ŻYWOTY

 

Ś W I Ę T Y C H

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 

Na dzień 12 listopada

 

KRÓTKI ŻYWOT

 

i męczeństwo pięciu braci pustelników

 

ŚWIĘTYCH:

 

Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna

 

ZAKONU ŚW. ROMUALDA

 

DŁUGOSZ, ks. II. Hist. pol., r. 1005.

 

~~~~~~~~~~~

 

Kiedy Bolesław Chrobry, książę polski, przy schyłku X stulecia objął rządy państwa po zgonie ojca swego Mieczysława I († 992), a doszedł go rozgłos sławy o świętobliwym życiu Romualda (1), założyciela zakonu pustelników pomiędzy Alpami we Włoszech; wyprawił do niego swych ludzi z usilną prośbą, by mu posłał ze swego zakonu kilku braci do Polski, którzy by pobożnym życiem swym i nauką objaśniali i utwierdzali lud polski w chrześcijańskiej religii, nie dawno (965) do tego narodu zaprowadzonej przez Mieczysława I ojca swego. Nie spełnił Romuald od razu żądania Chrobrego, albowiem ojcowie Kameduli, rodem Włosi, składali się swemu patriarsze, że nie umią polskiego języka, a w krainie północnej powietrze bardzo się różni od umiarkowanego powietrza na włoskiej ziemi. Romuald przeto nie zmuszał żadnego ze swych zakonników swą powagą, by opuścił erem włoski a udał się do Polski, ale zostawił to własnej ich woli. Wszakże, kiedy Otto III cesarz odprawiając w r. 1000 pobożną pielgrzymkę z Włoch do Gniezna, dla uczczenia zwłok św. Wojciecha męczennika, niegdyś poufnego swego przyjaciela, i z wielkim czci okazem został od Chrobrego przyjęty; wtedy Bolesław ponowił swe żądanie przez pobożnego Ottona, który też po swoim z Polski powrocie, widząc się osobiście z Romualdem, przełożył mu wielkie dla religii korzyści z wysłania kilku zakonników z jego eremu do Polski; nie odmówił zatem Romuald żądania Ottona cesarza, ale na czas późniejszy odłożył wysłanie swych zakonników. Otto III dokonał żywota d. 26 stycznia 1002 r. Dowiedziawszy się Chrobry o śmierci tego cesarza, wyprawił w tym roku poselstwo do Henryka jego następcy z prośbą, by skłonił Romualda ku nadesłaniu mu ojców Kamedułów. Za wpływem tego monarchy, dwaj ojcowie Kameduli, Jan i Benedykt, objawili swe życzenie, że się puszczą w podróż do Polski, których Romuald wyprawił do Chrobrego. Przyjął Bolesław z wielką radością przybyłych synów Romualda, od razu też przyłączyło się do nich czterech Polaków: Izaak, Mateusz, Krystyn i Barnabasz, by od nich pojęli żywot pustelniczy, a polskiego nauczyli ich języka. Według pustelniczego oo. Kamedułów powołania, kazał Bolesław wystawić dla nich w lesie pojedyncze i oddzielne chatki z drzewa, na tym miejscu, na którym później miasteczko Kazimierz w wielkiej Polsce stanęło; a wtedy zewsząd borem i gajami było otoczone. Na tym ustroniu Bolesław dostarczał potrzebnej żywności żywot pustelniczy prowadzącym zakonnikom, którzy pobożnością i nauczaniem oświecając naród polski, wielkie czynili korzyści; dlatego też Bolesław i ludzie wysoko cenili ich prace około wiary św. Nie posiadali oni żadnych włości, ale z przynoszonych im darów i ofiar zaspokajali życia potrzeby. Odzież tych bogomodlców składała się z habitu i płaszcza z grubego sukna białego uszyta, jakiej oo. Kameduli używają, a pokarmem ich były powszednie leguminy, jarzyny, chleb, woda zaś napojem, bo w tym zakonie mięsnych potraw używać nie wolno, jedynie w chorobie i za pozwoleniem przełożonego. Nie tylko modlitwą i postem, ale też i dyscypliną jeden drugiego biczując, stłumiali żądze ciała swojego, by za zakres życia zakonnego nie przekraczało. Takimi uczynkami i budującym obyczajem we dnie i w nocy jaśniejących braci, nie tylko ludzie świeccy zwiedzali, biorąc od nich zdrową naukę i przykład życia świętobliwego, ale też i duchowieństwo i sam nawet król Bolesław przybywał do nich na pustynię, siebie i królestwo swoje ich modłom polecając. Najwyższy Dawca nagrody, za ich prace i życie świętobliwe, przygotował dla nich palmy i wieńce męczeńskie. W roku 1005 Bolesław Chrobry, król polski, obyczajem swej pobożności wiedziony, z całym swym dworem przybył na pustynię do św. braci zakonnych, i tu zabawił czas niejaki na bogomyślności, a odprawiwszy swe modły, mając powrócić do Gniezna, złożył tym bogomodlcom, dla zaspokojenia ich życia potrzeb, pewną ilość złota w obecności swoich służalców. A chociaż pobożni mężowie, miłośnicy pustelniczego ubóstwa, wymawiali się od przyjęcia tego daru wcale im niepotrzebnego, i usilnie prosili króla, by te pieniądze na inny obrócił użytek; przecież odpowiedział im Bolesław, że złoto raz ofiarowane na cześć Bożą już nie jest zdatne do użycia na cele prywatne. Zostawił zatem pieniądze, a poleciwszy siebie i naród swój modlitwom owych sług Bożych, odjechał.

 

Zostawione na potrzeby pieniądze wielką niespokojnością nabawiły serca i umysły ubogich pustelników; uważali oni dla siebie za rzecz haniebną a Bogu niemiłą, że skoro w męskim wieku opuścili wszelką znikomość błyszczącego świata i aż dotąd jego pożądliwość zdeptali i daleko od siebie oddalili, to w wieku sędziwym nie powinni kazić swego powołania złota posiadaniem. Jakim sposobem, mówili między sobą, i jak zdołamy naśladować ubóstwo Chrystusa, jeśli będziem posiadali znaczną ilość złota i użyjemy go, prowadząc ubogi żywot z jałmużny? Zrządziłoby to dla nas nieuchronne potępienie, a dla drugich zgubne zgorszenie. Prawdziwi zakonnego ubóstwa miłośnicy naradzali się co mają uczynić z zostawionym złotem? najstarszy pomiędzy nimi, ojciec Benedykt, a za nim reszta braci zgodnie uradziła, by niezwłocznie odnieść pieniądze i oddać je samemu Bolesławowi. Jakoż ten obowiązek odniesienia zostawionego złota włożono na najmłodszego brata Barnabę, trudniącego się załatwianiem potrzeb. Posłuszeństwem ku braci swej skłoniony Barnabasz, wziął owe pieniądze, niósł je do Gniezna dla oddania ich królowi, a gdy w dniu 12 listopada 1005 r. uszedł zaledwo połowę drogi od eremu do miasta, następnej nocy niektórzy z owych sług Bolesława obecnych królowi, kiedy czynił tę złota ofiarę, żądzą pieniędzy uniesieni, przybrawszy do siebie innych jeszcze przewrotnych bezbożników, podczas ciemnej nocy tajemnie napadają erem, by zabrać dar przez króla uczyniony. Srogą uniesieni wściekłością otaczają pobożnych pustelników przed północą śpiewem psalmów chwałę Bogu oddających, i surowo nakazują, by oddali złoto przed dwoma dniami przez króla Bolesława im ofiarowane, a każdemu z osobna śmiercią grożą jeśli go nie oddadzą. Nie tylko obelżywymi słowy obrzucają pobożnych bogomodlców, prócz tego skrzętnie przetrząsają wszystkie kąty w ich mieszkaniach. A chociaż ci słudzy Boscy szczerze i wiernie składali im się, że ich ubóstwo nie dozwala posiadać złota, że je zaraz królowi odesłali, złoczyńcy większym jeszcze zapalają się szałem, mniemając, że zakonnicy kłamstwem się tłumaczą, a złoto w ziemi ukryli; więc już nie obelgą i złorzeczeniem, ale kijmi pastwią się nad nimi. Wszakże wielka chciwość złota tym barbarzyństwem niezaspokojona, budzi łotrów do sroższej katuszy, przez którą usiłują zmusić pustelników do oddania pieniędzy. Rozjuszona łupieżców zgraja wlecze każdego zakonnika z osobna i we wściekłym zapędzie okrucieństwa przywiązuje ich do drzew, ogniem pali ich biodra. Potem łupieżcy przywiązują męczenników do kół wozu, na którym przyjechali; obracają je z nimi, chcąc rozmaitym okrucieństwem skłonić sługi Boże do wyznania, gdzie złoto ukryli. Bóg Wszechmocny dał sługom swoim tak wielkie męstwo i stałość w ponoszeniu męczeństwa, że wszyscy wysławiając święte imię Jego, odpowiadali: "Pieniądze które nam dał monarcha, wszystkieśmy mu odesłali", jednę i tę samą prawdę wszyscy zgodnymi wyznawali usty, bo ją czerpali w źródle wiecznej prawdy. Bóg nam jest świadkiem, mówili, iż nie dla ukrycia złota, które nie było i nie jest potrzebne do pustelniczego żywota, ale, by nierzetelne zeznanie ciężką wyciśnione katuszą grzechem kłamstwa dusz naszych przed Bogiem nie skaziło. Bezbożni złoczyńcy w mniemaniu, że pobożni bracia jedno zawsze powtarzając, miłością złota zostali ujęci, póty ich srogo męczyli, aż w okrutnych boleściach, nieustannie Boga wysławiając, dusze swoje oddali Bogu, Zbawcy swojemu, i przeszli z tego żywota z wieńcem męczeńskim i z palmą w ręku do przybytku wiecznej chwały. Złoczyńcy po dokonanym męczeństwie skrzętniej potem szukali po wszystkich kątach w eremie i chatkach pustelniczych owego złota, lecz na próżno, bo pieniądze już zostały królowi odesłane. Kiedy łotrów zawiodła wszelka nadzieja, by tę haniebną zbrodnię mordu pokryć innym wypadkiem, udali się do przewrotności, która jest istną bezbożników towarzyszką: pownosili ciała braci zabitych, każdego do swej celi, zapalili je, jakoby nie gwałtem, ale wypadkowym spłonieniem życie utracili; ale podłożony ogień nie wywarł swojej siły naturalnej, ani chatek ani ciał nie uszkodził, materia bowiem ścian jakby nie z drzewa, ale z kamieni była wystawioną, oddalała siłę palenia ogniu właściwą. Cudem tym przestraszeni do ucieczki się udali. Rychło doszła Bolesława Chrobrego żałosna wieść o srogim zamordowaniu pięciu braci żywot zakonny na pustyni wiodących. Dowiedział się bowiem ten monarcha, mieszkając wówczas w Gnieźnie, dnia drugiego o dokonanym męczeństwie, bo tak przezornie i szykownie urządził swoje królestwo, że każdy wypadek i wszelką przygodę, prywatną lub sądową, czy z bliska, czy z dala, we dnie i w nocy wiernie mu donoszono. Skoro go uwiadomiono o śmierci męczeńskiej pięciu braci: Benedykta, Mateusza, Jana, Izaaka i Krystyna, owych sług Bożych, których modlitwie i zasługom siebie i cały naród polski polecał, i poił się słodką nadzieją, że za ich przyczyną u Boga wszelką szczęśliwość i powodzenie kraju posiadać będzie, ciężko z głębi serca westchnął, i czym prędzej polecił wojsku i przybocznym dworzanom swoim siąść na koń; on sam stanął na czele, oprócz tego zgromadził wielką liczbę włościan z siół pobliskich, otoczył wokoło las w którym święci pustelnicy mieli swoje mieszkania, domyślając się, że złoczyńcy po dokonanej zbrodni zabójstwa mają tajne kryjówki w lesie, który się wtedy na parę mil rozciągał. Otoczywszy zewsząd wieńcem ludu ów las, wprowadził do niego znaczną liczbę konnych żołnierzy i przybyłych pieszo włościan na wyśledzenie zbrodniarzy, użył on osobiście wszelkiej ostrożności, by się jakim sposobem nie wymknęli. Że zaś miejsce było rozległe i szeroko się rozciągało, dlatego trudne i niepodobne zdawało się wyśledzenie, i nie rokowało ujęcia złoczyńców; takiego jednak starania i przezorności dołożył Bolesław, by ich schwytać, że śledzcy nierozdzielnym szykiem połączeni, równym postępujący krokiem, żadnego miejsca niezbadanego nie zostawiwszy, wyśledzili ich siedziby. Zbrodniarze zewsząd żołnierzem i ludem otoczeni, przez całą noc upatrywali drogi przez zarośla, wąwozy, padoły i cieniste gaje, którą by umknąć zdołali, i nie tylko że żadnej nie znaleźli ucieczki, ale nawet wydobytych mieczów, na zabicie męczenników, odrętwiałymi ramiony do pochew aż do tego czasu powkładać nie mogli. Wszyscy schwytani, od razu wyznali zbrodnię mordu, podali zatem ręce śledzącym żołnierzom. Miejsce męczeństwa, na którym leżały ciała św. pustelników, otaczała jasność zadziwiająca, i przez całą noc słyszano nadprzyrodzony śpiew naprzemian nucony, dla rozgłosu świątobliwego życia owych sług Bożych.

 

Król Bolesław ukoił po części żal, sercu jego świętych męczenników śmiercią zadany; trapiła go atoli niesłychana zbrodnia, którą, jeśliby bezkarnie puścił, obawiał się pomsty Bożej, od narodu nagany i nieszczęśliwej przygody dla swego królestwa. Jakoż namyślał się jakim by rodzajem kary miał zgładzić schwytanych złoczyńców; postanowił nareszcie, by ich nie taką karano śmiercią, na jaką rzeczywiście zasłużyli, ale żeby w żelazne kajdany okuci, u grobu świętych męczenników głodem i uciskiem nękani, życia dokonali, jeśli się nie spodoba miłosierdziu Bożemu i świętym męczennikom uwolnić ich od ponoszenia tej kary. Złoczyńcy trzymani byli czas niejaki w więzieniu; skoro z rozkazu króla Bolesława przyprowadzono ich do grobu świętych męczenników, których ciała z pustyni do gnieźnieńskiego kościoła były przywiezione i do jednej trumny na to przygotowanej, dla oddania im czci należnej, złożone: z niewysłowionej dobroci Bożej spadły z nich kajdany, a tak oswobodzeni dobrowolnie potem oni sami ostrą czynili pokutę. Barnabasz zaś, który odniósł królowi pieniądze, dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Poleciwszy się rozporządzeniu Bożemu i dobroci Jego, rzekł: "Panie! jako bez Twej woli nic się nie dzieje, w całym układzie przyrodzenia, ani nawet listeczek z drzewa nie spadnie, tak również mocno wierzę, że i ten wielki wypadek śmierci męczeńskiej mej braci, od której odłączyłeś mnie jeszcze niezasłużonego, stał się z Twego dopuszczenia; stąd kornym sercem proszę Cię Panie, byś mnie od wiecznego społeczeństwa mej braci nie odłączał". Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim. Po jego zgonie król Bolesław kazał złożyć święte zwłoki jego w tej samej trumnie, w której święci męczennicy a jego współbracia spoczywali, aby i na ziemi w tym samym grobie społem spoczywał z tymi, z którymi dusza jego czysta i święta w niebieskiej złączyła się ojczyźnie. Na miejscu zniesionego przez pięciu świętych pustelników męczeństwa później, za staraniem pobożnego ludu, wystawiono pięć kaplic czyli modlnic oddzielnych, gdzie święci bracia mieszkali, na uczczenie i utrzymanie ich pamięci.

 

Kiedy Brzetysław książę czeski dowiedział się o bezkrólewiu i wielkim nieładzie w Polsce, w roku 1038 zebrawszy mnóstwo szlachty i pospólstwa, wtargnął do Polski, złupił w niej główniejsze i bogatsze miasta Wrocław i Poznań, a stanąwszy pod Gnieznem, stolicą Polski, wziął je z łatwością; wtedy też z ciałem Radzima, brata świętego Wojciecha, zabrał szczęty pięciu braci męczenników: Jana, Benedykta, Izaaka, Mateusza, Krystyna i szóstego Barnaby, którego ciało z rozporządzenia króla Bolesława w jednym grobie i trumnie razem było złożone (2). W wielkim i uroczystym pochodzie w przedświęciu św. Bartłomieja 1039 r. wprowadził te święte szczęty do Pragi. Pobożny naród morawski wyprosił u księcia Brzetysława ciało św. Krystyna męczennika, rodem Polaka, które w ołomunieckim katedralnym kościele spoczywa (3), pod jego też nazwą kościół ten obecnie istnieje.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 532-542.

 

Przypisy:

(1) Św. Romuald urodził się około 907 r. w Rawennie z ojca Sergiusza księcia, zamożnego w sławę i majątek. Gdy Sergiusz ojciec jego był w nieprzyjaznych zajściach o łąkę z krewnym swym, i krwawy zamach na niego gotował: dwudziestoletni Romuald, od lat najmłodszych dobrocią i duchem miłości z daru Bożego owiany, nie tylko stronił tego zamachu, ale też otwarcie ganił ojcu swemu tę jego zawziętość. Za to ojciec pogroził mu wydziedziczeniem go z majątku, który nań spadał. Romuald nie długo myśląc udał się na pobożne ćwiczenia do klasztoru ojców Benedyktynów, klaseńskim zwanego. Tu, podczas swej modlitwy w kościele, nocną porą widząc po raz i po drugi objaw św. Apolinarego, przyjął suknię św. Benedykta. Potem doszła go wieść o świętobliwym życiu niejakiego Marynusa na granicy Wenecji, z zakonnej ścisłości w owym czasie sławnego. Pobożnością wiedziony Romuald, przeszedł do jego klasztoru; a jak w klasztorze klaseńskim, tak też pod Marynusem zbogacał swój umysł podawanymi do naśladowania wzorami cnót i pobożności, i tak wielką życia świętobliwością w krótkim zajaśniał czasie, że się bardzo wielu młodzieńców do niego garnęło, i ci obrali go sobie za przywódzcę zakonnego żywota. Sam nawet Sergiusz ojciec jego wszedł w zawód zakonny pod jego przełożeństwo. Kiedy potem Sergiusz uszedł z klasztoru i wrócił do dawnego życia obyczaju, Romuald sprowadził ojca do klasztoru, i za to w więzieniu go osadził i dyscypliną ukarał. Założył Romuald między apenińskimi Alpami erem na polu zwanym: "Campo Malduli", stąd jego zakonników nazwano kamedułami. Pozakładał on prócz tego we Włoszech jeszcze kilka klasztorów. Żył św. Romuald 120 lat, sto lat w ścisłości zakonnego żywota, umarł roku 1027. S. Petrus Damiani in vita S. Romualdi.

 

(2) DŁUGOSZ, Hist. Pol., księga II, str. 195 i następne. Cosmae Chronicon Boëmorum, ap. PERTZ, Scriptores, IX, pag. 67 seqq.

 

(3) Św. Piotr Damiani kameduła w XI stuleciu napisał żywot św. Romualda, Acta Sanctorum Tom. II. die 7 Februarii, w nim czyni wspominkę, że na żądanie Bolesława Chrobrego za wstawieniem się Ottona III i św. Henryka cesarza, św. Romuald wysłał ze swego eremu do Polski dwóch ojców kamedułów, Jana i Benedykta, dla oświecenia polskiego narodu w wierze św. Do tych dwóch, z Włoch przysłanych pustelników, wnet przyłączyło się czterech Polaków, Izaak, Mateusz, Krystyn i Barnabasz. Mylnie zatem podaje HAJEK dziejopis czeski, w swej kronice, że św. Wojciech wracając w r. 996 z Rzymu do Pragi, wziął z sobą z klasztoru śś. Bonifacego i Aleksego, tych sześciu braci benedyktynów, że ci mieli towarzyszyć św. Wojciechowi w misji do Prus. Co gdyby tak było, pewnie by żywociarze św. Wojciecha, Jan Kanaparz, i św. Bruno, byli o tym uczynili wspominkę; namieniają oni wyraźnie, że tylko Radzim i Benedykt towarzyszyli mu w pruskiej misji. Acta Sanctorum, April., Tom. III, dies 23. PERTZ, Monum. Scrip., Tom. IV, p. 574. Ale ani KOSMAS o tym nie wspomina w kronice czeskiego narodu.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: