wyrażają tylko ujętą w pewien system mitologię Indusów o słońcu, które, według ich pojęć, rodzi się z mgły porannej, znikającej spiesznie przed blaskiem swego dziecięcia, stacza następnie walkę z demonem ciemności, potem zwycięsko się wznosi pod strop niebieski, a wreszcie znika w krainie nocy.

 

Że teoria Senarta przeprowadzona jest zręcznie, przyznaje to nawet jeden z najpoważniejszych jej przeciwników, Herman Oldenberg, który ją mieni "scharfsinnig" i "geistvoll" (2). Niemniej wszakże teoria ta, będąca płodem modnego dzisiaj hiperkrytycyzmu historycznego, nie jest w stanie zachwiać przyjętego przez wszystkich niemal badaczów buddyzmu mniemania, że twórca tej nihilistycznej doktryny istniał rzeczywiście, że nauczał, przebiegając Indie środkowe, i jeszcze za życia licznych miał zwolenników. Zresztą sam Senart złagodził niedawno swój sceptycyzm w kilku ważnych punktach. Ze względu, że życiorys Buddy, jaki się z biegiem czasu ustalił, jest wyborną ilustracją samego buddyzmu, uważam za konieczne opowiedzieć treściwie główne jego momenty (3).

 

Budda miał się urodzić między r. 624 a 459 przed naszą erą w mieście Kapilawastu pod Himalajami, z ojca króla narodu Sakyów, nazwiskiem Suddodana (co znaczy: ten, który posiada ryż czysty), i matki Maja-Dewi, czyli "bogini złudzenia".

 

Nie było to, – mówi legenda, – pierwsze narodzenie Buddy, który przedtem odradzał się już pięćset razy pod rozmaitymi formami, a przed ostatnim swym ukazaniem się na ziemi przebywał w najwyższym niebie mitologii indyjskiej, zwanym Tusita, a zamieszkanym przez Bodisatwów, czyli istoty doskonałe. Przybrawszy postać młodego białego słonia ze złotymi kłami, przeniknął Budda przez prawy bok do łona swej matki, śpiącej na tarasie królewskiego pałacu. Maja-Dewi, przebudziwszy się, przerażona i zachwycona zarazem, natychmiast zawiadomiła swego męża o tym, co ją spotkało. Suddodana zwołał niezwłocznie radę ośmiu braminów, biegłych w sztuce wieszczbiarskiej, którzy mającemu się narodzić dziecięciu nadzwyczajne przepowiedzieli losy. Jeżeli zechce pozostać w świecie i wstąpić na tron po ojcu, dziecię to – mówili wieszczkowie – będzie wielkim, zdobywcą i zapanuje nad wszystkimi lądami, otaczającymi górę Meru, czyli środek ziemi. Jeżeli zaś wyrzecze się dóbr znikomych, opuści przepych i rozkosze, a obierze drogę rozmyślań i życie pustelnicze, wówczas zostanie Buddą, osiągnie nirwanę, i wszyscy błogosławić go będą jako największego dobroczyńcę. Tak świetnie i tajemniczo zapowiadane dziecko urodziło się wreszcie w rozkosznym ogrodzie Lumbini pod drzewem Plaksha. Przyzwani znów wieszczkowie, spostrzegłszy na jego ciele pewne znaki charakterystyczne, zawołali w zachwycie: "Ten będzie Buddą! Skoro tylko ujrzy on naprzód starca, potem chorego, następnie trupa, a wreszcie bikszusa (mnicha żebrzącego), żadna siła nie będzie w stanie powstrzymać go od opuszczenia domu królewskiego i poświęcenia się pustelniczym ćwiczeniom i medytacjom".

 

To samo oświadczył słynny risi (święty) Asita, który, dowiedziawszy się o narodzeniu syna Suddodany, opuścił pustelnię swą w Himalajach, przybył spiesznie do Kapilawastu i rozpoznał na ciele dziecka 32 znaki główne i 80 cech drugorzędnych, zapowiadających przyszłego Buddę, głosiciela "nauki wyzwolenia". Wkrótce potem bogowie Brama i Indra zstąpili na ziemię dla złożenia hołdu nowonarodzonemu, a rój nimf i rusałek otoczył go siecią ze złotych nici. Lecz on wyrwał się z rąk, które go chciały zatrzymać, a uczyniwszy siedem kroków na siedem stron świata, zawołał głosem donośnym: "Ja będę zwiastunem prawa, opartego na cnocie; stanę się godnym uwielbienia bogów i ludzi; będę w świecie istotą najznakomitszą i najlepszą; jest to ostatnie moje odrodzenie; położę kres narodzinom, starości, chorobie i śmierci; nie będę miał żadnego zwierzchnika; zniweczę ducha złości itd.". To powiedziawszy, "uśmiechnął się przewodnik ludzi", bogowie zaś Brama i Indra skropili go wodą rozkosznego zapachu. Jednocześnie z Buddą urodziły się istoty, mające z nim dzielić ziemskie jego losy: Jasoda (inaczej Gopa), przyszła jego małżonka, Szauna (albo Czandaka), jego koniuszy, rumak biały Kantaka i siostrzeniec Ananda, ulubiony później i główny jego uczeń.

 

W siedem dni po urodzeniu Buddy umarła jego matka. Wychowaniem dziecka zajęła się jego ciotka Maha-Prajapati-Gautami, siostra Maja-Dewy, przy pomocy 32-ch mamek i 20,000 młodych służebnic. Ojciec nadał mu imię Sarwartasidda (co znaczy: ten, który wypełnia wszystkie rzeczy). Imię to przybrało później formę skróconą i zdrobniałą – Siddarta.

 

Opowiadania o dzieciństwie założyciela buddyzmu, pełne są najdziwaczniejszych cudowności. Ze względu, że nie zawierają nic charakterystycznego, opuścić je można.

 

Gdy podrósł książę Siddarta, ojciec wybrał mu nauczycieli; lecz ci, zamiast go uczyć, sami od niego odbierali nauki, tak, iż główny z nich Wiswamitra padł na twarz przed swym uczniem w dowód podziwu i uwielbienia. Po niejakim czasie, młody królewicz udał się z innymi dziećmi i kilku sługami na jakąś wiejską zabawę. Tam, opuściwszy niepostrzeżenie towarzyszów, zasiadł pod rozłożystym drzewem i zasłonięty od żaru słońca, w głęboką pogrążył się zadumę. Gdy go w kilka godzin potem odnaleziono, cień drzewa, chociaż słońce zmieniło swe położenie, pozostał nieruchomy, aby osłaniać przyszłego Buddę, zatopionego w medytacji.

 

Gdy Siddarta miał już lat szesnaście, ojciec, pomny na przepowiednie wróżbitów, że nadzwyczajny syn jego może opuścić dom królewski, aby zostać pustelnikiem i reformatorem religijnym, postanowił go ożenić, sądząc, że węzłami miłości i rodziny najskuteczniej zatrzyma go w świecie. Wybrano mu dziewicę cudnej urody imieniem Josada albo Gopa, córkę księcia Dandapani. Siddarta zgodził się na ten wybór, lecz Dandapani nie chciał oddać córki młodemu marzycielowi, skłonnemu do samotnych rozmyślań, źle władającemu bronią i stroniącemu od wszelkich ćwiczeń rycerskich. Postanowiono rozstrzygnąć sprawę za pomocą turnieju. Pięćset młodych książąt sakijskich stanęło do walki, i Siddarta, wbrew oczekiwaniu, pokonawszy świetnie wszystkich współzawodników, otrzymał rękę pięknej Josady. Tegoż dnia zaślubił niespodziewany zwycięzca tylko 84,000 dziewic sakijskich, również czarujących.

 

W takim otoczeniu pędził życie syn króla Suddodany, pełne uciech światowych. Posiadał on trzy pałace: jeden na lato, drugi na porę deszczów, trzeci na zimę. Trzynaście lat upłynęło w ten sposób, i już się zdawało, że przepowiednie wróżbitów o przyszłym zawodzie religijnym Siddarty nie ziszczą się nigdy. Ale bogowie czuwali. Naprzód jeden po drugim jęli mu przypominać obietnicę, którą był uczynił w czasie jednego ze swych istnień poprzednich, mianowicie, że zstąpi na ziemię i stanie się zwiastunem "nauki wyzwolenia"; potem, widząc, że jest już dostatecznie przygotowany, postanowili go skłonić do kroku stanowczego.

 

Jedna ze starych ksiąg buddyjskich, należąca do tzw. kanonicznych czyli "świętych", Anguttara Nikaja, przedstawia nam wyobrażenie, jakie pierwsi wyznawcy buddyzmu mieli o tej chwili krytycznej w życiu domniemanego założyciela swej sekty. Budda przemawia tam do swych zwolenników, i opisawszy świetność swojego życia w domu rodzicielskim, kreśli im rozwój swych myśli, który go doprowadził do zniechęcenia i uznania wszystkiego za marność. Przytoczę odnośny ustęp w dosłownym przekładzie według Oldenberga (4). Da to zarazem czytelnikowi próbkę niedołężnego stylu buddyjskiego, lubującego się najczęściej w ciągłym powtarzaniu jednych i tych samych albo bardzo podobnych wyrazów i zwrotów.

 

"Takimi to bogactwami byłem obdarzony, – mówił wzniosły Budda, – w takim nadmiernym żyłem przepychu. Lecz oto zbudziła się we mnie myśl następująca: Każdy pospolity nieoświecony człowiek, choć sam ulega starzeniu się i nie jest wolny od wpływu starości, uczuwa jednak wstręt, odrazę i nudność, gdy widzi innego człowieka, złamanego starością; wstręt, jakiego wówczas doznaje, zwraca się przeciw niemu samemu. I ja ulegam starzeniu się i nie jestem wolny od wpływu starości. Miałżebym więc ja, który podlegam starzeniu się i nie jestem wolny od wpływu starości, nie uczuwać wstrętu, odrazy i nudności, gdy kogo innego ujrzę złamanego starością? To mi się nie zdarzy. Gdy tak rozmyślałem, uczniowie moi, opuściła mnie wszelka odwaga młodzieńcza, która jest właściwa młodości. – Każdy pospolity nieoświecony człowiek, choć sam podlega chorobie i nie jest wolny od wpływu choroby, uczuwa jednak wstręt, odrazę i nudność, gdy innego człowieka widzi złamanego chorobą; wstręt, jakiego wówczas doznaje, zwraca się przeciw niemu samemu. I ja podlegam chorobie i nie jestem wolny od wpływu choroby. Miałżebym więc ja, który podlegam chorobie i nie jestem wolny od wpływu choroby, nie uczuwać wstrętu, odrazy i nudności, gdy kogo innego ujrzę złamanego chorobą? To mi się nie zdarzy. Gdy tak rozmyślałem, uczniowie moi, opuściła mnie wszelka odwaga młodzieńcza, która jest właściwa młodości. – Każdy pospolity nieoświecony człowiek, choć sam podlega śmierci i nie jest wolny od wpływu śmierci, uczuwa jednak wstręt, odrazę i nudność, gdy widzi umarłego; wstręt, jakiego wówczas doznaje, zwraca się przeciw niemu samemu. I ja podlegam śmierci i nie jestem wolny od wpływu śmierci. Miałżebym więc ja, który podlegam śmierci i nie jestem wolny od wpływu śmierci, nie uczuwać wstrętu, odrazy i nudności na widok umarłego? To mi się nie zdarzy. Gdy tak rozmyślałem, uczniowie moi, opuściła mnie wszelka chęć do życia, która jest życiu właściwa".

 

Legenda upiększyła tę chwilę przełomu w życiu Buddy opowiadaniem następującym:

 

Pewnego dnia, syn króla Sakyów, udając się w powozie do parku, położonego za miastem, spotkał przy drodze zgrzybiałego starca, opartego na kiju, drżącego z osłabienia. Królewicz, zdziwiony tym zgoła nowym dla siebie widokiem, – gdyż dotąd z rozkazu ojca ukrywano przed nim wszystko, co by mogło rozwiać różowe jego pojęcia o życiu i skłonić go do wyrzeczenia się świata, – zapytał woźnicy, za jakie zbrodnie nieszczęśliwy ten człowiek doprowadzony został do takiego stanu. Dowiedziawszy się, że starość należy do pospolitych zjawisk życia na ziemi i że jej uniknąć nie jest w mocy ludzkiej, młody książę, zdjęty wielkim smutkiem, zaniechał przejażdżki i wrócił do pałacu. Podczas następnej wycieczki znalazł na drodze człowieka chorego, jęczącego z bólu; za trzecim zaś razem ujrzał trupa, ulegającego rozkładowi. Wszystko to spotęgowało w nim smutek i odrazę do życia. Na koniec, gdy wyjeżdżając po raz czwarty, spotkał bikszusa czyli żebrzącego mnicha, na którego twarzy malował się spokój i zadowolenie mimo zupełnego ubóstwa, królewicz doszedł do przekonania, że tylko w takim stanie znaleźć można sposób na nędzę istnienia. Zaraz tedy niezłomnie postanowił opuścić dwór królewski i zostać bikszusem.

 

Nie chciał się jednak oddalić bez zezwolenia ojcowskiego. Król Suddodana błagał syna o porzucenie zamiaru, usiłował wzruszyć jego serce różnymi sposobami, wreszcie przyrzekł dać mu wszystko, czego zażąda, byle tylko został. Wówczas królewicz rzekł łagodnym głosem: "Ojcze! proszę o cztery dary; jeśli je otrzymam, zostanę w twym domu na zawsze. Żądam, abym nigdy nie znał starości i aby młodość zdobiła mnie ciągle; niech mnie nigdy nie trapi choroba; chcę żyć bez końca i niechaj nie będzie śmierci na ziemi". Wobec takich żądań, Suddodana udaje, że się zgadza na wyjazd syna, ale w duchu postanawia uczynić wszystko, co by mogło temu przeszkodzić: potraja straże przy bramach pałacowych, sługom i służebnicom nakazuje czuwać we dnie i w nocy, wynajduje coraz nowe zabawy i rozrywki. Lecz wszystko nadaremnie. Nawet wiadomość, że mu się urodził pożądany od lat trzynastu syn Rahula, nie powstrzymuje Siddarty od spełnienia swego zamiaru.

 

Na koniec pewnej nocy wszystko, co nad nim czuwało, straże, słudzy i służebnice, zasnęło snem twardym z nadmiaru znużenia. Wówczas królewicz zbudził się nagle i przy świetle pełni księżycowej spojrzał na śpiących. Widok tylu ciał bezwładnych i niemych zrobił na nim wrażenie trupiarni. Ogarnął go wstręt niewymowny.

 

Wstawszy, dał Siddarta rozkaz swemu koniuszemu Szaunie, aby osiodłał ulubionego rumaka Kantakę i przy pomocy dewasów (bogów), niepostrzeżony przez nikogo, przebył bramy pałacu i ulice miasta Kapilwastu. O wschodzie słońca, czując się w miejscu bezpiecznym, zsiadł z konia, obciął mieczem bujne włosy na głowie i brodzie, zdjął z siebie odzież książęcą i kazał Szaunie odnieść ją ojcu. W tejże chwili ukazał się jeden z dewasów w postaci myśliwego, niosąc zbiegłemu łachmany żebraka. W tym przebraniu, nie zważając na błagalne prośby koniuszego, przyszły reformator zapuścił się w gęstwinę sąsiedniego lasu.

 

W owym czasie dwaj szczególniej samanowie czyli bramińscy filozofowie-asceci cieszyli się sławą. Jeden z nich, Arata Kalama, głosił tylko pogardę dla bogactw i potrzebę panowania nad zmysłowością, drugi radykalniejszy, nazwiskiem Rudraka, zalecał najwyszukańsze umartwienia indyjskiej ascezy. Obydwaj przebywali w olbrzymiej puszczy Uruwela i otoczeni byli mnóstwem zwolenników. Młody Siddarta został uczniem owych samanów, lecz wkrótce, niezadowolony z ich nauk, udał się do lasu Budda-Gaja, aby tam samodzielnie rozmyślać nad sposobami zwalczenia nędz życia. Pięciu uczniów Rudraki, zachwyconych mądrością Siddarty, opuściło mistrza i przyłączyło się do swego kolegi. Z początku przyszły Budda oddawał się wielkim umartwieniom i jadał tylko po jednym ziarnku ryżu lub sezamu na dobę. Pewnego razu, idąc pogrążony w medytacji, padł z wycieńczenia i zemdlał. Widząc, iż taki rodzaj życia podkopuje mu tylko zdrowie, a nie tłumaczy wcale zagadki cierpienia i nędzy, począł jeść więcej. Gdy to spostrzegli towarzysze, zaraz go opuścili z pogardą, upatrując w tej zmianie przeniewierstwo zasadom.

 

Zostawszy sam, wytężał przez lat kilka siły umysłu dla rozwiązania dręczącej go nade wszystko zagadki. Siedząc nieruchomie, ze skrzyżowanymi nogami i rękoma, zamykał często oczy i uszy, aby jak najdokładniej skupiać swe myśli. Wreszcie skierował się pewnego razu pod słynne drzewo figowe Bo. Przesiedziawszy w jego cieniu siedem tygodni bez pożywienia i ruchu, osiągnął na koniec tyle pożądaną Bodi, mądrość najwyższą, tłumaczącą mu przyczynę odrodzeń i śmierci, oraz wskazującą lekarstwo jedynie skuteczne na niedolę istnienia. Wtedy to sformułował sobie "cztery prawdy wyborne", stanowiące treść całego buddyzmu, wtedy został "Buddą" czyli zbudzonym ze snu niewiadomości doskonałym mędrcem. "Zdobył wówczas, – mówią dzisiejsi jego czciciele (5), – świadomość swych narodzin poprzednich, poznał przyczyny odrodzeń i sposoby zwalczania żądz. Umysł jego rozwinął się zupełnie jako rozkwitły biały kwiat lotosu. Światło najwyższej wiedzy czyli cztery prawdy spłynęły na niego; stał się Buddą, jasnowidzącym, wszechwiedzącym (!!). Jak światło wschodzącego słońca przepędza cienie nocy i odsłania oczom widok drzew, pól, skał, mórz, rzek, zwierząt, ludzi i wszystkich rzeczy, tak pełne światło wiedzy zajaśniało w jego umyśle i ujrzał jednym rzutem oka przyczyny cierpień ludzkich i środki ich pokonania. Zdobycie tej doskonałej mądrości kosztowało go wiele i strasznych wysiłków: musiał zwyciężać wszystkie żądze i ułomności ludzkie, wszystkie złe wpływy i ułudy świata. Podobny do żołnierza, walczącego na polu bitwy, potykał się mężnie i jak zwycięski bohater osiągnął swój cel: – tajemnica nędzy ludzkiej została odkryta. Zrozumiał on wtedy, że przyczyną odrodzeń i cierpień jest nieświadomość, która każe nam cenić rzeczy, niezasługujące na żadną cenę, żałować tego, co żalu nie warte, uważać za rzeczywistość to, co jest ułudą, i spędzać życie w pogoni za marnościami, a lekceważyć to, co jedynie jest cenne. Pojął, iż środkiem jedynym przeciw cierpieniu jest zupełne zwycięstwo nad przywiązaniem do życia i do jego złudnych rozkoszy".

 

Zdobywszy tę "mądrość najwyższą", Budda uczuł niebawem wielkie zniechęcenie na myśl, z jak wielkimi trudnościami wypadnie mu walczyć, gdy pocznie głosić swoją "naukę wyzwolenia" pomiędzy ludźmi, niewolnikami błędów i namiętności. Zniechęcenie owo doszło do tego stopnia, że postanowił zaniechać szerzenia swej mądrości, skorzystać z niej tylko dla siebie i przejść samotnie w nirwanę. Ale, widząc ten jego upadek na duchu, dewasowie Brama i Indra stanęli spiesznie przed nim, skreślili mu straszliwy obraz wszystkich cierpień ludzkich, przypomnieli jego obietnice, uczynione w czasie poprzednich egzystencji, i wreszcie skłonili go do "obracania koła prawa na korzyść wszystkich istot" (6). Odtąd zaczęła się jego 45-letnia wędrówka po Indostanie, poświęcona głoszeniu nauki wyzwolenia.

 

Pierwszym staraniem Buddy było znalezienie odpowiednich słuchaczów i pomocników. Przypomniawszy sobie owych pięciu towarzyszów, byłych uczniów Rudraki, którzy go opuścili z pogardą, począł ich szukać, a znalazłszy, tak olśnił ich swą wymową, że z przeciwników zostali najgorliwszymi i dozgonnymi jego uczniami. Z każdym dniem rosła jego sława i liczba wyznawców. Bimbisara, król Magady, Prasenait, władca Kosali, i Ajatasatru, radża Rajagrihy, przyjęli publicznie nową wiarę wraz z całą poddaną ich berłom ludnością. Wreszcie po siedmiu latach nieobecności, w towarzystwie kilku tysięcy bikszusów przybył Budda, na usilne prośby swojego ojca, do rodzinnego miasta Kapilawastu. "Obracanie koła prawa" w stolicy Sakyów spowodowało nawrócenie tego narodu wraz z królem Suddodaną. Prócz tego do stowarzyszenia bikszusów przystąpili: syn Buddy Rahula, siostrzeniec Ananda i żona Gopa, która została pierwszą przełożoną mniszek buddyjskich.

 

Dopóki liczba uczniów nie była zbyt wielka, Sakya-Muni prowadzał ich wszędzie z sobą, tłumacząc w drodze różne punkty swej filozofii. Z czasem jednak, gdy zwolenników zebrały się tysiące, tłumne takie wędrówki stały się zbyt uciążliwymi dla miast i wsi, przez które przechodził reformator, zwłaszcza w porze deszczowej. Niektórzy przeto nawróceni królowie i bogacze pobudowali specjalne wihary (rodzaj klasztorów), otoczone obszernymi ogrodami, i tam obsadzali zwolenników nowej nauki. Budda odwiedzał te miejsca corocznie, wyjaśniając przy sposobności zasady swojej Dhammy (nauki), mające na celu osiągnięcie nirwany. Te właśnie jego domniemane wyjaśnienia i mowy stanowią głównie treść literatury buddyjskiej.

 

Śród takich ciągłych peregrynacji zestarzał się Budda. Mając już 81 lat wieku, udał się z pewną liczbą swych uczniów do miasta Kusinary. Tam kowal nazwiskiem Czunda zaprosił go do siebie i uczęstował... wieprzowiną. "Wzniosły" po zjedzeniu tego, dla indyjskich żołądków specjalnie niestrawnego mięsiwa, zachorował, a czując, że się śmierć zbliża, powlókł się śród boleści do leżącego w pobliżu lasu sandałowego. Tu spoczął między dwoma blisko siebie rosnącymi drzewami, które nagle pokryły się kwieciem. W takim stanie, zbierając resztę sił, okryty spadającymi kwiatami, dawał Budda uczniom ostatnie upomnienia i nauki.

 

Nie mogąc patrzeć na cierpienia i konanie mistrza, ulubiony jego uczeń Ananda oddalił się na stronę i narzekał płacząc: "Jeszcze nie jestem zupełnie wolny od grzechów (tj. od przywiązania do życia i ułud światowych), jeszczem nie osiągnął celu, a mistrz mój już przechodzi w nirwanę". Wtedy Budda posłał jednego z uczniów, mówiąc: "Idź i powiedz Anandzie w moim imieniu: mistrz chce z tobą mówić, przyjacielu Anando!". Ananda wrócił do mistrza, nachylił się, potem siadł przy jego boku. Wówczas rzekł Sakya-Muni: "Nie skarż się, nie płacz, nie narzekaj, Anando! Czyż ci nie mawiałem, że ze wszystkim, co kochamy i czym się cieszymy, rozstać się trzeba? Czyż jest możliwym, aby to, co się poczęło, narodziło i stało, co znikomości ulega, nie miało końca? To jest niemożliwe. Lecz ty, Anando, przez długi czas szanowałeś Tatagatę (doskonałego Buddę), okazywałeś mu dobroć, wierność i szczerość w myślach, słowach i czynach. Dobrześ postępował, Anando; pracuj nad sobą, walcz wytrwale, a wkrótce od grzechów uwolniony będziesz".

 

Z nadejściem nocy pośpieszyli do lasu, gdzie leżał Sakya-Muni, przedniejsi mieszkańcy miasta Kusinary, aby mu oddać ostatnie pokłony. Na krótko przed śmiercią rzekł Budda do Anandy: "Być może, iż niejeden z was pomyśli sobie: oto nauka straciła mistrza, jesteśmy bez nauczyciela. Ale tak nie jest. Zasady i «porządek» (karność, przepisana dla bikszusów), które wam głosiłem, będą dla was nauczycielem, gdy ja odejdę. Odtąd sami dla siebie będziecie światłem, sami w sobie tylko szukajcie ratunku". Zwracając się zaś do uczniów, dodał jeszcze: "Oto, uczniowie moi, mówię do was: walczcie bez ustanku, wszystko jest znikome". Były to ostatnie jego słowa. W kilka chwil potem wyzionął ducha.

 

Przed bramą miasta Kusinary, arystokracja tameczna spaliła zwłoki Buddy z honorami królewskimi wobec licznie zgromadzonego ludu. Fakt ten miał się wydarzyć w r. 543-im przed naszą erą według pism cejlońskich, w 478-ym, według niektórych napisów (króla Asoki, najgorliwszego protektora buddyzmu), a zdaniem pewnej liczby uczonych europejskich, w 378-ym.

 

––––––––

 

 

Ks. Władysław Michał Dębicki, Filozofia nicości. Rzecz o istocie buddyzmu. Warszawa. NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA. 1896, ss. 36-52.

 

Przypisy:

(1) W "Essai sur la légende de Bouddha". Paryż 1882.

 

(2) Oldenberg, Buddha, sein Leben, seine Lehre und seine Gemeinde. Berlin, 2-e Auflage, 1890, str. 74-77.

 

(3) Życie Buddy podaję według dzieł: L. de Milloué, Le bouddhisme dans le monde, Paryż 1893, i Oldenberga, op. cit.

 

(4) Buddha, sein Leben etc., str. 112.

 

(5) Olcott, Zasady filozofii i moralności buddyjskiej, str. 29 i n.

 

(6) Wyrażenie: "obracać koło prawa", oznaczające propagandę buddyzmu, pochodzi stąd, że głównym obowiązkiem propagatora jest powtarzać w kółko "cztery prawdy wyborne" i wszystko do nich sprowadzać. O tych czterech prawdach będzie mowa szczegółowo poniżej.

 

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXVII, Kraków 2017

 

PDF )

 

Powrót do spisu treści książki ks. Władysława Michała Dębickiego pt.
FILOZOFIA NICOŚCI

Rzecz o istocie buddyzmu

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: